Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

58. ,,Nat ...co próbujesz mi powiedzieć?"

- Są państwo gotowi, aby usłyszeć bicie serca? - doktor Cynthia Miller zapytała ze swoją naturalną serdecznością.

- Tak, tylko na to czekaliśmy. - poziom mojej ekscytacji był tak olbrzymi, że nieświadomie mocniej ścisnęłam dłoń Kastiela. Ale chyba nie miał nic przeciwko sądząc po małym uśmiechu, który cały czas zdobił jego usta, kiedy wpatrywał się w ekran, na którym widniał wyraźny zarys naszego dziecka.

Kobieta wykonała swoją magię, przyciskając różne guziki i już po chwili mogliśmy usłyszeć miarowe dudnienie, które było biciem serca naszego maluszka. Kastiel był muzykiem i dźwięki zawsze bardziej przemawiały do jego duszy, niż cokolwiek innego. Teraz wyglądał jakby słyszał najpiękniejszą symfonię i był kompletnie nią oczarowany. Nie płakał, ale zdecydowanie był wzruszony. Ja pozwoliłam sobie na większą wylewność i kilka łez uciekło z kącików moich oczów. Może to fakt, że przez hormony była bardziej emocjonalna i nawet reklama samochodu potrafiła mnie wzruszyć. Ale to co było najważniejsze, to że dziecko było zdrowe i silne, a usłyszenie bicia jego serca, było tylko potwierdzeniem, że wszystko jest w porządku i za kilka miesięcy zostaniemy rodzicami.

- Czy jest już pani w stanie określić płeć? - zapytałam z nadzieją.

- Hmm ... - doktorka zastanowiła się przez chwilę, skupiając wzrok na monitorze. - Mam już swoje podejrzenia, ale wolałabym poczekać, aby sytuacja bardziej się wyklarowała. Nie chcę państwa rozczarować. - posłała nam pocieszający uśmiech.

- Och, rozumiem. - próbowałam ukryć rozczarowanie, ale miałam cichą nadzieję, że dzisiaj dowiem się, czy noszę pod sercem chłopca czy dziewczynkę. Tak naprawdę było mi to obojętne i zależało mi jedynie na tym, aby było zdrowe. Jednak miło by było już wiedzieć do kogo mam się zwracać. No i wystawy sklepowe z rzeczami dla dzieci były bardzo kuszące.

- Jestem pewna, że na kolejnej wizycie będę w stanie bezbłędnie określić płeć dziecka. - uspokoiła mnie i mogliśmy zakończyć badanie.

Dla większej dyskrecji wyszliśmy z kliniki tylnym wyjściem, gdzie wcześniej zaparkowaliśmy samochód. Było około 7:30, a przychodnia miała się oficjalnie otworzyć dopiero za pół godziny, ale woleliśmy pozostać incognito. O ciąży wiedzieli tylko nasi najbliżsi i chcieliśmy, aby pozostało to sekretem jak najdłużej. Przeprowadziliśmy już rozmowy z menadżerem Kastiela, który doradził nam, aby zachować to w tajemnicy do momentu, w którym nie będziemy mogli już dłużej tego ukryć. Chodziło głównie o kwestie bezpieczeństwa i fakt, że istniało ogromne ryzyko, że gdy media się o tym dowiedzą, to dziennikarze i paparazzi rzucą się na mnie jak sępy, tylko po to, żeby zdobyć zdjęcie rosnącego brzucha, który będzie niezaprzeczalnym dowodem na to, że Kastiel Veilmont, jeden z najpopularniejszych wokalistów naszych czasów i obiekt pożądania wielu kobiet na całym świecie, zostanie ojcem. 

- Nie sądziłem, że będzie takie ruchliwe. - jak po każdym badaniu był bardzo zaaferowany, ale uważałam to za urocze. - Czujesz je? - zapytał, kładąc dłoń na mój brzuch, jakby próbował wyczuć te drobne ruchy.

- Jest na to za wcześnie. Póki co jedyne co czuję, to jakby pęcherzyk powietrza. - próbowałam wytłumaczyć, jednak trudno było przełożyć to uczucie na słowa.

- Myślisz że to chłopiec, czy dziewczynka? - zapytał nadal wpatrując się w czarno białe zdjęcie USG i analizując każdy szczegół.

- Chłopiec. - powiedziałam z całym przekonaniem, tak jak podpowiadał mi instynkt.

- A to ciekawe. Ja myślę, że to dziewczynka.

- Niby skąd to wiesz? - zapytałam unosząc brew.

- Nie ma penisa. - wskazał palcem miejsce na zdjęciu. - No i podpowiada mi to ojcowska intuicja. - dodał, szczerząc się.

- Chcesz mi powiedzieć, że doktor Miller nie była w stanie podać płci, a ty potrafisz to zrobić na pstryknięcie palcem? Chyba pomyliłeś powołania. - wyśmiałam jego pewności siebie, chociaż muszę przyznać, że wizja posiadania małej córeczki, którą będę mogła ubierać w słodkie ubranka, była cudowna.

- Śmiejesz się, a zobaczysz, że to będzie dziewczynka. - schował jedno z zdjęć do swojego skórzanego portfela i włączył silnik. - Odwieźć cię do domu?

- Co? Przecież mam dzisiaj przeprowadzić spotkanie zarządu. Zapomniałeś o tym? - trochę się zbulwersowałam.

- Tak, ale ... - westchnął i zawahał się przez chwilę, nim zaczął mówić. - Obiecaj, że się nie wkurzysz.

- Nie obiecuję. - już zdążyłam się zdenerwować.

- Uważam, że powinnaś trochę zwolnić. - wypowiadał słowa powoli, jakby się bał. Może słusznie. - Nie chcę żebyś się czymkolwiek stresowała, dlatego może będzie lepiej jeśli zrezygnujesz z chociaż części obowiązków i będziesz pracowała z domu. Powinnaś teraz odpoczywać i dbać o siebie. - wpatrywał się z obawą w moje oczy, a ja milczałam, żeby trochę potrzymać go w niepewności. Ma szczęście, że nie byłam w nastroju na kłótnie.

- Słyszysz, co ty w ogóle mówisz? Wiesz ile musiałam zrobić, żeby zdobyć tą pracę? Przespałam się z własnym szefem. - powiedziałam to oskarżycielskim tonem, równocześnie próbując się nie roześmiać.

- Nie mów tak, Bree. Wiesz, że to nie tak. - odparł niemal zawstydzony, co tylko potęgowało moja chęć do kontynuowania tego teatrzyku.

- Ależ tak właśnie było! Zdarzało mi się nawet robić mu loda pod biurkiem, gdy zostawialiśmy w biurze sami i chyba jestem w tym naprawdę dobra, bo wkrótce sama zostałam prezesem. Przejęłam jego firmę, nazwisko, a wkrótce urodzę jego dziecko. - bawiłam się wyśmienicie, widząc jego zaczerwienione policzki.

- Bardzo zabawne. - odburknął, po czym wrzucił jedynkę i ruszył z parkingu. - Jesteś w firmie, dlatego że na to zasługujesz i jesteś niezastąpiona. Nikomu nie ufam bardziej niż tobie. No może poza momentami, w którym wyciągasz na wierzch nasze brudy z przeszłości. Wtedy jesteś zwyczajnie wredna.

- Mam to po tobie. - odpowiedziałam na jego zaczepkę.

- Dobra, wygrałaś! Przyznaję, że byłem idiotą myśląc, że sam seks mi wystarczy i że będę potrafił stłumić swoje uczucia wobec ciebie. Lepiej ci? Możemy zakończyć już ten temat? - był już konkretnie poirytowany, co nie znaczyło, że ja miałam dosyć. 

- Czy ja wiem? Muszę przyznać, że nasz układ friends with benefis całkiem mnie kręcił. Zakazana miłość, potajemne spotkania, seks bez zobowiązań  ... - bezwstydnie wymieniałam nasze małe grzeszki.

- I cieszę się, że doprowadziło nas do tego momentu. Mnie kręci seks z moją ciężarną żoną. - brutalnie przerwał moją grę, a dopiero się rozkręcałam.

- Masz coś do kobiet w ciąży? - zapytałam zaczepnie w głowie mając już myśl, że odblokowałam jakiś jego kolejny fetysz.

- Nie. Tylko do ciebie. - chwycił za moje udo i zaczął przesuwać ręką wyżej. Zawsze wiedział jak mnie uciszyć. I w ogóle mi to nie przeszkadzało.

***

Dzień mijał spokojniej, a wręcz nudno. Po wcześniej wspomnianym zebraniu, Kastiel zaszył się z resztą zespołu w studiu nagraniowym, a ja zostałam sama ze stosem dokumentów do przejrzenia. Szło mi dość sprawnie, bo już o 12:00 odgruzowałam powierzchnię biurka, a to zwiastowało, że zaraz będę mogła zjeść lunch. Przy odrobinie szczęścia może nawet uda mi się wyciągnąć męża na krótką przerwę. Napisałam do niego wiadomość z zaproszeniem na randkę, ale tak, jak się spodziewałam, kompletnie ją zignorował. Pewnie znowu wpadł w ten swój szał twórczy i świat zewnętrzny w tym momencie dla niego nie istnieje. No trudno. Może Priya będzie miała więcej czasu. W momencie, w którym otworzyłam dymek czatu z przyjaciółką, mój telefon zadzwonił, a na ekranie telefonu wyświetliło się imię Nata. Ciekawe, czego może chcieć? Bezzwłocznie nacisnęłam na zieloną słuchawkę.

- Słucham? - zapytałam z pewną dozą nieufności. Nigdy nie mogłam być do końca pewna, czy po drugiej stronie usłyszę głos przyjaciela z liceum, czy może jakiegoś gangstera, który zażąda okupy za jego życie. Lub po prostu udzieliła mi się paranoja Kastiela.

- Hej, Bree! Jestem właśnie w mieście. Miałabyś ochotę się spotkać? - odetchnęłam z ulgą słysząc jego głos.

Świetnie się składa, bo właśnie miałam wyjść na lunch. Może zjemy razem na mieście? - zaproponowałam.

- Pewnie. Powiedz tylko gdzie.

Podałam mu lokalizację mojej ulubionej knajpki, a on zgodził się bez przeszkód. Zadowolona tym obrotem spraw, że jednak zyskałam kompana na to popołudnie, zebrałam swoje rzeczy, wrzuciłam telefon do torebki i zarzuciłam na siebie płaszcz. Przed wyjściem pomyślałam, że dobrym pomysłem byłoby uprzedzenie Kastiela, gdzie i z kim wychodzę, żeby uniknąć późniejszego dramatu. Udałam się pod studio nagraniowe, gotowa na konfrontacje z zazdrosnym mężem, ale moje plany pokrzyżowała paląca się, czerwona lampka nad drzwiami, sugerująca że zespół jest właśnie w trakcie nagrywania. Westchnęłam  zawiedziona tym niepowodzeniem losu i wcieliłam w życie plan B, który paradoksalnie był o wiele prostszy, niż ten pierwotny. Tylko, że jego skutki mogły być gorsze. Wyciągnęłam telefon i wystukałam wiadomość do Kastiela o treści, która brzmiała mniej więcej "wychodzę na lunch z Natanielem, wrócę przed 15:00, nie martw się, kocham Cię i tęsknię", zakończona miliardem serduszek, które naiwnie miały uśpić jego czujność, ale czułam, że samo wspomnienie imienia jego odwiecznego wroga, będzie wystarczającym zapalnikiem.

- Wychodzisz gdzieś, szefowo? - zza moimi plecami usłyszałam głos Niny.

- Tak, wychodzę na miasto. I nie musisz nazywać mnie ,,szefową". - spojrzałam z uśmiechem na niską blondynkę. Po tylu traumatycznych rozmowach kwalifikacyjnych, tylko ona wydawała się słusznym wyborem i jak się później okazało, całkiem trafnym. Mimo początkowej niepewności, radziła sobie coraz lepiej na stanowisku asystentki i choć jej zadania ograniczały się raczej do prostych czynności, jak parzenie kawy, segregacja dokumentów i pilnowanie terminów, swoją charyzmatyczną osobowością i pozytywnym nastawieniem, wprowadzała powiew świeżość do zespołu. Jedynie Kastiel pozostawał w stosunku do niej chłodny i zdystansowany, chyba dalej mając jej za złe błędy z przeszłości.

- Tylko próbuję oddać należyty ci honor. - jej dobry humor był zaraźliwy.

- Ok, już nie musisz się podlizywać. Dostałaś tą pracę. - powiedziałam rozbawiona,

- Dalej trudno mi w to uwierzyć. - przycisnęła do swoich piersi plik kartek z szerokim uśmiechem na ustach. Cieszę się, że oferując jej stanowisko, mogłam choć trochę jej pomóc. Kiedyś sama byłam studentką w potrzebie.

- Jak ci się u nas pracuje? Wszystko dobrze?

- Och tak. Wszyscy są dla mnie mili. No może z wyjątkiem Kastiela. O cholera! - przykryła swoje usta dłonią, kiedy słowa nieświadomie wypłynęły z jej ust. - Zapomniałam, że jest twoim mężem. Przepraszam ... Nie powinnam tak mówić.

- Ależ nie. Chętnie posłucham, co takiego ci zrobił. Śmiało. - zachęciłam ją.

- Cóż ... To nic wielkiego. Zwykłe, małe pranki. Ostatnio powiedział mi, że pije kawę tylko z afrykańskich ziaren Juhc, której plantacja znajduję się na zboczach góry Awruk, a jej uprawą zajmuje się jedynie starożytne plemię Jaladreips.

- To kompletna bzdura. Kastiel wypije jakąkolwiek kawę, którą podsuniesz mu pod nos. - uniosłam brew zaskoczona tym wyznaniem, które było wyssane z palca. 

- Nie wiedziałam tego. Spędziłam całe popołudnie na szukanie tej cholernej kawy po całym mieście, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że ona nawet nie istnieję. Zrobiłam z siebie kretynkę przed miejscowymi baristami, wymawiając te tajemnicze słowa "Juhc", "Awruk"i ,,Jaladreips", jak jakieś szamańskie zaklęcie, a które przeczytane od tyłu znaczą ...

- Tak wiem, co znaczą. - poczułam się ogromnie zażenowana dziecinnym zachowanie mojego mężczyzny. Tylko on mógł wpaść na tak głupi pomysł. - Przykro mi, że to cię spotkało. Możesz być pewna, że Kastiel tego pożałuje. - skrzyżowałam ręce na piersi, gotowa stanąć w obronie mojej podopiecznej i zmusić go do przeprosin, chociażby od razu.

- Nie ma takiej potrzeby. Gabin już z nim rozmawiał na ten temat. - jej policzki pokryły się rumieńcem, a oczy rozbłysły dziwną iskrą. A więc to tak.

- Gabin? - podchwyciłam temat.

- Tak. Jest taki miły i opiekuńczy ... - mówiła rozmarzonym głosem.

- Nie wątpię w to. - starałam się zachować powagę, ale uśmiech sam wkradał się na moje usta. Nina chyba to zauważyła, bo krótko odchrząknęła i natychmiast przybrała postawę obronną.

- To znaczy ... to miłe z jego strony, że stanął w mojej obronie.

- Och tak. Cały Gabin. Może ... - miałam ochotę, żeby trochę podkręcić tą rozmowę i wyciągnąć z niej jak najwięcej informacji, ale przeszkodził mi dźwięk przychodzącej wiadomości, w której Nataniel poinformował mnie, że już jest na miejscu. - Nino przepraszam, ale muszę lecieć. Przyjaciel na mnie czeka. Porozmawiamy później.

***

Gdy dotarłam na miejsce blondyn już czekał, oparty o maskę swojego samochodu. Natychmiast mnie zauważył i podniósł dłoń w geście powitania.

- Hej, Nat! - przywitałam go z szczerym, szerokim uśmiechem. Przyspieszyłam kroku i kiedy tylko znalazłam się w promieniu jednego kroku od mężczyzny, otworzyłam swoje ramiona, żeby go przytulić. Przyjął mnie z wdzięcznością w swoich objęciach, jakby tylko na to czekał.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę, Bree. - wypuścił powietrze z płuc, jakby zrzucił z siebie niewidzialny balast. Już po tobie jego głosu mogłam stwierdzić, że coś było nie tak.

Uwolniłam się z jego ramion i przeprowadziłam szybką analizę jego twarzy. Mimo uśmiechu, który zdobił jego usta, to w złotych tęczówkach nie trudno było dostrzec zatroskanie.

- Wszystko w porządku? - zapytałam zmartwiona, a on w odpowiedzi jedynie kiwnął głową.

- Może wejdziemy do środka? - wskazał na restaurację za moimi plecami. - Zarezerwowałem już stolik.

- Pewnie. - zgodziłam się i pozwoliłam, aby mężczyzna zaprowadził mnie do środka.

Jak przystało na dżentelmena odsunął dla mnie krzesło i upewnił się, że usiadłam wygodnie. Zajął miejsce na przeciwko mnie, a kelner zjawił się obok nas z prędkością światła, podając nam menu i polecając danie dnia.

Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie spoglądać na Nataniela zza karty. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że wszystko jest w porządku. Jednak drobne znaki, które wysyłało jego ciało, wskazywały na coś zupełnie przeciwnego. Co chwilę nerwowo się rozglądał, masował palcami skronie i trząsł nogą tak, że szklanki stojące na stoliku drżały. Stwierdziłam, że jeśli będzie chciał, to sam wyzna mi, co takiego zalega mu na duszy, ale nie mogłam zignorować jego dziwnego zachowania. Starałam się skupić całą swoją uwagę na pozycjach w menu i zagłuszyć swoją ciekawość. Wkrótce też przyszedł kelner i odebrał nasze zamówienia.

- Zrobiłaś coś z włosami? - wyrwał mnie z moich rozmyślań. - Wyglądasz jakoś inaczej.

- Inaczej czyli ... gorzej? - przeraziła się, że już zaczął mnie dopadać ten ciążowy, mityczny syndrom, w którym matka traci urodę na rzecz dziecka.

- Nie! Po prostu coś się w tobie zmieniło. Wyglądasz pięknie, jak zwykle. - posłał mi pełen szczerości uśmiech.

- Jeśli powiem ci, że moim sekretem jest szczęśliwe małżeństwo to uwierzysz w to? - zdecydowanie byłam dzisiaj w nastroju na dokazywanie, a że Kasa nie było w pobliżu, to musiałam wyżyć się na kimś innym.

- Szczęśliwe małżeństwo z Kastielem Veilmontem? Nigdy. Nadal wierzę, że on przetrzymuje cię przy sobie wbrew twojej woli. Gdybyś potrzebowała pomocy to mrugnij dwa razy. - mimo, że był to tylko niewinny żart, to wyłapałam tą nutkę uszczypliwości. Ci dwaj chyba do końca życia sobie nie odpuszczą.

- Gdybyś tylko mógł zobaczyć Kastiela moimi oczami, jako kochającego i wspierającego męża. - powiedziałam ze szczyptą sarkazmu.

- Nie, to tylko syndrom sztokholmski. - dodał z całym przekonaniem, a jego powieka nawet nie drgnęła.

- Normalnie bym zaprzeczyła, ale może być w tym ziarenko prawdy. - no i lubię być wiązana, ale nie musi o tym wiedzieć.

Zaśmiał się z mojego żartu, a jego złote oczy po raz pierwszy rozbłysły szczerym szczęściem. Kontynuowaliśmy rozmowę na jakieś banalne tematy. W międzyczasie dostarczano nam również zamówione wcześniej dania. Opowiadałam mu dużo o naszym nowym domu, a Nat słysząc o perypetiach Kastiela z angielską hrabiną, nie potrafił przestać się śmiać.

- Tylko on potrafi obrazić człowieka na sto różnych sposobów. Biedna staruszka. - stwierdził, dyskretnie ocierając kąciki oczu.

- Dopóki był w stanie zdobyć w ten sposób dom moich marzeń, to nie będę mieć mu tego za złe. - kontynuowałam opowieść, a Nataniel chłonął moje słowa, jakby był ich spragniony.

Gdy nasze talerze były już puste, postanowiłam zamówić jeszcze deser oraz ciepłe napoje. Czułam, że jeśli nie dostarczę cukru do swojego organizmu, to zwariuję. Mimo, że Nat sam nie był fanem słodkości i zadowolił się jedynie kawą, to z rozbawieniem przyglądał się, jak z apetytem zajadałam się szarlotką. 

- Mogę sobie pozwolić, żeby coś ci wyznać? - zapytał z pewną obawą, ale jego złote tęczówki nie opuszczały moich.

- Oczywiście. - przytaknęłam, będąc w pełnej gotowości, żeby go wysłuchać.

- Uwielbiam przebywać w twoim towarzystwie. Przez tą krótką chwilę, kiedy jesteśmy razem, czuję się jakby ktoś magicznie cofną czas, a my znowu mamy po siedemnaście lat. Nie ma problemów i trosk. Nie przygniata mnie ten ciężar przeszłości. I dziękuję ci za to. Bardzo tego potrzebowałem. 

- Och Nat ... - westchnęłam, szczerze poruszona jego wyznaniem. - Ja też uwielbiam z tobą rozmawiać. Jednak  muszę przyznać, że od początku naszego spotkania mam wrażenie, że nie mówisz mi wszystkiego. Że coś ci ciąży na sercu. - zaryzykowałam i postanowiłam wydobyć z niego ten sekret.

- Tak. Ciąży ... Idealnie dobrałaś słowa. - westchnął przeciągle, a cały radosny nastrój stał się tylko wspomnieniem.

- Co masz na myśli? - dopytałam, widząc jego rozterkę.

- To długa historia. - wbił wzrok w swój talerz, jakby próbował uciec od tematu.

- Mamy czas. - próbowałam go przekonać.

- Zrobiłem coś złego, Bree. Coś złego i wyjątkowo paskudnego.

Jego słowa nagle mną wstrząsnęły, a w głowie pojawiło się tysiące najczarniejszych scenariuszy. Instynktownie zaczęłam się rozglądać po restauracji i gościach siedzących przy stolikach, jakbym próbowała odnaleźć tą jedną twarz, która prześladowała mnie w koszmarach. Nieoczekiwanie Nat położył swoją chłodną dłoń na mojej, przez co aż się wzdrygnęłam.

- Spokojnie, Bree. Nie chodzi o to. Przecież ci mówiłem, że już nic mnie z tym nie łączy. - spojrzałam na niego spanikowana, a w głowie miałam już plan ucieczki, jednak łagodny i smutny wyraz jego twarzy mnie powstrzymał. Poprawiłam się na krześle i spoglądałam na niego z kompletnym oszołomieniem. - Prawdę mówiąc zrobiłem coś znacznie gorszego.

- Co masz na myśli? - w tym momencie nastawiałam się na najgorsze możliwości. Może wyzna mi, że kogoś zabił albo ...

- Zniszczyłem życie młodej, niewinnej dziewczyny. - ... zgwałcił? Nie wydaje mi się, że byłby do tego zdolny, ale nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę siedzi w umyśle drugiego człowieka. Nerwowo przełknęłam ślinę.

- Nat ... co próbujesz mi powiedzieć? - słowa z trudnością przechodziły mi przez suche gardło.

- Będę miał dziecko, Bree. Zupełnie nieplanowane, niespodziewane i zdecydowanie niechciane dziecko. - wydusił z siebie, a mimika jego twarzy wyrażała teraz cały kalejdoskop emocji. Naprzemiennie wskazywała na złość, obrzydzenie i zażenowanie.

U mnie zdecydowanie było bardziej monotematycznie. Byłam po prostu w przeogromnym szoku. Tak wielkim, że nie zdawałam sobie sprawy, że siedzę z półotwarta buzią i patrzę na byłego przewodniczącego szkoły z wytrzeszczonymi oczami.

- Powiedz coś, proszę. Cokolwiek. Zmieszaj mnie z błotem lub mnie pociesz. Cokolwiek. Tylko nie zostawiaj mnie z tym samego. Proszę. - wyszeptał błagalnym tonem.

- Ale ... Jak? I ... Dlaczego ty ...? - miotałam się, nie wiedząc właściwie od czego zacząć.

- Chcesz, żebym opowiedział ci całą historię? - zdobyłam się jedynie na kiwnięcie głową. Nat westchnął i z trudem zaczął mówić. - Pamiętasz jak opowiadałem ci o mojej pracy w księgarni w Bostonie? - ponownie potwierdziłam jego słowa skinięciem. - Niedaleko tejże księgarni znajduje się kampus uniwersytetu bostońskiego. Siłą rzeczy studenci często odwiedzają mój sklep, a mi nawet to nie przeszkadza, bo mam dzięki temu jakieś poczucie obcowanie z rówieśnikami. Ale wracają do tematu ... wśród stałych klientów była pewna dziewczyna. Claudia. Dosyć szybko pojawiła się między nami nić porozumienia. Tak samo jak ja jest fanką kryminałów, więc rozmowa praktycznie sama się kleiła. - na chwilę na jego ustach zagościł mały uśmiech, lecz zniknął po sekundzie i znowu pojawiło się to jawne poczucie winy.

- Rozumiem, że szybko przeszliście od rozmów o seryjnych mordercach do ściągania z siebie ubrań? - może zbyt pochopnie osądziłam ich relacje, bo Nat posłał mi pełen wyrzutu wzrok.

- To nie jest zabawne, Bree. Ale ... nie mylisz się, aż tak bardzo. - zawstydzony, zaczął bawić się pustą filiżanką. - Spotykaliśmy się w księgarni, czasem na jakiejś kawie. Zapraszała mnie na wieczorki poetyckie, które organizowała jej uczelnia. Można powiedzieć, że zostaliśmy przyjaciółmi i świetnie bawiliśmy się we własnym towarzystwie. Było tak do czasu pewnej nieszczęsnej imprezy. - westchnął głęboko i wbił swój wzrok w jakiś punkt w oddali, jakby próbował przywołać te przykre wspomnienia.

- Jeśli poczujesz się lepiej, możesz mi o tym opowiedzieć. - próbowałam dodać mu otuchy, jednak trudno było udawać, że jestem teraz oazą spokoju. Nie wspominając o tym, że w swojej podświadomości wydałam już wstępny osąd tej sytuacji i z całego serca żałowałam tej biednej dziewczyny.

- Któraś z jej przyjaciółek organizowała imprezę urodzinową, a ja zgodziłem się jej towarzyszyć. Sam nie wiem, w którym momencie wylądowaliśmy w sypialni na piętrze. Pamiętam tylko, że było mi z nią dobrze. Na tyle dobrze, że pozwoliłem sobie, żeby puściły wszystkie moje hamulce.

- Domyślam się. - nie mogłam powstrzymać się przed tym uszczypliwym komentarzem, na który Nataniel odpowiedział jedynie poirytowanym przewróceniem oczu.

- Tamtej nocy zaprosiłem ją do swojego mieszkania i ... kontynuowaliśmy dobrą zabawę. - jego policzki pokryły się solidnym rumieńcem i w normalnych okolicznościach nawet bym się z tego zaśmiała. - Ale gdy obudziliśmy się rano w swoich objęciach: nadzy, skacowani i obolali, wszystko się zmieniło. Jak na pstryknięcie palcami staliśmy się sobie obcy. Oczywiście pojawiło się to słynne "zostańmy przyjaciółmi", ale prawda była taka, że nie widziałem jej przez kolejne dwa miesiące. To wtedy przyjechałem do Nowego Jorku i się spotkaliśmy. Chciałem ci o niej opowiedzieć, ale przerwał nam twój zazdrosny mąż. Mam nadzieję, że nie miałaś przeze mnie problemów. - dodał z lekką kpiną.

- Musiałam tylko wytrzymać wybuch jego złości i wybić mu z głowy pomysł zabicia ciebie. Czyli dzień jak co dzień. - moje słowa, na krótką chwilę rozbawiły blondyna, ale odchrząknął i kontynuował.

- W każdym razie pewnego dnia w Bostonie, drzwi księgarni otworzyły się i stanęła w nich ona. W pierwszym momencie ucieszyłem się, że w końcu mi wybaczyła i wszystko wróci do normy, ale szybko zrozumiałem, że coś jest nie tak. Miałam zapłakane oczy i była roztrzęsiona. Nie potrafiła wypowiedzieć słowa. Kiedy zapytałem ją, co się stało, wyciągnęła z torebki pozytywny test ciążowy. - oparł łokcie o stół i schował twarz w dłoniach, głośno wypuszczając powietrze.

- I ... Jaka była twoja reakcja? - próbowałam grać psychologa, ale chyba kiepsko mi to wychodziło.

- Jaka miała być? Byłem wściekły. Na nią. Na siebie. Na wszystko. Nie byłem nawet pewien, czy to moje dziecko. - zawahał się przez moment, ale kontynuował. - Próbowałem przekonać ją do aborcji, ale nie chciała o tym słyszeć.

- Jesteś okrutny, Nat. - powiedziałam z wyrzutem.

- Spędziliśmy ze sobą tylko jedną noc. To nie miało się tak skończyć. - szukał wymówki, która w ogóle mnie nie przekonała.

- Jak widać, to wystarczyło. - nie mogłam w tej sytuacji stać po jego stronie. Tym bardziej, że doskonale wiedziałam, co czuje ta dziewczyna.

- Tak, wiem. To moja wina. W jedną noc zjebałem trzy życia. Swoje, Claudii i tego nieszczęsnego dziecka. Wiesz co zrobili jej rodzice, gdy się dowiedzieli, że ich córka zaszła w ciążę, na drugim roku studiów z podrzędnym bibliotekarzem? Wywalili ją z domu. Tak po prostu. Od kilku tygodni mieszka ze mną w czterdziestometrowej kawalerce. To wszystko brzmi jak nieśmieszny kawał, a to moje prawdziwe, popierdolone życie. - zalewał mnie swoim żalem, a ja szukałam odpowiednich słów.

- Nie mów tak. To wcale nie musi oznaczać, że wszystko jest skończone.

- Dla mnie to właśnie znaczy. Wiesz co w tym wszystkim jest najgorsze? - podniósł na mnie swój wzrok przepełniony smutkiem i złością. - Nie kocham jej i nie potrafię pokochać tego dziecka.

- Nie trzeba być zakochanym, żeby wspólnie wychowywać dziecko. - nie trzeba, ale to zdecydowanie ułatwia sprawę.

- Niby tak, ale ... w ogóle tego nie czuję, Bree. Staram się ją wspierać najlepiej jak umiem, ale to trudne. Pokazuje mi zdjęcia USG, ubranka, meble, wózki, a ja nie potrafię się w to zaangażować, przez co wychodzę na bezdusznego drania.

- Może nim jesteś. - wyszeptałam bardziej do siebie, ale chyba to usłyszał, bo zrobił obrażoną minę, a złość przejęła nad nim kontrolę.

- Nie wiesz jak to jest spodziewać się nieplanowanego dziecka. Z kimś kogo ledwo znasz. I w momencie, w którym nigdy nie chciało się być rodzicem. Przecież ja nie mogę być ojcem.
Więc bardzo cię proszę, nie osądzaj mnie. Może to ... O Nie. - blondyn z paniką wpatrywał się w punkt za mną.

Zaintrygowana jego reakcją odwróciłam się na krześle i spojrzałam w tamtym kierunku, żeby zobaczyć tam nikogo innego, jak Kastiela.

- No to zaraz zacznie się cyrk ... - przewidziałam przyszłość lepiej niż nie jeden wróżbita.

Obsługa natychmiast naskoczyła na Kastiela, omal nie rozwijając przed nim czerwonego dywanu, gdy oferowali mu najlepszy stolik i darmowy posiłek. Wokalista zignorował kelnera i skanował wzrokiem salę w poszukiwaniu mojej osoby. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się chytrze i zaczął iść pewnym krokiem w naszym kierunku. Mijał stolik, przy którym siedziały dwie młode kobiety, które ewidentnie były jego fankami i wręcz pisnęły, kiedy ten puścił im flirciarskie oczko.

- Co ty tutaj robisz? - zapytałam zaskoczona jego obecnością.

- Sprawdzam, czy ktoś nie chcę cię zamordować lub porwać? - rzucił sarkastycznie. - Siema skurwysynie. - "powitał" Nataniela. - Jak się bawisz na randce z moją żoną?

- Było miło do momentu, w którym się pojawiłeś. - wycedził przez zęby.

- Uuu zepsułem wasz lunch? O jak mi przykro. - król sarkazmu w końcu postanowił zająć miejsce. W tym celu zabrał krzesło ze stolika obok i usiadł obok mnie. Ale to dla niego było zbyt mało. Show musiało trwać dalej. Chwycił za dolny szczebel mojego krzesła i przysunął mnie najbliżej jak się dało. Mebel, sunięty po drewnianej posadzce, niemiłosiernie zaskrzypiał, a wszystkie oczy skierowały się na nas. Gdy miałam go upomnieć, że to co właśnie wyprawia jest niewłaściwe, on położył swoją dłoń na moim policzku i przyciągnął mnie do swoich ust. Pocałował mnie delikatnie, ale stanowczo, jakby próbował oznajmić światu "to mój teren". Gdy przerwał pieszczotę, wpatrywał się we mnie intensywnie, świdrując mnie stalowymi tęczówkami.

- Co tam, kochanie? Stęskniłaś się za mną? - błysnął białymi zębami w tym swoim nonszalanckim uśmiechu.

- Mhm ... Bardzo. - moje słowa ociekały cynizmem, ale skrycie przyznam, że jego pocałunek zawrócił mi w głowie. Potrzebowałam parę sekund, żeby uświadomić sobie gdzie się znajdujemy i że nie jesteśmy tutaj sami. Z całą pewnością nasze zdjęcia pojawią się zaraz w sieci pod chwytliwym tytułem ,,gorące momenty Kastiela Veilmonta i jego żony w nowojorskiej restauracji".

- Wiedziałem. - odparł beztrosko, ale zaraz jego kpiący wzrok spoczął na Natanielu. - Dlaczego masz minę jakby ktoś ci nasrał na talerz?

- Nie twój interes. - odburknął ten drugi.

- Chyba jednak mój skoro wciągasz w to Bree. - zaakcentował swoje słowa kładąc dłoń na moim ramieniu i mocniej mnie do siebie przyciągając. Posłałam mu karcące spojrzenie, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia.

- I tak w dłuższej perspektywie czasu się o tym dowiesz, więc co mi szkodzi zrobić z siebie debila już teraz ... - Nat zaczął markotać pod nosem, odchrząknął i zebrał się nad odwagę. - Zapłodniłem 20-letnią dziewczynę i zostanę ojcem.

Nastała grobowa cisza i gdybyśmy byli w westernowym filmie, to obok właśnie przeturlałby się suchy krzak niesiony podmuchem wiatru. Tą ciszę przerwał początkowy cichy rechot Kastiela, który już po chwili zamienił się w histeryczny śmiech.

- To było dobre! Dawno się tak nie uśmiałem!

- Fajnie, że moje życie cię tak bawi. Ale ja nie żartuję. - odparł urażony mężczyzna.

- Że co? Dałeś się wrobić w bachora? - podniósł brew zaskoczony tym wyznaniem.

- Na twoim miejscu lepiej dobierałabym słowa. - wtrąciłam się. - Przypominam ci, że sam dałeś się w to wrobić. - szturchnęłam męża łokciem.

- To co innego. Ja zapłodniłem własną żoną, a nie jakąś małolatę. - oznajmił bezceremonialnie muzyk, przez co miałam ochotę zapaść się pod stół i spod niego nie wychodzić.

- Wypraszam sobie! Ona ma 20 lat. Nie jestem pedofilem. - obruszył się, jednak po chwili zdał sobie sprawę z tego, co takiego powiedział Kas. - Czekajcie ... wy ... też będziecie mieli dziecko?

- Nic mu nie powiedziałaś? - mąż zwrócił się do mnie z pytaniem.

- Jakoś nie było okazji. - przy tym, co opowiedział mi dzisiaj Nataniel, moja ciąża wydawała się niczym istotnym. - Ale tak. Będziemy mieli dziecko. Jak na odwiecznych wrogów, to jesteście idealnie zsynchronizowani. W tym samym czasie zostaniecie tatusiami. Gratulacje! - wyśmiałam ich, podczas gdy obydwoje byli trochę zmieszani. Zwłaszcza Nat.

- Nie wiedziałem. Gdybyś powiedziała mi wcześniej, to nie obarczałby cię moimi problemami. - powiedział skruszony.

- To nic takiego. - uspokoiłam go.

- W każdy razie gratulacje. To musi być cudowne doświadczenie, spodziewać się dziecka, kiedy jest się ustatkowanym i gotowym na nie. - dodał z zadumą.

- Cóż ... to nie było do końca tak. Niczego nie planowaliśmy. - uściśliłam szczegóły okoliczności naszego rodzicielstwa, które z całą pewnością nie było planowane. Chociaż w tym aspekcie mogę utożsamić się z Natem.

- Bree, on nie musi znać szczegółów. - upomniał mnie czerwonowłosy.

- I tak jesteście w lepszej sytuacji niż ja. Wyglądacie na szczęśliwych. Zostaniecie rodzinką jak z obrazka, podczas gdy ja będę się starał nie przelać swoich traum na to biedne dziecko. - Nataniel wymamrotał niezrozumiale.

- Dlaczego zakładasz najgorsze? Może spróbuj podejść do tego bardziej optymistycznie. Już sam fakt, że się przejmujesz świadczy o tym, że będziesz próbował być dobrym ojcem. Być może twoje doświadczenia z przeszłości pozwolą ci uniknąć tych samych błędów, które popełnili twoi rodzice. - starałam się zaszczepić w nim entuzjazm, ale on nadal pozostawał uparty i głuchy na wszystkie argumenty.

- Dobrym ojcem? Bree, o czym ty w ogóle mówisz? To wszystko jest skazane na klęskę. Jestem potworem. Dokładnie takim sam jak mój ojciec. Nie nauczę tego dziecko niczego innego niż bólu i cierpienia. Przeleję na nie wszystkie moje najgorsze cechy, bo nie potrafię inaczej.

- Dłużej nie wytrzymam tego pierdolenia. - Kastiel uderzył pięścią w stół przez co obydwoje z Natem podskoczyliśmy. - Słyszysz siebie, debilu? Jęczysz nad rozlanym mlekiem zamiast wziąć się w garść i przyjąć to na klatę jak prawdziwy mężczyzna. Twój ojciec nie ma nic wspólnego z dzieckiem, które się urodzi. Nie będzie wiedziało czym jest ten "ból i cierpienie", o którym tyle pieprzysz i od ciebie zależy czy je pozna. To że miałeś chujowe dzieciństwo nie znaczy, że zagwarantujesz je też swojemu dziecku. To ty decydujesz kim jesteś. Nie jesteś zaprogramowany na bycie potworem. - zakończył tą imponującą przemowę i wbijał swój stanowczy wzrok w blondyna, nie dając mu możliwości ucieczki przed prawdą.

- Łatwo ci mówić ... - westchnął. - Spodziewasz się dziecka z kobietą, którą kochasz i wiesz mniej więcej czego spodziewać się w przyszłości. Ja nie mam takiego luksusu.

- Męczysz mnie już. Nie będę ci mówił, jak masz żyć. Mogę powiedzieć ci tylko tyle, że ... - zawahał się przez chwilę. Spojrzał na mnie, a przez jego twarz przebiegła niepewność, lecz zebrał się na odwagę i wypowiedział słowa do blondyna. - Myślisz, że ja się tego nie boję? Ojcostwo jest przerażające. Jest tysiąc spraw, które mogę spieprzyć. Ale jest milion rzeczy, które mogę zrobić dobrze. I wiem, że dla tego dziecka będę się starał być najlepszą wersją siebie. Przypominam ci, że u mnie też wcale nie było kolorowo. Jako 15-latek mieszkałem już praktycznie sam. Ale zamiast płakać nad swoim losem zdecydowałem, że swoim dzieciom nigdy tego nie zrobię i będę dla nich zawsze obecny. - wypowiadając ostanie zdanie mocno ściskał moją dłoń, a ja pomyślałam tylko o tym, że zarówno ja, jak i moje dziecko, jesteśmy niesamowitymi szczęściarzami, że go mamy. Ja mam cudownego męża, a maleństwo będzie miało wspaniałego tatę.

- Może masz rację ... - wymamrotał ten drugi ze skruchą.

- Na pewno ją mam! Nigdy się nie mylę. - dodał, tym razem już swoim standardowym, sarkastycznym tonem. - Pierwsza konsultacja jest darmowa, ale następnym razem potracę ci 200$ za moje życiowe porady. Nie ma nic za darmo.

- Tak, muszę się wziąć w garść. Nie mogę pozwolić, żeby przeszłość mnie pochłonęła. - szeptał sam do siebie.

- Może powinieneś zacząć od szczerej rozmowy z Claudią? - zasugerowałam, cały czas myśląc, o tym, co musi teraz czuć ta biedna dziewczyna, pozostawiona sama sobie i bez wsparcia.

- Tak, chyba tak zrobię. - przytaknął i niezręcznie podrapał się po głowie. - Tak sobie myślę ... może zechciałabyś kiedyś ją poznać? Spotkać się, pogadać ...? - lawirował nieśmiało, próbując dojść do meritum. - Ehhh ... nie będę owijał w bawełnę. Od samego początku chciałem cię o to prosić. Jesteś kobietą, w dodatku ciężarną i lepiej ogarniasz te tematy. Błagam pomóż mi jakoś do niej dotrzeć. Póki co wiem tylko tyle, że źle odstawione mleko w lodówce, potrafi doprowadzić ją do płaczu. - jego bezradność była nawet zabawna, ale nie mogłam sobie teraz pozwolić na żarty.

- Bardzo chętnie ją poznam. - posłałam mu pocieszający uśmiech.

- Świetnie! Bardzo ci dziękuję. Za wszystko. - odwzajemnił uśmiech. - I tobie też, rudy. Kto by pomyślał, że możesz mieć tak poukładane w głowie. - dodał już lżejszym tonem, jakby ciężar, który go przygniatał magicznie zniknął, a w nim znowu pojawiła się chęć do życia. Kastiel w przeciwieństwie do niego, pozostał sceptyczny do tego przezwiska.

- Wiesz co to wpierdol korekcyjny? - zapytał ironicznie czerwonowłosy.

- Już się ciebie nie boję, tatuśku. - blondyn zignorował jego agresję, przywołał skinieniem ręki kelnera i zaczął przeszukiwać kieszenie. 

- Zostaw. - uprzedził go Kastiel, wyciągając własną kartę kredytową. - Ja się tym zajmę. Ty lepiej leć kupić kwiatki i czekoladki dla twojej dupeczki. Ewentualnie słoik kiszonych ogórków. - posłał rozbawione spojrzenie w moim kierunku, wiedząc jak bardzo uwielbiam tę przekąskę w moim aktualnym stanie. 

- Dzięki za radę. - roześmiał się pod nosem i wstał, aby się z nami pożegnać. 

Gdy go przytulałam, ostatni raz wyszeptał do mojego ucha podziękowania. Patrzyliśmy z Kastielem, jak wsiada do swojego samochodu i odjeżdża w dal. Miałam tylko nadzieję, że wszystko się dla niego ułoży. Po tym wszystkim co przeszedł, zasłużył na spokój i szczęście. Sami wsiedliśmy do sportowego Camaro Kastiela i ruszyliśmy ponownie do wytwórni. Kas miał do skończenia refren piosenki, a ja musiałam przejrzeć parę dokumentów. Mijaliśmy zatłoczone ulice Nowego Jorku, a mężczyzna pozostawał milczący. Na tyle, że aż mnie to zaintrygowało.

- Nie będzie żadnego kazania? Pogadanki? Wyzwisk typu ,,Jesteś naiwna, jeśli mu wierzysz"? Jakiegoś błyskotliwego żartu?- przerwałam ciszę.

- Nie. - uśmiechnął się chytrze. - Zostawię cię samą ze swoimi myślami, żebyś wysunęła własne refleksje. 

- Och, rozumiem. Jakaś nowa zagrywka psychologiczna?

- Raczej eksperyment społeczny. Nosi tytuł ,,Kiedy Brianna Veilmont zrozumie, że nie zbawi całego świata i nie powinna wtrącać się do życia innych osób, a zwłaszcza wtedy kiedy jest w ciąży i powinna na siebie uważać i zbytnio się nie stresować". - powiedział prześmiewczo, ale ton jego głosu zdradzał, że zwyczajnie się martwił. Położyłam dłoń na jego udzie. 

- Wiesz, że nie mogę go zostawić w takim stanie. Potrzebuje teraz wsparcia. I wydaję mi się, że ... - próbowałam go podejść.

- No wyduś to z siebie. - westchnął, jakby wiedział czego się spodziewać

- Ty możesz mu pomóc. - oznajmiłam stanowczo i starałam się, aby moja słowa brzmiały entuzjastycznie.

- Co?! Chyba żartujesz! Nie jestem fundacją charytatywną. Na pewno nie dla niego. - odwarknął.

- Oj no weź. Sam widziałeś, że twoje argumenty do niego przemówiły i zmieniły jego nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. Moje ,,wszystko będzie dobrze, Nat" i klepanie po plecach, było kompletnie bezużyteczne. 

- Po prostu nazywaj go ,,skurwysynem" lub ,,debilem". To zawsze trafia do duszy. - robił sobie żarty, podczas gdy naprawdę chciałam, aby z nim poważnie porozmawiał.

- Kassi ... zrób to dla mnie. - użyłam najbardziej błagalnego tonu, na jaki mogłam się zdobyć.

- Nie. - nie zawahał się nawet przed sekundę.

- Proszę. - ponowiłam próbę.

- Nie. - i ponownie przegrałam.

- A dla naszego dziecka? 

- Co ma z tym wspólnego nasze dziecko? - zapytał kpiąco.

- Nie wiem! Wiesz co? Poradzę sobie sama! - zirytowałam się i odsunęłam maksymalnie do drzwi pasażera, przy okazji wbijając wzrok w szybę, krzyżując ręce na piersi i robiąc nadąsaną minę. Jeśli teraz się nie zgodzi, to już nic mi nie pomoże. Wyciągnęłam wszystkie asy z rękawa, a pozostał mi jedynie płacz, czego nie chciałam, bo miałam nałożoną mascarę na rzęsach i za wszelką cenę nie chciałam jej zrujnować.

- Już dobrze ... gdy będziesz miała spotkać się z tą tajemniczą Claudią, pojadę z tobą, ok? Ty zajmiesz się babskimi ploteczkami, a ja naprostuję Natanielowi ten durny łeb. Odpowiada ci to? - wyszedł z inicjatywą, a moje wszystkie osobowości zbiły ze sobą piątkę.

- Tak. - odparłam fałszywie urażona, żeby zbyt szybko się nie połapał, że była to tylko inscenizacja. Jednak nagle mój żołądek podsunął mi kolejny świetny pomysł, a skoro mam go teraz ugłaskanego, nie będzie potrafił mi odmówić. - Wiesz ...byłoby idealnie gdybyśmy zatrzymali się przy parku i poszli na lody, do mojej ulubionej lodziarni. 

- Niech zgadnę. Moje dziecko tego chce? - zapytał, a uśmiech wkradł się na jego usta. Przejrzał mnie i moje zagrywki.  

- Tak. Też słyszałeś jak woła o lody? - zadałam mu pytanie ironicznym tonem, dotykając swojego brzucha, na co się roześmiał.

- Głośno i wyraźnie. Dobra, chodźmy na te lody. Ale później wracamy do roboty. Lea mnie rozszarpie, jeśli nie skończymy dzisiaj tego refrenu.

- Ja rozszarpię cię pierwsza, jeśli nie zjem zaraz lodów pistacjowych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro