57. ,,Posiadłość państwa Veilmont"
Już od godziny siedziałam na chłodnej posadzce w łazience i walczyłam z mdłościami. Ile bym nie próbowała, to i tak nie potrafiłam tego zatrzymać. Z tej bezradności chciało mi się płakać. Dlatego też, kiedy po raz czwarty zawisłam nieżywo nad toaletą pozwoliłam, aby emocje wygrały i rozpłakałam się, łkając przy tym głośno. Kastiel wszedł do pomieszczenia zaalarmowany moim płaczem. Nawet nie przejęłam się tym, że wyglądam teraz jak istny obraz nędzy i rozpaczy.
- Kochanie? - spojrzał na mnie z politowaniem i bezzwłocznie uklęknął przy mnie, chowając mnie w swoich ramionach. Moje bezbronne, zszargane ciało zapadło się w jego objęcia.
- Czuję się paskudnie, Kas. Jestem już zmęczona. Mam już dosyć. Kiedy to się skończy? - dawałam upust swojej frustracji, a z moich oczu wypływały coraz to nowe fale łez.
- Wiem, dziewczynko. - delikatnie gładził moje włosy i choć nie mógł zrobić wiele w tej sytuacji, to sama jego obecność przyniosła mi drobne ukojenie. - Zaraz poczujesz się lepiej. To zawsze mija po czasie. Na tym etapie to normalne, że gorzej się czujesz. Napij się wody i oddychaj głęboko.
Został ze mną w łazience do momentu, aż poczułam, że mój organizm znów jest gotowy, żeby ze mną współpracować. Kastiel, mimo moich protestów i zapewnień, że w chwili obecnej nie przełknę nawet gryza, poszedł zrobić śniadanie, a ja miałam chwilę, żeby wykonać poranną toaletę i doprowadzić się do porządku. Gdy to zrobiłam, udałam się do kuchni, gdzie na stole było już przygotowane śniadanie. Mój węch zadziała szybciej niż wzrok. Szybko zasłoniłam nos rękawem swetra, zanim doszło do tragedii.
- Kochanie? Smażyłeś jakieś mięso?
- Tak, bekon. A co? - zapytał, przekładając skwierczące mięsne plastry na swój talerz.
- Zabierz to stąd, proszę. Zaraz zwymiotuję. - ostrzegłam go.
- O kurde. Dobra. Ja ... Zaraz wracam. - niewiele myśląc chwycił za talerz i patelnie, po czym dosłownie wybiegł na taras. Obserwowałam go przez chwilę, jak w pośpiechu zajadał usmażony boczek. Mimowolnie poczułam się źle, że tak utrudniam mu życie, ale to nie moja wina, że mój węch jest teraz tak wrażliwy i nietolerancyjny.
Z dozą sceptycyzmu usiadłam przy stole i niechętnie spojrzałam na talerz. To nie tak, że Kastiel się nie postarał. Wręcz przeciwnie. Wszystko było pięknie podane. Po prostu bałam się, że zaraz to pyszne jedzenie i tak wyląduje w toalecie. Sięgnęłam po bezpieczną opcje i wybrałam jabłko, które przez ostatnie tygodnie było moja największa zachcianką.
- Bree, samymi jabłkami się nie najesz. - upomniał mnie, gdy wrócił do kuchni, już bez bekonu.
- Jakoś nie mam ochoty na nic innego. - przyznałam szczerze.
- Nie chcę tego słyszeć. Jesz teraz za dwóch i musisz mieć energię na cały dzień. Nie wmówisz mi chyba, że nasze dziecko jest wegetarianinem, weganem, czy innym frutotarianinem? - zajął miejsce obok mnie i zaczął szykować dla mnie kanapkę, nakładając na nią po trochu wszystkiego, co było na stole.
- A co jeśli tak? - zapytałam zaczepnie, znając miłość mojego męża do wszelkiego mięsa.
- W takim razie trafiło na złego ojca. Planuję zabrać je na steka, gdy tylko nauczy się przeżuwać.
Zaśmiałam się z jego poważnej miny, bo wyglądał jakby naprawdę chciał to zrobić. Trochę zachęcona jego słowami wzięłam gryza kanapki. Po chwili odkryłam, że mój żołądek nie miał nic przeciwko, więc zjadłam więcej. Kastiel patrzył na mnie z aprobatą i co chwilę dolewał do mojego kubka herbaty, twierdząc że muszę dbać o odpowiednie nawodnienie. Nigdy nie posądzałabym go o bycie tym typem przyszłego taty. Był bardzo zaangażowany w cały proces. Towarzyszył mi w każdym badaniu i był świadkiem każdej mojej przykrej dolegliwości, ale znosił to dzielnie i zawsze był dla mnie oparciem.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytał po chwili.
- Tak naprawdę nic konkretnego. Muszę przejrzeć miesięczne raporty z wytwórni i uzgodnić plan zatrudnienia na przyszły rok.
- Tak. Ehhh ...też powinien być dzisiaj w studiu, ale co byś powiedziała na wagary, dziewczynko? Jak za starych dobrych czasów. - wyszczerzył zęby w nonszalanckim uśmiechu, a ja przez chwilę zobaczyłam w nim tego nastolatka z liceum, z którym często uciekałam z lekcji chemii.
- Zawsze miałeś na mnie zły wpływ. Dlaczego nie? - odpowiedziałam z łobuzerskim uśmiechem.
- To dobrze, bo zaplanowałem małą wycieczkę poza miasto.
- Wycieczkę? Gdzie? - natychmiast się ożywiłam.
- Myślisz, że ci powiem? To niespodzianka. - nienawidziłam, gdy mi to robił. Podsycał moją ciekawość, tylko po to, żeby później nie zdradzić nawet najdrobniejszego szczegółu.
- W co mam się ubrać? Bardziej sportowo, czy ... - próbowałam uzyskać choć małą podpowiedź.
- Dopóki nie zjesz jeszcze jednaj kanapki, nigdzie nie pojedziemy. - zagroził, a ja w jednej sekundzie smarowałam masłem kolejną kromkę, na co Kastiel tylko się zaśmiał.
- Już zaczynasz trenować na mnie te swoje tatuśkowe sztuczki? - zapytałam zaczepnie.
- Jak widać działają.
- To nawet seksowne. - odpowiedziałam z całkowitą szczerością.
***
- Jedziemy nad morze? - dość szybko odgadnęłam punkt docelowy naszej podróży.
- Tak, dziewczynko. Wzięło mnie dzisiaj na sentymenty. - uśmiechnął się nie spuszczając wzroku z drogi.
Kilka lat temu wypady na plażę były naszą małą tradycją i robiliśmy to dosyć często, o ile dopisywała pogoda. Dzisiaj również nie było inaczej. Mimo, że była połowa października, to słońce nadal przyjemnie prażyło, a temperatura utrzymywała się w granicach dwudziestu stopni. Jesienny klimat na dobre zagościł w okolicznych lasach, a drzewa i krzewy owiły się złocisto-czerwonymi barwami. Z zachwytem obserwowałam ten pejzaż.
- Dobrze czasem wyjechać z miasta. - odetchnęłam świeżym powietrzem, które wpadło do środka samochodu przez uchylone szyby.
- Zgadzam się. Właściwie nie miałbym nic przeciwko, żeby na stałe wynieść się na przedmieścia. - głos lekko mu zadrżał, ale starał się zachować pozory. Chyba zapomniał o tym, że znam go lepiej niż własną kieszeń.
- Denerwujesz się czymś?
- Nie. Skąd ten pomysł? - odpuściłam mu, ale wiedziałam, że coś ukrywa.
- Niedaleko stąd był taki opuszczony dom. Pamiętasz? - zagaiła rozmowę, rozpoznając okolicę.
- Oczywiście, że pamiętam. Miałaś na jego punkcie obsesję. - lekceważąco wyśmiał mój sentyment do sterty cegieł.
- Ciekawe, czy ktoś w nim zamieszkał. - ciągnęłam nurtujący mnie temat.
- Podobno ktoś go kupił.
- Naprawdę? - mężczyzna kiwnął głową, potwierdzając wcześniejsze słowa, a ja nie potrafiłam ukryć cienia rozczarowania. - Cóż ... to piękny dom. W jeszcze piękniejszej lokalizacji. Nowi właściciele na pewno będą w nim szczęśliwi.
- Z całą pewnością. - wziął moją dłoń i ucałował jej wierzch, a tajemniczy uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Po kilku minutach drogi ukazał się znajomy, wysoki, kamienny mur, obrośnięty mchem i bluszczem.
- Może moglibyśmy na niego spojrzeć z oddali? Tylko przez krótką chwilę. - zaproponowałam z nadzieją, że Kastiel się zgodzi. Ale on zawsze się zgadzał, a marudził tylko dla zasady.
- Czemu nie. - jego entuzjazm był podejrzliwy, ale nie miałam zamiaru go gasić.
Zaczął powoli hamować, jednak nie zatrzymał się na poboczu, a przejechał przez bramę, która była otwarta na oścież.
- Kastiel, co ty robisz? Nie powinniśmy wjeżdżać na obcą posesję. - lekko spanikowana zaczęłam rozglądać się na boki.
- Przecież chciałaś zobaczyć dom. Poza tym już się tutaj kiedyś włamaliśmy.
- Tak, byliśmy głupimi nastolatkami! Teraz, będzie trudniej to wytłumaczyć. Nie możemy tak po prostu wjechać na czyjeś podwórko.
- Myślę, że właściciele się nie obrażą. - pozostał niezruszony tym jawnym łamaniem prawa.
Już miałam dodać kolejne słowo do tej sprzeczki, ale gdy zza drzew wyłonił się znajomy budynek, odechciało mi się strzępić języka na tak nieistotne głupoty, gdy przede mną znajdował się obraz z moich marzeń. Posiadłość była tak samo imponującą jak ją zapamiętałam. Nie potrafiłam określić tego, co mnie tak do niej przyciągało. Może fakt, że wygadała jak miejsce, w którym mogłaby być umieszczona historia z moich ulubionych powieści. Oczyma wyobraźni widziałam pana Darcy'ego czekającego w progu na swoją Elizabeth, Scarlett O'Harę przechadzającą się po ogrodzie i opłakującą swoją utraconą miłość lub ...
- Już nie chcesz się ze mną kłócić? - przerwał moje marzenia swoją arogancka zaczepką.
- Myślę, że nic się nie stanie, jak rozejrzymy się przez krótką chwilę. - nigdy nie zaprzeczałam temu, że jestem hipokrytką. Kastiel też o tym doskonale wiedział, sądząc po jego triumfalnym uśmieszku.
Wyszliśmy z samochodu, a ja zadarłam nos do góry i z zachwytem podziwiałam architektoniczny majstersztyk.
- Podoba ci się? - Kastiel podszedł do mnie i objął mnie od tyłu.
- Oczywiście, że tak. Jest wspaniały.
- To dobrze. Bo jest nasz. - wypalił nagle.
- Tak jasne, Kas. - zaśmiałam się słysząc jego słowa, bo założyłam, że tylko żartuje. Ten dom wart jest pewnie kilka milionów dolarów. Nie mógł tak po prostu go kupić. Prawda?
- Mówię, całkiem poważnie. Jest nasz. No prawie. - wykonałam gwałtowny obrót o stoosiemdziesiąt stopni, żeby znaleźć się twarzą w twarz ze swoim nienormalnym mężem.
- Co? - wykrztusiłam z siebie tylko tyle.
- Zaczekaj chwilę. - otworzył tylne drzwi samochodu i wyciągnął tajemniczą teczkę z logiem biura nieruchomości. Czy on naprawdę kupił ten dom?
Czułam jak moje serce mocno kołacze z napływu emocji, więc oparłam się o maskę samochodu, żeby nie zemdleć. Mężczyzna podszedł do mnie z lekką obawą.
- Dobrze się czujesz, kochanie? - zapytał zatroskany.
- Możesz mi wytłumaczyć, co właśnie się dzieję?
- Od czego by tu zacząć ... - zastanowił się przez chwile, drapiąc się po karku. - To długa historia, ale pół roku temu rozmawiałem z doradcą finansowym na temat tego, że powinienem zainwestować w coś oszczędności. Poradził mi, żebym rozejrzał się po rynku nieruchomości. Znasz te ekonomiczne gadanie typu ,,pieniądz powinien być w ruchy, żeby nie tracić na wartości" i inne nudne bzdety. Pierwsze o czym pomyślałem to ten dom. Zawsze o nim marzyłaś, a mieszkanie w mieście, które nigdy nie śpi, też zaczęło mi ciążyć. Pomyślałem, że to dobry moment na zmianę. Chciałem to jak najszybciej załatwić i skontaktowałem się z agentką nieruchomości, tylko że był mały problem. Mimo, że dom stał od dekady niezamieszkały, nie był na sprzedaż.
- Więc jakim cudem go kupiłeś?
- Kate, to znaczy ta agentka, skontaktowała się bezpośrednio z właścicielką. To jakaś hrabina, która obecnie mieszka w Anglii. Złożyła jej moją ofertę, ale ta odrzuciła ją bez namysłu.
- Co było dalej?
- Z każdą jej odmową podbijałem stawkę, ale ta stara prukwa była nieugięta. W końcu postanowiłem się z nią skontaktować osobiście. Moje tłumaczenia, że ten dom, to spełnienie marzeń mojej ukochanej żony, również nic nie dały.
- Więc, dlaczego tutaj jesteśmy? - moje myśli dziko krążyły teraz wokół tego, co mówił, ale nadal nie potrafiły się rozjaśnić.
- Pamiętasz, gdy byliśmy w Londynie?
- Trudno zapomnieć o momencie, w którym nasze małżeństwo wsiało na włosku. - to wspomnienia nadal miało bardzo gorzki posmak.
- Hrabina Lancaster, bo tak się nazywa, mieszka w okolicy. W przerwie między jednym koncertem, a drugim postanowiłem do niej wpaść. Byłem wściekły. Tym, że uciekłaś i tym, że znowu cię zawiodłem. Wziąłem sobie za punkt honoru, żeby zrobić chociaż jedną rzecz dobrze. Postanowiłem, że nie wyjadę z Anglii bez tego domu. No i miała to być moja karta przetargowa w razie rozwodu. - dodał rozbawionym tonem. Mi, w przeciwieństwie do niego, nie było do śmiechu. Widząc moją poważną minę odchrząknął i kontynuował. - Spotkałem się ze staruszką i powiedziałem, że ten dom to dla mnie dosłownie kwestia życia i śmierci. Ona odpowiedziała, że mnie pojebało. Użyła bardziej wyrafinowanego języka, ale przekaz był ten sam. Zdesperowany, zły i wściekły powiedziałem jej, co o niej myślę.
- Czekaj, czy ty ochrzaniłeś niewinną staruszkę?
- Gdybyś ją poznała wiedziałabyś, że do niewiniątka jej daleko. Ale tak. Nazwałem ją spróchniałym reliktem przeszłości.
- Boże, Kas ... To chyba nielegalne, a już na pewno nieetyczne.- pokręciłam głową zawstydzona jego zachowaniem względem starszej pani.
- Użyłem jeszcze innych kwiecistych określeń i wtedy stało się coś nieoczekiwanego.
- Co takiego?
- Zaczęła się śmiać. Tak po prostu. Powiedziała, że nie zdarzyło jej się to od śmierci męża. Rozbawiłem ją na tyle, że zgodziła się sprzedać dom za pierwszą stawkę.
- Hmm, cóż to prawda, że z tobą nigdy nie jest nudno. - przyznałam, a Kastiel mówił dalej.
- Gdy okazało się, że jesteś w ciąży, to był jak znak z niebios. Wiedziałem, że kupno tego domu to dobra decyzja. Tak jakby wszystko samo zaczęło się sklejać w całość.
- To prawda, że przydałoby się nam więcej miejsca. - zgodziłam się z nim.
- Potrzeba było czasu, żeby załatwić wszystkie formalności, ale od tygodnia dom jest nasz. To znaczy jeśli tego chcesz i się zgodzisz. Brakuję tylko twojego podpisu. - wskazał na teczkę z dokumentami.
- Kastiel ja ... nie wiem, co powiedzieć. To ... dużo. - z tego przytłoczenia kręciło mi się w głowie.
- Zanim powiesz coś, że znowu zataiłem prawdę, na swoją obronę mam to, że to niespodzianka, więc nie mogłem ci o tym powiedzieć.
- Jesteś kompletnie szalony. - wpatrywałam się w jego twarz i biłam się z własnymi myślami. Kupił dom. Prawdopodobnie wart kilka milionów dolarów. Kupił go, bo o nim marzyłam. Normalni mężowie w ramach niespodzianek kupują biżuterię, kwiaty, zabierają żony do restauracji. Mój mąż kupił mi posiadłość nad morzem. Albo jestem bardzo dobra w manifestacji, albo żyje w jakiejś alternatywnym świecie. Na wszelki wypadek dyskretnie uszczypnęłam się w nadgarstek, ale zarówno Kastiel, jak i dom stojący za nim, byli zupełnie prawdziwi.
Z nadmiaru emocji zaczęłam się śmiać. Na początku to był tylko cichy chichot, ale zaraz potem nie potrafiłam powstrzymać głośnego śmiechu, który dosłownie aż mnie zwijał w pół. Przysięgam, że w życiu nic mnie bardziej nie rozbawiło. Kastiel stał nieruchomo i był zupełnie wybity z rytmu. Chyba nie spodziewał się takiej reakcji, więc jedynie obserwował mnie z konsternacją wypisana na twarzy. Jednak parę chwil później mój chichot zamienił się w płacz, a Kastiel zdziwił się jeszcze bardziej, widząc jak po moich policzkach spływały wodospady łez. Sama nie do końca wiedziałam, co się właśnie ze mną dzieję. Po prostu chciałam płakać.
- Bree? Przepraszam ... - wziął mnie w ramiona i zaczął mnie pocieszać. Bardzo się starał, ale nie potrafił ukryć tego rozczarowania w swoim głosie. - Myślałem, że tego chcesz. Mogę wszystko odkręcić. Co prawda wpłaciłem już zaliczkę, ale jestem pewny, że możemy ją odzyskać. W najgorszym przypadku odsprzedamy dom i znajdziemy coś, co ci się spodoba.
- Jesteś głupi. - po raz kolejny zaniosłam się szlochem.
- Tak wiem. Pomyliłem się z tym domem. Powinienem cię uprzedzić i ...
- Nie o to chodzi. - pokręciłam głową i uniosłam na niego swoje zapłakane spojrzenie. Uśmiechnęłam się przez łzy, widząc jego zatroskana twarz. - Gdy powiem, że chcę gwiazdę z nieba, to też ją dla mnie zdobędziesz?
- Powiedz tylko słowo. - sam uraczył mnie słodkim uśmiechem i otarł łzy spływające po moich policzkach. - Więc ...chcesz tego? Żebyśmy tutaj zamieszkali? We trójkę?
- Oczywiście, że tak!
Mężczyzna nieoczekiwanie przykucnął, a jego twarz znajdywała się na wysokości mojego brzucha. Objął moje biodra i przybliżył się do mnie.
- Podoba ci się twój nowy dom, maleństwo? Będziesz mieć tu mnóstwo frajdy. - przyłożył ucho do mojego brzucha i udawał, że czeka na odpowiedź. Nie potrafiłam się nie zaśmiać, widząc tą uroczą scenę. Kastiel nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. - Aha. Mhm. Okej, przekażę jej. - kiwał głową jakby doskonale rozumiał ten tajemniczy komunikat. - Mówi, że jest super, tylko prosi, żeby mama przestała płakać, bo nie może zasnąć.
Znów zaśmiałam się przez łzy, a gdy Kastiel wstał, rzuciłam się wprost w jego ramiona. Nie wiedziałam, co takiego mogłabym powiedzieć. Słowo ,,dziękuję" wydawało się zbyt małe, żeby zrekompensować to, jak wdzięczna jestem. Więc po prostu przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam.
- Nie wiem, jak mam ci podziękować. - wyznałam szczerze, nadal chlipąc nosem.
- Nie musisz nic robić. To ja powinienem podziękować tobie. Sprawiasz, że jestem najszczęśliwszy na świecie. - ucałował czubek mojej głowy.
- A ja jestem najszczęśliwsza dzięki tobie. - zarzuciłam dłonie na jego szyję i zmusiłam, aby mnie pocałował.
- To co pani Veilmont? Ma pani ochotę obejrzeć swoje włości? - zapytał przesadnie teatralnym tonem, a ja z niecierpliwością przytaknęłam.
Stanęliśmy przed dużymi, dębowymi drzwiami wejściowymi, a Kastiel wyjął z kieszeni kurtki pokaźny pęk kluczy. Trochę potrwało nim zdołała odnaleźć odpowiedni klucz i otworzyć zamek. Gdy w końcu mu się udało, chciałam wejść do środka, jednak zatrzymał mnie. Posłałam mu pytające spojrzenie.
- Żeby z tradycji stała się zadość ... - szeroko się uśmiechnął, po czym podniósł mnie niczym pannę młodą i przeniósł przez próg domu.
- Powtarzam się, ale jesteś szalony. - powiedziałam śmiejąc się i wymachując stopami w powietrzu.
Zaczęliśmy rozglądać się po domu. Obejrzeliśmy każde z pomieszczeń i zrobiliśmy wstępne plany, co do remontu. Już teraz miałam setkę pomysłów, jak rozjaśnić i unowocześnić wnętrza, tak aby stworzyć tutaj nasze własne miejsce na ziemi. Co prawda pokoje sprawiały wrażenie dość mrocznych, gdyż niektóre sprzęty i meble zakryte były białymi płótnami, jak w klasycznych horrorach. Cały czas trzymałam dłoń męża i szłam pół kroku za nim. Tak na wszelki wypadek.
Na widok pokoju dziecięcego znowu zaniosłam się płaczem, myśląc ile wspaniałych chwil nas tu czeka. Wybraliśmy się również na krótki spacer po ogrodzie. Kiedy ja myślałam o zasadzeniu nowych drzew i kwiatów, Kastiel planował już gdzie postawi plac zabaw i trampolinę dla dzieci, ale chyba właśnie o to chodzi, żeby się uzupełniać. Kiedy ja myślałam o estetyce, on brał pod uwagę praktyczne względy.
Basen był w tragicznym stanie i wymagał gruntownego remontu nim ktokolwiek zanurzy w nim palec, ale priorytetem było i tak wnętrze domu. Gładziłam swój jeszcze płaski brzuch, myśląc o tym, że wcale nie mamy tak wiele czasu, żeby doprowadzić wszystko do porządku. Prawdopodobnie będzie trzeba ustalić, co chcemy wyremontować najpierw. Na pewno salon, kuchnię, łazienki, naszą sypialnię i pokój dziecka, a reszta będzie musiała poczekać. Jeśli chcemy zdążyć przed narodzinami bobasa, mamy na to siedem miesięcy, o ile nie postanowi wyjść na świat wcześniej. To dziecko Kastiela Veilmonta, który nie należy do cierpliwych, a u mnie również z tym kiepsko. Mam nadzieję, że nie wda się w rodziców i grzecznie poczeka na odpowiedni czas.
Po krótkim spacerze przyszedł czas na spotkanie się z agentką nieruchomości oraz prawnikiem. Zadaliśmy jeszcze całą masę pytań, a kiedy przyszedł czas na podpisanie dokumentów, trochę zakręciło mi się w głowie widząc widniejąca kwotę wartości tego domu.
- Kas? Na pewno nas na to stać? - wyszeptałam z obawą, a dłoń w której trzymałam długopis, trzęsą się niemiłosiernie. Nie byłam głupia i dobrze wiedziałam ile mamy oszczędności, jednak ta suma była naprawdę potężna i dla mnie nawet niewyobrażalna.
- Pewnie, że tak. Spokojnie, kochanie. Moglibyśmy kupić dziesięć takich. - błysnął tym swoim nonszalanckim uśmieszkiem, co trochę mnie uspokoiło. Podpisałam stos dokumentów swoim imieniem i nazwiskiem, dzięki czemu oficjalnie stałam się współwłaścicielką domu ze swoich najskrytszych marzeń.
Agentka Kate wręczyła nam prezent powitalny w postaci ogromnego kosza ze słodkościami, butelkę drogiego szampana, którego niestety będziemy mogli wypić dopiero za kilka miesięcy oraz potężny bukiet kwiatów. Pomyślałam, że ona również musiała zbić na tej transakcji niezłą sumkę. A być może zrobiła to ze względu na Kastiela, w którego cały czas wlepiała swoje maślane oczy. Ale byłam zbyt szczęśliwa, żeby jakoś mocniej się tym przejąć.
Gdy emocje trochę opadły i zostaliśmy zupełnie sami w naszym nowym domu, postanowiliśmy jeszcze skorzystać z pobliskiej plaży. Co prawda nie była ona prywatna i nie należała do terenu posiadłości, ale mogliśmy na nią zejść schodkami z naszego ogrodu. Całe szczęście nie była ona popularnym miejscem do plażowania, więc sprawiała wrażenie, jakby naprawdę należała tylko do nas. W oddali można było zobaczyć tylko jednego spacerowicza ze swoim czworonożnym przyjacielem. Na widok spokojnego oceanu, skąpanego w blasku jesiennego słońca, nie wytrzymałam tej ekscytacji i zbiegłam po drewnianych stopniach, żeby jak najszybciej dotknąć stopami piasku.
- Hej, Bree! Zwolnij trochę! Nie zapominaj, że jesteś w ciąży! - upomniał mnie.
- Pamiętam o tym cały czas! - odkrzyknęłam, ale już ściągałam buty, gdy on był dopiero w połowie schodków.
Piasek był zaskakująco zimny, ale i tak było przyjemnie czuć go pod bosymi stopami. Podwinęłam jeszcze nogawki spodni, gdyż sprawdzenie, czy woda w ocenie jest zimna, było zawsze obowiązkowe. Spojrzałam jeszcze za siebie, aby przekonać się, co robi mój mąż. Akurat rozsznurowywał swoje glany, więc pewnie zaraz do mnie dołączy.
Weszłam do wody po kostki i natychmiast zadrżałam z chłodu.
- Zimna?! - zapytał z dystansu.
- Jak skurwysyn! - nieświadomie odpowiedziałam, ale po chwili poprawiłam się zawstydzona. - To znaczy ... Tak, zimna!
- Proszę, proszę, pani Veilmont. Co to za słownictwo? Czy ty przystoi młodej damie? Takie słowa w obecności naszego dziecka? - w pełni się ze mnie nabijał.
- Za dużo z tobą przebywam. A wiesz jak to mówią: ,,Z kim przystajesz, taki się stajesz". - powiedziałam równie zaczepnie, co on. - I proszę nie zasłaniać się dzieckiem, panie Veilmont. Sam kurwujesz, co pięć sekund, hipokryto.
- Tylko, gdy się wkurzę. - dodał na obronę.
- Czyli, co pięć sekund. - zauważyłam sprytnie.
- Wiesz co? Właśnie minęło co najmniej pięć sekund, a nawet dziesięć i jestem bardzo zły. - powiedział niby surowo, ale wiedziałam, że tylko się wygłupia. Co nie uchroniło mnie przed karą.
Jednym szybkim ruchem podniósł mnie na ręce i wszedł do wody. Co prawda tylko do wysokości kolan, ale i tak nie czułam się bezpiecznie.
- Kastiel! Postaw mnie! Ta woda jest cholernie zimna! - krzyczałam histerycznie.
- A co jeśli cię do niej wrzucę? - na złość zarzucił mną trochę, jakby faktycznie planował mnie puścić.
- Jestem w ciąży! Jestem w ciąży! Nie możesz tego zrobić! - zaczęłam piszczeć i mocniej chwyciłam się jego kurtki.
- Nie byłaś w ciąży jeszcze parę minut temu, gdy biegłaś na złamanie karku po śliskich schodach.
- Proszę, postaw mnie! Będę już grzeczna, obiecuję! - prosiłam błagalnym tonem i trzymałam się jego karku, jakby miało od tego zależy moje życie.
- Przecież bym cię nie wrzucił. - złożył drobny pocałunek na mojej skroni i wyszedł z wody, nadal trzymając mnie na rękach. Postawił mnie na nogach dopiero na brzegu, gdzie woda już nas nie dosięgała.
Spacerowaliśmy wybrzeżem trzymając się za ręce. Rozmawialiśmy o planach na przyszłość, a ja co chwilę zerkałam na dom na klifie, wyglądający na nas zza gęstwiny drzew, dalej nie potrafiąc uwierzyć, że jest nasz. Dopuszczałam do siebie możliwość, że zaraz się obudzę, a to co się właśnie wydarzyło, było tylko sennym marzeniem. Ale nie. Zimna woda, co chwilę podmywała moje stopy, mewy skrzeczały, a wiatr unosił kosmyki moich włosów, które łaskotały mnie po policzkach. Wszystko było zupełnie prawdziwe.
- Nigdy bym nie pomyślała, że przeznaczenie poprowadzi mnie do tego momentu. - powiedziałam zadumana.
- A ja wiedziałem, że tutaj zamieszkamy w momencie, w którym pierwszy raz spojrzałaś na ten dom. Nie wiedziałem tylko skąd wytrzasnę tyle forsy. Wtedy zakładałem napad na bank. - co jest naprawdę przerażające, to fakt, że ten szaleniec naprawdę byłby skłonny to dla mnie zrobić.
- Całe szczęście, że jednak zostałeś gwiazdą rocka. Istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że trafisz za kratki. - spojrzałam na niego z rozbawieniem.
Również wyglądał na zadowolonego, ale spostrzegłam, że jego cała postać mocno kłóciła się z otaczającym nas zewsząd krajobrazem. Kastiel; głośny rockman, zawsze w świetle sławy, teraz ma zostać właścielem nadmorskiej posiadłości i prowadzić niemal wiejskie życie? To nie tak, że każę mu hodować pomidory w ogródku, ale jednak przeprowadzka tutaj będzie dużą zmianą. Natłok tych myśli sam wyrwał z moich ust słowa.
- Kas, jesteś pewny, że nie robisz tego tylko ze względu na mnie, w imię idei ,,zrobię dla ciebie wszystko"? Wiesz, że nie musisz tego aż tak dosłownie interpretować? - zapytałam, nawet nie kryjąc moich obaw.
- Przecież już ci mówiłem, że życie w mieście zaczęło mnie męczyć. Wszyscy przyzwyczaili się, że mogą mnie mieć w studiu na pstryknięcie palcem i zawracać mi dupę, co pięć minut w ciągu dnia. Jestem tym zmęczony. Tutaj nie będę miał takiego problemu.
- Ale czy twoja kariera na tym nie ucierpi? - nadal nie rozwiał moich wątpliwości.
- Mam już plan na budowę małego studia w piwnicy. No i przyznam, że to otoczenie jest całkiem inspirujące. Czuję, że napiszę tutaj nie jeden album. - rozejrzał się wokół, a uśmiech nie schodził mu z ust. Naprawdę wyglądał na spokojnego.
- To dobrze. - można powiedzieć, że prawie mnie przekonał.
- Poza tym nie jesteśmy na totalnym pustkowiu. Możemy dostać się do miasta w ciągu czterdziestu minut. Jeśli ja będę prowadził to z dwadzieścia. - dodał żartobliwym tonem.
- Ha ha ha. Pamiętaj, że teraz jesteś odpowiedzialnym ojcem. Koniec z szarżowaniem po drogach. - skarciłam go podobnym tonem, co on mnie przed kilkoma chwilami. Nie tylko ja będę obrywać za tą ciążę. W końcu jest temu winien w takim samym stopniu, co ja.
- Przecież wiem. - wydawał się być urażony, więc tylko się zaśmiałam, że moja prowokacja się udała i przytuliłam go, żeby trochę go ugłaskać.
Przyjął mnie do swoich objęć bez żadnych oporów. Sądząc po tym z jaką czułością głaskał moje plecy i jak co chwilę składał na moich włosach małe pocałunki, w ogóle nie był zły i postanowiłam to wykorzystać.
- Chodźmy do domu. Muszę zrobić całe mnóstwo zdjęć. - zasugerowałam ochoczo.
- Po co ci te zdjęcia?
- Muszę dobrać kolor farb, kafelek, mebli ... - zaczęłam wymieniać niekończącą się listę i sama myśl o remoncie napawała mnie olbrzymim entuzjazmem.
- Dobra, dobra ... rozumiem. - przytaknął z uśmiechem. - Wracajmy do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro