56. ,,Dobre nowiny"
Naprawdę się stresowałam. Stanowczo zbyt późno wzięliśmy się do roboty. Ale to nie moja wina, że poranki z Kastielem były tak przyjemne i tak trudno było wyjść z łóżka. Za każdym razem, gdy próbowałam się z niego podnieść, mój mąż znajdował coraz to ciekawsze sposoby, żeby mnie w nim zatrzymać. Ostatecznie wstałam dopiero przed dwunastą. Cała obolała i odurzona wszystkim, co przed chwilą ze mną zrobił, ale chwiejnym krokiem wstałam. Późne śniadanie również upłynęło w miłej atmosferze i nawet nie było okazji, żeby się martwić czasem, kiedy beztrosko dyskutowaliśmy o pierdołach. Pierwszy przebłysk świadomości, że może jednak powinniśmy zabrać się do pracy, nastąpił dopiero koło czternastej. W końcu to ważny dzień i chciałabym, żeby wszystko było perfekcyjne. Podczas dzisiejszej kolacji zamierzaliśmy oznajmić naszym rodzicom, że zostaną dziadkami. Dlatego też wpadłam w istny szał sprzątania i gotowania, który zamienił się w wyścig z czasem. Całe szczęście, że miałam pomocnika, któremu mogłam powierzyć te gorsze zadania, a on w imię tego, że jestem teraz w stanie błogosławionym i nie powinnam się przemęczać, wykonywał je bez zająknięcia.
- Nie rozumiem, dlaczego tak się przejmujesz. To nasi rodzice. Po co cała ta szopka? Moglibyśmy zamówić pizzę i wyszłoby na to samo. - zdziwiony obserwował jak symetrycznie układałam ciastka i inne przekąski na paterach.
- Chcę żeby wszystko było idealne. - wytłumaczyłam krótko i zwięźle.
- Już zastanawiałaś się jak o tym powiemy? Od razu prosto z mostu ,,Zostaniecie dziadkami", czy będziemy trzymać ich w niepewności? - podkradł jedno z czekoladowych ciasteczek.
- Pomyślałam, że sami mogą zgadnąć.
- Co masz na myśli? - zapytał z pełnymi ustami.
- Przygotowałam album z naszymi zdjęciami ślubnymi. Mama zapowiedziała już, że koniecznie chce go wspólnie obejrzeć. - zaprowadziłam go do salonu, żeby pokazać mu o co mi chodzi.
Na stoliku kawowym leżała już czarna, oprawiona skórzanym materiałem książka ze złotym napisem "Brianna & Kastiel" oraz datą ślubu. Przekartkowałam ją do ostatniej strony. Zdjęcie wieńczące cały album przedstawiało nas na tle fajerwerków. Całowaliśmy się, a kolorowe ognie tańczyły na niebie i wokół nas. Uwielbiałam to zdjęcie, więc moje usta automatycznie uniosły się w uśmiechu. Ale jeszcze ważniejsze było to, co znajdowało się pomiędzy stronami. Czarno białe zdjęcie USG, na którym już wyraźniej można było zobaczyć cień małego człowieka, a nawet jego rączki i nóżki.
- Tym sposobem nic nie będziemy musieli mówić. Raczej sami odgadną, o co chodzi. - wskazałam na zdjęcie.
- Całkiem sprytnie, pani Veilmont. - uśmiechnął się i pocałował mój policzek. - Ale też chcę mieć w to swój wkład. Zaczekaj chwilę. - powiedział tajemniczo i zniknął na chwilę.
Wrócił po momencie trzymając biały flamaster w dłoni, którym zwykle podpisywał płyty i plakaty. Zaintrygowana obserwowałam, co zamierza zrobić. Wziął zdjęcie USG i dorysował na nim niewielką chmurkę w komiksowym stylu, a w środku niej napisał dwa słowa.
,,Hej babciu!"
- I jak? - zapytał dumny ze swojego dzieła.
- Idealnie. - szczerze roześmiałam się widząc jego inwencję twórczą i nagrodziłam jego starania pocałunkiem.
Kilka minut przed 18:00, wszystko było już przygotowane, łącznie z nami. Kastiel dał się namówić na założenie eleganckiej, bordowej koszuli, a ja założyłam sukienkę w podobnym kolorze, sięgającą do kolan i z długim rękawem. Biegałam jeszcze między kuchnią, a jadalnią, żeby upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu.
- Bree, uspokój się. Bardziej perfekcyjnie już być nie może. - złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie.
- Trochę się stresuję. - wyznałam i pozwoliłam, aby zapach jego perfum trochę ukoił moje nerwy. Przesunęłam twarz blisko jego szyi.
- Nie ma czym, dziewczynko. Gwarantuję, że wszyscy oszaleją z radości.
- Tak, wiem. Po prostu nie codziennie mówię swoim rodzicom, że jestem w ciąży. - zaśmiałam się nerwowo.
- Spokojnie. To nie nastoletnia ciąża. Nie dostaniesz szlabanu. - dodał rozbawiony. - Wszyscy spodziewają się, że to wkrótce się wydarzy. Nie wiedzą tylko, że to już się dzieję. - delikatnie dotknął mojego brzucha i przesunął po nim palcami, słodko się przy tym uśmiechając, a ja jak zwykle miałam ochotę rozpłynąć się pod jego gestem.
Tą miłą chwilę przerwał nam dźwięk domofonu. Pierwsi przybyli rodzice Kastiela. Waleria powitała nas ciepło, ściskając nas oboje i mówiąc, jak bardzo się za nami stęskniła w międzyczasie całując nasze policzki. Louis miał w sobie więcej rezerwy, ale również serdecznie nas powitał. Niedługo potem dołączyli do nas moi rodzice. Przyjechali z toną walizek i toreb, gdyż mieli zostać u nas parę dni. Nawet nie przeszli przez próg, a mama już podawała Kastielowi pojemniki i słoik wypełnione jedzeniem i innymi domowymi wyrobami.
- Tak się za tobą stęskniłam, kochanie! - mama gniotła moje kości w silnym uścisku. - Czy ty przypadkiem nie schudłaś? - zauważyła niemal natychmiast.
Póki co nie mogłam przyznać, że przez prawie codziennie mdłości i fakt, że moje dziecko nie tolerowało połowy produktów spożywczych, schudłam już trzy kilo.
- Nie, wydaję ci się. - okłamałam ją ze sztucznym uśmiechem przylepionym do ust, jednak wiedziałam, że nic nie oszuka matczynego instynktu. Przyglądała mi się z przymrużonymi oczami, więc szybko zaimprowizowałam połowiczne kłamstwo. - Ostatnio zmieniłam dietę, to pewnie dlatego.
- Ach tak? Będziesz musiała mi o tym później opowiedzieć. Mi też przydałoby się zrzucić parę kilo. - zaśmiała się i poszła przywitać się z moimi teściami, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Mama ma racje. Powinnaś bardziej o siebie dbać, córeczko. - powiedział zatroskanym głosem mój tata. Niezwłocznie go przytuliłam, a on zamknął mnie na dłużej w swoich ramionach. - Dobrze cię widzieć. Rozumiem, że jesteś zajęta jeżdżeniem po świecie za swoim rockmanem, ale mogłabyś czasem przypomnieć sobie o swoich staruszkach i ich odwiedzić. Chicago nie jest wcale tak daleko stąd. - powiedział pół żartem, pół serio.
- Nigdy o was nie zapominam. Dzwonie co najmniej dwa razy w tygodniu! - dodałam na swoją obronę, na co mój ojciec się zaśmiał i pogłaskał czubek mojej głowy, jakbym była dzieckiem.
- Pozwól, że przywitam się ze swoim kochanym zięciem. - spojrzał w kierunku Kastiela.
- Dlaczego wyczuwam w twoim głosie ironię? - zapytałam z obawą.
Mimo tych żartów, podszedł do mojego męża i wymienił z nim męski uścisk oraz kilka słów. Szepnął Kastielowi coś na ucho, na co ten się roześmiał. Zgaduję, że wojenny topór został całkowicie zakopany i pogrzebany w niepamięci. W tej pozytywnej atmosferze mogliśmy zasiąść do kolacji. Wieczór upływał nam na przyjemnych rozmowach, a z każdym kieliszkiem wina moja mama i Waleria stawały się coraz bardziej rozgadane i roześmiane. Wymieniały się anegdotami z pracy i historiami z naszego dzieciństwa. Kastiel rozmawiał z mężczyznami i tylko ja pozostawałam w milczeniu. Nie przewidziałam tego, że zapach pieczonego kurczaka wykręci mój żołądek. Dlatego też w ciszy przeżuwałam brokuły i inne warzywa modląc się, żeby nie zwymiotować na oczach rodziców i teściów. Starałam się wyglądać jak najbardziej naturalnie, więc z uśmiechem odpowiadałam na wszystkie zadane pytania i przytakiwałam z kurtuazją.
- Brianna, wszystko dobrze? Pobladłaś. - zauważyła Waleria, a wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
- Tak, oczywiście. - entuzjazm w moim głosie był aż zanadto przesadzony i chyba mało przekonujący. Mój ojciec uniósł brew podejrzliwie, a mama już otwierała usta, żeby coś powiedzieć.
- Komu nalać wina? - Kastiel zapytał podnosząc butelkę i skupiając na sobie całą uwagę. Podziękowałam mu dyskretnym kiwnięciem głowy.
Cudem udało mi się dotrwać do deseru i poczułam się znacznie lepiej, gdy biedny kurczak zniknął z zasięgu mojego wzroku i nosa. Z ochotą nałożyłam sobie spory kawałek tortu oraz różne rodzaje ciastek. Wprost oszalałam na widok szarlotki, którą przywiozła moja mama. Smakowała dokładnie tak, jak zapamiętałam. Nie miałam pojęcia, co teraz robi dziecko w moim brzuchu, ale byłam pewna, że jest teraz tak samo szczęśliwe jak ja.
- Smakuję ci Bree? Nadal korzystam z przepisu babci Theresy. - mama obserwowała jak zajadałam z apetytem.
- Jest przepyszna! Mogłabyś zrobić mi jeszcze jedną blachę, podczas pobytu tutaj? - zapytałam pełna nadziei.
- Oczywiście, że tak skarbie! Zrobię nawet dwie! - chyba jednak te trzy kilo, które niedawno schudłam, poszły w niepamięć. - Może obejrzymy wspólnie wasze ślubne zdjęcia? - zaproponowała, a ja pogratulowałam sobie w myślach, że mój plan idealnie się spełnia.
- Och, tak! Świetny pomysł! - poparła ją Waleria i z entuzjazmem klasnęła w dłonie.
- Tak, może chodźmy do salonu? Tam będzie wygodniej. - powiedziałam z uśmiechem na ustach i wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie ze swoim mężem.
,,Seniorki" rodu rozsiały się wygodnie na kanapie i ułożyły album na kolanach. Starannie oglądały każdą stronę i zachwycały się fotografiami, komentując przy okazji każdy szczegół. Nieskromnie przyznam, że naprawdę były wspaniałe i sama często do nich wracałam. Ojcowie pozostali bardziej z tyłu i rozmawiali o budowie silnika i o innych tego typu rzeczach, o których nie miałam pojęcia. Kastiel wpakowywał ostanie naczynia do zmywarki i był zajęty ogarnianiem kuchni, więc naturalną siłą rzeczy wolałam zostać w damskim towarzystwie i czasem wtrącałam swoje trzy grosze, żeby wytłumaczyć kto kim jest, kto z kim i kto kogo.
- To jest Armin, mamo. Poznałaś go, gdy chodziłam jeszcze do liceum. Jest bliźniakiem Alexyego.
- Ach tak! Już pamiętam. Trudno zapomnieć tego nicponia! - pokiwała zabawnie głową i przerzuciła kolejną kartkę.
Czerownowłosy wszedł do salonu i zajrzał przez ramiona kobiet. Uniósł kącik w ust w drobnym uśmiechu, widząc moje zdjęcie, na którym stałam na imponujących marmurowych schodach, a suknia była wyeksponowana w całej swojej okazałości. Tren i welon majestatycznie spływały po kamiennych stopniach, a ja z szerokim i szczerym uśmiechem pozowałam do zdjęcia. Może wmawiać sobie i mi, że nie jest sentymentalny, ale to jedna wielka bujda. Sam fakt, że nadal trzyma paragon za hot-dogi, które kupił na naszej pierwszej randce osiem lat temu, wiele świadczy o jego podejściu do pamiątek, które często nazywa ,,niepotrzebnym badziewiem", a jednak nadal chowa je po szufladach. Zajął miejsce obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Wyglądałaś tak pięknie. Ta suknia była strzałem w dziesiątkę! - teściowa pochwaliła mój wybór.
- Tak, uwielbiam ją. Zaprojektował ją dla mnie mój przyjaciel Leo. - przytaknęłam z uśmiechem i małą dumą.
- Też mi się podobała. - stwierdził bezwstydnie Kastiel, jednak pozostałą część zdania, wyszeptał mi do ucha. - Najbardziej w momencie, w którym ją z ciebie ściągałem. Trochę się napracowałem, ale było warto.
- Przestań. - odparłam zawstydzona lecz wspomnienia tamtego wydarzenia mimowolnie przebiegły przez moje myśli. Pamiętam jego wzrok pełen miłości, gdy cały czas nazywał mnie ,,swoją żoną" i ile radości przynosiły mu te słowa. Z jaką delikatnością i cierpliwością odpinał każdą haftkę sukni. Wtedy nastał już dzień, bo wesele trwało do brzasku. Byłam wykończona, a stopy bolały mnie niemiłosiernie, ale nigdy też nie byłam szczęśliwsza. I doskonale pamiętam moment, w którym połączyliśmy się pierwszy raz jako mąż i żona i słowa, które nieustannie szeptał mi do ucha.
- Kassi również prezentował się wspaniale. Mój przystojny synuś. - słowa teściowej wybudziły mnie z tego transu. Kastiel był na tyle zażenowany, że nie odezwał się słowem. Jedynie głęboko westchnął i opadł na oparcie kanapy. Otrząsnęłam się, mając nadzieję, że moje policzki nie są teraz w kolorze włosów mojego męża. Pochyliłam się, aby spojrzeć na zdjęcie. Waleria wcale nie była zaślepiona matczyną miłością. Kastiel naprawdę wyglądał jak model z okładki magazynu. Garnitur nawet nie był mu potrzebny, bo wyglądał równie dobrze na co dzień, w zwykłym T-shircie i jeansach.
- To prawda, że przystojny z niego młodzieniec. - posłałam mu rozbawione spojrzenie i poklepałam jego udo.
- Spadaj. - zrewanżował się.
Z każdą kolejną stroną albumu, stresowałam się coraz bardziej. Nasi rodzice byli coraz poznania prawdy, że wkrótce nasza rodzina się powiększy. Kastiel chyba wyczuł, jak targają mną emocję, bo położył swoją dłoń na mojej w pocieszającym geście.
- To już ostanie zdjęcie. - oznajmiła moja mama, a ja rzuciłam spanikowanym wzrokiem na album. Zastanawiałam się jakim cudem nie trafiły na ,,niespodziankę".
- Ale ... nie rozumiem ... - zająknęłam się i szukałam jakiegoś wsparcia w stalowym spojrzeniu mojego męża, ale on sam wzruszył ramionami na znak, że nie wie gdzie podziało się zdjęcie. Zaczęłam rozmyślać w jaki alternatywny sposób możemy przekazać dobre wieści.
- Zaczekaj Lucio, coś wypadło. - Waleria zauważyła niedużą, białą kartkę na dywanie i schyliła się po nią. - Co to takiego?
Odetchnęłam z ulgą, że jednak nasz plan wypali. Nieświadomie mocniej ścisnęłam dłoń Kastiela.
- Hmm? Wygląda jak zdjęcie USG. - obie kobiety pochyliły się nad czarno białym zdjęciem, próbując odszyfrować co one oznacza. Nawet nasi ojcowie przestali rozmawiać i z zainteresowaniem przyglądali się tej scenie.
- Coś jest tutaj napisane ... ,,Hej babciu". - przeczytała na głos teściowa, drżącym głosem. Wszyscy milczeli i patrzyli na mały skrawek papieru. - Czy to znaczy ...
- Jesteś w ciąży?! - krzyknęła moja mama i spoglądała na mnie, wyczekując na jąkokolwiek reakcje, ale zupełnie zabrakło mi słów. Patrzyłam to na swoich rodziców, to na rodziców Kastiela, a zalążki łez zbierały się już w kącikach moich oczu. Dosłownie miażdżyłam dłoń Kastiela i błagałam, żeby przejął inicjatywę.
- Gratulacje. Zostaniecie dziadkami. - mężczyzna oznajmił nowinę uroczystym tonem.
Wszyscy patrzyli na nas z szeroko otwartymi oczami, a różne emocje przebiegały po ich twarzach. Od szoku po najszczerszą radość. Pierwsza pisnęła moja mama i zaraz potem wstała z kanapy, żeby nas uściskać.
- Wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Nigdy nie oszukasz własnej matki. Moja córeczka jest w ciąży ... Nie wierzę w to. - mówiła przez łzy. - Gratuluję wam kochani! Będziecie cudownymi rodzicami!
Zaraz potem podeszła do nas szlochającą Waleria.
- Będę babcią ... będę babcią. - powtarzała w kółko, równocześnie płacząc i śmiejąc się. - Mój mały Kassi będzie tatą. Kiedy ty mi tak dorosłeś?
- W przerwach między tym, jak lataliście po świecie i zostawialiście mnie samego na długie tygodnie. - zripostował własną matkę bez mrugnięcia okiem. Ale Waleria jak zwykle udawała, że tego nie słyszy.
- Nie wierzę, że zostanę babcią! Niech was uściskam!
Louis również był wzruszony i choć często nie okazywał uczuć, teraz można było z niego czytać jak z otwartych kart.
- Gratulacje! Nie wiem co powiedzieć ... To wspaniała wiadomość. - objął najpierw mnie, a później Kastiela.
- Tato, czy ty płaczesz? - Kas zapytał trochę prześmiewczo, przez co miałam ochotę szturchnąć go łokciem.
- Nie śmiej się ze staruszka. Sam nim za niedługo zostaniesz. - upomniał syna i zmieżwił jego czerwone włosy.
- Ok, dziadku. - nie pozostał mu dłużny.
W całym tym zamieszaniu i wybuchu euforii, tylko mój tata stał jak ten słup soli z półotwartymi ustami i nadal przyglądał się zdjęciu USG, które leżało na stoliku.
- Filipie? Nic nie powiesz? Zostaniesz dziadkiem! - mama próbowała go ocucić.
- Tak, ja ... gratulacje dla was obojga. - kiwnął głową i posłał w naszym kierunku mały uśmiech. Jego reakcje trochę mnie rozczarowała, ale nie miałam czasu i okazji, żeby głębiej się nad tym zastanowić, gdyż mama i teściowa atakowały mnie pytaniami o to jak się czuję i o inne ciążowe kwestie.
Jak się czujesz, kochanie? - zwróciła się do mnie Waleria i złapała mnie za dłonie.
- Rano zdarzają się mdłości, ale poza tym czuję się bardzo dobrze. - wyznałam że szczerością.
- Oj wiem coś o tym. Gdy byłam w ciąży z Kassim, miałam je do ostatniego trymestru. Musisz odpoczywać i pić dużo wody.
- Tak, staram się.
- Który to tydzień, Bree? - dociekała moja mama.
- Dziewiąty.
- Już dziewiąty?! I nie pisnęłaś nawet słówkiem? - moja rodzicielka była wyraźnie urażona.
- Woleliśmy na jakiś czas zachować to dla siebie. - Kastiel spojrzał na mnie ciepło i objął mnie jedną ręką w talii. Nasz mały sekret już nie był sekretem. Ale z drugiej strony cieszyłam się, że podzieliliśmy się z kimś naszym szczęściem.
- To chłopiec czy dziewczynka? - zainteresował się Louis.
- Nie mamy jeszcze pojęcia. Jest za wcześnie, żeby to stwierdzić. - zaśmiałam się niezręcznie.
- Jestem pewna, że to chłopiec, bo Brianna wygląda prześlicznie, a wiadome jest, że dziewczynki odbierają urodę. - powiedziała z całym przekonaniem mama Kastiela.
Po tym ogniu pytań, spędziliśmy jeszcze z rodzicami jakiś czas, głównie na rozmowach o dziecku. Przyszłe babcie były bardzo zaangażowane i już teraz zadeklarowały się, że będą pomagać nam przy wnuku, bądź wnuczce i w duchu cieszyłam się, że nie zostaniemy z tym sami. Odetchnęłam z ulgą, również z tego powodu, że nie muszę już niczego zatajać przed moją mamą. Nigdy nie lubiłam jej okłamywać i mówiłam jej praktycznie o wszystkim. Moje sumienie nareszcie było wolne od wyrzutów.
Gdy rodzice Kastiela pożegnali się z nami i wrócili do domu, moi rodzice pomogli nam uprzątnąć ostatnie rzeczy, a później udali się do pokoju, który im wcześniej przygotowałam. Normalnie pokój ten służył trochę jako gabinet Kastiela, garderoba i składzik w jednym, ale stała w nim również rozkłada kanapa, na której spokojnie można było się przespać. Sami byliśmy już padnięci, więc poszliśmy pod prysznic, a potem prosto do łóżka.
- Nie uważasz, że reakcja mojego ojca była dziwna? - zapytałam, przytulając się do boku męża.
- Nigdy nie był zbyt wylewny. - objął mnie ramieniem.
- Tak, ale nawet twój tata się ucieszył i wykazał się jakimś zaangażowaniem w to, że zostanie dziadkiem. Mój nie pisnął słówkiem. - zamartwiałam się.
- Może jest po prostu w szoku? Daj mu trochę czasu. - uspokoił mnie i złożył mały pocałunek na moim policzku.
Kastiel zasnął praktycznie od razu, natomiast ja kręciłam się i wierciłam z boku na bok, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Spędziłam tak z dobrą godzinę, po czym zdecydowałam, że nie ma to większego sensu. Nie zasnę. Ale chętnie coś bym zjadła. Wstałam, wsunęłam na stopy kapcie, założyłam szlafrok i na palcach udałam się w kierunku kuchni, starając się nikogo nie obudzić. Przeszłam przez korytarz i niczego nie świadoma, weszłam do kuchni. Omal nie krzyknęłam, gdy zobaczyłam, że na tarasie stoi jakaś postać. Było kompletnie ciemno, więc naprawdę się wystraszyłam, nim uświadomiłam sobie, że tym tajemniczym kimś jest mój ojciec. Wzięłam głęboki wdech, żeby uspokoić przyspieszone bicie mojego serca. Podeszłam do przeszkolonych drzwi i szarpnąłam za klamkę.
- Kto ...? Ach Bree. To ty. - ojciec przestraszył się równie mocno, co ja przed chwilą. - Obudziłem cię? Przepraszam, nie mogłem zasnąć i postanowiłem zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Nie, spokojnie. Ja też nie mogłam zasnąć. - zajęłam miejsca obok niego i oparłam się o barierkę.
Oboje pozostaliśmy w milczeniu, a ciszę przerywały jedynie nocne odgłosy miasta. Nie mogłam przestać myśleć o jego dziwnym zachowaniu podczas tego wieczoru. Wydawało mi się, że jest między nami jakiś niewidzialny mur, mimo tego, że staliśmy tak blisko siebie.
- Tato? - zebrałam się na odwagę i postanowiłam wyrzucić z siebie, to co mnie gryzło. - Nie cieszysz się, że zostaniesz dziadkiem?
- Co? Ja ... Oczywiście, że się cieszę. Skąd to pytanie? - uparcie wpatrywał się w punkt przed sobą, jakby bał się spojrzeć mi w oczy.
- Nie odezwałeś się do mnie słowem odkąd ogłosiliśmy, że spodziewamy się dziecka. Czy tobie nadal chodzi o Kastiela? Myślałam, że mamy to za sobą i ...
- Bree, nawet tak nie myśl. Traktuję Kastiela jak syna. - przez sekundę się zatrzymał i zastanowił. - Adoptowanego, ale syna. - dodał po chwili, a drobny uśmiech wkradł się na jego usta. - To dobry człowiek. No i obiecał, że pokaże mi studio nagraniowe i pozwoli zagrać na jednej ze swoich gitar, więc nie mam prawa narzekać na zięcia.
- Więc dlaczego jesteś taki ... zdystansowany, do całej tej sytuacji? - słysząc moje pytanie, głęboko westchnął.
- Chyba żaden ojciec nie jest gotowy na moment, w którym jego dziecko spodziewa się dziecka. Nie zrozum mnie źle. Bardzo się cieszę, że będę miał wnuka.
- Albo wnuczkę. - wtrąciłam.
- Albo wnuczkę. - powtórzył i uśmiechnął się. - Po prostu ... Nadal pamiętam ciebie w brokatowych sukienkach, kolorowych bucikach i warkoczykach. To wcale nie było tak dawno temu, a jednak jest tak odległe i już nigdy nie wróci. Stajesz się coraz doroślejsza. Wyprowadzka, ślub, a teraz dziecko. Coraz bardziej się od nas odcinasz. A ja stoję w miejscu i nadal widzę tą siedmioletnią dziewczynkę, która prosiła, czy mogę zrobić jej gofry z syropem klonowym na lunch.
- Tato, to nie tak. - pokręciłam głową i uniosłam na niego swoje spojrzenie. - Ja nadal was potrzebuję. Po prostu w innym kontekście. Do kogo zadzwoniłam podczas przeprowadzki, bo nie byłam w stanie przewieźć wszystkich rzeczy z Chicago? Kogo poprosiłam, żeby odprowadził mnie do ołtarza, bo nie miałam odwagi, żeby przejść przez tłum, wgapionych we mnie, ludzi zupełnie sama? A teraz będę was potrzebować bardziej niż kiedykolwiek. - zaakcentowałam swoje słowa, kładąc dłoń na brzuchu. - Razem z Kastielem będziemy mieli pierwsze dziecko. I prawdę mówiąc jestem przerażona! Miałam już kontakt z noworodkiem, gdy urodziła się Thia, ale to coś zupełnie innego mieć własne dziecko i być przy nim całą dobę. Nie wiem nawet, jak zmienia się pieluchy!
- Możesz spodziewać się dużo bałaganu i okropnego zapachu. Nigdy tego nie zapomnę. - zaśmiał się pod nosem.
- Dlatego mam nadzieję, że to Kastiel będzie się tym zajmował. - dodałam rozbawiona.
- Biedny chłopak. Nawet nie wie, co go czeka. - oboje zaczęliśmy się śmiać. Atmosfera była już o parę ton lżejsza. Przytuliłam się do jego ramienia.
- Próbuje powiedzieć, że ty i mama będziecie pierwszymi osobami, do których zgłoszę się po pomoc. I to nigdy się nie zmieni.
- Zawsze możesz na nas liczyć, kochanie. Wiesz, że bardzo cię kochamy. - złożył swój firmowy, ojcowski pocałunek na moim czole.
- A ja kocham was tak samo, tylko jeszcze razy trzy tysiące.
Zaśmiał się szczerze i serdecznie, po czym mocno mnie przytulił.
- Właściwe to ... Jest jedna rzecz, o którą chciałabym cię już teraz poprosić. - olśniło mnie, a raczej to mój żołądek wpadł na ten pomysł. A może dziecko. Nie wiem.
- Co takiego, księżniczko?
- Odkąd jestem w ciąży, mam te dziwne nastroje, że robię sie bardzo głodna. Co powiesz na gofry ze syropem klonowym?
- Teraz? Jest już północ. - jego orzechowe tęczówki, tak bardzo podobne do moich, rozszerzyły się pod wpływem zdziwienia.
- No i? Chyba nie odmówisz swojej jedynej córce i wnukowi ... albo wnuczce?
- Nigdy. - uśmiechnął się szeroko i oboje weszliśmy do kuchni.
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają. Podczas gdy ja wbijałam jajka do miski, tata mieszał wszystkie składniki na gładką masę.
- Uważaj, żeby nie było skorupek, Bree. - upomniał mnie.
- Tak wiem, tato. Przecież uważam. - wyskomliłam, jak dziecko.
- Już widzę, że coś tutaj pływa.
- Wydaje ci się.
Byliśmy tak zaaferowani, że nie zauważyliśmy jak Kastiel wchodzi do kuchni.
- Bree? Co się dzieje? Dlaczego nie jesteś w łóżku? - przetarł zaspane oczy. - I ... dlaczego gotujecie w środku nocy?
- Robimy gofry. - wytłumaczyłam zwięźle, jakby było to całkowicie normalna sytuacja.
- Aha. - przyjął to do wiadomości z lekkim zdziwiem. - To ja wam nie przeszkadzam. Wracam do łóżka.
- Chyba żartujesz? - zwrócił się do niego mój ojciec. - Nigdy nie próbowałeś gofrów papy Filipa, a to grzech! Siadaj Kassi. Zaraz będą gotowe.
Nie wiem czy bardziej rozbawiła mnie fakt, że tata nazwał go "Kassim", czy może mina mojego męża. Ale nie zważając na te dziwne okoliczności, usiadł przy wyspie kuchennej i czekał na obiecane gofry, przyglądając się nam z uśmiechem. Nigdy bym nie sądziła, że ten dzień tak się skończy.
***
Parę dni po wyjeździe moich rodziców, zorganizowaliśmy małą imprezę dla znajomych. Planowałam ogłosić dobre wieści w jakiś kreatywny sposób, ale nic nie przychodziło mi do głow. Nie widzieliśmy się od wieków w takim gronie, więc wszyscy byli w dobrych humorach. No i może to też sprawka wysokoprocentowych napojów, które przyniósł nie kto inny jak Alexy. Ja niestety nie mogłam sobie pozwolić na ten eliksir zapomnienia, ale bawiłam się równie dobrze. W którymś momencie Priya dobrała się do systemu nagłośnienia i puściła playlistę z początków lat dwutysięcznych z takimi ikonami jak Britney Spears, Cascada, czy Basshunter. Chyba wzięło nas na sentymenty, bo nasz salon zamienił się w parkiet w ciągu kilku minut. Wszyscy dali się ponieść, no może z wyjątkiem Kastiela.
- Zostaw moje gitary, Alexy! Są warte więcej, niż twoje organy na czarnym rynku! - wyrwał mu z rąk customowego Gibsona z 1959 roku, który był jego oczkiem w głowie.
- Kuuurrrwaaa! Jestem jebaną gwiazdą rocka! Nie możesz mnie ograniczać! - zawył teatralnie Alexy, naśladując sceniczne gesty Kastiela.
- Ja cię zaraz kurwa ograniczę!
- BREEEEE! Twój mąż chce mnie zabić! Ratunku! - krzyczał uciekając do kuchni.
Impreza trwała w najlepsze, a ja nawet przez moment zapomniałam, dlaczego tak właściwie się tutaj zebraliśmy. Wydawało mi się, że znowu mieliśmy po osiemnaście lat i prowadziliśmy beztroskie licealne życie. Zauważyłam, że na stole zabrakło już przekąsek, więc postanowiłam je uzupełnić. Nieszczęśliwym trafem Armin szedł z naprzeciwka niosąc w obu dłoniach napoje. Nie zauważył, ze dywan był lekko podwinięty i zahaczył o niego stopą. Poleciał prosto na mnie z takim impetem, że razem upadliśmy na podłogę.
- Bree! - krzyknął Kastiel i po milisekundzie już klęczał przy mnie. - Wszystko dobrze? Nic cię nie boli?
- Nie panikuj. - uspokoiłam go nim wpadł na jakimś szalony pomysł, typu wezwanie karetki. - Tylko się przewróciłam. Pomóż mi wstać. - podniósł mnie do pionu i obejrzał od stóp do głów, jakby doszukiwał się jakiś widocznych obrażeń.
- Jesteś pewna, że nic się nie stało? - położył swoją dłoń na moim brzuchu, jakby próbował nas uchronić przed nieistniejącym niebezpieczeństwem. Zawsze miał skłonności do przesadzania.
- Kastiel, przysięgam, że to nic wielkiego. - położyłam dłonie na jego torsie, próbując go uspokoić.
- Jejku, strasznie cię przepraszam, Bree. To było niechcący. - Armin niezręcznie podrapał się po głowie i sam podniósł się z kolan.
- Nic się nie dzieje, Armin. Wszystko w porządku. - posłałam mu pocieszający uśmiech.
- Lepiej, żeby tak było. Nawet nie masz pojęcia, co mógłeś im zrobić. - odwarknąl do bliźniaka Kastiel, chyba nawet nie zdając sobie sprawę, że właśnie użył liczby mnogiej.
- Uspokój się, Kas i pomóż mi w kuchni. - podniosłam miskę, która wcześniej mi upadła. Na szczęście była plastikowa, więc obyło się bez szkód.
- Jeszcze raz przepraszam. - czarnowłosy ostatni raz skinął głową i jak najszybciej zniknął z zasięgu wzroku Kastiela.
Naburmuszony Kastiel ruszył za mną do kuchni.
- Mogę już ich stąd wyrzucić? To zaczyna robić się niebezpieczne.
- Najlepiej zamknij mnie w jakiejś wieży z dala od cywilizacji i nie wypuszczaj z niej dopóki nie urodzę. - powiedziałam zniżonym tonem, aby nikt nie usłyszał.
- A mogę? - zakpił, ale ten żart był wyjątkowo nieudany.
- Kas ... - rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie. - Lepiej zanieść to nie stół i nie wygaduj głupstw. - podałam mu naczynie wypełnione nachosami. Marudził coś jeszcze pod nosem, ale zrobił to o co prosiłam. Sama zajęłam się uzupełnieniem napojów.
- Ładnie to tak okłamywać najlepszą przyjaciółkę? Kiedy się przyznasz? - nie wiadomo skąd i kiedy pojawiła się obok mnie Rozalia, przez co aż delikatnie podskoczyłam.
- Boże Roza! Nie strasz mnie tak. - położyłam dłoń między piersiami. - Do czego mam się przyznać?
- Do handlu narkotykami. - wywróciła oczami. - Dobrze wiesz o czym mówię.
- Nie mam pojęcia. - wzruszyłam ramionami, choć doskonale domyślałam się o co jej chodzi.
- Taaa jasne. - parsknęła, a ja wiedziałam, że jestem na straconej pozycji. - Który tydzień? - zapytała już łagodniej.
- Dziewiąty, ale skąd o tym wiesz? Przecież nic nie powiedziałam.
- Sama jestem matką. Wiem jak to jest. - uśmiechnęła się życzliwie. - Poza tym zdradziło cię parę szczegółów.
- Ach tak? Jakich?
- Po pierwsze, co chwilę dotykasz swojego brzucha. To instynktowne i nawet tego nie zauważasz. Po drugie, po raz kolejny odmawiasz alkoholu. Na imprezie Chani, również z niego zrezygnowałaś. A to co zdradziło cię najbardziej to Kastiel. Zawsze był wobec ciebie opiekuńczy, ale teraz gdyby mógł, to nie pozwoliłby cię dotknąć palcem.
- Masz mnie. Czy może raczej nas. - uśmiechnęłam się do przyjaciółki.
- Tak się cieszę! Będziesz cudowną mamą. - pisnęła i objęła mnie. - Thia oszaleje, gdy dowie się, że będzie miała kuzyna lub kuzynkę. Będziemy mogły spotykać się razem z dziećmi. I ...- z podekscytowania zapowietrzyla się na chwilę. - ... Zorganizuję ci najlepsze baby shower na świecie!
- O czym rozmawiacie? Będziemy urządzać kolejna imprezę? - Alexy dołączył do nas zaintrygowany temat.
- Brianna jest w ciąży. - białowłosa wypaliła bez ogródek.
- Roza! - upomniałam ją.
- CO?! Brianna jest w ciąży?! - wrzasnął na cały głos?
- Przecież to przed chwilą powiedziała. Nie musisz tak wrzeszczeć. - rozjerzałam się dookoła i impreza jakoś nagle przycichła.
- Cholera, znowu będę wujkiem! - wrzasnął do mojego ucha, tuląc mnie do siebie.
- Brianna jest w ciąży? - zdziwiona Priya zwróciła się do Kastiel, z którym akurat rozmawiała.
- Tak jakby ... - odpowiedział szukając wzrokiem mojego poparcia.
- Kto jest w ciąży? - zapytał Lysander, który akurat wyszedł z toalety.
- Brianna! - odkrzyknął Alexy.
- Kastiel zostanie ojcem? Tego jeszcze świat nie widział. - zaśmiał się, ale już był w drodze, żeby uściskać swojego najlepszego przyjaciela.
Przyjaciele otoczyli nas kręgiem i każdy składał nam gratulacje. Najbardziej wzruszyły mnie słowa Chani. Była ze mną, gdy dowiedziałam się o pierwszej ciąży. Mimo tragizmu tamtej sytuacji jako jedyna była w stanie mnie pocieszyć, więc byłam wdzięczna, że i tym razem jest ze mną.
- Zawsze powtarzałam ci, że ta historia będzie miała dobre zakończenie. Ty i Kastiel zawsze byliście sobie pisani. - mówiła wzruszona, gdy trzymałam ją w objęciach. - I już czuję, że to dziecko ma silną energię. Zupełnie jak jego mama. - nie wiem czy mówiła prawdę, czy może tylko próbowała dodać mi wiary
- Nie myliłaś się Chani. Dziękuję. - starałam się powstrzymać łzy, ale nieskutecznie.
***
- Postanowiłem nieco zmienić skład zespołu. - powiedział poważnym i chłodnym tonem Kastiel. Siedział u szczytu owalnego stołu w tej swojej dominującej, władczej pozie.
- Co?! - wykrzyknęli równocześnie członkowie Crowstormu.
- Pojebało cię?! - Lea nawet nie próbowała ukrywać złości.
- Po prostu czasem mam was dość. Postanowiłem przyjąć do składu kogoś nowego. Kogoś bardziej podobnego do mnie. - nadal z nimi pogrywał, a ja obserwowałam wydarzenie z boku, próbując powstrzymać śmiech.
- I niby kto to ma być? Klawiszowiec? - basista próbował zachować spokój i podejść do sprawy racjonalnie lecz powieka drżała mu ze zdenerwowania.
- Jeszcze nie mam pojęcia na czym będzie grał, ale jestem pewien, że będzie tak samo utalentowany jak ja.
- Chcesz przyjąć jakiegoś amatora, który nawet nie wiadomo kim jest? Znasz go w ogóle? - Zack był gotowy, żeby wytłumaczyć Kastielowi, że to zły pomysł bardziej doraźnymi metodami.
- Można tak powiedzieć. Z całą pewnością Bree zna go trochę lepiej, niż ja. - uśmiechnął się tajemniczo i spojrzał na mnie.
- Kas, przestań już ich torturować. Są przerażeni. - podeszłam wolnym krokiem do męża i stanęłam za jego plecami, opierając dłonie o jego barki. Zgodziłam się na to przedstawienie, bo uznałam, że to nawet zabawne.
- Czy możecie wytłumaczyć o co tutaj chodzi? - Jim wyglądał jakby zaraz miał zejść na zawał.
- Och, to nic wielkiego. Po prostu jestem w ciąży. - w ciągu tego tygodnia tyle razy wypowiedziałam to zdanie, że stało się to dla mnie zupełnie naturalne. Dla innych najwyraźniej było to dość szokujące, bo zmroziło ich na dobrą chwilę.
- Że co? - zapytała w końcu Lea, kompletnie zaskoczona tym wyznaniem.
- Zostaniesz ciocią. - Kastiel posłał jej chytry uśmiech. - A wy wujkami. - zwrócił się do chłopaków.
- Zabiję cię, Veilmont. Przysięgam. - powiedziała z udawaną surowością. - Ale najpierw uściskam twoją żonę. A potem może nawet ciebie, ty skurczybyku pieprzony. - zaśmiała się i chociaż trudno było w to uwierzyć, wybaczyła mu szybciej niż sądziłam.
- Ja nadal nie rozumiem ... kto dołączy do zespołu? - najwidoczniej dla Zacka sytuacja nadal nie była zbyt jasna. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a Lea musiała łopatologicznie wytłumaczyć mu, że Kastielowi cały czas chodziło o dziecko.
Tym sposobem nasze dziecko zyskało całe stado babć, dziadków, cioć i wujków, którzy oczekiwali na nie równo mocno, co my. Ja za to zyskałam spokój, że tym razem ta historia naprawdę zmierza do szczęśliwego zakończenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro