Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54. ,,Kilka powodów dlaczego ..."

POV Kastiel

- Jesteś pewien, że będzie tam dzisiejszego wieczora? - powiedziałem do mężczyzny po drugiej stronie telefonu. Musiałem włączyć go na głośnik, bo aktualnie miałem zajęte obie ręce i idealnie szlifowałem krawędź stalowego noża.

- Tak. Występuje tam dzisiaj ze swoim zespołem. Ale Kastiel ... nie wiem, czy to dobry pomysł. Czy nie byłoby lepiej skontaktować się z Priyą i załatwić to drogą prawną? - mój menager Jim zapytał z ogromną dozą pesymizmu.

- Nie. Chcę to załatwić szybko i konkretnie. Nie będę dawał jej poczucia, że ma nade mną jakąś władzę. A na pewno nie pozwolę jej nękać mojej żony. Niech sobie nie myśli, że ... Kurwa! - syknąłem i szybko przyłożyłem krwawiący palec do ust.

- Kastiel? Wszystko dobrze? Co się stało?

- Tak. Wszystko okej. Po prostu ostrzę nóż i się przeciąłem.

- Czekaj ... Ostrzysz nóż? Przed spotkaniem z Debrą?

- Nie, idioto. Chcę zrobić lemoniadę dla Bree, a wszystkie noże w domu są tępe jak skurwysyn. Czymś muszę pokroić te cholerne cytryny. - westchnąłem i szybko przemyłem narzędzie zbrodni, aby pozbyć się śladów krwi.

- W ogóle mnie nie uspokoiłeś. Ale rób co chcesz. Dobrze wiem, że jak coś sobie postanowisz, to nie ma drogi powrotnej.

- I dlatego pracujemy razem od pięciu lat, Jim. Dzięki za wszystkie informacje. Musze kończyć. - położyłem przed sobą deskę do krojenia i całą siatkę cytryn.

- Uważaj na nią. Dobrze znam taki typ człowieka. Zrobi wszystko, aby poczuć chociaż malusieńki promyk sławy. Nawet, gdy ta sława będzie miała do niej przyjść twoim kosztem.

- Tak, Jim. Wiem o tym. Na razie.

- Do usłyszenia. Uściskaj ode mnie Briannę.

Rozłączyłem się i zabrałem do roboty. Parę sztuk cytryn wycisnąłem, aby uzyskać żółty sok, a resztę pokroiłem w plasterki i wrzuciłem do szklanego dzbanka. Dodałem niewielką ilość cukru i soku z limonki, po czym wszystko zalałem wodą. Na koniec dorzuciłem parę listków świeżej mięty oraz garść kostek lodu. Nalałem lemoniadę do dwóch szklanek i wziąłem łyka z jednej z nich, żeby ocenić finalny smak. Wyszło nawet nieźle z tym, że było dosyć kwaśne. Ale stwierdziłem, że to nawet dobrze, bo Bree ostatnio uwielbia wszystko co kwaskowate, a sok z korniszonów to dla niej prawdziwy rarytas. Do drugiej szklanki wrzuciłem jeszcze słomkę, udekorowałem całość listkiem mięty i zaniosłem ją żonie.

Od godziny siedziała w sypialni przy swojej toaletce i przygotowywała się do wyjścia. Dzisiejszego wieczora Chani miała mieć pierwszą, poważną wystawę swoich prac w miejscowej galerii sztuki, a Bree zgodziła się w tym uczestniczyć, jako wsparcie emocjonalne dla przyjaciółki. Jeśli mam być szczery, ten pomysł mnie nie zachwycał. Zwykle na takich imprezach jest całe mnóstwo snobów, dziennikarzy i fotoreporterów, więc istnieje duża szansa, że ktoś ją zaczepi, gdy tylko usłyszy nazwisko Veilmont. Nie mówiąc o tym, że bałem się, że ze względu na ciąże gorzej się poczuje, a mnie nie będzie obok, żeby jej pomóc. Ale blondynka była bardzo podekscytowana tym, że gdzieś wychodzi i może spędzić trochę czasu z przyjaciółmi, więc nie miałem serca psuć jej tego wieczoru i bombardować ją moimi obawami.

Przekroczyłem próg sypialni i stanąłem jak wryty, gdy do moich uszu doszedł niepokojący głos.

,,... Carole zabiła swojego męża, a następnie pozbyła się dowodów poprzez nakarmienie jego ciałem tygrysów. W tym celu musiała użyć maszynki do mielenia mięsa ..."

Obserwowałem jak moja żona beztrosko siedzi przy lustrze, nakładając makijaż i słucha podcastów o brutalnym morderstwie z zimną krwią, jak gdyby nigdy nic. Przeszły mnie dreszcze i zacząłem się zastanawiać, czy czegoś ostatnio nie przeskrobałem, ale odkąd wróciłem z trasy byłem wzorowym mężem. No prawie.

- Zaczynam się bać, że mieszkamy pod jednym dachem. - wydusiłem z siebie. Odwróciła wzrok od swojego odbicia i spojrzała na mnie.

- Możesz spać spokojnie. Nie dałeś mi jeszcze wystarczających powód, żebym miała ochotę się ciebie pozbyć. - wesołe ogniki tańczyły w jej orzechowych tęczówkach, przez co zrobiło się jeszcze dziwniej.

- Mhm ... JESZCZE to słowo klucz. - mruknąłem i pomyślałem, że muszę jak najszybciej wziąć się za naprawę szafki w kuchni, o której wczoraj mi wspomniała. Lepiej się nie narażać. - Przyniosłem ci lemoniadę.

Podszedłem do toaletki, przy której siedziała i postawiłem przed nią szklankę z orzeźwiającym napojem.

- Dziękuję. Jesteś kochany. - podniosła podbródek i w zabawny sposób wysunęła mi swoje usta do pocałunku. Pochyliłem głowę i cmoknąłem jej słodkie wargi, których smak nigdy mi się nie znudzi.

- Nie ma sprawy. Po prostu nie chcę skończyć w maszynce do mielenia mięsa. - zażartowałem i jeszcze raz cmoknąłem jej usta, na co ona tylko zachichotała i wróciła do nakładania różu ... a może rozświetlacza, czy innego cholerstwa, którego nazwy i zastosowania nie znam.

Usiadłem na łóżku i przez chwilę wpatrywałem się w jej postać. Miałem wrażenie, że z dnia na dzień staję się coraz piękniejsza. Biła od niej aura szczęścia i radości. Nie można było jeszcze zauważyć u niej większych zmian fizycznych, ale jej twarz promieniała , skóra była bardziej aksamitna niż kiedykolwiek, a włosy muśnięte słońcem błyszczały się jak najszczersze złoto. Jakikolwiek makijaż był całkowicie zbędny i bezcelowy. Była przepiękna.

Fakt, że miała na sobie tylko białą, koronkową bieliznę i wypinała się na krześle, starając się być jak najbliżej lustra, nie pomagał mi w zachowaniu skupienia. Mimowolnie poczułem jak mój członek zaczyna drżeć i błagać o atencję. Jestem zbyt łatwy dla niej. Skarciłem się za brudne myśli, chociaż miałem przeczucie, że Bree nie miałaby nic przeciwko. Nie jestem pewnym, jak działają ciążowe hormony, ale nie narzekałem. Potrafiła obudzić mnie w środku nocy, tylko po to, żeby powiedzieć mi, że ma ochotę na seks lub przyjść do mojego biura w samo południe, mówiąc że mam dać jej orgazm. Albo w samochodzie, gdy ...

- Kastiel! Mówię do ciebie. - patrzyła na mnie wymownie, już lekko poirytowana moim mentalnym zawieszeniem.

- Co? Przepraszam, kochanie. Zamyśliłem się. O coś pytałaś?

- Tak. Uważasz, że do pistacjowej zieleni bardziej będzie pasowała pomadka w kolorze brzoskwini, czy może nude? - w dłoniach trzymała dwie szminki i wymachiwała nimi.

- A to nie to samo? - podrapałem się po głowie, patrząc na dwa identyczne kolory.

- Ehhh, nieważne. - pokręciła głową i wybrała pomadkę, którą trzymała w lewej dłoni i zaczęła malować nią swoje pełne usta.

- Bree, chcę ci o czymś powiedzieć. - zacząłem niepewnie. Gdybym mógł, uchroniłbym ją przed tym i załatwił tą sprawę po cichu, ale obiecałem, że już niczego przed nią nie zataję.

- Co takiego? - zadała pytanie nie odrywając wzroku od swojego odbicia.

- Chcę spotkać się z Debrą. - odwróciła się gwałtownie z szokiem wypisanym na twarzy. - Chcę raz na zawsze i definitywnie zakończyć tą historię.

- Dobrze się czujesz, kochanie? Nie masz gorączki? - nabijała się ze mnie. O dziwo nie wkurzyła się. Była po prostu zaskoczona, więc potraktowałem to jako dobry znak.

- Jestem jak najbardziej poważny. Nie pozwolę jej, żeby po raz kolejny zbliżyła się do ciebie, pieprzyła swoimi farmazonami i zatruwała nam życie.

- Co zamierzasz zrobić? - ponownie odwróciła się do lustra i zaczęła układać włosy.

- Na początek pogadać. A jeśli to nie pomoże, zacznę jej grozić. Jeśli to nic nie da, to wpakuję ją do bagażnika i wywiozę do lasu. Zakopię ją żywcem w jakimś ustronnym miejscu. - mówiłem pół żartem, pół serio. Może gdyby nie fakt, że mam żonę i dziecko, to pokusiłbym się o to drugie, bardziej kreatywne rozwiązanie.

- Nie lepiej rzucić ją na pożarcie krokodylom albo przywiązać do skały i czekać, aż ptaki wyłupią jej oczy? - spokój w jej głosie mnie przerażał. Zupełnie tak, jakby kiedyś już o tym myślała.

- Przemyślę twoją sugestię.

- Naprawdę chcesz to zrobić? Wydaję mi się, że ona właśnie tego chce. Sprowokować cię i zwrócić na siebie twoją uwagę. Gdy była w moim biurze mówiła tylko o tobie ... ,,Kastiel, Kastiel, Kastiel ..." - sparodiowała jej piskliwy głos, przez co nie mogłem się nie zaśmiać.

Podszedłem do niej i uklęknąłem za jej plecami. Wpatrywałem się w lustro i w to piękne odbicie w nim. Oczywiście Bree też była obok. I wyglądała równie dobrze.

- Muszę to zrobić dla naszego spokoju, dziewczynko. Teraz bardzo go potrzebujemy. - delikatnie położyłem dłoń na jej nagim brzuchu. Lekko się wzdrygnęła, czując chłód mojego dotyku, ale słodko się uśmiechnęła i cmoknęła mój policzek. Było jeszcze za wcześnie, żeby cokolwiek poczuć, ale myśl, że tutaj jest nasze dziecko, zawsze dawała mi jakieś dziwne poczucie ukojenia. - Martwisz się tym? Sama wiesz kim ...

- Voldemortem? Nieeee ... - jej dzisiejsze żarty było wyjątkowo słabe, ale i tak udało się jej mnie rozbawić. - Nie, nie martwię się o Debrę, jeśli o to pytasz. Kocham cię i bezgranicznie ci ufam. Poza tym noszę w sobie twoje dziecko. To nie tak, że masz jakieś opcje i możesz od nas uciec. - powiedziała pewnym głosem i wzruszyła ramionami.

- Oho, to jakaś nowa karta przetargowa? Nosisz w sobie pięćdziesiąt procent mojego DNA i myślisz, że masz jakąś przewagę? - rzuciłem jej kpiące spojrzenie, chodź zdawałem sobie, że jestem na straconej pozycji. Dobrze wiedziała, że ma mnie owiniętego wokół małego palca.

- No oczywiście, że tak, kochanie. - nawet nie próbowałem zaprzeczyć, tylko wziąłem to na klatę i pogodziłem się z losem pantofla. - A teraz pomóż mi zapiąć sukienkę.

Wybrała kreację sięgającej poniżej kolan w odcieniu jasnej zieleni, która tworzyła ciekawy kontrast z jej jasnymi włosami. Lejący materiał podkreślał każdą krągłość jej ciała. Cienkie ramiączka eksponowały jej opalone ramiona, a dekolt uwydatniał jej biust w najlepszy możliwy sposób. Ciąża zrobiła swoje i zdecydowanie nie była już płaską deską. Jej zgrabne nogi podkreślały buty na wysokim obcasie, a całość zwieńczyła fikuśna torebka w tym samym kolorze, co sukienka. Długie włosy spięte w koka z luźno opadającymi na twarz pasmami, odsłaniały jej gładką, łabędzią szyję. Wyglądała jak seksowana wersja Dzwoneczka.

- I jak wyglądam? - zapytała okręcając się wokół własnej osi, prezentując mi finalny efekt.

- Jak hot mamuśka z mojej okolicy. - musiałem uważać, żeby ślina nie spłynęła mi po brodzie.

- Ugh ... Miałam wyglądać jak miłośniczka sztuki, a nie jak milf. - złapała się za biodra i udała rozczarowanie, ale figlarny uśmiech tańczył na jej ustach. Wiedziała, że dobrze wygląda. I było to cholernie seksowne.

- Myślę, że wpiszesz się w tematykę, bo wyglądasz jak chodzące dzieło sztuki. - przyznałem szczerze, wpatrzony w nią jak w najpiękniejszy obraz. - Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym z tobą poszedł?

- Wiesz, że jeśli o mnie chodzi, to bardzo bym chciała żebyś tam był. Ale to wieczór Chani. Chcę żeby uwaga skupiał się na niej, a nie na wokaliście Crowstormu. - jej słowa miały sens, ale nie uspokoiły mnie.

- Może chociaż cię podwiozę? - zaproponowałem.

- Umówiłam się już z Alexym i Morganem. Zabiorę się z nimi.

- To mnie uspokoiłaś. Moja ciężarna żona będzie pod opieką najbardziej nieodpowiedzialnego faceta w tym mieście. - powiedziałem z nutą sceptyzmu. To nie tak, że nie lubię Alexego, ale nie mam do niego nawet grosza zaufania.

- Jestem już dużą dziewczynką i dam sobię radę. - nadąsała się i przewróciła oczami.

- Tak, wiem. Po prostu uważaj na siebie, ok? Będę pod telefonem, gdybyś mnie potrzebowała. I odrzucaj każde zaloty tych wszystkich niespełnionych Picassów. Wiesz jacy są artyści ... - na sama myśl, że tego wieczora moja żona będzie otoczona tą bandą żigolaków, wzbierała się we mnie złość. I może odrobina zazdrości. Przezornie sprawdziłem, czy brylantowa obrączka na jej palcu jest wystarczająco widoczna.

- Oj wiem. Podobno piosenkarze są najgorsi. Wredni, samolubni, egocentryczni ... - zaczęła wymieniać z chytrym uśmieszkiem na ustach.

- Od kiedy tak wyostrzył ci się humor, co? - złapałem ją w tali i zapytałem, patrząc na nią z góry. Nawet mimo szpilek była ode mnie niższa, co zawsze uważałem za urocze.

- To chyba te twoje DNA w mojej macicy. - wzruszyła ramionami, podśmiewując się ze mnie.

Ponownie podeszła do lustra i wprowadzała ostatnie poprawki do swojego wyglądu.

- Jesteś pewien, że nic nie widać? - Bree zapytała po chwili, dotykając swojego brzucha.

Podszedłem do niej i przytuliłem od tyłu. Oparłem podbródek o jej ramię i przez chwilę wpatrywałem się w nasze odbicia.

- Na pewno. Skoro już o tym mowa, nie chcesz podzielić się z przyjaciółmi dobrą nowiną? - sam miałem ochotę wykrzyczeć to całe światu, a przynajmniej podzielić się tym z Lysandrem, zespołem i moimi rodzicami.

- Oczywiście, że chcę. Gdy wczoraj rozmawiałam z mamą, omal się nie wygadałam, gdy wspomniałam jej o moich porannych mdłościach. Myślę, że zaczęła coś podejrzewać. Ale wolę jeszcze poczekać, chociaż do dziewiątego tygodnia. Wiesz, że jeszcze wiele może się zmienić do tego czasu. - przykre wspomnienia znowu przebiegły przez jej myśli, a ja potrafiłem bezbłędnie je rozszyfrować.

- Kochanie, nie zakładajmy najgorszego. Z dzieckiem jest wszystko w porządku. Masz świetnie wyniki badań. Jesteś pod najlepszą opieka medyczną. A przede wszystkim masz mnie. Nie pozwolę, żeby stało się wam coś złego. - ucałowałem jej skroń, a później ramię. 

- Masz rację. Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęła się w odbiciu. - Ale niech to jeszcze pozostanie naszym sekretem przez chwilę.

- Jeśli ma to sprawić, że będziesz spokojniejsza, to dochowam tajemnicy jeszcze przez dwa tygodnie.

***

Parę godzin później siedziałem już w samochodzie i patrzyłem jak grupa nastolatków zbiera się przed barem. Bitwy kapel zawsze przyciągały tłumy. Nie ma się co dziwić. Ludzie od wieków lubili być świadkami zażartej rywalizacji, a w tym przypadku było podobnie, a mordobicie było miłym dodatkiem do muzyki na żywo. Nie zliczę ile razy wdawałem się w bójki z liderami przeciwnych zespołów, kiedy Crowstorm na początku swojego istnienia brał udział w podobnych wydarzeniach. Mimo, że w tamtych czasach często wracałem do domu ze studolarowym banknotem w kieszeni i podbitym okiem, miało to swój urok.

Gdy większość ludzi weszła do środka, mogłem w końcu wyjść z samochodu. Byłem tu dzisiaj incognito, więc przyjechałem autem Bree, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Moje Camaro mogłoby narobić więcej hałasu, a tego nie chciałem. Naciągnąłem kaptur na głowę i udałem się do bramek. Zadbałem nawet o to, żeby mój ubiór nie rzucał się zbytnio w oczy i nie odstawał od innych, więc wygrzebałem z dna szafy ciuchy, w których ostatnim razem chodziłem chyba w liceum. I tym oto sposobem wrócił Kastiel z przeszłości - bluza z kapturem i nadrukiem Winged Skulls, skórzana kurtka, podziurawione spodnie z łańcuchem przy pasku oraz nieśmiertelne glany, które miały już dobre kilka lat. Przejrzałem się w pobliskiej witrynie sklepu z elektroniką, czy moje włosy na pewno nie są zbyt bardzo widoczne. Gdy spojrzałem na tą wersję siebie cicho parsknąłem pod nosem, widząc to dziwne połączenie. Ta karykatura w odbiciu nie miała nic wspólnego z dawnym Kastielem. Tamten chłopak był tłamszony przez swój gniew, samotność i strach. Nie rozumiał swoich uczuć i uciekał przed nimi, zamykając się w swojej skorupie. Był wściekły na cały świat i wydawało mu się, że nikt go nie rozumie.

Mężczyzna, którego widziałem teraz, spełnił swoje największe marzenia. Był muzykiem i robił to, co uwielbiał. Miał u boku miłość swojego życia, cudowną kobietę, którą mógł z dumą nazywać swoją żoną. Dodatkowo za niedługo zostanie ojcem i stworzy swoją własną rodzinę. Nie wiem jakim cudem, ale udało ci się, Kastiel. Chociaż w sumie chyba wiem ... Tym cudem była i nadal jest Bree.

Ukryłem ostatnie, wystające pasmo czerwonych włosów pod kapturem i pewnym krokiem ruszyłem w kierunku budynku z neonowym szyldem "Lucky 13". Bez problemu udało mi się przejść przez ochronę i dostać do środka. Do moich nozdrzy od razu dostał się zapach typowej speluny - odór alkoholu, dymu papierosów i ludzi, którzy chyba zapomnieli czym jest mydło. Aż się łezka w oku kręci, gdy pomyślę, że sześć lat temu, graliśmy tutaj jeden z naszych pierwszych koncertów. Stanąłem z tyłu w zaciemnionym miejscu i dyskretnie przeskanowałem wzrokiem tłum. Jedna z grup już występowała na scenie, jednak nigdzie nie dostrzegłem brązowowłosej postaci. Zacząłem się zastanawiać, za co tak właściwie ją nienawidzę. Gdyby ktoś zapytał mnie o to świeżo po naszym rozstaniu, byłbym w stanie wymienić prawdopodobnie tysiąc powodów. Ale od momentu, w którym poznałem Bree ta złość i wściekłość zamieniła się w słodkie zapomnienie, a Debra stała się niewielkim rozdziałem mojej historii i kimś zupełnie mi obcym.

Właściwie, to w mojej pamięci zakorzeniło się kilka powodów dlaczego ...

****

- Dalej Kastiel! Nie bądź ciotą! Pij! - dziewczyna wcisnęła w moją dłoń kolejną szklankę piekielnie mocnego drinka. To już dziewiąta lub dziesiąta kolejka. Zgubiłem rachubę. Nie chciałem stracić w jej oczach. Zależało mi na niej. Wypiłem. I pożałowałem ...

- Wszystko jest dobrze, kotku. Masz. Zapal sobie. Będzie ci lepiej. - podała mi skręta, a ja uwierzyłem, że będzie lepiej. Po pierwszym buchu kompletnie mnie odcięło.

****

- Debra ... - siedziałem na krawędzi dachu, a moje stopy bezwładnie zwisały nad kilku metrową przepaścią.

- Co jest?

- Ja ... ja chyba cię kocham. - wymamrotałem niewyraźnie, po czym zacząłem się śmiać. Nie wiem, co mnie tak rozbawiło, ale w tym momencie byłem w stanie wyznać miłość każdej napotkanej osobie.

- Ja chyba ciebie też. - zaczęła chichotać razem ze mną, po czym złączyła nasze usta w namiętnym pocałunku.

****

- Ja pierdole ... - obudziłem się z przepotężnym kacem i kompletną pustką w głowie. Zdziwiłem się, że Demon nie przyszedł jeszcze mnie obudzić. Zwykle lizał moją twarz, gdy tylko zza okna wyjrzały pierwsze promienie słońca i domagał się spaceru. Coś tu konkretnie nie grało. Leniwie otworzyłem oczy. Pierwszym faktem, który mnie zaniepokoił było to, że znajdowałem się w nie swoim pokoju, nie w swoim łóżku i nie w swoim mieszkaniu. Drugim niepokojącym sygnałem było to, że byłem całkowicie nagi. Spanikowany odwróciłem głowę. Obok mnie leżała brązowowłosa dziewczyna, również pozbawiona jakichkolwiek ubrań.

- O kurwa ... - szepnąłem sam do siebie. 

Spaliśmy ze sobą. To był mój pierwszy raz. I nie pamiętam kompletnie nic. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu innym poszlak. Na podłodze, zaraz obok sterty ubrań, leżała zużyta prezerwatywa z białą zawartością. Ten widok w małym stopniu podniósł mnie na duchu. Nie żeby to polepszyło moją sytuację, ale wiem chociaż, że się zabezpieczyliśmy.

Starałem się bezszelestnie wstać, jednak gdy podniosłem się z materaca, dziewczyna niespokojnie się poruszyła. Na szczęście nie obudziła się. Zacząłem w pośpiechu się ubierać.

- Kastiel? Już idziesz? - zapytała przeciągając się na pościeli. - Nie pogardziłabym powtórką ze wczoraj. - oparła się łokciem na poduszce i spoglądała na mnie kokieteryjnie.

- Debra ja ... - błyskawicznie naciągnąłem na siebie spodnie, żeby ukryć się przed jej wzrokiem. - ... przepraszam.

Przez chwilę wpatrywała się we mnie spod byka, a nagle zaczęła głośno się śmiać. Poczułem się źle. Śmiała się. Ze mnie.

- Dajesz mi orgazm życia, a potem przepraszasz? - nakryła twarz poduszką i ponownie zaczęła się śmiać.

- Przepraszam, bo to nie powinno się wydarzyć. W taki sposób i tak wcześnie. Cholera ... Nic nie pamiętam. - przebiegłem dłonią po swoim czarnych włosach. - Naprawdę mi przykro. Wynagrodzę ci to jakoś.

- Oj Kastielku, jesteś uroczy! Byłeś prawiczkiem? - nieśmiało pokiwałem głową. - Och to słodkie! Jednak wolę kiedy wychodzi z ciebie bestia. - sięgnęła pod swoje łóżko i wyciągnęła tajemnicze pudełko. Gdy je otworzyła do moich nozdrzy dostał się charakterystyczny zapach. - Musisz się wyluzować. Zapal sobie. Będzie ci lepiej. - podała mi małe zawiniątko, a ja pomyślałem, że i tak nie mam już więcej do stracenia.

***

- Proszę, to dla ciebie. - podałem jej małe, białe pudełeczko przewiązane czerwoną kokardą. Byliśmy ze sobą tylko dwa miesiące, ale zależało mi na niej, a dziś były jej urodziny. Poza tym czułem, że muszę jej wynagrodzić swój błąd.

- Co to? - zapytała retorycznie, bo już po sekundzie rozrywała wstążkę. - Och, jaki piękny! Założysz mi go?

Wziąłem do rąk złoty naszyjnik z literką ,,K" i zapiąłem na zgrabnej szyi dziewczyny.

- Wszystkiego najlepszego, Deb.

- Dziękuję, kotku.

***

Tłum pod sceną szalał, a ja byłem wpatrzony w dziewczynę przy mikrofonie. Cieszyłem się, że to nie ja muszę stać na środku i zabawiać publikę. Czułem się bezpiecznie z tyłu sceny i z gitarą w dłoniach. To tylko niewielki koncert, a widownia liczy mniej niż setkę osób, ale to i tak fajne uczucie. Powiedziałbym, że nawet uzależniające. Po krótkim koncercie podziękowaliśmy wszystkim i weszliśmy za kulisy.

- Kotku, to było niesamowite! - pisnęła i skoczyła w moje ramiona.

- Ty byłaś niesamowita. - uśmiechnąłem się i złożyłem na jej ustach krótki pocałunek.

- Mówię ci, razem możemy mieć wszystko! Sławę, pieniądze, najlepsze ubrania ... - wymieniała podekscytowana, ale chyba o czymś zapomniała.

- Miłość? - zasugerowałem.

- To też głuptasie. - pstryknęła mój nos, po czym poszła przytulić pozostałych członków zespołu. Jakoś mnie nie przekonała, ale zignorowałem to. Musiałem zająć się pakowaniem sprzętu.

Gdy chowałem swoją gitarę do futerały poczułem obecność za swoimi plecami. Odwróciłem się i spojrzałem na mężczyznę, który nonszalancko opierał się o framugę drzwi. Pierwsze na, co zwróciłem uwagę to jego okulary przeciwsłoneczne. Kto je nosi w pomieszczeniu?

- Hej młody. Jak tam? - zwrócił się do mnie.

- Yyyy ... dobrze? Znamy się? - wstałem z klęczek z pewną dozą nieufności.

- Will Carter z ,,Young Talents". To moja wizytówka. - podał mi kartonowy prostokącik, zapisany drobnym drukiem. Proszę, proszę ... agencja zajmująca się młodymi muzykami. Debra się ucieszy. - Dałeś dzisiaj czadu.

- To tak się jeszcze mówi? ,,Dałeś czadu"? - zakpiłem.

- Dobre. Nie dość, że masz talent, to jeszcze potrafisz dogryźć. Ludzie uwielbiają takich typów z charakterem. Idealny materiał na przyszłą gwiazdę rocka. Poza tym jestem pod wrażeniem twoich umiejętności. Dawno nie słyszałem, żeby ktoś tak grał. - wskazał na gitarę, a ja poczułem nieodpartą dumę, że w końcu ktoś mnie docenił.

- Gwiazdę rocka? Mam dopiero szesnaście lat - odpowiedziałem ostrożnie.

- Co z tego? Widzę w tobie potencjał młody. Moja agencja chętnie nawiązałaby z tobą współpracę. Dołączyłbyś do któreś z istniejących zespołów. Co ty na to? - założył ręce na pierś, oczekując na moją odpowiedz.

- Wow ... to trochę nagłe. Muszę porozmawiać z moją dziewczyną. To ona dzisiaj śpiewała na scenie. Nie wiem, czy ...

- Jak masz na imię? - przerwał mi i zapytał nagle.

- ... Kastiel.

- Kastiel, posłuchaj. Ta oferta jest skierowana tylko do ciebie. Twoja dziewczyna jest niezła, ale to taki typ człowieka, z którym lepiej nie pracować. Uwierz mi. Znam się na ludziach.

Poczułem się lekko urażony. W końcu mówił o mojej dziewczynie. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę, że Debra nie jest łatwa w obsłudze, dlatego zignorowałem jego komentarz.

- Cóż ... zastanowię się i dam znać.

- Będę czekać na twój telefon, młody.

***

- To była tylko luźna propozycja, Deb. Na nic się jeszcze nie zgodziłem. - próbowałem jej przetłumaczyć, ale miałem wrażenie, że gadam do ściany.

- Nie ma opcji, że przyjmiesz tą ofertę! To ja jestem gwiazdą tego zespołu! Ja i nikt inny! - krzyczała i wymachiwała rękami, przez co musiałem uważać, żeby nie trafiła mnie swoimi szponami. Nawet Demon dziwił się, że ktoś tak się wydziera w jego domu. Podszedł do mnie i otarł się o moje udo. - I zabierz stąd tego śmierdzącego kundla!

- Hej, nie unoś się tak! To jego dom i ma prawo tu przebywać. - stanął w obronie mojego czworonożnego przyjaciela. Podrapałem psiaka za uchem i głęboko westchnąłem, zastanawiając się na szybko, co mam jej powiedzieć. - Debra posłuchaj ... Uważam, że to wcale nie taki zły pomysł. Pomyśl o tym, że gdybym się tam sprawdził, to po czasie mógłbym wkręcić ciebie i innych z ekipy. - używałem najbardziej logicznych argumentów lecz to również nie skutkowało.

- Ach tak? Zostaniesz sławny, a ja zostanę z tyłu? Ja, osoba z prawdziwym talentem i potencjałem, mam czekać, aż łaskawie mnie tam wkręcisz?! Co właściwie zrobiłeś takiego, że jesteś niby taki wspaniały?! Bo nie wierzę, że to brzdąkanie cię jakoś wybitnie wyróżnia! - krzyczała coraz głośniej.

- Wow ... dzięki, że mnie doceniasz. To miłe z twojej strony. Czuję się teraz zajebiście. - nie przejęła się tym, że właśnie mnie zraniła. Krzyczała dalej.

- Nie przyjmiesz tej ofert, rozumiemy się?! Jeśli to zrobisz, to z nami koniec!

Chyba nie chciałem, żeby to był koniec. Mimo wszystko zależało mi na niej.

- Deb ... uspokój się. - westchnąłem i z bólem serca podjąłem tą decyzję. - Nie zgodzę się na to, ok? Tylko proszę ... przestań krzyczeć. Nie chcę żebyś się złościła.

- Ha! Dobre sobie! Mówisz tak, ale zachowasz wizytówkę.

- Naprawdę będziesz kłóciła się ze mną o świstek papieru?

Kiwnęła głową potwierdzająco. Złość nadal ogarniała jej całą twarz. Westchnąłem i wysunąłem wizytówkę z tylnej kieszeni moich spodni. Podszedłem do śmietnika w kuchni i ostentacyjnie podarłem klucz do swojej przyszłości na malutkie kawałeczki, po czym wyrzuciłem je do kosza.

- Tego właśnie chciałaś? - zapytałem ironicznie i starałem ukryć się swój smutek.

- Tak. - zaczęła do mnie podchodzić, kręcąc biodrami. Automatycznie cofałem się o krok, im bliżej mnie była. Nie chciałem, żeby teraz mnie dotykała, a ona paradoksalnie twierdziła, że seks jest rozwiązaniem na wszystko. Gdy poczułem za sobą blat, wiedziałem, że dalej nie ucieknę.

- Odprowadzę cię do domu. Robi się już późno. - próbowałem coś ugrać, ale wyraz jej twarzy mówił mi, że w jej głowie właśnie zrodził się jakiś plan, w którym niekoniecznie chciałem uczestniczyć.

- Mam ochotę jeszcze u ciebie trochę zostać. Może całą noc? - przejechała paznokciami wzdłuż mojego torsu.

- Debra ... nie dzisiaj. Jestem zmęczony.

- W takim razie pozwól, że cię wyręczę. - uklęknęła przede mną na kolanach i zaczęła rozpinać moje spodnie. A ja? Po prostu gapiłem się w sufit, myśląc o tym, że moja przyszłość właśnie wylądowała w koszu.

***

Znowu dawaliśmy mały koncert w jakimś obskurnym barze. Poszło gładko, tak jak zwykle z tym, że miałem w sobie mniej motywacji niż ostatnio. Gdy zszedłem ze sceny, Debra gdzieś mi zniknęła w tłumie. Trochę się tym zmartwiłem, bo to nie było miejsce, w którym chciałbym zgubić dziewczynę. Zebrane tutaj towarzystwo było podchmielone i podejrzane. Zacząłem jej szukać, ale bez skutku. W końcu dotarłem w okolice toalet i ją wypatrzyłem. Stała obok typa, który był trochę starszy od nas i bawiła się kołnierzem jego kurtki. Nawet nie próbowałem hamować złości.

- Debra?! - podszedłem do nich i gwałtownie odepchnąłem typa. - Co to ma znaczyć?!

- Kastiel ... - spojrzała na mnie wystraszona, zupełnie jak ktoś, kto właśnie został przyłapany na gorącym uczynku. - Tak tylko ... rozmawialiśmy.

- Rozmawialiście? O pogodzie? O aukcjach na giełdzie? To całkiem ciekawe. Też chętnie posłucham. - skoro chcę zrobić ze mnie idiotę, wciągnę w to też ją.

- O festiwalu w Bostonie. Jacob grał tam zeszłego lata. - posłała mu kokieteryjne spojrzenie, jakby mnie tutaj nie było.

- Debbie, będę już leciał. Miło było poznać twojego chłopaka. Jest dokładnie taki, jak opisałaś. - uśmiechnął się chamsko. Na pożegnanie pocałował ją w policzek, a potem przeszedł obok mnie, trącając moje ramię.

- Debbie? Co to miało być? - byłem konkretnie wkurzony i oczekiwałem na wyjaśnienia, ale ona jak zwykle wszystko zbagatelizowała.

- Nic takiego, kotku.

***

- To będzie 450 dolarów. Kartą czy gotówką?

- Hmm ... zapomniałam portfela z domu. Kotku, mógłbyś ...? - spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, a ja chyba miałem chwilowy paraliż. Nie uśmiechało się wydawać tyle kasy. Tym bardziej, że rodzice mieli przysłać kasę dopiero w przyszłym tygodniu, a jedzenie dla Demona kosztuje fortunę.

- Ta jasne. Będzie kartą. - wymamrotałem i niechętnie wyciągnąłem portfel z kieszeni. Nawet ekspedientka spojrzała na mnie z politowaniem.

Wyszliśmy z nieszczęsnego sklepu, a ona mocno chwyciła moją dłoń.

- Muszę jeszcze kupić nowe buty. Chodźmy tam. - wskazała na sklep obuwniczy.

- Przecież nie zabrałaś portfela. - zauważyłem.

- Ale chyba możesz za mnie zapłacić? Prawda, kotku? - szarpnęła rękaw mojej kurtki i zaczęła mnie ciągnąć w stronę sklepu.

Nie miałem nawet siły, żeby protestować. Działała na mnie jak wampir, który wysysa ze mnie wszelką chęć do życia. Lysander twierdzi, że jest toksyczna. Ja chyba też tak twierdzę.

***

To już nasza czwarta impreza w tym tygodniu i można to już chyba oficjalnie nazwać ciągiem alkoholowym. Siedziałam na kanapie między stadem obcych osób, zastanawiając się, co właściwie tutaj robię i gdzie do cholery jest Debra. Ostatnio coś często zdarzało się jej znikać, a ja nabierałem coraz więcej podejrzeń, co do jej wierności. Wziąłem ostatniego bucha od gościa obok, który chyba nie był do końca przytomny, po czym ruszyłem na poszukiwania dziewczyny. Dom należał do znajomego Debry i byłem tutaj pierwszy raz, więc nie bardzo orientowałem się, gdzie co jest, więc po prostu otwierałem każde napotkane drzwi. Nie znalazłem jej na parterze, więc udałem się na górę. Szybko okazało się, że wejście po schodach jest dla mnie wyzwaniem. Chwyciłem się dwoma dłoniami za poręcz i pokonywałem każdy stopień z prędkością ślimaka.

Ciągnąłem za kolejne klamki, otwierając każde z pomieszczeń. W końcu dotarłem do pomieszczenia na końcu korytarza. Mogłem być kompletnie pijany i zjarany, ale nie dało się ignorować dźwięków wydobywających się z pokoju. Przyłożyłem ucho do drzwi.

- O tak, Jacob! Rób to mocniej! - piszczała dziewczyna.

- Jesteś najlepszą dziwką jaką miałem.

- Mam jeszcze wiele innych talentów, skarbie.

Nie mogę tego dłużej słuchać, bo się zrzygam. Gwałtownie szarpnąłem za klamkę, a moim oczom ukazał się widok mojej nagiej dziewczyny z tyłkiem wypiętym w stronę, równie nagiego, gościa, którego spotkałem dwa tygodnie temu. Obydwoje zwrócili się w moją stronę. Debra była kompletnie przerażona, natomiast chłopak nie przestawał się uśmiechać i nawet jeszcze kilka razy wepchnął swoje bydle w jej wnętrze.

- O kurwa. - powiedziałem sam do siebie.

- Kastielku, to nie tak jak myślisz. - zaczęła mówić, równocześnie odpychając od siebie chłopaka i zbierając swoje ubrania z podłogi.

- Serio? To całkiem zabawne. Bo z mojej perspektywy wyglądało to jakbyś właśnie pieprzyła się z tym typem. - naprawdę próbowałem zachować spokój ducha, ale Jacob chamsko się zaśmiał, słysząc moje słowa. Nie wytrzymałem. Podszedłem do niego trzema zwinnymi krokami, nie dając mu czasu na jakąkolwiek reakcję. Przywaliłem mu z prawego sierpowego, tak mocno, na ile pozwalały mi siły. Przewrócił się na podłogę, trzymając się za twarz.

- Kastiel! - krzyknęła Debra, równocześnie wciągając swoje skórzane spodnie.

- Kurwa gościu ... - wyskamlał niewyraźnie, próbując zatrzymać krwotok z nosa.

- Zachciało ci się obracać moją dziewczynę?! - zwróciłem się do gnoja, leżącego przede mną i niewiele myśląc kopnąłem go w brzuch.

- Kastiel! - zawyła ponownie. - Wszystko ci wytłumaczę. Tylko go zostaw, proszę. Zrobiłam to dla nas. Dla ciebie. On mógłby nam pomóc. - w jej oczach zbierały się łzy, które nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia.

- Tu nie ma czego tłumaczyć. Jesteś zwykłą szmatą. - powiedziałem tylko tyle, po czym wyszedłem z pokoju.

- Kastiel! - wołała za mną. - Kastiel! Zaczekaj!

Przy drzwiach wyjściowych stał koleś z drinkiem w ręce. Niewiele myśląc wyrwałem plastikowy kubek z jego ręki i wyzerowałem zawartość w sekundę.

- Kastiel! - stała na szczycie schodów, patrząc na mnie błagalnie.

Parsknąłem pod nosem, zdając sobie z absurdu tej sytuacji. Uniosłem obie dłonie w górę i pokazałem jej dwa soczyste fucki. Odwróciłem się i po prostu wyszedłem, nie oglądając się za siebie.

***

- Halo ... Lys?

- Co jest Kastiel? Jest środek nocy ... - wymamrotał zaspanym głosem.

- Zrobiłem coś mega głupiego ...

- Co takiego? - udało się usłyszeć tą nutę zaspokojenia w jego głosie

- Po prostu .... możesz do mnie przyjść? - starałem się nie panikować, ale cały się trząsłem.

- Będę za pół godziny. Cokolwiek się dzieje, czekaj na mnie i nie podejmuj żadnych pochopnych decyzji. - mówił jak do samobójcy, co nawet mnie rozbawiło.

Rozłączył się, nie dając mi nawet szansy, żeby opowiedzieć mu, o co właściwie chodzi. Usiadłem więc na podłodze i czekałem na przybycie przyjaciele. Wszystko wokół mnie było czerwone, łącznie z moim ubraniem ...

***

- Kas, dlaczego to zrobiłeś? - stanął po środku łazienki i przerażony obserwował miejsce zbrodni.

- Potrzebowałem zmiany. - wytłumaczyłem krótko i zwięźle.

- Wiem, że ci ciężko po rozstaniu z Debrą, ale ... to? - wskazał na moje włosy, który teraz było krwisto czerwone. - Czy to nie drobna przesada?

- Nie wiem, o czym mówisz. Czuję się zajebiście. - tak zajebiście, że nawet nie miałem siły podnieść się z podłogi.

- Czy ty jesteś pijany?

- Nie?

- A ta opróżniona butelka po tequili, to niby co? - wskazał na szkło przy moim prawym boku.

- Eliksir zapomnienia, Lys.

- Dlaczego pijesz w środku tygodnia? - wyciągnął z mojej dłoni palącego się peta i wrzucił go do toalety. 

- Bo brakuje wody na świecie?

- Ehh Kastiel, Kastiel ... Wstawaj. Pora iść spać. Pogadamy o tym jutro. Coś czuję, że nieźle się uśmieję, jak rano spojrzysz w lustro. - nie pytając mnie o zdanie zaczął mnie zbierać z posadzki.

- Zostaw mnie Lys ...Chcę tu zdechnąć na amen ... - szarpał się ze mną, żeby pomóc mi wstać, ale moje ciało nie współpracowała teraz z umysłem.

- Nie pierdol. - oho, kiedy Lysander zaczyna przeklinać, to robi się poważnie. W końcu udało mu się mnie podnieść. Złapał mnie pod ramię i zaczął prowadzić w kierunku sypialni. - Przysięgam ci, że za jakiś czas będzie ci lepiej. Zapomniesz o niej, a twoje serce otworzy się na kogoś nowego.

- Przysięgam, że już nigdy, ale to przenigdy, się nie zakocham ...

***

*Półtora roku później*

Kłamałem. Jestem zakochany po uszy.

Siedziałem w zaciemnionym miejscu, pod drzewem i patrzyłem jak dziewczyna bawi się z psem. Nie wiem, które z nich miało z tego więcej frajdy.

- No dalej, Demonku! Łap! - blondynka rzucała psiakowi patyk, a on za każdym razem ekscytował się tak samo. - Dobry piesek! - entuzjastycznie pogłaskała go po głowie, kiedy kolejny raz położył pod jej stopami zaśliniony badyl.

- Przyszłaś na randkę ze mną czy z moim psem? - zapytałem w końcu, kiedy zaczynałem się czuć jak piąte koło u wozu. Tak naprawdę nie miałem nic przeciwko, ale miałem ochotę się z nią podroczyć.

- Jeśli każesz mi wybierać, to wybieram Demona. - odgryzła się, ale po chwili usiadła na trawie, obok mnie i szybko cmoknęła mój policzek. Objąłem ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie. Obydwoje przez chwilę wpatrywaliśmy się jak Demon wesoło gania za motylem.

Nie byliśmy ze sobą długo. Raptem minęły trzy miesiące, ale nigdy nie czułem się lepiej. Co prawda na początku trudno było przejść z przyjacielskiej relacji do czegoś więcej, a zwykłe trzymanie się za ręce wydawało się dziwne, ale powoli uczyliśmy się siebie i z czasem wspólne spędzanie czasu stało się dla nas zupełnie komfortowe.

Przy niej słońce nie raziło mnie w irytujący sposób, a raczej przyjemnie prażyło moją twarz. Wiatr nie był zimny, a raczej orzeźwiający. Nawet biegające obok dzieciaki nie wkurwiały mnie swoimi piskliwym głosami, a raczej ze spokojem znosiłem ten harmider, wiedząc że parę lat temu sam byłem takim wrzeszczącym bachorem. Nie wiem jak to robiła, ale przy niej byłem po prostu spokojny.

Demon przybiegł do nas po chwili, znudzony samotną zabawą. Dziewczyna sięgnęła po coś do swojej torebki, a ja z zainteresowaniem przyglądem się temu, co robi. Wyciągnęła paczkę przysmaków dla psów i spojrzała na mnie pytająco.

- Nie masz nic przeciwko? Upewniłam się, że są ekologiczne, antyalergiczne i mają dobry skład.

- Wszystko git, ale nie lubię wieprzowiny. - zażartowałem, a ona radośnie się roześmiała. Uwielbiam ten uśmiech. - Śmiało. - wskazałem na psiaka, a ona chętnie podała mu przysmak, który przyjął z ogromnym entuzjazmem. Kupiła go równie szybko, co mnie.

Związek z nią był całkowicie inny od wszystkiego, co znałem dotychczas. Nie było seksu, używek i imprez, nie licząc małych domówek u jej przyjaciół. Zamiast tego były randki, spacery, wyjścia do kina i wycieczki po okolicy. Nie zabrakło również maratonu Shreka u mnie w domu z dużą ilością popcornu i słodkich przekąsek. Oczywiście że zawsze musiałem trochę marudzić dla zasady, żeby nie zrobiło się zbyt słodko, ale w głębi duszy doceniałem wszystko, co dla mnie robiła. Jakimś magicznym sposobem leczyła moje rany z przeszłości i zmieniała nastawienie do miłości. Za każdym razem, gdy na nią patrzyłem moja podświadomość krzyczała te dwa poważne słowa na k, ale nie ma opcji, że wypowiem to zaklęcie pętające i dam jej nad sobą władzę.

- Masz ochotę na loda, dziewczynko? - rzuciłem bezmyślnie, widząc nieopodal budkę z lodami i dopiero jej mina uzmysłowiła mi dwuznaczność moich słów. Ale nie zamierzałem tego naprostować. Jej dziewicza niewinność mnie bawiła. I chyba trochę pociągała. Nieważne z resztą. - Truskawka, wanilia ...?

- Truskawkę, poproszę. - automatycznie sięgnęła do swojego portfela, ale zatrzymałem ją.

- Ja stawiam.

- Ale ...

- Już o tym rozmawialiśmy. Jesteś moją dziewczyną i mogę od czasu do czasu za ciebie zapłacić. Chcę to zrobić. A poza tym jestem dżentelmenem, więc nie obrażaj mnie i chowaj ten portfel. - przez chwilę prowadziła ze sobą wewnętrzną walkę, jakby te pięć dolarów miało zmienić moje życie, ale w końcu kiwnęła głową i zgodziła się. - Poczekaj tu z Demonem. Zaraz wracam. - Podniosłem się z trawy i ruszyłem w kierunku straganu.

Minęło może dziesięć minut, gdy trzymałem w dłoniach dwa lody i wracałem pod drzewo, przy którym siedzieliśmy. Coś się nie zgadzało. Bree trzymała Demona na smyczy, który był widocznie niespokojny. Przybrał postawę obronną i stanął przed dziewczyną, jakby próbował uchronić ja przed zagrożeniem. Około metra przed nimi stała kobieca postać o brązowych włosach. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakaś jej znajoma, ale twarz blondynki wyrażała zupełne zaskoczenie. Szybko zrozumiałem kim jest ta druga dziewczyna.

- ... A więc chodzicie ze sobą? To urocze. My nigdy nie mieliśmy czas na randki w parku. Byliśmy zbyt zajęci sprawami zespołu i ...tymi bardziej cielesnymi. - jad w jej głosie był rażący, a sądząc po minie Bree, też go odczuwała. Ale dla tej drugiej to było jeszcze za mało. - Nie musisz się wstydzić. To nic złego być drugą dziewczyną. Jestem pewna, że Kastiel cię lubi. Po prostu trudno mu będzie zapomnieć o mnie, po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. Nie bez przyczyny mówią, że stara miłość nie rdzewieje.

To było jak scena z tych dziwnych snów, po których budzisz się przerażony i zlany zimnym potem. Twoja była rozmawia z obecną dziewczyną i wyciąga na wierzch brudy z przeszłości. Przyśpieszyłem kroku, żeby jak najszybciej to zatrzymać.

- Nie rozumiem, dlaczego mi to mówisz? Nie obchodzi mnie, co wydarzyło się dwa lata temu. - blondynka pozostała zdystansowana, co do intruza i nie dała się wciągnąć w tą dziecinną grę.

- Po prostu myślę, że to trochę smutne. Kastiel pewnie ...

- Kastiel nie życzy sobie, żebyś mówiła o nim. Nie wypowiadaj nawet mojego imienia. Ohydnie brzmi w twoich ustach. - powiedziałem stanowczo, gdy znalazłem się wystarczająco blisko dwóch kobiet. Zająłem miejsce przy boku Bree i podałem jej deser w wafelku. Musiałem mieć choć jedną rękę wolna, gdyby hipotetycznie było trzeba skręcić komuś kark.

- Hej, kotku. Dawno się nie widzieliśmy. - błysnęła zębami w uśmiechu, który teraz wydawał mi się wyjątkowo brzydki.

- Nie nazywaj mnie tak. - odburknąłem krótko, nie bardzo chcąc wdawać się z nią w dyskusje, prowadzącą do nikąd.

- Oooo, kupiłeś mi loda. Jesteś przesłodki. - wyrwała z moich rąk wspomniany deser , nie dając mi czasu na jakąkolwiek reakcje. Przyłożyła loda do usta i sugestywnie go oblizała, nie spuszczając ze mnie swoich żmijowatych oczu. Odwróciłem wzrok, zażenowany jej zachowaniem oraz zawstydzony tym, że Bree jest tego świadkiem.

- Chodźmy stąd. - wyszeptałem niemal błagalnie w kierunku swojej dziewczyny, ale ona stała, jak zamrożona i z obrzydzeniem wpatrywała się w Debrę.

- Poznałam twoją dziewczynę. Wybacz, nie potrafię przypomnieć sobie twojego imienia ... jest chyba zbyt pospolite ... Brien? Britanny?  - udawała idiotkę, co wychodziło jej znakomicie.

- Brianna ... - odpowiedziała cicho.

- Ach tak! Brianna. Cudowna osóbka z niej. Taka słodziutka i malutka. We wszystkich miejscach. - wzrok Debry opadł na jej biust, a Bree poczuła się niezręcznie i odsunęła się na krok, praktycznie chowając się za mną.

- Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzał. Ten dzień był o wiele piękniejszy, kiedy cię tutaj nie było. Dlatego z łaski swojej idź stąd i daj nam spokój. Jestem pewnym, że masz lepsze rzeczy do roboty. Nie wiem ... sprawdź, czy nie ma cię gdzieś indziej. Nie mamy zamiaru słuchać twoich bredni. - instynktownie chwyciłem Bree za dłoń, w której trzymała już smycz Demona, ale to nieważne. Chciałem, żeby wiedziała, że mam sytuację pod kontrolą i nie musi się obawiać.

- Chyba zmienił ci się gust, kotku. Kiedyś ... - znów zaczęła sączyć swój jad, ale nie pozwoliłem jej na to.

- To co, było kiedyś jest teraz bez znaczenia. Powinnaś to zrozumieć i się z tym pogodzić. - odparłem chłodnym i stanowczym tonem, nie spuszczając z niej wzroku.

- O mnie nie można tak łatwo zapomnieć, Kastielku. - jej pozorna pewność siebie była prawie przekonująca. Ale widziałem, jak jej dolna warga drży i pewnie w środku, aż gotuje się ze wściekłości.

- Jestem żywym dowodem na to, że można. - spojrzałem na Bree, żeby upewnić się, że wszystko z nią w porządku. Dopiero teraz uderzył we mnie ten kontrast pomiędzy subtelną i delikatną blondynką, a wyrazistą i wyuzdaną Debrą. Zupełnie jak woda i ogień. Jeśli mam wybierać między pływaniem w Oceanie Spokojnym, a kraterze Wezuwiusza, to bez wahania rzucę się w morskie fale. - Chodź, dziewczynko. Idziemy stąd. - pociągnąłem blondynkę za dłoń, a ona bez oporu ruszyła za mną. 

- Tak, uciekaj, kotku! Boisz się spojrzeć prawdziwe w oczy! To mi wyznałeś miłość! Ona nie dorasta mi do pięt! - krzyczała za nami, a ja modliłem się w duchu, że Bree właśnie nie obmyśla planu, jak ze mną zerwać.

Szliśmy w ciszy, przerywanej jedynie sapaniem Demona. Kątem oka spojrzałem na dziewczynę. Była nieobecna i zdystansowana, co było do niej niepodobne. Zwykle gadała jak najęta o układzie planet, o ciekawostkach na temat pingwinów i o innych rzeczach, o których nie miałem pojęcia, ale zawsze chętnie ją słuchałem.

Na tyle dobrze znałem już dziewczynę, że całkiem nieźle potrafiłem rozszyfrować jej emocje. Nie była zła, ani obrażona. Raczej ... smutna, przez co poczułem się jak najgorszy chłopak na świecie. Może powinien zrobić więcej i zapewnić ją, że Debra nic dla mnie nie znaczy. Z drugiej strony chciałbym po prostu o tym zapomnieć. Cholera ... nie jestem najlepszy w mówieniu o uczuciach, ale odczuwałem potrzebę, żeby naprostować sytuację.

- Przepraszam, Bree. To nie tak miał wyglądać dzisiejszy dzień.

- Nic się nie stało. - uraczyła mnie małym uśmiechem, który w ogóle mnie nie przekonał. 

- Wiesz ... nic z tego, co powiedziała Debra nie jest prawdą. Nie bierz tego do siebie. Jej ulubionym hobby jest ranienie innych ludzi. Przekonałem się o tym na własnej skórze. - nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moich plecach na samo wspomnienie.

- Chcesz o tym porozmawiać? - jak zwykle myśli bardziej o mnie, niż o sobie. To słodkie, ale jej wrodzona empatia czasem mnie zawstydza, wiedząc, że nie jestem w stanie się jej odwdzięczyć tym samym.

- Stanowczo nie. Ona jest dla mnie przeszłością, oddzieloną grubą kreską. Nigdy więcej nie chcę jej w swoim życiu. I ja ... Nie chcę też, żebyś myślała, że Debra nadal coś dla mnie znaczy. To było dawno temu i ...

- Kas, nie musisz się tłumaczyć. - położyła rękę na moim ramieniu widząc, że nie czuje się komfortowe z tym tematem. - Rozumiem to.

- Dzięki. - z wdzięcznością lekko kiwnąłem głową i posłałam jej drobny uśmiech. - A ty ... no wiesz, chciałabyś o tym pogadać? Zasmuciła cię swoim głupim gadaniem? - otoczyłem ją ramieniem, gotów jej wysłuchać.

- Jestem tylko w lekkim szoku. - na chwilę znów się zamyśliła, ale po chwili uśmiechnęła się lekko, jakby rozbawiona czymś. - Co prawda nie spodziewałam się konfrontacji z twoją ex, ale było całkiem zabawnie.

- Śmieszy cię to? - sceptycznie uniosłem brew. Spodziewałbym się raczej wyrzutów i wybuchu zazdrości, tymczasem sprawiała wrażenie nieprzejętej tym. Ta dziewczyna nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.

- Myślała, że może mnie zranić komentując mój biust, podczas gdy mój chłopak robi to bez przerwy.

- Hej, obiecałem ci, że przestanę z "płaską deską". To był po prostu mój głupi sposób na zwrócenie twojej uwagi. - próbowałem się wybronić.

- Prawdę mówiąc, był fatalny. - wywróciła oczami w komiczny sposób.

- W każdym razie zadziałał. Jesteś tu. I dziękuję ci. Za wszystko. - przyciągnąłem ją do siebie i choć nie byłem mistrzem w dobieraniu słów, to było coś w czym byłem naprawdę dobry. Przybliżyłem usta do jej warg, a ona instynktownie przekręciła głowę lekko w prawo. Musnąłem kciukiem jej rumiany policzek, analizując każdy piękny detal jej twarzy. Złączyłem nasze usta w pocałunku, wkładając w niego wszystkie moje uczucia i wdzięczność, jakie do niej czułem.

***

I pomyśleć, że po tylu latach Debra miała czelność przyjść do mojej żony i pierdolić coś o naszej wielkiej miłości, która w rzeczywistości nigdy nie istniała.

Tak ... stanowczo jej nienawidzę.

Te gorzkie wspomnienia spowodowały, że szybko pożałowałem, że przyjechałem samochodem. Chętnie napiłbym się teraz kufla zimnego piwa na ostudzenie emocji. Zauważyłem, że grupka dziewczyn przygląda mi się z zainteresowaniem. To chyba tyle z mojej tajnej misji pod przykrywką. Ale musiałem jeszcze chwilę wytrzymać. Załatwię, to po co przyszedłem. Bardziej naciągnąłem kaptur na włosy i obniżyłem głowę.

Do mikrofonu podszedł jakiś facet i zaprosił na scenę kolejny zespół.

- Zróbcie hałas dla Devil's Angels! - ludzie zebrani pod sceną zaczęła klaskać i gwizdać.

Spojrzałem w kierunku grupki wspinającej się po metalowych schodkach na podest. Niska postać o długich brązowych włosach od razu rzuciła mi się w oczy. Trudno było jej nie zauważyć. Miała na sobie skórzany gorset i mini spódniczkę w kolorach czerni oraz różu.

- Jesteście tutaj?! - zawołała do mikrofonu, a niewielki tłum odpowiedział jej gromkim krzykiem. - Jesteśmy Devil's Angels!

Bez zbędnych ceregieli przeszli do pierwszej piosenki i od razu mnie zmroziło, słysząc pierwsze nuty znajomego utworu. To moja piosenka. Piosenka, którą napisałem dla Bree. Nie przypominam sobie, żeby Debra kiedykolwiek pytała mnie o zgodę na wykonywanie moich utworów. Przebiegłem wzrokiem po sali i wielu ludzi nagrywało koncert na swoje smartphony. Po prostu świetnie. Nabija sobie popularności na mojej twórczości.

Wkurwiłem się. I to tak konkretnie.

Ale zaraz potem mnie olśniło, że przecież mogę to wykorzystać na swoją korzyść.

Z trudem przetrwałem ten pół godzinny koncert. To nie tak, że brakowało im talentu. Gorzej ze współpracą i synchronizacją. Basista wyglądał jakby był tam za karę, perkusista grał stanowczo za szybko, a wokalistka zdominowała scenę i nie dała szansy zaistnieć innym. Nawet, gdy gitarzysta rozpoczął swoją solówkę, ona nie przestawała gadać do publiczności. W końcu po tej katordze, ostatni raz podziękowała fanom i zeszła ze sceny. Energicznym krokiem ruszyłem za nią, jednak po szybkiej analizie sytuacji, doszedłem do wniosku, że nie mogę złapać jej tutaj, kiedy wokół jest tylu ludzi. Muszę zaczekać na lepszą okazję, gdy będzie sama. I nadeszła ona szybciej niż się spodziewałem. Oddzieliła się od grupy i udała w kierunku toalet. To była moja szansa.

Zaczaiłem się przy damskiej toalecie, starając się nie wyglądać na rasowego zboczeńca. Nonszalancko oparłem się o ścianę i z cierpliwością czekałem na swoją ofiarę. Wyszła z łazienki po jakiś pięciu minutach i nawet nie dałem jej szansy, żeby zobaczyła moją twarz. Od razu chwyciłem ją za ramiona i odwróciłem tyłem do siebie.

- Co to ma być?! Puszczaj mnie, frajerze! - próbowała się wyrwać lecz tylko wzmocniłem uścisk na jej skórze. Nie obchodziłem mnie to, czy sprawiam jej tym ból. 

- Pójdziesz teraz ze mną. I będziesz grzeczna. - wypowiedziałem te słowa tuż nad jej uchem, tonem mrożącym krew w żyłach, mając nadzieję, że posłusznie się zamknie. Ale dla niej było to za mało.

- Zacznę krzyczeć! - zagroziła, ale szybko zasłoniłem dłonią jej niewyparzone usta i wyprowadziłem do tylnego wyjścia. Towarzystwo było już na tyle wstawione, że nikt nie zwrócił na nas większej uwagi.

Bez przeszkód zaprowadziłem ją do tylnego wyjścia, skąd wyszliśmy do obskurnej alejki, zapełnioną śmieciami, kartonami i roztrzaskanymi butelkami. Urocze miejsce na wyrównywanie rachunków. Wypchnąłem ją przez drzwi, a ona zrobiła parę niezgrabnych kroków do przodu, próbując zachować równowagę.

- Co ty sobie myślisz?! Kim ty w ogóle jesteś?! - zawyła wściekle.

- Jeśli nie posłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia, to mogę stać się twoim największym koszmarem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro