52. Anty-randka [Rozdział Walentynkowy❤️]
14 lutego 2015 roku.
POV Kastiel
Gdy tylko przeszedłem przez próg szkoły od razu uderzyła we mnie fala niesmaku, kiczu i obrzydzenia. Tak gdyby fakt, że jest poniedziałek nie byłby wystarczającym powodem, żeby strzelić sobie w łeb, wyskoczyć z ostatniego piętra wieżowca lub położyć się na torach i z niecierpliwością wyczekiwać na pociąg. Cały korytarz obwieszony był przeróżnymi dekoracjami z motywami serc, miłości i innego typu tandetnych bajerów, na których widok cofało mi się śniadanie. Pomiędzy ściana były rozwieszone czerwono-różowe girlandy, a pomiędzy nimi balony w kształcie serc. Szkoła mogła przekazać fundusze na walkę z rakiem lub pomoc głodnym dzieciom w Afryce. Zamiast tego postanowili stworzyć odwzorowywanie wychodka Kupidyna. Dokąd zmierza nasza ludzkość skoro pozwalamy sobie prać mózgi medialnemu konsumpcjonizmowi?
Chyba nie muszę wspominać, że nienawidzę Walentynek?
Szedłem przez zatłoczony korytarz, a wszechobecna miłość wypalała moje gałki oczne. Nawet szkolne pary pozwoliły sobie na wylewne okazywanie uczuć i leciały ze sobą w ślinę, jakby miało nie być jutra. Myślałem, że gorzej być nie może, dopóki nie zobaczyłem uśmiechniętej gęby tego frajera Carello w towarzystwie jego przydupaski Melani. Postanowiłem zrobić coś, żeby umilić sobie ten kiepski dzień. Wykorzystałem okazję, że szedł w moją stronę, a że akurat znajdowałem się przy dystrybutorze z wodą w mojej głowie od razu zrodził się idealny plan. Włączyłem kran i nachyliłem się, niby w celu napicia się, a gdy blondasek przechodził, podstawiłem dłoń pod strumień wody, a ona trysnęła idealnie w środek jego perfekcyjnie wyprasowanej koszuli, tworząc mokrą plamę na całej klacie.
- Kastiel, pogrzało cię?! - gwałtownie cofnął się o krok do tyłu jak poparzony kwasem.
- Ups ... - wzruszyłem ramionami niewinnie, nie potrafiąc przestać się szczerzyć.
- To tylko woda, Nat. Zaraz się wysuszy. - brunetka patrzyła na mnie karcąco, ale miałem to w dupie.
- Właśnie, Nat. To tylko woda. - przedrzeźniłem ją. - Chyba, że wolisz żebym trysnął w ciebie czymś innym? - zapytałem unosząc brew.
- Ehhh ... nie będę gadał z taką niedojrzałą amebą jak ty ... - pan przewodniczący zrobił surową minę, ominął mnie, arogancko szturchając moje ramię, a ja ledwo powstrzymywałem śmiech.
Ostatnim razem bawiłem się tak dobrze, kiedy podczas treningu koszykówki porwałem i schowałem jego ciuchy, a on biegał po szkole w samym ręczniku krzycząc ,,Kastiel, zabiję cię!". Wspomnienie tak piękne, że aż łezka się w oku kręci.
- Mówię ci, było cudownie! Byliśmy w kinie, a potem na kolacji. Zgadnij gdzie! - rozpoznałem ten głos. Odwróciłem się, żeby namierzyć w tłumie charakterystyczne białe włosy.- W Central Parku! Wyobrażasz sobie? Zarezerwował dla nas stolik!
Rosalia szła korytarzem pewnym krokiem, a zaraz obok niej blondwłosa, niewysoka postać, na której skupiłem całą swoją uwagę. Miała na sobie jasno różowy sweter z rozsianymi gdzie nie gdzie czerwonymi sercami. Zaśmiałem się pod nosem, kiedy pomyślałem, że chyba udzielił się jej świąteczny nastrój. Jej jeansy idealnie podkreślały, to co miały podkreślić, a czerwone conversy nawiązywały kolorem do swetra. Mimo tego kiczu wyglądała całkiem ładnie ... w sensie wyglądała po prostu w porządku. Nie żebym jakoś mocniej się nad tym zastanawiał.
- Aż boję się pomyśleć, co wymyśli dzisiaj. W końcu to Walentynki. Zabierze cię do Paryża? - zapytała z zaczepnym uśmiechem na ustach, który u niej lubiłem.
- Możliwe! - zaśmiała się. - Znasz Leo ... to prawdziwy romantyk. Chociaż uważam, że Paryż jest przereklamowany. - skwasiła się, a ja poczułem się urażony.
- Przereklamowany? Według mnie to jedno z najbardziej romantycznych miejsc na świecie. Wyobraź sobie wieczorne spacery wzdłuż Sekwany lub wspólne podziwianie Wieży Eiffla o północy ... - rozmarzyła się, a ja zrobiłem mentalną notkę i zaszufladkowałem ją w głowie w kategorii ,,może się przydać w przyszłości".
- Są też bezdomni, kieszonkowcy, a kiedy przez przypadek dostaniesz się do dzielnicy biedy, nożownik to najłagodniejsza opcja z jaką możesz się spotkać. - wtrąciłem się, może trochę chamsko, ale poskutkowało, bo w końcu zwróciła na mnie uwagę.
- O Kastiel, hej ... - spojrzała na mnie zaskoczona, ale po chwili jej usta uniosły się w powitalnym uśmiechu. - Nie wiedziałam, że taki z ciebie podróżnik.
- Tak to jest kiedy starzy ciągają cię po całym świecie. Poza tym wychowałem się w Paryżu. - wypowiedziałem te słona z niemałą dumą, a ona spojrzała na mnie z podziwem. O tak. Właśnie tak na mnie patrz.
- Chyba znalazłaś już przewodnika. - Rozalia zaczepnie szturchnęła ramię Brianny.
- Wątpię, że Kastiel i ja będziemy kiedyś razem w Paryżu. Ale gdy tam będę zapamiętam, żeby nie wchodzić do dzielnic biedy bez gazu pieprzowego. - w jej oczach tańczył figlarny błysk.
Dołączyła do naszej klasy zaledwie parę miesięcy temu i głównie trzymała się z Rozalią i Alexym, ale już zdążyła mnie zaintrygować swoją osobą. Na pierwszy rzut oka można ją uznać za grzeczną dziewczynkę z sąsiedztwa, ale już parę razy udowodniła, że potrafi pokazać pazurki. Już po pierwszym miesiącu uczęszczania, do tej machiny zagłady zwanej szkołą, wdała się w dyskusję z naszą szkolną gwiazdeczką - Amber, która stwierdziła, że Alexy przez bycie gejem jest mało męski. Brianna od razu stanęła po stronie swojego niebieskowłosego przyjaciela i zgasiła młodą Carello tekstem, że żyje w średniowiecznych standardach i powinna uważać, żeby nie wylądować na stosie. Amber najwidoczniej nie była przyzwyczajona, że ktoś śmie podważyć jej majestat, więc naburmuszyła się i próbowała uratować honor głupimi docinkami, ale druga blondynka nawet przez moment nie dała wytrącić się z równowagi. Ostatnia szara komórka Amber nie miała szans z błyskotliwym humorem i ciętym językiem naszej nowej koleżanki. Tamtego dnia Brianna Lorren zaimponowała mi po raz pierwszy.
Pamiętam kiedy miałem okazję z nią pogadać, gdy zaciął się jej zamek w szkolnej szafce, a ja jako dobra dusza, dżentelmen bez skazy, bezinteresowny altruista i człowiek do rany przyłóż, zaoferowałem jej swoją pomoc. Nie wiedziała o tym, że jeśli coś nie działa trzeba po prostu w to kopnąć lub przywalić. To pewnie dlatego tak bardzo zależało mi na naprawie mojej przyjaźni z Natanielem. Bez trudu otworzyłem jej szafkę. Ona podziękowała i zwróciła uwagę na mój T-shirt z logiem Nirvany. Z całkowitą powagą zapytała, czy znam jakąś inną piosenkę zespołu poza ,,Smells Like Teen Spirit". Poważnie się wtedy wkurzyłem, do tego stopnia, że czułem jak pulsuję mi prawe oko. Nikt dotąd nie oskarżył mnie o bycie pozerem. Już miałem wylać na nią mój gniew i kubeł cynizmu, a ona tak po prostu zaczęła się śmiać. Była pierwszą osobą, która odważyła się zażartować z Kastiela Veilmont'a - buntownika, anarchistę i rebelianta tej szkoły. Co takiego zrobił Kastiel Veilmont, gdy jakaś obca laska perfidnie z niego zakpiła? Zaczął się śmiać razem z nią.
Po tym wydarzeniu zdarzało nam się dyskutować jeszcze parę razy, na mniej lub bardziej poważne tematy. Podczas Sylwestra u bliźniaków upiliśmy się do tego stopnia, że śpiewaliśmy w duecie piosenki Taylor Swift. Ja nie znałem tekstu, a ona fałszowała, ale bawiliśmy się przednio. Potem, jakimiś dziwnym zbiegiem okoliczności, skończyliśmy w kuchni, tańcząc razem do kawałka Red Hot Chili Peppers ,,Californication". Nienawidzę tańczyć. Ale z nią to wydawało się nie mieć znaczenia. Może to przez alkohol. A może to jej uśmiech, którym mnie obdarowywała po każdym piruecie, który wykonała. Lub jej smukłe, aksamitne dłonie, które zdawały się idealnie wpasowywać w moje.
Nie wiem, czy była moją przyjaciółką, ale lubiłem ją. Chyba bardziej, niż chciałem przed sobą przyznać. A ona niepozornie rozbierała mur, który wokół siebie wybudowałem. Cegiełka po cegiełce. Powoli i delikatnie, tak jak to miała w naturze.
Dziewczyny podeszły do jednej z szafek, która prawdopodobnie należała do Rozy. Cały czas trajkotały, jak to baby, dopóki białowłosa nie otworzyła szafki, z której wysypało się morze liścików.
- Co to ma być?! - zapytała z oburzeniem Roza.
- Listy od tajemniczych wielbicielów? - blondynka pomogła przyjaciółce zbierać z podłogi wyznania od fapowaczy pospolitych. Cechą tego gatunku było to, że nie mieli na tyle odwagi, żeby podjeść do dziewczyny i powiedzieć, że im się podoba, więc bawili się w anonimowe gierki i potajemne wyznania miłosne. Po minucie dziewczyny miały w dłoniach plik karteczek, które Rozalia manifestacyjnie wyrzuciła do kosza, nie otwierając nawet jednej z nich.
- Nie chciałaś ich przeczytać? - na twarzy blondynki zarysowała się istna konsternacja, co trochę mnie rozbawiło.
- Nie. Mam chłopaka! - powiedziała to tak głośno, że wszyscy wokół musieli to usłyszeć, a za plecami usłyszałem westchnięcie rozczarowania jednego z fapowacza z podgatunku koniobijcy.
- Och rozumiem ... - sama podeszła do swojej szafki, która znajdowała się trochę dalej. Była podekscytowana i szybko wpisała kod, jednak, gdy otworzyła drzwiczki ze środka nic nie wypadło. Z nadzieją zajrzała do wnętrza szafki, ale tam również nic nie znalazła. Wyraźnie posmutniała, a piękny uśmiech, jaki jeszcze przed chwilą przyozdabiał jej twarz, teraz zmienił się w grymas rozczarowania. Sam nie wiem dlaczego poczułem się jakbym oberwał z pięści w brzuch. Nie lubiłem widzieć ją w taki stanie. Wezbrał się we mnie niewytłumaczalna złość. Zasługuję na miliard tych tandetnych laurek z napisem love, tymczasem nikt się nie wysilił, żeby sprawić jej radość. Frajerzy ...
Rozalia dalej nawijała o swoim idealnym związku i była zbyt zajęta, żeby zauważyć kryzys przyjaciółki. Brianna po kilku sekundach milczenia otrząsnęła się, a widząc, że cały czas uważnie ją obserwuję, przylepiła na swoje usta sztuczny uśmiech. Był całkiem ładny, ale zdecydowanie nie był szczery.
- ... i wtedy mówię mu, że powinien mnie uprzedzić, kiedy planuje wielkie wyjścia, bo miałam na sobie sukienkę koktajlową, podczas gdy powinnam założyć coś wieczorowego, a on .... Brianna, słuchasz mnie?
- Tak, tak ... - przytaknęła, zamknęła swoją szafkę i dołączyła do przyjaciółki, udając że wszystko jest w porządku.
- Powiedział, że nieważne, co ubiorę, zawsze wyglądam przepięknie. - Rozalia złapała się za serce, jakby odgrywała rolę w dramacie teatralnym. - Czy to nie najlepszy facet na świecie?
- Myślę, że nie jesteś obiektywna. - zaśmiała się, a Roza rzuciła jej cyniczne spojrzenie. - Gdy poznam swojego przyszłego męża, wtedy możemy podebatować o tym, kto jest najlepszym facetem.
- To jest świetny pomysł! - Rozalia klasnęła w dłonie z entuzjazmem. - Wymyślimy różne kategorie i będziemy ich oceniać według klucza. Umiejętność gotowania, zarobki, długość penisa ... - beztrosko wymieniała, przez co parsknąłem śmiechem.
- Boże Roza ... nie mów takich rzeczy w miejscach publicznych ... - blondynka posłała mi przepraszające spojrzenie, po czym zawstydzona opuściła głowę. Jej policzki w tym momencie były koloru moich włosów. Założę się, że słowo ,,penis" nie przejdzie przez te słodkie, niewinne, malinowe usta. Jestem prawie pewny, że jest dziewicą. To całkiem intrygujące.
- Czy ty właśnie potraktowałaś mój gatunek przedmiotowo, Rozalio? Uraziłaś moje uczucia. Jestem czymś więcej niż maszyną do gotowania i ruchania. - wtrąciłem się do ich rozmowy i udałem urażonego.
- Dziewczyny z klubu siatkówki mówią coś innego. - dodała z przytykiem i chytrze się uśmiechnęła. Teraz to ja poczułem się niekomfortowo. Z paniką odkryłem, że nie chcę, żeby Brianna miała o mnie złe zdanie i myślała, że rucham co popadnie. Poza tym dawno z tym skończyłem. To był tylko krótki etap po zerwaniu z Debrą, gdzie imprezy i alkohol były moją odskocznią od gównianej rzeczywistości.
- Że potrafię gotować? - próbowałem ratować sytuację i chyba się udało, bo blondynka cicho zaśmiała się pod nosem.
- Pfff ... ta jasne. - Roza zakpiła i już była gotowa zaserwować mi kolejną dawkę poniżenia, gdy nie wiadomo skąd i kiedy wyłonił się Alexy. Nigdy nie ucieszyłem się bardziej na widok tego idioty.
- Co tam piękne panie? - objął je ramionami.
- Właśnie rozmawialiśmy o walentynkowych planach. Wygląda na to, że Brianna spędza je sama. - białowłosa powiedziała to aż nad wyraz dramatycznie i spojrzała na mnie wymownie. Pokręciłem jedynie głową i dyskretnie pokazałem jej środkowy palec. Nie będzie bawić się w swatkę. Nie ze mną.
- Roza, rozmawiałyśmy już o tym. Mam już plany na ten wieczór. I będę dobrze się bawić sama ze sobą.
- Masz na myśli masturbację? - Alexy uniósł kąciki ust i łobuzersko spojrzał na przyjaciółkę, która w śmieszny sposób otworzyła usta i wpatrywała się w niego zniesmaczona.
- Nie! Mam na myśli grę w Simsy i popijanie ciepłego kakao. Co z tobą nie tak?! - wykorzystała książkę, którą trzymała w dłoni, jako prowizoryczną broń i trzepnęła go w ramię. Nawet nie próbowałem ukrywać, jak bardzo bawi mnie ta sytuacja.
- Jejku ... przestań udawać taką cnotkę niewydymkę. Dobrze wiemy, że podoba ci się ... - imię tajemniczego wybranka prawie ześlizgnęło się z jego języka.
- Przestań! - zaatakowała go ponownie, nim zdążył dokończyć.
- Dobra, dobra. Poddaję się! - niebieskogłowy zamilkłnął, a szkoda bo chętnie poznałbym odpowiedź na pytanie, kto przyprawiał Briannę Lorren o szybsze bicie serca.
- Chodźmy już lepiej do sali. Zaraz będzie dzwonek. - odparła naburmuszona i ruszyła przed siebie. Pozostała dwójka dołączyła do niej, a ja zostałem z tyłu.
- Kastiel? Nie idziesz na zajęcia? - Roza posłała pytanie w moim kierunku.
- Nie ... Muszę najpierw coś załatwić. - niezręcznie podrapałem się po karku, trochę zawstydzony pomysłem, na który właśnie wpadłem. Gdy tylko trzy sylwetki zniknęły z mojego pola widzenia, szybkim krokiem udałem się do źródła mojego niecnego planu. Wszystko szło dobrze, dopóki nie wpadłem na Lysandra. I nawet nie musiał nic mówić. Wiedziałem, że znowu zapodział gdzieś swój notatnik. Niestety tym razem nie mogłem mu pomóc.
- O Kas, dobrze, że cię widzę. Nie widziałeś gdzieś mojego ...
- Nie mam czasu, Lys! Musze zajebać czerwony papier z sali plastycznej!
W końcu Brianna nie musi wiedzieć, że to ode mnie.
***
Na następnej przerwie schowałem się za rządem szafek i zniecierpliwiony czekałem na swoją ofiarę. Był koniec lekcji i wiedziałem, że musi przyjść do swojej szafki, żeby zostawić książki. I nie myliłem się. Blondynka pojawiła się na dwunastej i otworzyła drzwiczki szafki, z której wypadła znajoma, czerwona karteczka. Rozejrzała się na boki, najwyraźniej zdzwiona tym tajemniczym liścikiem. Podniosła ją z podłogi i podekscytowana zaczęła czytać. Już po chwili na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, na który liczyłem. Pogratulowałem sobie w myślach tego udanego planu i w głębi duszy ucieszyłem się, że chociaż w ten sposób mogłem sprawić jej radość. Pozostając w ukryciu obserwowałem dalszy ciąg wydarzeń. Brianna schowała mój liścik do torby i sięgnęła w głąb szafki. Coś wyciągnęła. Fioletowa koperta z niebieskim liścikiem w środku. Co jest, kurwa? Myślałem, że jestem jedynym, które coś jej dzisiaj wręczył. Uważnie rozejrzałem się po całym korytarzu ...
Nie wierzę ... Kurwa, nie wierzę.
Znad przeciwka, zza rogu wychylała się blond głowa tego frajera - gospodarzyka. To znowu się dzieję. Znowu próbuje podebrać mi laskę.
Nie na mojej warcie, kurwipołciu. Byłem tu pierwszy. To ze mną gadała swojego pierwsza dnia w szkole, gdy szukała sekretariatu. To ze mną dzieliła się swoimi playlistami. To ja wiedziałem, że jej ulubionym kolorem jest błękit i nienawidzi szpinaku. To mi wyznała, że boi się klaunów. To przy mnie stała, gdy odliczaliśmy ostatnie sekundy do północy w Sylwestra i to mnie wtedy przytuliła. Jest moja. Zaklepana. Jak będzie trzeba, to mogę ją polizać.
Pewnym krokiem wyszedłem z ukrycia i od razu skierowałem się w stronę mojej zdobyczy. Stanąłem za jej plecami. Była zbyt pochłonięta czytaniem tego głupiego liściku, żeby zauważyć moją obecność. Poczułem się prawie urażony tą obojętnością.
- Hej, dziewczynko. - nachyliłem się i powiedziałem to tuż przy jej uchu. Swoją drogą bardzo ładnie pachniała. Coś jak połączenie wanilii i kwiatowych nut.
- O hej, Kas. Wystraszyłeś mnie. - na potwierdzenie swoich słów przyłożyła rękę do piersi.
- Masz coś na włosach. Poczekaj, zdejmę to. - to było oczywiście kłamstwo. Szukałem po prostu wymówki, żeby jej dotknąć. Chwyciłem za nieistniejący pyłek i przejechałem palcami po całej długości jej aksamitnych, blond włosów. Na koniec strzepnąłem palce i pogratulowałem sobie w myślach moich wybitnych umiejętności aktorskich. - Gotowe.
- Dziękuję. - miałem wrażenie, że zadrżała pod wpływem mojego dotyku.
Dyskretnie obejrzałem się zza ramię, tylko po to, żeby zobaczyć wkurzoną twarz frajera, który aż poczerwieniał ze złości i uciekł w głąb korytarza. Szach i mat, suko!
- Co tam masz? Liścik od tajemniczego adoratora? - zapytałem unosząc brew. Starałem się swoim tonem nie zdradzić swoich potarganych uczuć. To nie tak, że jestem zazdrosny. Jestem po prostu wkurzony.
- To pewnie tylko głupi żart ... - zmieszała się i chciała schować świstek papieru do torby, ale uprzedziłem ją.
- Co my tu mamy ...? - przebiegłem wzrokiem po linijkach tekstu. Odchrząknąłem i zacząłem czytać na głos - To uczucie nieznane, dla mnie całkiem nowe, jakbym wskoczył w przepaść i spadł prosto na głowę. Ciągle się uśmiecham, nastrój mam radosny, bo to na mnie spadł Twój eliksir miłosny.
Spojrzałem na blondynkę, której policzki były wyraźnie zaczerwienione, po czym jeszcze raz na niebieską karteczkę i znów na dziewczynę. Nie potrafiłem dłużej wytrzymać tej presji. Wybuchnąłem śmiechem i aż musiałem złapać się za brzuch.
- Co za frajer to napisał? - zapytałem, dalej nie potrafiąc przestać się śmiać. Dobrze znałem odpowiedź na to pytanie, co czyniło tę sytuację jeszcze bardziej zabawną.
- Ja uważam, że to całkiem miłe! - wyszarpała kartkę z moich rąk i z impetem wrzuciła ją do swojej torebki.
- Błagam cię. Dziecko w przedszkolu wymyśliłoby lepszy wierszyk.
- Doceniam, że ktoś się postarał, żeby sprawić mi przyjemność!
- Och, jeśli chcesz możesz porozmawiać o przyjemności ze mną. Jestem ekspertem. - posłałem jej mój firmowy, opatentowany flirciarski wzrok połączony z nonszalanckim uśmieszkiem, po którym dziewczyny zwykle ściągały majtki. W tym przypadku nie zadziałało. Powiedziałbym nawet, że efekt był odwrotny. Wpatrywała się we mnie jak w idiotę. Zrobiło się cicho i niezręcznie. Dlaczego miałem wrażenie, że ona właśnie stosuje na mnie jakiś trik psychologiczny?
- Myślę, że powinieneś dojrzeć, Kastiel. I zacząć zwracać większą uwagę na uczucia innych. Ludzie nie mają serc z kamienia. - powiedziała tylko tyle, po czym trzasnęła drzwiczkami swojej szafki i odeszła, jak gdyby nigdy nic, zostawiając mnie w kompletnym osłupieniu.
- Ej dziewczynko! Chyba się nie obraziłaś?! - nie otrzymałem odpowiedzi na swoje pytanie. - A idź do diabła. Myślisz, że robisz mi łaskę? Nie będę się przed tobą kajał. - wyszeptałem sam do siebie i poszedłem zapalić.
***
Naprawdę się starłem. Próbowałem udawać przed sobą, że jej słowa nie zrobiły na mnie wrażenia. W ciągu dnia wypaliłem całą paczkę fajek i powtarzałem sobie jak bardzo mi nie zależy. Ale nie pomagał mi fakt, że przed oczyma nadal widziałem jej rozczarowaną twarz. Może trochę przesadziłem? A może to ona jest histeryczką? Wkurwiła mnie. Głównie dlatego, że wżarła się w mój mózg i nie chciała z niego wyjść.
W każdym razie skończyłem, jak ostatni przegryw, idąc w kierunku jej domu z pudełkiem czekoladek w dłoni, mając nadzieję, że wybrałem dobry smak. Wspominała kiedyś, że lubi truskawki, więc liczyłem na dodatkowe punkty uznania. Obawiałem się, że jej rodzice będą w domu, a że nie widziało mi się poznawanie potencjalnych przyszłych teściów, wybrałem bezpieczniejszą opcję i stanąłem pod oknem jej pokoju. Włączone światło dobrze wróżyło. Jest w środku. Wyciągnąłem telefon i próbowałem się do niej dodzwonić lecz ona albo nie zauważyła moich połączeń lub je po prostu ignorowała. Musiałem zadziałać old school'owym sposobem. Podniosłem z trawnika niezbyt duży kamień, dokonałem szybkich matematycznych obliczeń i wykonałem perfekcyjny rzut za trzy punkty, prosto w jej okno. Za pierwszym razem nie poskutkowało, więc spróbowałem jeszcze raz, trafiając idealnie w to samo miejsce. Pogratulowałem samemu sobie i stwierdziłem, że coś nie coś potrafię. W końcu moje starania zostały nagrodzone i zza okna wyjrzała blond postać. Była lekko zaskoczona moja obecnością, a ja pomachałem do niej radośnie. W końcu postanowiła otworzyć okno.
- Kastiel? Co ty tutaj robisz?
Całe popołudnie przygotowywałem się na ten moment. Często na zajęciach z literatury odnosiła się do Szekspira i widywałem ją z tomikami jego poezji podczas przerw, więc postanowiłem wykorzystać tą wiedzę, żeby ją udobruchać.
- Co to za blask z okna spływa?
To światło Wschodu, a Julia jest Słońcem.
Wstań, piękne Słońce, zgładź zazdrosną lunę,
Która pobladła, trawiona wściekłością,
Że ty, jej sługa, gasisz ją urodą.
Dziewczyna z wysokości jednego piętra patrzyła na mnie jak na wariata i walczyła z uśmiechem, ale nawet stąd widziałem, jak jej oczy radośnie rozbłysnęły.
- Przyszedłeś tutaj, żeby pod moim oknem cytować ,,Romea i Julię"?
- Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdy.
Odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się. Wiedziałem, że mi się nie oprze.
- Mogę tak do rana. - zagroziłem jej.
- Nie wiem, czy mój tata by się z tego ucieszył. Może wejdziesz do środka, Romeo?
- A czy Julia jest sama w domu? - przyznam, że trochę bałem się jej ojca.
- Tak, moi rodzice poszli na randkę. Poczekaj, otworzę ci drzwi na dole!
- Nie trzeba. - uśmiechnąłem się do niej łobuzersko i wykorzystałem drewnianą drabinkę, po której pną się bluszcz, żeby dostać się do jej okna. Jedną ręką przytrzymywałem się o rynnę i jak na pierwszy raz, całkiem nieźle mi szło.
- Uważaj, żeby nie spaść!
- Spokojnie, dziewczynko. Jestem człowiekiem renesansu. Gram na gitarze, cytuję Szekspira, a w wolnych chwilach wspinam się po rynnach do domów nadobnych niewiast. - mówiłem podczas wspinaczki. Bez większego trudu udało dostać mi się do jej okna.
- Hej. - powiedziałem, gdy nasze twarzy były już na tym samym poziomie.
- Hej. - powitała mnie nieśmiałym uśmiechem. - Więc nie jestem pierwszą, dla której tak się poświęcasz?
- Tego nie powiedziałem. Myślisz, że robię to hobbystycznie? - z gracją przeskoczyłem przez parapet i w epickim stylu dostałem się do środka.
Rozejrzałem się wokół. W końcu pokój to chyba najlepsze odzwierciedlenie duszy. Ściany były w kolorze błękitu, a meble utrzymane raczej w jasnej tonacji. Uśmiechnąłem się widząc, że ma nad łóżkiem baldachim z białego tiulu. Nad biurkiem miała porozwieszane karteczki z różnymi cytatami, rysunki oraz zdjęcia. Większość była z okresu jej dzieciństwa oraz z czasów przed przeprowadzką do Nowego Jorku, ale na paru z nich znalazłem również naszych wspólnych znajomych, a nawet siebie na zdjęciu grupowym. Na szczęście dobrze wtedy wyszedłem. Zaniepokoiło mnie jedna fotografia, na której jakiś chłopak ją obejmował i na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że byli ze sobą blisko. Nie spodobało mi się to.
Na jednej ze ścian były porozwieszane plakaty i to, co rozśmieszyło mnie najbardziej, to to, że były poukładane kolorystycznie. Więc plakat ABBY sąsiadował z Davidem Bovie'm, a Queen z Arianą Grande. Były również inni artyści, których kojarzyłem mniej lub bardziej. Szanowałem za wszelkie rockowe pozycje, których było sporo. Ale nie brakowało też One Direction, na co mina mi trochę zrzedła. Taki gust muzyczny może świadczyć albo o dużej tolerancji lub całkowicie przeciwnie, o rozszczepie osobowości i schizofrenii.
Spojrzałem również na jej laptopa i faktycznie wcześniej nie kłamała. Grała w Simsy, a zaraz obok leżało parujące kakao. Naprawdę grzeczna z niej dziewczynka.
- Ładnie tu. Pokój prawdziwej księżniczki. - skomentowałem z przytykiem, chociaż nie miałem nic złego na myśli. Właśnie tego się po niej spodziewałem.
- Dziękuję. - chyba się zawstydziła, bo jej policzki pokryły się uroczym rumieńcem. - Przepraszam za mój wygląd ... nie spodziewałam się gościa.
Nie zwróciłem na to wcześniej uwagi, ale miała na sobie różowy szlafrok w białe chmurki, białą, piżamę i kapcie w kształcie puszystych królików. Miały nawet uszy. Jej włosy swobodnie opadały na plecy i nie miała nawet grama makijażu na twarzy. To nie odebrało jej ani trochę uroku, a wręcz przeciwnie. Ta autentyczność jakoś mną poruszyła. Widzieć ją w jej naturalnym otoczeniu, nie schowaną za maską makijażu i pozorów. To chyba moja ulubiona wersja jej.
- Nie przejmuj się. Lysander dałby się zabić dla takich kapci. Koniecznie musisz mi powiedzieć, gdzie je kupiłaś. Do listopada jeszcze czas, ale już zaczynam się rozglądać za prezentem urodzinowym dla niego. - zaśmiała się szczerze na mój żart, a ja przypomniałem sobie o czekoladkach. - Proszę, to dla ciebie.
- Z okazji ...?
- Przeprosin? - uniosła brew, jakby nie wiedziała, o co chodzi. Westchnąłem, trochę stremowany. Uczucia nie są moją mocną stroną. Tym bardziej uzewnętrznianie ich. Ale nie po to robiłem cały ten teatrzyk, żeby teraz znowu wszystko spieprzyć.
- Nie powinienem się naśmiewać z tego liściku, który dostałaś. Jeśli cię uraziłem, to przepraszam. Zasługujesz na całe stado anonimowych wielbicieli, dziewczynko. - ostatnie zdanie wypowiedziałem lżejszym tonem i miałem nadzieję, że wszystkie moje winy zostaną łaskawie wybaczone.
- Och, to o to chodzi. Cóż ... - spojrzała na pudełko z czekoladową zawartością. - Chyba już przywykłam do twojego ciętego humoru. Poza tym wybrałeś mój ulubiony smak, więc jak mogłabym być zła? - zapytała i obdarowała mnie słodkim uśmiechem.
- Kamień z serca. - powiedziałem może trochę uszczypliwie, ale nie przejęła się moim tonem. Postanowiłem przejść do kolejnego punktu mojego planu. - Więc skoro mamy już z głowy dramę z twoim tajemniczym adoratorem i jego liścikiem, to może ... miałabyś ochotę gdzieś wyjść? - wsunąłem ręce w kieszenie, starając się przybrać swoją pozę pod tytułem ,,wcale mi nie zależy".
- Wyjść? Z tobą? Ja i ty? Razem? To randka? - jej oczy rozszerzyły się, jak dwa okrągłe spodki. Jej reakcja mnie rozbawiła.
- To nie oferta matrymonialna, tylko luźna propozycja. Mam dwa bilety na koncert Samuraja. Są całkiem nieźli. Możemy nazwać to wyjście ,,anty-randką". - zrobiłem w powietrzu znak cudzysłowu. - Niezobowiązujące wyjście dwójki znajomych. Oczywiście, jeśli masz ochotę i czas.
- Tak, pewnie. Czemu nie? - wzruszyła ramionami i starała się nie okazywać emocji, ale zauważyłem, jak jej palce zacisnęły się na pudełku czekoladek. Widzę, że nie tylko ja gram w tym teatrze pozornej obojętności. - Daj mi chwilę, tylko się przebiorę. Zaczekasz na dole?
- Tak, jasne. - pokazała mi gdzie jest salon, a sama wróciła na górę i zamknęła się w swoim pokoju. Miałem teraz okazję, żeby pooglądać zdjęcia rodzinne, które były rozstawione na kominku. Brianna zdecydowanie była bardziej podobna do matki, chodź kolor jej oczu był taki sam jak u ojca. Wyglądał trochę strasznie. Jak ktoś, kto trzyma broń pod łóżkiem. Miałem tylko nadzieję, że nie będę miał z nim do czynienia dzisiejszego wieczoru. Moją uwagę zwrócił również bukiet czerwonych róż i kartka walentynkowa pod nim. Przez chwilę walczyłem sam ze sobą, ale ciekawość wzięła górę.
,,Dla mojej kochanej Walentynki Bree, tata"
- Bree ... - wyszeptałem sam do siebie, żeby sprawdzić, jak to brzmi w moich ustach. Było całkiem niezłe.
- Jestem gotowa! - zeszła po schodach i byłem pod wrażeniem, że wyrobiła się w niecałe piętnaście minut. Wyglądała bardzo dobrze w czarnych dzwonach i białym sweterku, który świetnie prezentował jej dekolt. To pewnie robota dobrego stanika, ale i tak nie będę narzekał na ten widok. Narzuciła jeszcze na siebie skórzaną kurtkę z białym kożuchem na kołnierzu i opatuliła się szalikiem. - Uprzedzę tylko rodziców, że wychodzę i możemy iść. - zaczęła wystukiwać wiadomość na swoim telefonie.
- Dobrze. Nic się nie martw, Bree. Odprowadzę cię później do domu. - spojrzała na mnie od dołu, zdzwiona, że nazwałem ją tą ksywką.
- Skąd ty ...
- Stalkowałem cię. - przyznałem szczerze.
- Nawet mnie to już nie dziwi. - zaśmiała się krótko i wskazała na drzwi. Wyszliśmy z domu, Bree przekręciła klucz i drzwiach i ruszyliśmy na naszą anty randkę.
***
Mimo, że miałem wrażenie, że na początku trochę się bała, a tłum podchmielonych fanów alternatywnego rocka trochę ją przytłoczył, im dalej koncert postępował, a zespół się rozgrzewał, Bree bawiła się coraz lepiej. Czułem nieodpartą dumę, że doceniła mój gust muzyczny. Było też parę miłych momentów, kiedy przyciskała się do mojego boku, a ja w pełni wykorzystałem tą okazję i objąłem ją ramieniem.
Wracaliśmy do domu przez park i mimo, że zegarek wskazywał godzinę grubo po 22:00, dookoła było wciąż sporo osób, a stragany z jedzeniem nadal były otwarte.
- Co powiesz na kolację w Central Parku? - wskazałem na budkę z hot-dogami.
- Myślę, że Roza padnie z wrażenia, gdy jej o tym opowiem. - odparła sarkastycznie, a uśmiech nie schodził jej z ust.
Zamówiliśmy dwa klasyczne, nowojorskie hot dogi z keczupem i musztardą. Chwilę musiałem się z nią spierać, że ja stawiam i po długiej batalii dała za wygraną. Większość ławek była zajęta, więc usiedliśmy na pobliskim placu zabaw, na huśtawkach.
- Następnym razem ja płacę! - chyba nie znam bardziej upartej osoby niż ona.
- Mhm, bo inaczej zbankrutuję przez te dwa hot dogi za cztery dolce. - wymamrotałem złośliwie.
- Zapłaciłeś też za koncert. - upomniała mnie.
- Zdobyłem bilety po znajomości, za połowę ceny.
- W każdym razie dziękuję za ten koncert i wszystko. Wiem, że nie byłam twoim wymarzonym towarzystwem na ten wieczór. - opuściła wzrok na swoje buty, jakby zażenowana własnymi słowami.
- Co? O czym ty gadasz? Zawsze chciałem iść na anty-randkę z przyjaciółką. Po prostu dotąd żadnej nie miałem.
- Awww uważasz, że jestem twoją przyjaciółką? To słodkie. - powiedziała to piskliwym tonem, jakby mówiła do Rozy. Znowu się ze mnie nabija. Ale o dziwo nie przeszkadza mi, gdy to robi.
- Jest cienka granica między przyjaźnią, a nienawiścią. - dodałem mrocznym tonem, na co ona się zaśmiała. Lubię, kiedy się śmieje. I kiedy to ja jestem powodem tej radości.
- Musze przyznać, że ta anty-randka była całkiem fajna. - zlizała ketchup ze swojego hot doga, a ja skarciłem się za chore myśli, które właśnie pojawił się w moim mózgu.
- W takim razie musimy robić to częściej. - wyszeptałem to tak cicho, że nawet nie miałem pojęcia, czy to dotarło do jej uszu. Ale może to lepiej.
- Och! Popatrz na to! - wskazała na pobliski wieżowiec, na którym wyświetla się reklama jakiegoś biura podróży. Widokówka pokazywała nic innego, jak Wieżę Eiffla.
- Jednak jesteśmy razem w Paryżu. - dodała z rozmarzonym uśmiechem na ustach.
- Mhm, gdyby przymrużyć oczy i pominąć fakt, że jesteśmy w centrum śmierdzącego, głośnego, amerykańskiego miasta, stolicy kapitalizmu, jemy wątpliwej jakości hot dogi, a szczury przebiegają nam pod stopami ... tak, faktycznie można by pomyśleć, że to Paryż.
Zachichotała słysząc moje słowa i wzięła gryza swojego hot doga. Siedzieliśmy, lekko kołysząc na huśtawkach i jeszcze przez moment, rozmawialiśmy o koncercie i innych głupotach, a ja czułem, że tworzy się między nami coś ... Coś czego nie potrafiłem dokładnie określić. Zastanawiałem się, czy ona czuje to samo. To były małe detale. Uważnie mnie słuchała i zadawała pytania, jakby moja opinia naprawdę ją interesowała. Czasem dotykała mojego ramienia, gdy chciała coś zaakcentować lub zwrócić moją uwagę. To było miłe uczucie ... Że przez tą krótką chwilę jestem centrum jej wszechświata. Gdzieś głęboko w swojej świadomości odkryłem, że nie chciałem, żeby ten wieczór się kończył. Jednak, gdy zaczęła nerwowo spoglądać na telefon, zrozumiałem, że już czas, żeby ją odprowadzić do domu. Założę się, że jej ojciec nie będzie zadowolony, a ja nie chcę, żeby miała przeze mnie problemy.
Zgodnie z obietnicą doprowadziłem ją aż pod drzwi jej domu. Mógłbym się założyć, że ktoś spoglądał przez okno na parterze, a gdy nas zobaczył schował się za zasłoną. I raczej była to męska postać. Aż wzdrygnął się na samą myśl, że zaraz nadopiekuńczy tatulek wyjdzie przez frontowe drzwi i będzie chciał się ze mną skonfrontować. Ale tak się na szczęście nie stało.
- Jeszcze raz dziękuję za dzisiaj. Dobrze się bawiłam.
- Tak, ja też. Może powtórzymy to za dwa tygodnie? Samuraj ma zagrać w The Bell House. - miałem tylko nadzieję, że moje policzki nie są w tym momencie zaczerwienione.
- Z wielką chęcią. Myślisz, że Lysander będzie chciał do nas dołączyć?
Aktualnie w moim myślach odgrywałem scenę, że przykładam sobie wyimaginowaną broń do skroni i gram sam ze sobą w rosyjską ruletkę. Poczułem w ustach gorzki smak friendzonu.
- Nie wiem, być może. - zamaskowałem swoje rozczarowanie i starałem się, żeby ton mojego głosu brzmiał obojętnie.
- Super, w takim widzimy się jutro w szkole?
- Tak, pewnie.
Jednym, niepewnym krokiem przystąpiła bliżej mnie i wyciągnęła ramiona w moim kierunku. Mój mózg potrzebował chwili, żeby przeprocesować, to co właśnie się dzieje. Chciała mnie przytulić. Okej, weź się w garść Veilmont. To nic takiego. To nic nie znaczy.
Nieznacznie się pochyliłem, aby mogła dosięgnąć moich ramion. W końcu dzieliła nas spora różnica wzrostu. W uroczy sposób stanęła na palcach i objęła mnie. Ten niby prostu gest, wywołam w moim organizmie miliard różnych reakcji, a w brzuchu rozszalało się stado motyli. Szczęście połączone z zakłopotaniem, a to wszystko doprawione kapką nadziei, że to dopiero początek czegoś większego. Nie czułem tego od ... Nie, ja nigdy tego jeszcze nie czułem.
Uwolniła się z moich ramion i miałem tylko nadzieję, że nie zauważyła mojej emocjonalnej rozterki. Już miała się wycofać i wrócić do domu, gdy nieoczekiwanie zatrzymała się i spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Coś pomiędzy skupieniem, ale również nutą przebiegłości.
- Kastiel? Mogę zadać ci pytanie?
- Co jest?
- Hmm tak tylko pomyślałam, że to dziwny zbieg okoliczności. Kiedyś wspominałeś o tym, że jedyną książką jaką przetrawiłeś był Mały Książe?
- To prawda. Motyw podróży, przyjaźni ... uniwersalna powieść. Całkiem dobra. Nie to, co te twoje romantyczne bzdety, które czytasz. - rzuciłem z nutą cynizmu.
- I jesteś jedyną osobą, która nazywa mnie ,,dziewczynką". - kontynuowała to tajemnicze śledztwo.
- No tak ... - potwierdziłem jej słowa kiwnięciem głowy, nie bardzo wiedząc do czego dąży.
- Hmm, to ciekawe ... Wiesz, że róże mają kolce? - zagadkowo się uśmiechnęła, a ja nagle zrozumiałem.
Wszystkie puzzle w mojej głowie zaczęły układać się w całość. W jej walentynce umieściłem cytat z Małego Księcia oraz ten głupi dopisek ...
,,Gdy ktoś kocha różę, której jedyny okaz znajduje się na jednej z milionów gwiazd, wystarczy mu na nie spojrzeć, aby być szczęśliwym. Mówi sobie: Na którejś z nich jest moja róża..."
Dla mojej róży.
Twój tajemniczy wielbiciel.
PS: Wesołych Walentynek, dziewczynko
Jak mogłem tego nie zauważyć? Co za debil ... Pewnie wiedziała, że to ode mnie już w momencie, w którym to przeczytała. Skoro wiedziała, że to ja i tak nie miałem nic więcej do stracenia.
- Co jeśli jestem dobrym ogrodnikiem? - nie jestem. Potrafię zasuszyć nawet kaktusa. Ale być może dla niej się postaram. Z całą pewnością nie chciałem gasić tej iskry, która pojawiła się między nami.
- To się jeszcze okażę. Dobranoc, Kastiel. - podarowała mi jeszcze ostatni, piękny uśmiech, a mi trudno było uwierzyć w to, że jest przeznaczony tylko dla mnie.
- Dobranoc, Bree. - jeszcze chwilę stałem i patrzyłem jak jej smukła sylwetka znika za niebieskimi drzwiami.
Gdyby tylko Kastiel z przyszłości mógł w jakiś magiczny sposób się teleportować i uświadomić mi, że za kilka miesięcy ta dziewczyna będzie dla mnie wszystkim, a za parę lat będę mógł ją nazywać moją żoną.
I faktycznie wylądujemy kiedyś razem w Paryżu. Tylko, że wtedy będzie nas już trójka ...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro