49. ,,Tęskniłam za tobą, draniu"
- Co tu się odpierdala?!
- Kastiel? Co ty tutaj robisz? Nie powinieneś być w Amsterdamie? - zapytałam szczerze zaskoczona jego nagłym i niespodziewanym pojawieniem się. Jego wyraz twarzy zmieniał się co sekundę, a szok konkurował ze złością. Coraz mocniej zaciskał pięść na łodydze białych róż, które najprawdopodobniej kupił dla mnie.
- Może najpierw wytłumaczysz mi czemu ten kryminalista siedzi w naszym salonie? - nieelegancko wskazał palcem na siedzącego obok mnie Nata, który był speszony tą sytuacją bardziej niż ja.
- Wpadliśmy na siebie przypadkiem w parku i ... - zaczęłam tłumaczyć, ale nie pozwolił mi dokończyć.
- To żaden przypadek! Ten psychopata pewnie cię śledził od dłuższego czasu i wykorzystał moment, kiedy nie było mnie w mieście, żeby dopaść cię, gdy będziesz sama i bezbronna! - wściekle cisnął bukietem o podłogę.
- Masz jakąś paranoję. Chciałem tylko pogadać i przeprosić. Nie miałem do tego okazji odkąd postanowiłeś odciąć Briannę ode mnie. Poza tym wcale nie jest bezbronna. Zaatakowała mnie workiem jabłek. - blondyn próbował rozluźnić atmosferę i zażartować, ale najwyraźniej Kastiel nie był w nastroju na dokazywanie.
- Pytał cię ktoś kurwa o zdanie? - wysyczał wściekle.
- To ja zaprosiłam tutaj Nata. Chcieliśmy sobie wyjaśnić to, co wydarzyło się dwa lata temu. - stanęłam w obronie przyjaciela z liceum.
- Tu nie ma czego wyjaśniać, Bree! Prawie przez niego zginęłaś! I znowu wpakujesz się w jego pierdolone interesy!
Jego całe ciało było napięte i gotowe do spuszczenia, tak zwanego, wpierdolu. Wyraz twarzy mężczyzny był tak przerażający, że nawet ja zaczynałam się bać, co z tego wyniknie i czy dam radę okiełznać jego furię. Mimo wszystko zaryzykowałam. Podniosłam się z kanapy i powolnym krokiem zbliżyłam się do męża, cały czas wpatrując się w jego oczy, żeby odwrócić uwagę od Nataniela. W końcu to ja zawiniłam i byłam gotowa wziąć jego złość na siebie. Poza tym jeśli wyładuje się na mnie, skończy się to tylko krzykiem, natomiast jeśli oberwie mój gość, cóż ... pewnie dojdzie do rękoczynów, czego wolałam uniknąć. Dopiero co kupiłam nowy dywan do salonu i za wszelką cenę nie chciałam z niego zmywać śladów krwi.
Gdy byłam w odległości pół kroku od niego, delikatnie dotknęłam jego ramienia. Nie zawahał się ani mnie nie odtrącił. To już małe zwycięstwo. Zachęcona jego pozornym opanowaniem, położyłam dłoń na jego ramieniu i ostrożnie przejechałem palcami wzdłuż jego ręki, aż do dłoni. Rozluźnił zaciśniętą pięść i pozwolił, aby nasze palce się splotły, a złote krążki się spotkały i odnalazły swoją parę. Spojrzałam w jego gniewne, szare jak ocean podczas sztormu, oczy i dostrzegłam w nich nutę ulgi, więc pozwoliłam sobie na jeszcze więcej.
- Cieszę się, że tu jesteś. Tęskniłam za tobą. - uniosłam kąciki ust w lekkim uśmiechu, ale nie odwzajemnił go.
- Naprawdę? Wydaję mi się, że całkiem dobrze bawisz się beze mnie. Muzyczka, herbatka i ten frajer obok ciebie, podczas gdy ja od tygodnia walczę z cholernym poczuciem winy i tylko czekałem na okazję, aż będę mógł wrócić do domu i cię przeprosić. Wracam i zastaję to coś w naszym domu ... - machnął ręką w kierunku Nata. - Nie ma co, szybko mnie zastąpiłaś. - wycedził przez zęby, zaciskając szczękę.
- Kastiel o czym ty mówisz? Nie zastąpiłam cię. Tylko rozmawialiśmy. To chyba nic złego?
- Chociaż tyle, że fakt, że jestem twoim mężem nadal dla ciebie coś znaczy. Ale powiedz mi, po co wydaję kilkadziesiąt dolarów tygodniowo na ochronę, skoro ty sprowadzasz największe niebezpieczeństwo do naszego domu? - zapytał z wyrzutem.
- Najwyraźniej przepłacasz. Spróbuj ulokować majątek, gdzie indziej. Słyszałem, że akcje papieru toaletowego idą w górę. - Nat nie wytrzymał i bezczelnie skomentował naszą wymianę zdań.
- Zamknij ten ryj, bo zaraz sprawie, że będzie jeszcze bardziej krzywy, niż jest teraz! - Kastiel nie został mu dłużny.
- No już się tak nie popisuj, panie sławny. Dobrze wiemy, że potrafisz tylko dużo gadać i kręcić tyłkiem na scenie. - ten wrażliwy i szczery Nataniel, który przed chwilą mnie pocieszał i mówił, że chce znowu być moim przyjacielem, znów zniknął pod płaszczem pozerstwa i arogancji. Natomiast mojego kochanego męża, zastąpił jego zły i ponury brat bliźniak, który zawsze był gotowy do rozpętania awantury.
- Nie wkurwiaj mnie! Dwa lata temu nie byłem w stanie załatwić zakazu zbliżania się do Bree bez dowodów, ale teraz zrobię to na pstryknięcie palców. Sam fakt, że siedzisz na tej kanapie wystarczy. I jeśli myślisz, że odpuściłem to się grubo mylisz. Poruszę niebo i ziemię, żeby znaleźli coś na ciebie i cię przymknęli. Rok za kratkami by wystarczył, żeby sprać z twojej gęby ten parszywy uśmiech. - wygrażał mu palcem.
- Próbuj, ale nic nie znajdziesz! Dawno z tym skończyłem. Nic złego nie zrobiłem. - wstał z kanapy, zrobił parę kroków w przód i skrzyżował ręce na piersi. Kastiel chwycił mnie za ramię i jednym, szybkim ruchem zmusił mnie, abym stanęła za nim.
- Co robisz? - rozmasowałam miejsce, w którym jego palce mocno zacisnęły się na mojej skórze.
- Zostań za mną. Nie wiadomo, co ten psychopata wymyśli. - wyprostował się i napiął wszystkie mięśnie, jakby co najmniej, próbował mnie ochronić przed postrzałem. Następnie skierował swoje słowa do Nataniela. - A ty wypierdalaj stąd! W podskokach! Nie chcę cię widzieć w promieniu choćby metra od mojej żony!
- Chyba mam prawo rozmawiać z przyjaciółką? Poza tym wszystko odbywało się na jej warunkach. To ona mnie tu zaprosiła. Wierz lub nie, ale chciałem ją tylko przeprosić
- Przyjaciółką? - Kastiel zaśmiał się niemal złowieszczo, a mnie przebiegły dreszcze. - To nazywasz przyjaźnią? Fakt, że omal przez ciebie zginęła?
- To nie ja strzeliłem. - zawiesił nisko głowę, a blond kosmyki opadły na smutną, pełną wyrzutów sumienia, twarz.
- Nie obchodzi mnie kto pociągnął za spust! - wydarł się wściekle.
- Kastiel ... - pociągnęłam go za rękę, żeby przestał rzucać oskarżeniami, ale całkowicie mnie zignorował.
- Jesteś tak samo winny jak ci pozostali kryminaliści i powinieneś siedzieć razem z nimi w jednej celi!
- Może masz rację! Może faktycznie powinienem pokutować za moje grzechy za kratkami. Ale jestem tutaj i staram się naprawić błędy, które popełniłem. Bree ... - jego wyraz twarzy złagodniał, kiedy zwrócił swój złoty wzrok na mnie. - Nie było dnia, w którym bym o tobie nie myślał i o tym jakie piekło ci zafundowałem. Zrobiłbym wszystko, żeby cofnąć czas i nigdy nie podjąć tych złych decyzji, które doprowadziły nas do tamtego tragicznego momentu. Ja też przez to cierpiałem
- Teraz robisz z siebie ofiarę?! Chrystus narodów się znalazł! Jesteś żałosny. To nie ty trzymałeś ją w ramionach, kiedy się wykrwawiał i była na granicy życia i śmierci. To nie ty czekałeś na korytarzu godzinami, zastanawiając się czy w ogóle jeszcze żyje. To nie ty straciłeś dziecko. To nie ty bezradnie słuchałeś jej wrzasków w nocy, kiedy miesiącami śniły się jej koszmary. To nie ty woziłeś ją na terapię, bo bała się sama wyjść z domu, a zwykła petarda potrafiła wywołać u niej atak paniki. Więc się, kurwa nie odzywaj!
- Przestańcie już, proszę. Obydwoje próbujecie udowodnić kto ma bardziej rację, ale ta rozmowa prowadzi do nikąd, bo nie ma tutaj winnego. - wtrąciłam się pierwszy raz od dłuższego czasu, ale wiedziałam, że milczeniem nic nie zdziałam. Wyszłam zza pleców Kastiela i stanęłam przy jego prawym boku. Znów złapałam go za rękę, bo widziałam, że aż trząsł się z niekontrolowanej złości. - To całe zdarzenie było jednym, wielkim, niefortunnym zbiegiem okoliczności i musicie to zrozumieć. Ja przez długi czas oskarżałam się o to, że dałam się podejść i zwabić do paszczy lwa, podczas gdy wiedziałam, że noszę w sobie dziecko. Wmawiałam sobie, że naraziłam je na ryzyko i poroniłam na własne życzenie. Kastiel ... - spojrzałam na twarz ukochanego i mocniej chwyciłam jego dłoń. - Ty oskarżasz się o to, że nie ochroniłeś mnie, ale prawda jest taka, że odrzuciłam twoją pomoc. Pamiętasz? Wtedy chciałeś mnie zatrzymać i być może gdybym cię posłuchała skończyło by się to inaczej, ale już się tego nie dowiemy. Uratowałeś mnie wtedy. Jako jedyny postanowiłeś wtedy zostać w tym cholernym klubie i znalazłeś mnie w ostatnim momencie. Gdyby nie ty, wykrwawiłabym się na obskurnej, klejącej podłodze. Natomiast ty Nat ... - westchnęłam i z politowaniem spojrzałam na blondyna, który wyglądał jakby był na granicy płaczu. - Zostałeś sam, bez wsparcia rodziców i siostry. Musiałeś sobie poradzić bez nich i potrzebowałeś pieniędzy, żeby przetrwać. Nie będę oceniać sposobu w jaki je zdobywałeś. Chcę powiedzieć tylko tyle, że starałeś się jak mogłeś, żeby po prostu przeżyć. Więc kto jest w tym wszystkim winny? Sfrustrowany ojciec Nata, który przez swoje własne porażki życiowe postanowił przelać całą swoją złość na syna i wyrzucić go z domu? Producent wadliwych prezerwatyw, przez którego zaszłam w ciążę? Matka tamtego gangstera, która najwyraźniej nie dała mu na tyle ciepła i miłości, żeby wyrósł na dobrego, wrażliwego człowieka? Leniwi lub skorumpowani ochroniarze tamtego nieszczęsnego klubu, którzy pozwolili aby wnieść tam broń? A może po prostu ktoś u góry bawi się naszym losem, jak grą w Simsy. Nie poznamy odpowiedzi na nasze pytania ,,co by było gdyby ...". Jedyne, co możemy zrobić to sobie wybaczyć i iść do przodu. Ja wybaczyłam. Sobie i innym. Skoro ja mogłam, wy również dacie radę. Nie musicie zostawać najlepszymi przyjaciółmi, ale nie skaczcie sobie do gardeł, gdy tylko się widzicie. Proszę ...
Skończyłam swoją imponującą przemowę i gdybym mogła z satysfakcją rzuciłabym mikrofonem o podłogę, ale ci dwaj nadal pozostali w milczeniu. Nat miał spuszczoną głowę i kontemplował wzorek na dywanie, jakby był co najmniej dziełem sztuki. Kastiel również pozostawał w stanie zawieszania i co jakiś czas, nerwowo obracał swoją obrączkę na palcu. Byłam naprawdę rozczarowana ich zachowaniem. Tyle się naprodukowałam i wygłosiłam monolog życia, tylko po to, żeby kompletnie niczego nie osiągnąć. Atmosfera nadal była tak gęsta, że można ją było nabierać łyżką.
- Nic nie powiecie ... ? - nadal cisza, a fakt, że mój słowotok nie wywarł na nich żadnego wrażenia, ostatecznie mnie dobił. - Ehhh, jak dzieci. Róbcie, co chcecie, tylko nie zniszczcie mebli. Idę zjeść moje jabłko.
Puściłam dłoń mojego męża i z rezygnacją ruszyłam w kierunku wyspy kuchennej, na której nadal leżały moje zakupy. Po drodze zebrałam jeszcze, niczemu winne, kwiatki, które rozsypały się na dębowym parkiecie. Ponownie ułożyłam je w bukiet i dopiero teraz zauważyłam, że białe róże były przetykane frezjami, również w tym samym kolorze. Nie byłam pewna, czy Kastiel znał symbolikę kwiatów, ale to i tak miły gest. Szkoda tylko, że ten wyraz romantycznej miłości musiałam zbierać z podłogi. Wstawiłam kwiaty do przeźroczystego, wypełnionego wodą, wazonu i ustawiłam na blacie. Po długich godzinach oczekiwania, w końcu mogłam zjeść mój upragniony owoc. Wzięłam niezbyt duży nóź i zaczęłam obierać czerwoną skórkę. Rozdzielałam jabłko na mniejsze części i pojedyncze kawałki układałam na talerzu. Przysięgam, że żadne jabłko jeszcze nigdy nie pachniało tak dobrze i intensywnie. W tej chwili śmiało mogłabym twierdzić, że mogłabym jeść tylko to, do końca swoich dni. Nim wyrzuciłam niepotrzebne obierki do kosza, ostatni raz wciągnęłam ich zapach w nozdrza i ukradkiem zauważyłam, że obydwaj mężczyźni patrzą na mnie jak na wariatkę, ale nie przejęłam się tym. To nie ja, zachowuję się tutaj irracjonalnie.
- Dobra posłuchaj ... - zaczął, ku mojemu zdziwieniu, mój mąż. Po raz pierwszy odezwał się do Nata bez użycia przekleństwa. To już jakiś sukces. - Bree ma rację.
Wzięłam pierwszego gryza soczystego owocu i omal się nie zakrztusiłam.
- Nie znaczy to, że teraz rzucę ci się na szyję i powiem, że kocham cię nad życie, ale ... nie zabiję cię. I nie wniosę kolejnego oskarżenia. Tyle mogę dla ciebie zrobić.
- Dzięki ... - mruknął blondyn.
- Ale to nie zmienia faktu, że ci nie ufam i nie jestem pewien, czy twoje intencje są dobre. Nie chcę cię widzieć w towarzystwie mojej żony bez osoby trzeciej. Jeśli chcesz się z nią spotkać poproś Priyę albo Chani, żeby wam towarzyszyła. Ja nie mam ochoty na pogaduszki o pogodzie z tobą. I na pewno nie chcę cię widzieć w naszym domu. - posłał w moim kierunku wymowny wzrok. Tylko lekko kiwnęłam głową, na znak, że rozumiem przekaz.
Rozumiem, że się martwi, a zaproszenie Nata tutaj, może faktycznie nie było dobrym pomysłem. Odkąd pamiętam zawsze kierowałam się bardziej sercem niż rozumem i zdawałam sobie sprawę, że naiwność to moje drugie imię. Ale przeciwieństwa się przyciągają, dlatego też wybrałam rozważnego i odpowiedzialnego męża. No może po części.
- Rozumiem cię Kas. Rozumiem i przepraszam. Za cały ten burdel. - odparł smutno blondyn i wsunął dłonie w kieszenie.
- Ja ... - czerwonowłosy spojrzał na mnie niepewnie, a ja telepatycznie wysłałam mu odpowiedź ,,no dalej, na co czekasz?" - ... też przepraszam. Możliwe, że zbyt ostro zareagowałem. Ale musisz wiedzieć, że zrobię wszystko, żeby chronić swoją rodzinę. Nawet jeśli będę musiał wysłać cię do pierdla. Lub zabić. Zależy, co uznam za bardziej stosowne.
Nat zaśmiał się krótko i pierwszy raz, od dłuższego czasu, szczerze spojrzał w oczy swojego wroga.
- Ty się nigdy nie zmienisz, co nie? - zapytał lekkim tonem, nadal się uśmiechając, o dziwo nieironicznie. - Zgaduję, że nie będzie pokojowego przytulasa dwóch odwiecznych wrogów?
- W twoim snach. - Kastiel odparł unosząc brew i krzyżując ręce na piersi.
- Myślę, że symboliczne podanie ręki było odpowiednie. - niewinnie zasugerowałam, wkładając kolejny kawałek jabłka do ust.
Nat podszedł parę kroków bliżej w stronę Kastiela. Ostrożnie stawiał stopy, jakby szedł po polu minowym i zaraz miał zostać zaatakowany, jednak drugi mężczyzna pozwolił mu podejść do siebie. Blondyn jako pierwszy wysunął swoją dłoń, pokrytą bliznami, która oczekująco zawisła w powietrzu.
- Ehhh, na tyle mogę się zgodzić. - Kastiel od niechcenia podał blondynowi swoją dłoń, przyozdobioną tatuażami i sygnetami.
To był niemal historyczny moment i nawet przez moją głowę przeleciała myśl, że może powinnam to uwiecznić i wysłać na grupę, żeby wszyscy przyjaciele mogli być świadkami tego podniosłego wydarzenie, ale szybka kalkulacja plusów i minusów, oznajmiła mi, że Kastiel za bardzo by się wkurzył, a wizja mieszkania pod mostem mi się nie uśmiecha.
- To chyba nie było takie trudne? - zapytałam z podstępnym uśmiechem na ustach, kiedy schowali swoje dłonie w tylnych kieszeniach spodni, niemal synchronicznie. To zabawne. Jak na odwiecznych rywali, są całkiem zgrani.
- Kochanie, wiem, że twoi pacyfistyczna dusza, wyobraża sobie teraz mnie i Nata, biegnących po polu stokrotek, w blasku tęczy i w hipisowskich ubraniach z znakiem PEACE, a w tle gra ,,War is over" Johna Lennona, ale musisz wrócić na ziemię i przestać marzyć. Albo chociaż odstawić zioło. - Kastiel po raz pierwszy tego wieczora, uśmiechną się, a ja poczułam ogromną ulgę i nawet zapomniałam, że jestem na niego zła.
- Okej ... to ja będę się zbierał i zostawię was samych. Pewnie macie sobie dużo do powiedzenia. - Nat wrócił do salonu i zabrał swoją kurtkę, która była przewieszona przez oparcie kanapy. Szybkim ruchem narzucił ją na siebie. Ostatni raz spojrzał na mnie i chyba on również odczuł tą ulgę, bo wydawał się radośniejszy i lżejszy o ten tonowy kamień, który pewnie spoczywał na jego sercu od dłuższego czasu. - Dziękuję, Bree. Za wszystko. Mam nadzieję, że kiedyś spłacę ten dług, który u ciebie zaciągnąłem.
- Nie musisz niczego spłacać. Po prostu uważaj na siebie i nie daj się ponownie w to wciągnąć, okej? - posłałam mu pocieszający uśmiech.
- Obiecuję. - przytaknął i ruszył do wyjścia.
Przygryzłam wargę i chwilę zastanawiałam się, czy to co zaraz zrobię jest właściwe, ale skoro to dzień cudów ...
- Nat, zaczekaj!
Podbiegłam do niego i mocno go objęłam. On jakby tylko na to czekał i zacisnął swoje ramiona wokół mnie, chowając twarz w moim włosach. Wydaję mi się, że od długiego czasu nikt go nie przytulał i bardzo tego potrzebował. I chyba nie był do tego przyzwyczajony, bo oparł na mnie cały swój ciężar, jakby miało ode mnie zależeć, całe jego życie.
- Dobra, wystarczy tego! - zaprotestował Kastiel, który obserwował nas spod byka. - Zostaw moją żonę i idź już stąd.
- Jeszcze raz dziękuję i życzę miłego wieczoru.- posłał mi ostatni niezręczny uśmiech i machnął ręką na pożegnanie. - Nadal będę czekał na tego przytulasa od ciebie, Kas!
- A weź spierdalaj ... - wymruczał ten drugi, a kiedy blondyn wyszedł z naszego mieszkania i zatrzasnął za sobą drzwi, wyraźnie odetchnął i zrzucił niewidzialny pancerz.
Przyznam, że trochę obawiałam się konfrontacji z nim, więc jak gdyby nigdy nic, wróciłam do kuchni i ponownie zabrałam się za obieranie moich jabłek z nadzieją, że nie zacznie teraz tematu naszej kłótni w Londynie. Poza tym nadal zastanawiałam się, dlaczego jest tutaj, a nie w Europie. Cóż, chyba zaraz się dowiem ...
Podszedł do mnie i oparł się o blat. Przez chwilę milczał i patrzył na to, co robię z fascynacją, jakbym, co najmniej, przeprowadzała operację na otwartym sercu, a tylko kroiłam owoce.
- Bree ... dlaczego go tutaj przyprowadziłaś? - starał się kontrolować emocje i wiedziałam o tym, zanim zaczął jeszcze mówić. Zaciskał palce na krawędzi granitowego blatu, tak mocno, że kostki na jego dłoniach pobielały.
- Potrzebował rozmowy, a ja nie chciałam rozpaść się emocjonalnie na oczach obcych ludzi, więc zaproponowałam nasze mieszkanie. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Wiesz, że to było nierozsądne? Mógł mieć ze sobą broń. Mógł cię skrzywdzić.
- Oj przestań. Wszędzie widzisz zagrożenie. Poza tym miałam wszystko pod kontrolą. - nie chciałam przyznać, że na początku naszego spotkania, również nie byłam pewna, co do intencji Nataniela, a mój umysł pisał najczarniejsze scenariusze.
- Pod kontrolą? Przewyższa cię o głowę i latami trenował boks. Mógł z łatwością cię ogłuszyć, wywieźć na drugi koniec globu i sprzedać na czarnym rynku, albo sam nie wiem co. - nerwowo przeczesał dłonią włosy i westchnął.
- Ale tego nie zrobił!
- Musisz przestać być taka naiwna. Ślepo wierzysz każdemu, kto się do ciebie uśmiechnie. Jeśli jakiś podstarzały zboczeniec pomacha ci cukierkiem przed twarzą, to wsiądziesz do jego białego vana z przyciemnionymi szybami? - mówił jak do dziecka. Brakowało tylko tego, żeby wyciągnął kolorowe karteczki z zwierzętami i pytał mnie jakie dźwięki wydają.
Gwałtownie wbiłam trzymany nóż w sam środek jabłka, które chciałam pokroić i podniosłam swój lodowaty wzrok prosto na męża.
- Nie mów do mnie takim tonem, kiedy trzymam nóż w dłoni.
- Zaczynam się cieszyć, że nie mamy w domu siekiery, bo prędzej, czy później bym nią oberwał. - próbował zażartować, ale widząc moją reakcje podniósł obie dłonie w górę, aby zademonstrować swoją niewinność. - Przyjechałem tu, żeby cię przeprosić, a nie dawać ci motywy zbrodni.
- Yhm ... - mruknęłam obrażona i wróciłam do wcześniejszego zajęcia.
- Przyniosłem nawet kwiaty. - chwycił szklane naczynie i przejechałem wazonem po całym blacie, żeby podstawić mi je pod nos.
- Tak, wiem. Przed chwilą zebrałam je z podłogi. - rzuciłam cynicznie.
- Przepraszam ... to nie miało tak wyglądać. Myślałem, że będziesz sama, ale znalazłaś sobie towarzystwo na ten wieczór i ...
- Jeśli znowu zaczniesz temat Nata i tego jaka nieodpowiedzialna jestem w twoim wyobrażeniu, to możesz w ogóle się nie odzywać. - emocje we mnie tak się kumulowały, że jednocześnie byłam na granicy płaczu, złości i irytacji.
- A gdzie ta idea wybaczenia, o której mówiłaś dziesięć minut temu? Ta zasada nie odnosi się do mnie? Znasz definicję słowa hipokryta? - wbił swój ostatni gwóźdź do trumny.
- Po co tu przyjechałeś? Tylko po to, żeby znowu mnie poniżyć i udowodnić, że jesteś lepszy ode mnie?! Mówiłeś, że przyjechałeś mnie przeprosić, a jedyne co robisz, to wkurwiasz mnie jeszcze bardziej! Żałuję, że Nat wyszedł. On przynajmniej traktował mnie z szacunkiem i nie wylewał na mnie kubła pomyj! Wiesz co?! Mam dość! - rzuciłam wszystkim, co aktualnie trzymałam w dłoniach i ruszyłam przed siebie, arogancko trącając ramię Kastiela.
- Hola, hola, bo chyba się zapędziłaś! Dlaczego się tak drzesz? I dokąd idziesz?
- Jak najdalej od ciebie! - wykrzyczałam mu w twarz.
- Myślisz, że możesz sobie tak ode mnie po prostu uciec?! Jesteś moją pierdoloną żoną, a ja twoim pieprzonym mężem!
Spanikowany złapał mnie za łokieć, żeby mnie zatrzymać, ale zamiast tego przypadkowo popchnął wazon z bukietem. Kastiel próbował uratować sytuację, ale nie mógł wygrać z grawitacją. Szklane naczynie w ciągu paru sekundy runęło i rozbiło się o kafelki. Wysokość nie była duża, ale to wystarczyło, żeby szkło z hukiem rozsypało się na drobny mak po skorej części kuchni. Kastiel w ostatniej chwili stanął przede mną, złapał za ramiona i odsunął na krok, osłaniając mnie przed latającymi, ostrymi fragmentami. Przez chwilę staliśmy sparaliżowani, patrząc jedno na drugiego.
- Wszystko dobrze, Bree? - zapytał wyraźnie zmartwiony, łapiąc za moje policzki. Jego przyjemnie zimne dłonie pozwoliły mi się trochę ocucić.
- Tak ... - dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moje obydwie ręce zasłaniały brzuch. Nawet nie pamiętałam, w którym momencie to zrobiłam. To uczucie było dziwnie znajome. Tak znajome, że aż niepokojące. Natychmiast opuściłam dłonie i oparłam je na klatce Kastiela.
- Na pewno? Przestraszyłaś się? - założył, luźno opadający, kosmyk moich włosów za ucho.
- Trochę ... - on mówił o rozbitym wazonie, natomiast ja miałam na myśli coś innego. Coś znacznie mniejszego i ... ludzkiego.
- Przepraszam. Nie chciałem. - objął mnie czule i delikatnie, zupełnie nie zważając na to, że dosłownie dziesięć sekund temu, byliśmy w stanie rozpętać trzecią wojnę światową między sobą.
- Nic się nie stało. To tylko głupi wazon. - przyległam do niego i sama jego bliskość sprawiła, że poczułam się znacznie lepiej.
- Nie to ... w sensie to też, ale ... ehhh. Wiesz co? Idź do sypialni odpocząć, a ja tu posprzątam, okej? Zaraz do ciebie przyjdę i pogadamy o uczuciach i innych pierdołach. - uśmiechnął się rozczulająco i nie potrafiłam temu ulec. Kąciki moich ust mimowolnie, również się podniosły.
- Dobrze. - przytaknęłam bez sprzeciwu i już miałam ruszyć do sypialni, kiedy mnie zatrzymał i zupełnie niespodziewanie mnie podniósł. - Co robisz? - zapytałam, bezwładnie zwisając przez jego silne ramię.
- Tu może być szkło. Wolę mieć pewność, że nie wbijesz sobie tego dziadostwa w stopę. Jeszcze tylko wizyty na ostrym dyżurze nam dzisiaj brakuję.
Odniósł mnie, aż pod drzwi sypialni, chociaż było to całkowicie zbędne, ponieważ równie dobrze ja mogłam posprzątać po tej małej katastrofie, ale wiedziałam, że kiedy zbudzi się w nim ten instynkt opiekuńczości, to nie ma sensu z nim dyskutować, co było z jednej strony kochane, ale z drugiej trochę irytujące. Podziękowałam mu, dość niezręcznie i posłusznie weszłam do pokoju, żeby uniknąć dalszej sprzeczki. Słyszałam, że Kastiel walczy w kuchni ze zmiotką i rozbitym wazonem, a ja nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, opadłam na łóżko i zaczęłam wpatrywać się w sufit, analizując wszystko, co się dzisiaj wydarzyło. Nat wyraził szczerą skruchę i miałam wrażenie, że nie kłamał. Parę razy był nawet na granicy płaczu, gdy mnie przepraszał i nie wydaję mi się, żeby potrafił tak dobrze sfałszować swoje uczucia. Następnie, nie wiadomo jak i kiedy, do mieszkania wparował Kastiel i omal nie pozabijali się z Natanielem. Całe szczęście, że byłam w stanie przemówić im do rozumu. Może jeszcze nie zasłużyłam na Pokojową Nagrodę Nobla, ale sam fakt, że podali sobie ręce i poniekąd wybaczyli sobie przeszłość, był dużym sukcesem i krokiem do ich pojednania.
I teraz to dziwnie znajome uczucie, że jest we mnie coś więcej ... A może to po prostu początki schizofrenii?
Jakby instynktownie i poza moją wolą, wsunęłam dłoń pod sweter i ułożyłam ją płasko na brzuchu.
- Naprawdę tutaj jesteś, czy oszalałam?
Czekałam na jakiś znak od niebios. Grzmot nie wiadomo skąd? Podmuch wiatru, który uniósłby firanki? Ptak, który usiadłby na parapecie i zastukał w szybę? Cokolwiek, co potwierdziłoby moje obawy. Obawy, a może nadzieję ...
Nie, to fatalny moment na powiększanie rodziny. Kastiel, dopiero co otworzył swoje studio, a ja dobrze się czułam w roli szefowej. Poza tym zostały tylko dwa koncert na trasie Crowstormu i znając muzyków, gdy tylko wrócą do domu, zabiorą się za pracę nad kolejną płytą. Mogę liczyć jedynie na krótkie wakacje z Kastielem, a zaraz potem znowu wrócimy do rzeczywistości. Nawet, gdyby nie tworzyli nowego projektu, to co najmniej raz w miesiącu zdarzało się, że Kastiel musiał wyjechać, żeby udzielić jakiegoś wywiadu w talk-show, czy wziąć udział w spotkaniu z fanami. Nie byłam nawet pewna, czy będzie myślał o dziecku w przeciągu kilku następnych lat. Owszem, kiedyś wyraził taką chęć, ale wtedy padła liczba trzydzieści. To dopiero za pięć lat. Szmat czasu. I gdy wtedy nadjedzie ten moment, będziemy bardziej dyspozycji i zdecydowanie lepiej przygotowani na nadejście dziecka. Teraz byłoby to prawdziwe szaleństwo. Wyobraziłam sobie malucha, który stawia swoje pierwsze kroki w koncertowym busie zespołu i potyka się o instrumenty leżące na podłodze lub chaotycznie biega po scenie i spada z niej, wybijając sobie wszystkie mleczaki, albo gdy jego pierwszym słowem jest ,,kurwa", bo przypadkiem usłyszał je od wujka Zacka, który wkurzył się podczas soundchecku. Te wizje prawdziwie mnie przeraziły.
Nie, nie jestem w ciąży. Nie mogę w niej być. Nie teraz. Za kilka dni dostanę okresu i wszystko wróci do normy, a ja przestanę sobie wyobrażać nie wiadomo co.
Zamiast znaku od sił wyższych, usłyszałam głos mojego męża.
- Bree, wszystko w porządku? - stał oparty o framugę i spoglądał na mnie z zaciekawieniem.
Podniosłam się na łokciu, starając się przybrać jak najbardziej naturalną pozę. Naciągnęłam również sweter, żeby zakryć swój brzuch, zupełnie jakbym próbowała ukryć przed nim jakąś tajemnicę.
- Tak, a co?
- Nic, po prostu wyglądasz, jakbym cię właśnie na czym przyłapał. Mam nadzieję, że nie ukrywasz fajek pod łóżkiem? Inaczej będę zły, że nie podzieliłaś się nimi ze mną wcześniej. - zakpił, krzyżując ręce na piersi i obserwując mnie z tym swoim cynicznym uśmieszkiem.
- A co, chcesz jedną? - odpowiedziałam zaczepnie, starając się nadać swoimi słowom lekkiego tonu. Zupełnie tak, jakbym właśnie przed chwilą, oczyma wyobraźni, wcale nie zobaczyła naszego wyimaginowanego dziecka, zwisającego na kablach od wzmacniacza.
- W sumie, teraz by mi się przydała. - wolnym, trochę niepewnym, krokiem podszedł do drugiego krańca łóżka i usiadł na nim ociężale.
- Stresujesz się czymś? - był zwrócony do mnie plecami, więc nie byłam w stanie odczytać emocji z jego twarzy.
- Boję się, że zawiodłem swoją żonę. - ton jego głosu wyrażał prawdziwy smutek.
- Może to ona zawiodła ciebie? - od razu pomyślałam o tym, jak poddałam w wątpliwość, jakie były faktyczne okoliczności jego spotkania z Debrą. Gdy sobie o tym przypominam, mam ochotę schować się pod kołdrę ze wstydu.
- Niemożliwe. Fakt, że czasem jest irytująca, ale przeważnie ma rację i czasem nawet zdarza jej się powiedzieć coś mądrego. - no tak, typowy Kastiel. Nawet w trakcie przepraszania nie potrafi porzucić swojej nonszalancji i chamskiego poczucia humoru.
- Przy tobie i twoim IQ temperatury pokojowej, nie jest to trudne. - rzuciłam podobnym tonem, co on i mój punchline wszedł gładko jak nóż w masło, a moje wszystkie osobowości zbiły ze sobą piątkę.
- Auć! Nie zapominaj od kogo ściągałaś na testach z matmy! Albo kto dawał ci korepetycje z fizyki, hmm?
- Och tak, dobrze to pamiętam, gdy tłumaczyłeś mi prawo grawitacji, tak że, aż moje majtki lądowały na podłodze.
- Chciałem ci to wytłumaczyć na przykładzie. Nie moja wina, że każdy obiekt we wszechświecie przyciąga każdy inny obiekt z siłą, która jest wprost proporcjonalna do iloczynu ich mas. - Czy on zna definicję na pamięć, czy wymyślił to na poczekaniu? Może grać największego błazna jakiego nosiła ta planeta, ale od zawsze był cholernie inteligentny. I to tylko sprawiało, że był bardziej hot. - Ale tak całkiem poważnie. Przepraszam, Bree.
Przeczołgał się na czworakach wzdłuż całego łóżka, żeby znaleźć się obok mnie. Również usiadłam, tak aby nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości. Wziął moją dłoń w swoją i spojrzał na mnie łagodnie.
- To co powiedziałem wtedy w Londynie, nigdy nie powinno wyjść z moich ust. Nie będę się tłumaczył alkoholem. Po prostu przyznam, że jestem idiotom. Powinien od razu powiedzieć ci, że spotkałem Debrę, bez robienia z tego jakiejś tajemnicy. Miałaś prawo mi nie ufać. Obiecuję, że już niczego przed tobą nie zataję. No może oprócz niespodzianek, bo wtedy nie miałaby sensu. - kąciki jego ust uniosły się w lekko niezręcznym uśmiechu, a jego policzki były lekko zaróżowione. Wiem, że słowo ,,przepraszam" trudno przechodzi przez jego usta. - Przepraszam też za mój pijacki wybryk i za to, że poczułaś się poniżona. Uwierz mi, że gdy obudziłem się tamtego ranka omal nie zwariowałem, gdy nie znalazłem cię w hotelu. A gdy powiedziałaś mi przez telefon, że to ja cię odesłałem, nie chciałem nawet patrzeć na swoje odbicie i do teraz brzydzę się samym sobą. Chcę żebyś przy mnie była. Zawsze. Do końca naszego życia, a nawet dłużej. Tak jak sobie ślubowaliśmy. Przepraszam cię, kochanie. To się nigdy nie powtórzy. Wiedz tylko, że szanuję cię jak nikogo innego i wynagrodzę ci to. - pieścił palcami moją dłoń, co jakiś czas bawiąc się moją obrączką.
- Nie musisz mi niczego wynagradzać, Kas. Ja również cię zraniłam. Bezpodstawnie oskarżyłam cię o zdradę, tylko po to, żeby sprawić, że poczujesz się tak samo podle, jak ja wtedy. To było zachowanie godne licealistki, a nie dorosłej kobiety. Przepraszam cię.
- Nie masz, za co przepraszać. To ja zawiniłem, a nie ty. - oparł swoje czoło o moje, a poczucie winy, jakie odczuwał, było niemal namacalne. Nie chciałam, żeby tak się czuł. Wspięłam się na jego kolana i przytuliłam z całych sił.
- Kochanie, przestań się obwiniać. Po prostu przestańmy się kłócić i naprawmy te błędy. Dopilnujmy, żeby to się nie powtórzyło, okej? Kocham cię najmocniej na świecie i nie chcę, żeby były między nami jakieś bezsensowne nieporozumienia. - objęłam jego kark i zaczęłam masować miejsce pod jego włosami. Wiedziałam, że to uwielbiał.
- Tak jest, szefowo. - wyszeptał swoim głębokim głosem.
Uśmiechnął się słodko i złożył na moich ustach długi, romantyczny pocałunek, który ostatecznie zakopał nasz topór wojenny. Czule przejeżdżał palcami po kosmykach moich włosów i plecach, a jego wargi nie przestały muskać moich. Wkładał w tą pieszczotę całego siebie, a słowa były całkowicie zbędne. Gdy niechętnie odsunął ode mnie swoje usta, moje oczy nadal przez chwilę pozostawały zamknięte. Delikatnie pogładził mój policzek i wziął głęboki wdech, jakby zaraz miał zapytać mnie o rękę.
- A teraz powiedz ... wrócisz ze mną na trasę?
- Czy nie zostały jeszcze tylko dwa koncert?
- Tak, ale ... potrzebuję cię, Bree. Może to głupie, ale czuję się pewniej, kiedy wiem, że jesteś na backstagu i patrzysz na mnie, a gdy zejdę ze sceny spotkamy się i będę mógł cię przytulić. To dodaje mi odwagi. - przyznał, czym całkowicie mnie rozczulił. Miałam ochotę się rozpłakać. Jednak, tym razem ze szczęścia.
- Oczywiście, że z tobą pojadę. Wiesz, że uwielbiam cię oglądać na scenie. Mam ochotę wtedy wykrzyczeć całemu światu ,,To mój mąż"! - zademonstrowałam mu mój pisk godny prawdziwej groupie, na co głośno się roześmiał.
- To ja powinienem wykrzyczeć do mikrofonu, że mam najwspanialszą, najcudowniejszą, najpiękniejszą i najmądrzejszą żonę na świecie. - musnął swoimi miękkimi wargami mój policzek.
- Już nie przesadzaj ... - jego słowa wywołały u mnie zakłopotanie.
- Wcale nie przesadzam. Mówię, co widzę i czuję. - wpatrywał się we mnie hipnotyzująco, ale zaraz odchrząknął i spojrzał na zegarek na nadgarstku. - Okej, jeśli mamy zdążyć, lepiej będzie jeśli zaczniesz się szykować.
- Co? Nie możemy lecieć jutro rano? - ta informacja trochę mną wstrząsnęła. Myślałam, że spędzimy miłą noc na przepraszaniu się w bardziej cielesny i doziemny sposób.
- Nasz koncert zaczyna się dokładnie za czternaście godzin. Więc lepiej się pośpiesz, bo musimy być na lotnisku za góra dwie godziny. - oznajmił mi to, jakby gdyby nigdy nic.
- Co?! I co ty tutaj jeszcze robisz?! - zerwałam się z łóżka na równe nogi. W porównaniu do niego, zdecydowanie nie byłam lekkoduchem.
- Przepraszam swoją żonę za zjebanie sprawy?
- Kastiel, przestań się wygłupiać! Muszę wziąć prysznic. I się spakować. Gdzie jest mój paszport?
Mężczyzna wstał, podszedł do mnie i złapał za ramiona. Patrzył na mnie z uśmiechem, a kosmyk włosów, który wypadł z jego kitki, niesfornie zwisał mu nad czołem. Automatycznie sięgnęłam dłonią i założyłam niesforne pasmo za jego ucho.
- Kochanie, uspokój się. Oddychaj. Wszystko jest dobrze. Na dole czeka już na nas samochód, który zawiezie nas na lotnisko. Polecimy prywatnym odrzutowcem, za którego zostanę jutro obsrany w mediach społecznościowych przez wszystkich ekologów i innych dendrofilów. Idź do łazienki się ogarnąć, a ja cię spakuję ... - miałam się wtrącić, żeby przypomnieć mu o dokumentach, ale on jak zwykle czytał mi w myślach. - ... i znajdę twój paszport. Mamy sporo czasu. Zdążymy bez problemu.
- Tak ... dobrze. - pozbierałam się mentalnie i byłam gotowa na to szaleństwo.
Zanim poszłam do łazienki, przypominałam sobie o jednym małym szczególe. Chwyciłam jego oba policzki w dłonie i dałam mu soczystego buziaka. Nie szczędziłam sobie przy tym soczystego dźwięku*muuuaaa* .
- Tęskniłam za tobą, draniu.
- Ja za tobą też, dziewczynko. - posłał mi rozbrajający, hollywoodzki uśmiech, jakby co najmniej wygrał plebiscyt człowieka roku. - A teraz do łazienki, już! - zaczepnie klepnął mnie w pośladek, na co tylko cicho zachichotałam. Chyba obydwoje wróciliśmy do swojej naturalnej formy i byłam za to niesamowicie wdzięczna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro