Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48. Rozdział świąteczny 🎄


Jako, że ostatnie rozdziały były depresyjne, a drama kołem się toczy, postanowiłam dodać ten rozdział jako pozytywny, trochę cukierkowy, przerywnik z okazji świąt Bożego Narodzenia. Ta część jest wyrwana z timeline'u opowieści i ma miejsce, parę miesięcy wcześniej. Są to pierwsze, oficjalne święta Bree i Kastiela, jako państwa Veilmont.

Chciałam również wykorzystać to miejsce, żeby złożyć Wam najszczersze życzenia, zdrowych, pełnych miłości i radości świąt Bożego Narodzenia.

Wesołych Świąt!

~Aisuv


POV Kastiel

- Kastiel! Spójrz na to! - podekscytowana blondynka potrzasnęła moim ramieniem i wskazała na dziadka do orzechów, wielkości dorosłego człowieka.

- Nawet o tym nie myśl, Bree.

Moja żona wpadły w istny wir świątecznego konsumpcjonizmu i czułem, że muszę to zatrzymać, zanim zbankrutujemy. Sklepowy wózek był już pełen bombek, lampek i innych rupieci. Z niesmakiem spojrzałem na zieloną opaskę z uszami elfa, która leżała w koszyku, na samym szczycie tandetnych gadżetów, które wybrała moja żona i nie trzeba być wróżbitą, żeby wiedzieć, że będzie próbowała mnie zmusić do założenia tego. W głowię szukałem już dobrej wymówki, jak się przed tym uchronić. Ale z drugiej strony nie mogłem oderwać oczu, od jej roześmianej twarzy, gdy wybierała kolejne świąteczne pierdoły, więc z pokorą znosiłem to szaleństwo.

- Ale świetnie by wyglądał między regałem na książki, a komodą w salonie!

- Wiesz co jeszcze lepiej tam wygląda? Moja gitara. Która stoi tam od czterech lat. I nadal tam będzie stała. Nie zastąpisz jej tym plastikowym badziewiem. Poza tym wyobraź sobie, że w nocy wstajesz i idziesz po wodę do kuchni, a tam stoi to coś. Zawału można dostać. - na samą myśl, że miałbym tachać do mieszkania ten szmelc, przechodziły mnie ciarki, dlatego starałem się trochę ugasić jej entuzjazm.

- Okej, panie Grinch! - chyba się obraziła, bo w majestatycznym geście odrzuciła swoje długie, blond włosy do tyłu i zaczęła iść trzy metry przede mną. Nie przeszkadzało mi to, dopóki mogłem wpatrywać się w jej idealnie jędrny tyłek, z którego z całą pewnością, zrobię dobry użytek, gdy tylko wrócimy do domu.

Po zakupowym maratonie zostało nam już tylko znalezienie odpowiedniej choinki. Czy mogliśmy tego zrobić w pierwszym lepszym sklepie? Nieee ... według mojej żony było to zbyt proste rozwiązanie, dlatego też wymyśliła, że pojedziemy na farmę choinek, za miastem, a mi nie zostało nic innego niż zgodzić się na tą fanaberię. Ale czego się nie robi dla mojej pięknej pani Veilmont?

Na miejscu odbywał się istny festiwal świąteczny. Było mnóstwo rodzin z dziećmi, małych straganów z przeróżnymi wyrobami, punkty gastronomiczne, a nawet zagrody z żywymi zwierzętami. Oczywiście, że musieliśmy zatrzymać się w tych wszystkich miejscach, nie pomijając żadnego i choć trudno to przed sobą przyznać, bawiłem się całkiem nieźle. Zwłaszcza wtedy, kiedy Bree zdecydowała, że ma ochotę na grzane wino. Chyba nie spodziewała się, że wejdzie tak dobrze, bo po chwili miała ubaw z dosłownie wszystkiego, a ja z niej. Jako kierowca, musiałem zadowolić się klasyczną, gorącą czekoladą.

Zatrzymaliśmy się trochę dłużej przy wybiegu z reniferami. Jeden z nich nawet podszedł do nas i wpatrywał się w nasze duszy, oczekując na przekąskę, ale nie mieliśmy nic, czym moglibyśmy go poczęstować. Bree wyciągnęła rękę, żeby go pogłaskać.

- Uważaj! - złapałem za jej dłoń i przyciągnąłem do siebie. - To nieprzewidywalne bestie. Wyglądają niegroźnie, ale mogą cię rozszarpać na strzępy. - kreatura dalej nie spuszczała z nas wzroku.

- Chyba podoba mu się twój kolor włosów. - zauważyła blondynka.

- Nie dam się nabrać drugi raz. - właśnie prowadziłem wojnę na wzrok z zwierzęciem. Jego ogromne czarne oczy, przeciwko moim szarym.

- Któryś renifer zranił kiedyś twoje uczucia, że teraz masz do nich żal? - zapytała prześmiewczo.

- Kiedy byłem dzieckiem, spędzałem jedne ze świąt w Norwegii, razem z rodzicami. Akurat musieli się tam zatrzymać z powodów zawodowych, ale nie przeszkadzało mi to. To było wręcz idealne miejsce na spędzenie świąt. Sama rozumiesz ... zimowe krajobrazy, dzika przyroda.

- I pewnie coś poszło nie tak? - oparła głowę na moim ramieniu, gotowa wysłuchać mojej opowieści. Na jej gest uśmiechnąłem się pod nosem.

- Żebyś wiedziała. Wynajmowaliśmy domek blisko lasu. Pewnego razu budowałem igloo w ogródku, razem z tatą. Pech chciał, że poszedł na chwilę do łazienki. W samym czasie, gdy zostałem sam, ten potwór zjawił się znikąd na naszej działce. Zupełnie niewinnie do mnie podszedł i myślałem, że ma pokojowe zamiary. Wiesz, to było jak w tym filmach, gdzie człowiek oswaja dzikie zwierzę. W głowie miałem już obraz, że jestem wybrańcem nordyckich bogów i zostanę zaklinaczem reniferów. Byłem naiwny. Nim się spostrzegłem ten dziad, złapał mnie za kurtkę i za nic nie chciał puścić. Zacząłem się z nim szarpać i krzyczeć. Na szczęście ojciec szybko zareagował, wybiegł na zewnątrz i próbował mnie wyrwać z pyska tego skurwiela, ale ten za nic nie chciał mnie puścić, więc ojciec zacisnął pięść i po prostu go uderzył, prawym sierpowym. Był tak zdezorientowany, że mnie puścił. Tata po prostu złapał mnie pod pachę i uciekł do domu.

- Dużo bym dała, żeby zobaczyć, jak Louis nokautuje biednego renifera.

- Wcale nie był biedny! To on zaatakował! Poza tym musiałabyś usłyszeć mojego ojca, który krzyczał ,,Zostaw mojego syna, ty skurwielu!". - to wspomnienie wywołało uśmiech na mojej twarzy.

- To normalne, że cię obronił. Jesteś jego dzieckiem. Kocha cię. - uśmiechnęła się słodko, ale jej słowa mną wzdrygnęły, sam nie wiem dlaczego.

- Czy ja wiem? Jeśli kocha się swoje dziecko, to nie zostawia się go na pastwę losu, prawda? Tymczasem moi rodzice, praktycznie mnie porzucili, gdy miałem piętnaście lat. Po prostu przysyłali pieniądze, co miesiąc i musiałem radzić sobie sam. Wracali raz na trzy tygodnie, albo nawet rzadziej. Przez chwilę udawaliśmy szczęśliwą rodzinkę, a potem znowu ruszali w trasę. - nie chciałem być tak nostalgiczny, ale nie potrafiłem odgonić od siebie tych myśli. Bree zawsze działała na mnie, jak serum prawdy i potrafiła wyciągnąć ze mnie najgłębiej skrywane sekrety. O dziwo czułem się z tym dobrze, że nie muszę stawiać czoła sam, przeciwko moim depresyjnym myślą. To miłe uczucie wiedzieć, że ma się przy sobie kogoś, kto zawsze jest gotowy mnie wysłuchać.

- Nie są idealnymi rodzicami, ale z całą pewnością bardzo cię kochają. - czule pogłaskała moje ramię.

- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dali mi przykład, jakim rodzicem nie być. Z naszymi dziećmi postąpię całkowicie inaczej. Zrobię, co w mojej mocy, żeby nigdy nie czuły się samotne i wiedziały, że mogą na nas liczyć w każdym momencie ich życia. - zamyśliłem się i tępym wzrokiem obserwowałem nieopodal bawiącą się gromadkę dzieci, które akurat lepiły bałwana. Był wyjątkowo paskudny i nawet nie miał guzików.

- Nie uważasz, że jesteś trochę niesprawiedliwy w stosunku do twoich rodziców? - przerwała moją refleksję. - Przyjechali na twoje ostatnie koncerty i wierz mi, czy nie, ale byli bardzo wzruszeni, widząc cię na scenie. Poza tym nawet nie wiesz, ile razy w miesiącu twoja mama, dzwoni do mnie i bombarduje mnie pytaniami, co u nas, czy wszystko u ciebie w porządku, czy zdrowo się odżywiasz, czy się wysypiasz. To oczywiste, że im zależy na tobie.

- O kupkę też pyta? O kolor? Konsystencje? - zapytałem, zadziornie unosząc brew.

- To akurat mnie nie interesuję. - wykrzywiła usta w komicznym grymasie.

- Oj, już nie udawaj. Wiem, że moje gówniane żarty cię śmieszą. - zaczepnie szturchnąłem ją łokciem.

- Boże, Kastiel! Jesteś okropny! - popchnęła mnie, śmiejąc się pod nosem. - Idź stąd, nie przyznaję się do ciebie.

- Nie mów tak. Takich jak ja, to ze święcą szukać.

- Mhm, trafiłeś mi się jak ślepej kurze ziarno. - powiedziała przekornie, po czym schyliła się, żeby zawiązać buta. Ale nim zdążyłem się domyślić jaki jest jej niecny plan, oberwałem śnieżką, prosto w głowę.

- Osz ty, mała! Lepiej zacznij uciekać! - otrzepałem włosy ze śniegu.

- Uważaj, bo się przestraszę. - zignorowała moją groźbę i sięgnęła po kolejną śnieżną kulkę.

- Będę dżentelmenem i dam ci dziesięć sekund przewagi. - stanąłem pewnie i skrzyżowałem ręce na piersi, rzucając jej wyzwanie.

- Tss, myślisz, że się ciebie boję? - cisnęła śnieżką jeszcze raz, tym razem trafiając w moje ramię, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia.

- Jeden ... dwa ... - zacząłem odliczać z ponurą miną.

- ... - zagryzła wargę, chwile walcząc ze sobą, ale nie wytrzymała presji i zaczęła uciekać.

Patrzyłem jak bezradnie biegnie przez zaspy śniegu. Uczciwie odliczyłem dziesięć sekund po czym puściłem się w pościg za dziewczyną. Może i się starała, ale byłem stanowczo szybszy i złapałem ją po jakiś piętnastu metrach. Chwyciłem w talii i obaliłem, przez co razem runęliśmy w biały puch, głośno się przy tym śmiejąc.

- Kastiel! Będę cała mokra!

- To nie ja zacząłem tą bitwę! Jakieś ostatnie słowa? - nabrałem sporą ilość śniegu do ręki i ulepiłem, prawie idealną, kulkę, podczas gdy Bree, kręciła się pode mną i próbowała wydostać.

- Kastiel Veilmont jest sekretnym fanem Taylor Swift, a jego ulubiona piosenka to ,,Love Story"! - wydarła się tak, że kilka osób spojrzało na nas jak na szaleńców.

- Wcale nie polepszasz swoje sytuacji. Teraz to naprawdę będę musiał się ciebie pozbyć. Wyjawiłaś światu mój najgłębiej skrywany sekret. Mam nadzieję, że jesteś gotowa na karę. - powiedziałem poważnym tonem i uniosłem dłoń z śnieżką.

- Nie! - pisnęła i starała się mnie odepchnąć.

Tylko cicho się zaśmiałem, po czym wyrzuciłem śnieżkę gdzieś obok i pochyliłem twarz w kierunku żony. Pocałowałem jej zimny nos, czoło i zarumienione przez mróz policzki. Ona tylko spojrzała na mnie zaskoczona, lecz na jej ustach dalej widniał ten zaczepny uśmiech, który tak uwielbiałem.

- No co? Chyba nie myślałaś, że wpakuję ci śnieg prosto w twarz, dziewczynko? Nie jestem taki bezduszny jak ty. - kolejny pocałunek złożyłem na jej ustach.

- Ale przyznajesz, że jesteś fanem Taylor Swift? Nie ma powodów, żebyś to ukrywał, Kassi.

W odpowiedzi tylko parsknąłem, po czym podniosłem się z śniegu, bo czułem, że zaczynam odmrażać sobie tyłek. Szybko otrzepałem się z śniegu i wyciągnąłem dłoń w kierunku dziewczyny, żeby pomóc jej wstać.

- Chodź dziewczynko, wybierzmy tą choinkę i wracajmy do domu. Czuję, że moje jajka zwijają się do środka, przez ten mróz.

- Masz rację. Nie czuję już tyłka. - rozmasowała tylną, bardzo ponętną, część swojego ciała i ruszyliśmy w drogę po nasze idealne, świąteczne drzewko.

Oczywiście, że dla mojej żony wszystkie choinki były albo za krzywe, zbyt rzadkie lub za niskie i żadna nie spełniała jej standardów. Dobrze, że przy wyborze faceta swojego życia, nie była tak wybredna. Ostatecznie musiałem zmusić ją do podjęcia jakiejkolwiek decyzji, bo spędzilibyśmy tu kolejne długie godziny, a to zdecydowanie mi się nie uśmiechało. Kiedy mieliśmy już nasze, prawie perfekcyjne, drzewko wpakowaliśmy je do samochodu i w końcu ruszyliśmy do domu. Po drodze Bree odpaliła jakąś świąteczną playlistę i urządziliśmy sobie konkurs, kto będzie bardziej fałszował w rytm ikonicznego ,,All I Want For Christmas Is You". Darliśmy się na cały samochód, co wers wybuchając śmiechem. Ewidentnie i bezkonkurencyjnie wygrała Bree.

Gdy dotarliśmy do domu, od razu wzięliśmy się do pracy. Właściwie to, dopiero co wróciliśmy z trasy i przez te dwa dni zdążyliśmy jedynie ogarnąć pranie, zakupy i powierzchownie posprzątać w mieszkaniu, dlatego też stanowczo brakowało tutaj świątecznego klimatu. Bree zabrała się za strojenie choinki, natomiast ja miałem zająć się rozwieszaniem światełek wokół mieszkania. Dobrze wiem, że nawet gdybym zaczął wieszać bombki na choince, ona i tak by czekała na moment, gdy zniknę i przewiesiła je według, tylko sobie znanego, tajemnego schematu. Wykorzystałem moment, że była zajęta i zamknąłem się w pralni, żeby spakować jej gwiazdkowe prezenty. Mój genialny umysł stworzył misterny plan. Od kilku miesięcy podglądałem, co Bree przegląda wieczorami w sieci i zauważyłem, że często pojawiała się tam reklama Chanel, więc szybko dedukując uznałem, że markowa torebka jej się spodoba. Dorzuciłem również jej ulubione słodycze i książkę, o której ostatnio wspominała. Można mi zarzucić pychę oraz arogancję, ale nie jeśli chodzi o uszczęśliwianie mojej kobiety. Jestem zajebistym mężem.

- Jak ci idzie? - zapytałem niewinnie, wchodząc do salonu i upewniając się, że niczego nie podejrzewa.

- Całkiem dobrze. Została już tylko gwiazda. - w ręku trzymała srebrny ornament, który miał był zwieńczeniem naszej choinki i znaleźć się na jej szczycie. - A ty skończyłeś już? Będę potrzebować drabiny, żeby dosięgnąć.

- Mam lepszy pomysł. - podszedłem do niej i przykucnąłem, a ona spojrzała na mnie z konsternacją. - Wskakuj. Podniosę cię.

Niemal z dziecięcym entuzjazmem usiadła na moich barkach, a ja bez większych trudności wstałem i podszedłem do choinki. Mój wzrost był wystarczający, aby wspólnymi siłami umieścić gwiazdę na szczycie.

- Kastiel bliżej! Nie dosięgnę stąd. - poinstruowała mnie, próbując złapać za najwyższą gałązkę choinki.

- Mam wejść w to drzewo? Pośpiesz się, bo jesteś ciężka. - wcale nie była, ale chciałem się z nią trochę podroczyć.

- Chyba chcesz spać dzisiaj na kanapie. - prowokująco potargała moje włosy. - Dobra, gotowe. Możesz mnie postawić!

Ostrożnie postawiłem jej stopy na podłodze, wyczołgałem się spod jej ud i wróciłem do postawy stojącej. Stanąłem obok żony, a ona wtuliła się w mój bok. Objąłem ją ramieniem i przez chwilę po prostu staliśmy, wpatrując się w efekty naszej pracy. Muszę przyznać, że wyszło całkiem nieźle. Światełka mieniły się ciepłą barwą i odbijały w szklanych kulkach, tworząc nastrojowy klimat. Nie potrafiłem ukryć uśmiechu, gdy spostrzegłem detal, jaki Bree dodała na naszą choinkę. Niektóre z bombek były w kształcie gitary. Ucałowałem jej skroń z wdzięcznością, że nawet w takich pierdołach zawsze uwzględniała mnie. Ale oczywiście nie przyznałem się, że to mnie rozczuliło. Zamiast tego zaproponowałem, że przygotuję kolacje, gdyż zaczynało się już ściemniać, a mój żołądek wydawał dziwne dźwięki.

- Na co masz ochotę dziewczynko?

- Może tagliatelle z łososiem? - zaproponowała.

- Mało świątecznie, ale okej. Już się robi, szefowo. - tym razem złożyłem krótki pocałunek na jej policzku, a ona tylko się uśmiechnęła. - Pomożesz mi czy ...?

- Nie mogę. Muszę jeszcze ustawić rodzinę reniferów pod choinką. - nim zdążyła dokończyć zdania, już biegła do przedpokoju, w którym stał duży karton z tajemniczą zawartością, który tego ranka dostarczył kurier.

- Rodzinę czego? - uniosłem brew, zadając pytanie. Oczyma wyobraźni już widziałem te monstra w naszym salonie.

- Reniferów, Kastiel!

- S u p e r ... - nie pozostało mi nic innego niż zabrać się za gotowanie. A mówią, że kuchnia to miejsce kobiet. Najwyraźniej nie w naszym przypadku.

Po luźnej kolacji zostaliśmy jeszcze chwilę w kuchni i dopijaliśmy nasze kieliszki wina, prowadząc rozmowy o wszystkim i o niczym. Byłem wdzięczny, że nasi rodzice przyjeżdżają dopiero jutro, a ja mogę nacieszyć się tą chwilą spokoju, tylko z żoną u boku. Pozmywaliśmy naczynia i ogarnęliśmy kuchnię, po czym zdecydowaliśmy, że obejrzymy jakiś film.

- Prawie bym zapomniała! Mam coś dla ciebie. - pisnęła podekscytowana.

- Myślałem, że prezenty otwieramy dopiero jutro.

- Och, to tylko mała niespodzianka. Jest w sypialni.

- Lubię kiedy używasz słów ,,niespodzianka" i ,,sypialnia" w jednym zdaniu. Zwykle to zwiastuje dobrą zabawę. - mój mózg błyskawicznie wysłał tą informację do tego drugiego mózgu w spodniach.

- Yhmm, spodoba ci się. - odpowiedziała tajemniczo, ale po tym chytrym uśmiechu nie mogłem spodziewać się niczego dobrego. - Zostań tu. Zaraz wracam.

- Ale wrócisz naga, prawda? Błagam powiedz, że tak. - nie uzyskałem odpowiedzi na moje pytanie.

Tak, jak się domyślałem, nie było to raczej związane z moimi aktualnymi pragnieniami, bo wróciła całkowicie ubrana. Z tym, że była to flanelowa piżama w kratę, w kolorach zieleni i czerwieni, zapinana na guziki. Bree, wręcz majestatycznie, wkroczyła do salonu, trzymając coś za rękami. Jej usta zdobił duży, przebiegły uśmiech.

- I jak ci się podoba? - zaprezentowała swój świąteczny strój.

- Całkiem twarzowe. - mam nadzieję, że nie wyłapała tej nuty sarkazmu.

- To dobrze się składa, że ci się podoba, bo ... - zza pleców wyciągnęła tajemniczy pakunek. - Mam dla ciebie taką samą!

Powiedzcie, że śnię i zaraz obudzę się z tego koszmaru.

- Wow ... - nawet nie potrafiłem udawać entuzjazmu.

- Oj Kastiel, nie bądź taki! Tylko na jeden wieczór. Proszęęęę ... - zastawiła na mnie swoje sidła w postaci smutnej minki i błagającego wzroku.

- Bree, nie chcę cię zasmucać, ale ... to nie mój styl. - miałem nadzieję, że odpuści.

- Mówi to facet, który śpi w piżamie z Batmanem! - jej argument był dobry, ale nie wystarczający.

- Jest wygodna! - próbowałem się bronić.

Bree głośno westchnęła, dramatycznie opadła na fotel z miną skarconego szczeniaka, a ja już wiedziałem, że zaczyna się teatrzyk.

Akt I, scena I, królowa manipulacji wchodzi na scenę.

- Przepraszam ... po prostu pomyślałam, że będzie to nasza nowa, rodzinna, świąteczna tradycja. - mówiła smutnym głosem Brianna, ,,mam męża owiniętego wokół palca", Veilmont.

- Ehhh ... daj tą piżamę. - zrobiłem wyjątek i poddałem się bez walki. Przecież od tego nie zginę. Ucierpi tylko moja godność.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Jesteś najlepszy! - podbiegła do mnie i wskoczyła na kolana, mocno mnie przytulając.

- Ale mam jeden warunek. To ty ją ze mnie później ściągniesz.

- Myślę, że to da się zrobić. - wymruczała do mojego ucha i to wystarczyło, żebym spełnił każde jej żądanie.

Założyłem uniform, który była żywym wyrazem mojego zniewolenia i niechętnie przyznałem przed sobą, że jest całkiem wygodnie i stylowo. Poza tym kolorystyka mi odpowiadała i dobrze komponowała się z moimi włosami. Ale Bree nie musiała o tym wiedzieć. Jeszcze pomyśli, że trzyma mnie pod pantoflem. Wyszedłem z sypialni, żeby zaprezentować efekt mojej żonie z nadzieją, że to ją uszczęśliwi.

- Ooo, wyglądasz słodko Kassi! - z ekscytacją klasnęła w dłonie i wpadła w moje ramiona, żeby złożyć na moich ustach słodki pocałunek, który jak dla mnie był stanowczo za krótki.

- Nie poświęcam się tak, żeby zasłużyć tylko na marny pocałunek. - złapałem ją za biodra i przyciągnąłem gwałtownie do siebie, atakując jej usta swoimi. Gdy usłyszałem jej zagłuszony jęk, uśmiechnąłem się. Przesuwałem dłonie wzdłuż kraciastego materiału, pod którym chowało się ciało bogini i grzechem by było z niego nie skorzystać, jednak najwyraźniej Bree miała inne plany. Z trudem oderwała się od moich warg i wędrowała dłońmi wzdłuż mojego torsu.

- Więc skoro już zmusiłam cię do założenia matching outfitu, to zrobimy sobie pamiątkowe zdjęcie? - zapytała z nadzieją w głosie.

- Chcesz uwiecznić symbol mojej porażki?

- Oj weź. To tylko jedno, małe zdjęcie przy choince. Obiecuję, że nie zaboli.

- No dobra ... ale nikt nie może tego zobaczyć. - chyba wstąpiła we mnie magia świat, bo granice mojej cierpliwości były wyjątkowe szerokie. A może to dar przekonywania Bree. Albo ewentualnie fakt, że żyję w zbrodniczym reżimie i ulegam propagandzie, którą tak kreatywnie tworzy moja żona.

- Tak! Usiądź przy choince, a ja ustawię aparat! - zrobiła prowizoryczny statyw z książek na stoliku kawowym i położyła na nich swój telefon, a ja zająłem pozycję przy świątecznym drzewku.

- Założysz jeszcze to? - wskazała na opaskę z uszami i rogami renifera.

- Nie ma mowy! Nie jestem rogaczem! - odpowiedziałem z oburzeniem.

- Oh, czyli jednak wybierasz uszy elfa? Idealnie! - nim zdążyłem zaprotestować, na mojej głowie wylądowało to badziewie. Miałem wrażenie, że to jej jeden, duży, misterny plan, który miał mnie doprowadzić do tego konkretnego miejsca. Chyba muszę wziąć od niej lekcję z manipulowania ludźmi. Ta umiejętność przydałaby mi się w pracy. - Ustawię samowyzwalacz na piętnaście sekund i zrobimy kilka zdjęć, żeby wybrać najlepsze, okej?

- Mam w ogóle jakieś prawo głosu? Bo wydaję mi się, że już wszystko zaplanowałaś.

- Możesz się ładnie uśmiechnąć.

- Bree, serio ... od pół godziny tańczę jak mi zagrasz i nawet nie ... - zacząłem, ale ona uklęknęła przy mnie i objęła ramionami.

- Kochanie, wiesz o tym, że oświadczyłeś mi się dokładnie rok temu? Spójrz na nas teraz. Jesteśmy małżeństwem już cztery miesiące. Nigdy nie była szczęśliwsza.

- Tak ... - na myśl o tym, poczułem przyjemne ciepło na sercu. - Chociaż może pomijając momenty, w których zmuszasz mnie do robienia rzeczy, o których nie śniłem nawet w najgorszych koszmarach. - powiedziałem już lżejszym tonem. Jeśli taka głupota, jak ta piżama, czy głupie zdjęcie, jest w stanie ją uszczęśliwić, to zrobię to bez marudzenia. Może moje poświęcenie mi się zwróci. Na przykład dzisiejszej nocy. Nie miałabym nic przeciwko.

- Kocham cię. - powiedziała szczerze, intensywnie wpatrując się w moje oczy z miłością i całkowitym oddaniem, a ja myślałem tylko o tym, że jestem najszczęśliwszym facetem na świecie, mając ją u swojego boku.

- Wiem. Ja ciebie też, dziewczynko. - przysunąłem dłoń do jej policzka i delikatnie przyciągnąłem ją bliżej.

Przysunęła swoje wargi do moich i czule pocałowała. Nawet się nie zorientowałem, gdy mignął błysk flesza aparatu. Znowu mnie zrobiła. Ale nie przejąłem się tym. Byłem zbyt skupiony na jej słodkich ustach i pieszczotliwym dotyku.

Oderwaliśmy się od siebie po dłuższej chwili, patrząc na siebie z szerokimi uśmiechami.

- Zrób jeszcze jedno.

- Co? - wyglądała na totalnie zaskoczoną.

- Zdjęcie. Zróbmy jeszcze jedno. Przecież nie pokażemy naszym dzieciom i wnukom fotek, jak obsikiwaliśmy się pod choinka.

- Dlaczego nie? Uważam, że to całkiem romantyczne. Gdyby tylko była tutaj jemioła ... - rozmarzyła się.

- Dawaj to zdjęcie, zanim się rozmyślę.

Zrobiliśmy jeszcze kilka innych fotek, już mniej ,,pikantnych" i po całym tym zamieszaniu, nareszcie mogliśmy nacieszyć się tym wieczorem. Zrobiłem nam gorącą czekoladę, dodając niewyobrażalną ilość dodatków w postaci pianek, słodkich sosów i kolorowej posypki. Zadbałem o każdy szczegół i przygotowałem ją w najbardziej kiczowatych, świątecznych kubkach z Mikołajem. W tym czasie Bree wybierała film i gdy wszedłem do salonu, niosąc dwa parujące napoje, trochę żałowałem, że jej na to pozwoliłem, gdyż na ekranie telewizora widniał tytuł ,,Kevin sam w Nowym Jorku".

- Serio? - zapytałem trochę sceptycznie.

- Nie marudź! To świąteczny klasyk. - z wdzięcznością wyjęła z mojej dłonie swój kubek i natychmiast przystąpiła do degustacji. Chyba zaliczyłem egzamin, bo jej wyraz twarzy wyrażał istną błogość - Dziękuję, skarbie. To jest przepyszne!

Zająłem miejsce obok niej na kanapie i przysunąłem się blisko. Ona nawet nie pytając mnie o zdanie, nakryła moje kolana białym, puchatym kocem i położyła głowę na moim ramieniu.

Mogliśmy być teraz być gdziekolwiek. Podobno szwajcarskie Alpy o tej porze roku były urokliwe. Moglibyśmy korzystać z uroków zimy w jakimś przytulnym pensjonacie lub całkowicie przeciwnie - grzać tyłki na plaży w jakimś egzotycznym miejscu, oddalonym od cywilizacji. Ale byliśmy w środku głośnego miasta, w naszym, wcale nie tak dużym, mieszkaniu, w salonie oświetlonym migającymi lampkami, na naszej średnio wygodnej kanapie, w kraciastych piżamach i pod jednym kocem. Zaczynał się ten tandetny, ale kultowy film, a rodzina tego biednego, blond dzieciaka, znowu była gotowa go porzucić.

W całej tej nieidealności znalazłem swój spokój, patrząc na moją żonę, która delektowała się swoją gorącą czekoladą, którą dla niej przygotowałem. Z uśmiechem patrzyła na ekran telewizora, gotowa wysłuchać tej bożonarodzeniowej historii, pewnie po raz setny, ale nadal z entuzjazmem. Wszystko było takie ... proste i nieskomplikowane. I jak dla mnie były to wymarzone święta - spędzone z osobą, którą kocham najmocniej i przy której wiem, że to uczucie jest odwzajemnione. Nie mam pojęcia, co przyniesie przyszłość. Może za rok będziemy ozdabiać choinkę w innym domu. Może będzie jednego Veilmont'a więcej. Kto wie? Ale co by to nie było, dopóki moja ukochana trzyma mnie za rękę, jestem gotowy na wszystko.

- Wesołych świąt, dziewczynko. - wyszeptałem jej do ucha, nie potrafiąc ukryć uśmiechu.

- Wesołych świąt, Kassi. - dała mi szybkiego całusa, a jej usta miały słodki posmak, zupełnie jak czekolada i pianki Marshmallow.

Tak, to zdecydowanie są nasze idealne święta.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro