Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

43. ,,Największy koszmar Kastiela"


O czym nie wie Bree?

POV Kastiel

Kilka tygodni wcześniej ...

- Posłuchaj Kate, nie obchodzi mnie ile będzie kosztować ten dom. Masz przebić każdą ofertę. Muszę go mieć. - powiedziałem do telefonu, już lekko poirytowany. Agentka nieruchomości od jakiś dziesięciu minut próbowała odwieść mnie od zakupu tej konkretnej posiadłości. - Tak wiem, że w tej cenie mógłbym postawić nowy Wersal, ale nie obchodzi mnie to. Masz to załatwić!

Gabin patrzył na mnie rozbawiony, co chwilę upijając spory łyk piwa ze swojej szklanki. Dzisiejszego wieczora wpadłem tylko na chwilę do studia, po pendrive'a którego wcześniej zapomniałem i zupełnie przez przypadek Gab też tam był, więc postanowiliśmy skoczyć do najbliższego baru.

- Nigdy nie wyobrażałem sobie ciebie, jako właściciela nieruchomości. - parsknął. - O co chodzi z tym domem? To jakiś nowy projekt? - dopytywał zaciekawiony.

- Mhm. Projekt nazywa się ,,Szczęśliwa żona, szczęśliwe życie". - mruknąłem pisząc setną wiadomość do księgowego tłumacząc mu, że spokojnie mogę sobie pozwolić na tak dużą transakcję. Nie będą mi mówić, jak mam żyć.

- Nie wierzę, że Brianna zmusiłaby cię do zakupu domu. - pokręcił głową.

- Do niczego mnie nie zmusiła. Nic o tym nie wie.

- Jak to? - ok, jego dociekliwość zaczynała mnie denerwować. Nie jestem fanem rozmawiania o osobistych sprawach, nawet z najbliższymi przyjaciółmi.

- To niespodzianka. - odpowiedziałem zdawkowo, chyba lekko się rumieniąc.

- Czekaj, czekaj. Kupujesz nieruchomość za miliony i nie konsultujesz tego z nią? Skąd pewność, że jej się spodoba? Bóg cię opuścił? - zmarszczył brwi w konsternacji. Czy on mnie bierze za idiotę?

- Boga nigdy ze mną nie było, a poza tym to długa historia. - starałem się go zbyć, ale on przysunął krzesło bliżej i pochylił się nad stolikiem.

- Mamy czas. - Zachowuje się jak wścibska baba.

- Ehhh ... Dawno temu, gdy byliśmy jeszcze w liceum, często jeździliśmy nad morze. Spontanicznie decydowaliśmy, że mamy ochotę pobyć na plaży i nacieszyć się wodą, więc pakowaliśmy rzeczy, prowiant, psa i jechaliśmy za miasto. Po drodze zawsze mijaliśmy ten właśnie dom, a Bree za każdym razem była nim zachwycona ...


- Kastiel, możemy się tu zatrzymać, proszę? - spojrzała na mnie tym rozbrajającym wzrokiem, któremu nigdy nie potrafiłem ulec.

- Zawsze o to prosisz, dziewczynko. I nigdy nie rozumiem dlaczego fascynuje cię kupa cegieł. - powiedziałem z cynizmem, jednak już zjeżdżałem na pobocze i zaparkowałem obok wysokiego ceglanego płotu zarośniętego jakimś zielskiem. Nawet do końca się nie zatrzymałem, a Bree już wychodziła z samochodu. 

- Bo nie jesteś wrażliwy na piękno architektury? - rzuciła z sarkazmem i zamknęła za sobą drzwi.

- Ta. - parsknąłem - No to co Demon? Gotowy na uwrażliwianie się na architekturę? - spojrzałem na psiaka siedzącego na tylnym siedzeniu. Ten jakby zrozumiał pytanie, szczeknął głośno i zaczął wesoło merdać ogonem. - Tak myślałem.

Wyszedłem z autem upewniając się, że nie zaparkowaliśmy pod zakazem i otworzyłem tylnie drzwi, z których wyskoczył Demon i kompletnie mnie olewając pobiegł w kierunku dziewczyny.

- Zdrajca - mruknąłem sam do siebie. 

Dołączyłem do nich i przypiąłem Demona do smyczy. Co prawda ruch na ulicy nie był spory, ale lepiej mieć go pod kontrolą. Brianna już stała pod masywną, żelazną bramą i wpatrywała się w krajobraz.

- To smutne, że jest opuszczony. - westchnęła.

- Nie dziwię się. Pewnie jest nawiedzony.

- Nie jest. - odpowiedziała z pewnością siebie.

- Skąd niby to wiesz? 

- Gdyby był nawiedzony Demon by o tym wiedział. A zobacz tylko na niego. Cieszy się, że tu jest. - na potwierdzenie swoich słów uklęknęły obok naszego czworonożnego przyjaciela i zaczęła drapać go za uchem. - Prawda piesku? - nigdy nie zrozumiem tego fenomenu. Demon nigdy nie pałał sympatią do obcych. Nawet Lysandra traktował z dystansem. Natomiast od jego pierwszego spotkania z Bree całkowicie oszalał na jej punkcie. Poza tym, nie tylko on. Nie zostało mi nic więcej niż wziąć to za dobry omen i czuć nutę zazdrości.

 -  Chcesz się przekonać o tym na własnej skórze? - lekko pchnąłem skrzydło bramy, które z głośnym piskiem się otworzyło.

- Nie wiem ... czy to przypadkiem nie jest nielegalne? No wiesz, wtargnięcie na teren posesji i tak dalej.

- Spokojnie, dziewczynko. To nie będzie najgorsza nielegalna rzecz jaką zrobiłem. - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, a Bree patrzała na mnie podejrzliwie. - No chodź. - Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę domu. Mimowolnie przywarła blisko mnie, cały czas nerwowo rozglądając się na boki, ale już po chwili jej paranoja minęła i z zafascynowaniem podziwiała ściany budynku owinięte gęstym bluszczem. Zaczęła tłumaczyć mi coś o inspiracji stylem tudorskim, ale tylko udawałem, że rozumiem. Poza tym była zbyt urocza żebym był w stanie skupić się na tym, co do mnie mówi, dlatego z uśmiechem tylko kiwałem głową.

- Pomalowałabym okiennice na oliwkowy. A może malachitowy? I dodałabym zdecydowanie więcej drzew i krzewów. - najwidoczniej jej lata gry w Simsy nie poszły na marne.

- Mhm. - dotarliśmy na tyły domu, gdzie znajdował się basen, a raczej coś, co kiedyś nim było. Teraz przypominało śmierdzące bajoro, z którego w każdej chwili mógł wyjść utopiec albo inne licho.

- Kastiel spójrz! - na całej linii horyzontu rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na ocean i plażę. Słońce odbijało się od tafli wody i powodowało, że każda fala zmieniała się w migoczący punkt, zupełnie jakby ocean był posypany brokatem. - Czy widziałeś kiedyś coś piękniejszego?

Spojrzałem na nią. Jej uśmiech wyrażał czyste szczęście. Jej długie, blond włosy unosiły się na wietrze, co jakiś czas miotając moją twarz. W jej orzechowych tęczówkach tańczyły wesołe ogniki. Gdzieś w między czasie Demon owinął się smyczą wokół naszych nóg, najwidoczniej podekscytowany tą wycieczką, przez co dziewczyna wybuchnęła szczerym, perlistym śmiechem.

- Nie. Nigdy nie widziałem czegoś piękniejszego. - odpowiedziałem jak zahipnotyzowany ciągle w nią wpatrzony. - Kiedyś kupię dla ciebie ten dom, Bree. Dla nas.

- Nie potrzebuję go. - nasz wzrok się skrzyżował, a ona zagryzła wargę, jakby się wahała, ale po chwili milczenia dodała. - Chciałabym, żeby w przyszłości mój dom był tam, gdzie będziesz ty.


- ... Obiecałem jej wtedy, że kupię ten dom.

- Romantyczna wersja Kastiela Veilmont. - wyśmiał mnie.

- Odpieprz się ... - odburknąłem czując, jak moje policzki się czerwioną. Niepotrzebnie wzięło mnie na sentymenty.

- Spokojnie, żartuję tylko. - przyjacielsko klepnął mnie w ramię. - Tak całkiem poważnie to gratuluję nowego etapu w życiu. 

- Nie rozpędzaj się tak. Nie ma jeszcze czego gratulować. Sam widziałeś, że muszę jeszcze opierdolić sporo ludzi, żeby go zdobyć.

- Na pewno się uda. Myślisz, że ktoś odmówi jednemu z najpopularniejszych wokalistów naszych czasów?

- Chcesz żebym zrobił ci loda, że tak mi schlebiasz? - uniosłem brew i wyszczerzyłem się w wrednym uśmiechu.

- Tsss ... lepiej pokaż zdjęcia domu. - zawstydził się i zmienił temat.

Wyciągnąłem telefon i odpaliłem stronę biura nieruchomości. Zacząłem mu opowiadać o swoich pomysłach, jak stworzyć z tej rudery nasz dom.

- Jest tu piwnica, w której składowali wino, ale myślę, że gdyby zrobić mały remont i wygłuszyć ściany, mogłoby to być całkiem przyzwoite, domowe studio. Mógłbym pracować z domu, a do miasta przyjeżdżać tylko w razie potrzeby.

- Brzmi, jak dobry plan. Wygląda nieźle. Dom na Rhode Island, to nie byle co. Ale czy nie jest tam za dużo pokoi, jak na dwójkę osób? Jest naprawdę ogromny. - przeglądał kolejne zdjęcia.

- Czy ja wiem? Na dole pewnie będzie salon, kuchnia, jadalnia, może biblioteczka i gabinet, a na górze nasza sypialnia i pokoje dzieci. - wypaliłem nim zdążyłem to przemyśleć.

- Dzieci? Coś planujecie z Bree? - natychmiast podchwycił temat.

- Nie ... to znaczy ... chciałbym ... może, gdy trasa się skończy ... i będzie spokojniej. - miotałem się nie wiedząc jak z tego wybrnąć, chociaż coraz częściej przyłapywałem się na myśleniu o powiększeniu naszej rodziny. Jakaś część mnie była przerażona tą wizją, ale z drugiej strony chciałem doświadczyć tej bezwarunkowej miłości i mimo wielu niewiadomych, jakie temu towarzyszyły wiedziałem, że Bree byłaby najlepszą mamą na świecie, a ja chciałbym spojrzeć w oczy tej małej istotki i dostrzec w nich odbicie moje, mojej żony i naszego uczucia.

- Będę wujkiem i nic nie mówisz? Czy wy już ... no ten ... staracie się? - zapytał niezręcznie.

- Ciszej! Ktoś może to usłyszeć i jutro wszystkie serwisy będą nawijać o tym, że się rozmnażam. - upomniałem go. - Poza tym nic się jeszcze nie święci. Pomyślałem tylko, że to dobry moment. Sam nie wiem. Ostateczna decyzja i tak należy do Bree. Wiesz, że przeszła przez traumę i czekam, aż to ona wyjdzie z inicjatywą. Nie chcę na nią naciskać. - bawiłem się pustą szklanką, której zawartość wcześniej opróżniłem. Nie potrafiłem zapomnieć o fakcie, że już kiedyś mieliśmy szansę zostać rodzicami i nadal gdzieś w głębi duszy czułem żal, smutek i .... tęsknotę, za kimś kogo nie miałem okazji poznać, bo wizja wspólnego czasu, jaki moglibyśmy razem spędzić, została okrutnie przerwana. Gabin chyba zauważył moje rozterki, bo spojrzał na mnie z politowaniem i odchrząknął.

- Okej, rozumiem. Trzymam za was kciuki. - posłał mi szczery uśmiech. - A teraz idź po kolejne piwo, przyszły tatuśku. - parsknął i podsunął mi swoją pustą szklankę.

- Przysięgam, że na następnym koncercie zepchnę cię ze sceny. - westchnąłem i podniosłem się z wysokiego krzesła. Ruszyłem w stronę baru, co wcale nie było proste. Sława ma swoją cenę, a rozpoznawalność jest jedną z nich. Nie mogłem spokojnie przejść przez tłum ludzi nie będąc zaczepiany.

,,Świetny album, Kastiel!"

,,Kiedy koncert w naszym mieście?"

,,Kocham cię!"

Na wszystkie zaczepki odpowiadałem krótkim ,,dzięki" i w miarę uprzejmym uśmiechem. Może wrócenie do swojego naturalnego koloru włosów wcale nie było takim złym pomysłem. Czerwony jest zdecydowanie zbyt bardzo rozchwytywany. Po dosyć długiej batalii z tłumem podekscytowanych fanów w końcu dotarłem do baru i poprosiłem o dwa piwa. Z kieszeni wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać przypadkowe posty i wiadomości żeby sprawiać wrażenie zajętego i ta taktyka wydawała się całkiem dobrze działać, dopóki nie poczułem jak ktoś klepię mnie w ramię, a że nienawidzę gdy ktoś obcy przekracza moją granice komfortu, obróciłem się agresywnie w kierunku intruza.

- Łapy precz! - wysyczałem nawet nie kryjąc złości.

- Oj kotku, kiedyś mój dotyk ci nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Sam o niego prosiłeś. - powiedziała przesadnie słodkim głosem istota, o której istnieniu dawno zapomniałem, a jednak stała przede mną z chytrym grymasem, przypominającym uśmiech. Szybko zlustrowałem ją wzrokiem. Tak samo jak kiedyś, jej ubrania więcej odsłaniały niż zasłaniały. Z zażenowaniem pomyślałem o tym, gdzie ja kiedyś miałem rozum. Postanowiłem nie dawać jej żadnej satysfakcji z tego spotkanie, więc wykonałem jedyny słuszny krok. Olałem ją i odwróciłem swój wzrok w kierunku barmana.

- Nie przywitasz się ze mną, kotku? - zapytała przysiadając na krześle obok mnie.

- Nie nazywaj mnie tak. - odpowiedziałem z pogardą nawet na nią nie spoglądając. Zastanawiałem się tylko dlaczego barman akurat w tej chwili postanowił się opieprzać i zniknął gdzieś za zapleczem, a ja utknąłem tutaj ze swoją byłą, która była ostatnią osobą na świecie, z którą chciałbym teraz rozmawiać.

- Co cię ugryzło? Nie cieszysz się ze spotkania ze mną? - zarzuciła nogę na nogę i wypięła piersi w prowokującej pozie.

- Nie. - spojrzałem na nią lekceważąco. Za to ona uparcie wpatrywała się w moją dłoń, a konkretnie w obrączkę znajdującą się na moim palcu. Widząc jej zaciętą minę nie mogłem pozbyć się chamskiego uśmieszku jaki zarysował się na moich ustach. 

- Więc to prawda. Jesteś żonaty. Z nią? - wysyczała, a jej głos przejawiał chęć mordu.

- Tak, z Brianną. Jakiś problem? - starałem się ukryć rozbawienie, ale jej wyraz twarzy był bezcenny w tym momencie. 

- Nie. Oczywiście, że nie. - starała się wymusić słodki uśmiech, ale jej usta wykrzywiły się tylko w nienaturalnym grymasie. - Zastanawiam się tylko ...

W tym momencie barman postanowił wyzwolić mnie z tej żenującej sytuacji i położył przede mną dwa kufle wypełnione złocistym napojem. Szybko mu podziękowałem. Mimo że w barze mieliśmy wszystko na koszt firmy, to położyłem banknot na ladzie, chwyciłem za szkło i szybko oddaliłem się od kobiety. 

- Kastiel, zaczekaj! Chcę pogadać! - nie odpuściła i szła za mną, starając się dotrzymać mi kroku.

- Ale ja nie chcę gadać z tobą. - odwarknąłem.

- Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy tak mnie traktujesz?! Nie możesz poświęcić mi kilku minut?! - żałośnie wyskamlała. 

- Nie. - odparłem obojętnie. Przyśpieszyłem kroku mając nadzieję, że nękanie mnie jej się w końcu znudzi.

- Kastiel, stój! - szarpnęła mnie za ramię i w tym momencie nie wytrzymałem.

- Powiedziałem, żebyś trzymała swoje szpony z daleka ode mnie! - obróciłem się z furią omal nie oblewając jej piwem. Odstąpiła ode mnie na krok i wydawała się być zaskoczona moją reakcją. Wykorzystałem to i prawie pobiegłem w stronę Gabina z nadzieją, że widząc mnie w towarzystwie, kobiecie odechce się robienia scen. Ale przecież to Debra. Ona nie ma granic. A jej morale są na poziomie prostytutek spod latarni. Chociaż nie. Nawet one mają więcej godności.

Położyłem kufle na stoliku, na co Gabin szczerze się uśmiechną, ale zaraz jego reakcja się zmieniła, gdy spojrzał na postać stojącą za mną. Posłał mi pytające spojrzenie, a ja tylko wzruszyłem ramionami i usiadłem na swoim poprzednim miejscu.

- Wydaj moją płytę. - powiedziała niemal rozkazującym głosem, na co ja parsknąłem śmiechem.

- Co jeszcze? Ukoronować cię na królową Anglii? - wydrwiłem ją, na co zacisnęła usta w cieniutką linie i przybrała demoniczny wyraz twarzy.

- Wszyscy na mieście mówią, że otworzyłeś własną wytwórnie i już zebrałeś kilka mniejszych zespołów, które chcesz promować. Od roku razem z moją grupą próbuję się wybić, ale ... brakuje im talentu. - prychnęła i odrzuciła włosy do tyłu, znowu eksponując dekolt. - Jestem gotowa na solową karierę. Wypromuj mnie, a zrobię wszystko, czego zapragniesz. - przejechała językiem po ustach.

Spojrzałem na nią z zdziwieniem, unosząc lewą brew. Ma tupet, trzeba jej to przyznać. Teraz gdy o tym pomyśle, to być w niej zakochanym, to jak być w związku z huraganem. Przy niej unosiłem się wysoko, tylko po to, żeby po momencie brutalnie zaryć o ziemię. Dla piętnastoletniego chłopaka, który w głowie miał tylko seks, ta adrenalina była w pewien sposób uzależniająca, ale również toksyczna. Przez lata czułem się wypaczony z uczuć, a może po prostu zabijałem je w sobie, bo tak było bezpieczniej. Dopiero pojawienie się Bree otworzyło mi oczy.

Debra była chłodem. Była królową zimy, przekonaną o swojej wszechmocy. Okruchem lodu w moim sercu. Okruchem, po którym została tylko złość, żal i krzywda. 

Brianna była Słońcem. Ciepłym, opalającym, mieniącym się Słońcem, którego żar otaczał mnie całego i stopił cały ten lód, który zalegał w mojej duszy. Była spokojnym oceanem, po którym dryfowałem i nigdy nie obawiałem się, że zatonę. Byłem ... Jestem z nią bezpieczny. 

- Wybaczcie, że przeszkadzam, ale ... kim właściwie jesteś? - blondyn zwrócił się do kobiety.

- Debra, pierwsza miłość Kastiela. - uśmiechnęła się triumfalnie, podając Gabinowi rękę.

- Chyba największy koszmar Kastiela. - zgasiłem ją.

- Gabin, hmm ... miło mi. - powiedział bez przekonania i odwzajemnił jej gest.

- To jak z moją ofertą? Pomożesz mi? Wiesz, ze względu na stare, dobre czasy. - oparła się łokciami o nasz stolik opierając podbródek na dłoniach i zatrzepotała rzęsami.

- Zależy dla kogo były dobre. Ostatnie, co pamiętam z naszego związku, to to, jak wypięłaś dupę przed naszym producentem. Myślisz, że nie wiem, że mnie zdradzałaś? I to wielokrotnie. Nie tylko dla korzyści zespołu. Gardzę tobą, Debra. - chciałem splunąć, ale to porządna knajpa, dlatego tylko z niesmakiem odwróciłem od niej wzrok.

- Czyli mi nie pomożesz? - przybrała pozę zranionego szczeniaczka, a jej oczy się zaszkliły, ale ten trik już na mnie nie działał.

- Nie. Przez lata pracowałem żeby znaleźć się w miejscu, w którym jestem. Wypruwałem sobie żyły, żeby zaistnieć na rynku i nie poświęcę tego tobie. - odpowiedziałem z pełną stanowczością przeszywając ją nieustępliwym spojrzeniem. Niech się nie łudzi, że jest dla niej miejsce w moim życiu. Miałem niezły ubaw widząc jej naburmuszoną minę, więc niewiele myśląc sięgnąłem do swojego portfela, wyciągnąłem banknot studolarowy i podałem go jej. - Nie wiem, jaka jest twoja stawka godzinowa, ale proszę, tyle mogę dla ciebie zrobić. Wypij moje zdrowie Debra i rozstańmy się, może nie w przyjaźni, ale w pokoju. Zapomnij o ,,starych, dobrych czasach", bo były tylko obłudą. Mimo wszystko życzę ci powodzenia w karierze i życiu. A teraz wybacz, ale wracam do domu, do mojej żony. - skinąłem na Gabina, a ten od razu wstał od stolika. Najwidoczniej ta sytuacja również dla niego była niezręczna. 

Zostawiliśmy Debrę samą w kompletnym osłupieniu. Co prawda usłyszałem jak mruczy coś pod nosem za moimi plecami, ale już mnie to nie obchodziło. Szybko opuściliśmy bar, razem z przyjacielem wymieniliśmy się męskim uściskiem i każdy poszedł w swoją stronę. Gabin krzyknął jeszcze za mną, że widzimy się pojutrze na lotnisku. No tak, trasa ... pomyślałem i westchnąłem mimowolnie. Kochałem występować na scenie, to jest mój żywioł, ale rozłąka z Bree jest dla mnie wręcz torturą. Przyspieszyłem kroku. Chciałem, jak najszybciej znaleźć się w domu.

Po dziesięciu minutach szybkiego spaceru przeszedłem przez próg naszego mieszkania i od razu buchnęła we mnie fala ciepłego powietrza. Pewnie Bree znowu bawiła się termostatem. Zrzuciłem z siebie skórzaną kurtkę i odwiesiłem w przedpokoju. Już z tego miejsca mogłem usłyszeć dźwięk tłuczących się garnków i innych sprzętów kuchennych oraz głośną muzykę lecąca w tle. Z zaciekawieniem ruszyłem w kierunku źródła hałasu.

- Kochanie, wróciłem! - wykrzyknąłem.

- Hej, Kassi! - Brianna wyłoniła się zza wyspy kuchennej z szerokim uśmiechem trzymając patelnie. Oczywiście nie mogłem pominąć faktu, że wyglądała piekielnie seksownie, chociaż miała na sobie tylko proste, czarne leginsy i bluzę tego samego koloru z logiem Guns N' Roses, którą ewidentnie i niezaprzeczalnie zawinęła z mojej szafy. Włosy związane w wysokiego kucyka, tylko się prosiły żeby je złapać, rzucić ją przed siebie na kolana i rozkazać, żeby wzięła do ust mojego ... Okej. Stop. Chyba się rozpędziłem. Wdech i wydech. Uspokój się Mały Kastielu. Wieczór się dopiero zaczął, a noc jest jeszcze długa.

- Co się tutaj dzieje? - uniosłem brew i z rozbawieniem obserwowałem tą sytuację.

- Myślałam, że wrócisz później, więc chciałam ci zrobić niespodziankę i przygotować kolację. Ale skoro już jesteś, to możesz mi pomóc. - uśmiechnęła się słodko, podeszła do mnie, zarzuciła dłonie na mój kark i przelotnie mnie pocałowała. Ale to było dla mnie stanowczo zbyt mało. Przyciągnąłem ją jeszcze bliżej, bezczelnie kładąc dłonie na jej idealnie zarysowane pośladki i pogłębiając nasz pocałunek.

- Teraz postanowiłaś bawić się w kuchareczkę? - zapytałem cwaniacko.

- Zamiast mnie uwodzić lepiej bierz się za krojenie cebuli. - wyszeptała w moje usta.

Mimo, że nie tak wyobrażałem sobie ten wieczór, to posłusznie założyłem fartuch i zabrałem się za krojenie tego cholerstwa, które wyciskało łzy z moich oczu. Bree w końcu zapytała.

- Jak ci minął dzień? Wydarzyło się coś ciekawego? - była pochłonięta układaniem ciasta w formie. 

Hmm pomyślmy ... planuję kupić dom, o który marzysz, dziewczynko. Poza tym nie mogę odgonić od siebie myśli, jak bardzo bym chciał, żebyś nosiła w sobie moje dziecko, ale nie wiem, czy jesteś na to gotowa. Spotkałem też swoją ex, która w ciągu dziesięciu minut zdążyła mnie konkretnie wkurwić, ale nie chcę żebyś się tym martwiła. To nie będzie kłamstwo, jeśli ci o tym nie powiem, prawda? To tylko selekcja informacji.

- Nic ciekawego. Spotkałem Gabina i wyszliśmy na piwo. - rzuciłem szybko, mając nadzieję, że nie będzie drążyć tematu.

- Oooo, stęskniliście się za sobą? Nie widzieliście się zaledwie kilka dni. Już wam brakuje trasy? - nabijała się ze mnie.

- Oczywiście, usycham z tęsknoty za tą bandą idiotów, którzy na każdym kroku podważają mój majestat. - odparłem teatralnie, na co moja ukochana się zaśmiała.

- Przykro mi, wasza wysokość, że musisz znosić takie niedogodności. - dała mi szybkiego całusa w policzek i zabrała się za podsmażanie zielonego czegoś.

- Wspominałem ci kiedyś, że gdy zaczęliśmy koncertować, nie było nas stać na wynajem trzech osobnych pokojów i biorąc pod uwagę, że Zack i Lea sypiali ze sobą, musiałem spać z Gabinem w jednym łóżku? Wtedy pierwszy raz podważyłem swoją orientację seksualną. Ach ... to były czasy. - westchnąłem.

- Kastiel!

- No co? Zawsze miałem swój typ. Ty i Gabin jesteście do siebie trochę podobni i ... - kontynuowałem, ale zaraz oberwałem drewnianą łyżką. - Ał! Za co to?

- Nie chcę słuchać o twoich seksualnych podbojach.

- Oj przestań. Tylko trochę go zmacałem. - chciałem jeszcze pożartować, ale widząc ten wzrok kobry, przeraziłem się. No cóż, raz się żyję. - Poza tym nie wmówisz mi, że między tobą, a Priyą do niczego nigdy nie doszło. Jest między wami to napięcie seksualne, gdy na siebie patrzycie.

- Tylko się całowałyśmy. - spojrzała na mnie z tym chytrym, lisim uśmieszkiem.

- Co?! - okej, przyznaję. Teraz to mnie zaskoczyła. Moja żona i Priya?!

- No wiesz ... w liceum, na imprezie, podczas gry w butelkę. Nie było cię wtedy, bo byłeś z rodzicami na nartach. Poza tym nie byliśmy wtedy jeszcze parą, a ja i Priya nie miałyśmy innego wyjścia. Zakręciłam butelką i wypadło na nią. Ale przyznam, że było całkiem fajnie. - wzruszyła ramionami i sięgnęła po coś do lodówki.

- ... - przez chwilę stałem, jak słup soli. - Bree, powiedz, że tylko żartujesz.

- Mówię, jak było. - zachowuje się jak gdyby nigdy nic, ale ja chcę poznać wszystkie szczegóły. 

- Masz chociaż nagranie z tego pocałunku? Chciałbym to zobaczyć w ramach rekompensaty. 

- Niestety nie, możesz to sobie tylko wyobrazić. - poklepała mnie po ramieniu.

- Z języczkiem? - uniosłem sugestywnie brew.

- Boże, Kastiel ... - pokręciła głową i wróciła do gotowania.

- Powinnaś dodać więcej masła. - wskazałem jej na skwierczącą patelnie.

 - Nie pouczaj mnie. To mój przepis i moje zasady. - dziecinnie pokazała mi język. 

N'oubliez pas que je suis français. La cuisine est mon deuxième prénom. (Tłumaczenie : Nie zapominaj, że jestem Francuzem. Gotowanie to moje drugie imię) - powiedziałem dźwięcznie z być może trochę przesadzonym francuskim akcentem, ale widząc jej uśmiech, wiedziałem, że było warto. Całe dzieciństwo spędzone w Paryżu nie poszło na marne.

- Oho, teraz zmieniamy języki? - spojrzała na mnie z chęcią rywalizacji. - Devi sapere che i miei nonni sono italiani, il che mi rende italiano almeno al venticinque per cento. ( Musisz wiedzieć, że moi dziadkowie są Włochami, co sprawia, że ​​jestem Włoszką, co najmniej w dwudziestu pięciu procentach) - powiedziała dumnie, naśladując włoski akcent, chociaż miałem wrażenie, że połowę słów wymyśliła na poczekaniu. Co prawda wiele razy opowiadała mi o wakacjach, które jako dziecko spędziła na toskańskiej wsi oraz miałem okazję poznać jej dziadka, który wyglądał jak Don Corleone z ,,Ojca Chrzestnego" i zdecydowanie wyglądał mi na lidera mafii, ale nie potrafiłem zweryfikować, czy to, co powiedziała miało sens.

- Nie przemądrzaj się, makaroniarzu. - zakpiłem.

- Cicho bądź, żabojadzie. - zripostowała mnie.

Po trzydziestu minutach słownych przepychanek i udowadnianiem kto jest lepszym szefem kuchni, nasza tarta była gotowa. Czas, który spędziła w piekarniku aktywnie wykorzystaliśmy, głównie na wymienianiu się śliną i żałowałem, że nie zaszło to dalej, ale agresywny dźwięk minutnika przerwał nam tą miłą chwilę. Bree majestatycznie wyciągnęła danie z piekarnika i postawiła na blacie. Wszystko szło dobrze dopóki nie spróbowała jej przekroić i okazało się, że ciasto kompletnie przywarło do naczynia.  Blondynka  z zrezygnowaną miną usiadła obok mnie na wysokim stołku kuchennym, westchnęła, po czym oparła głowę o moje ramie. Przez chwilę nic nie mówiła, patrzyła tylko na nieudany wypiek, ale zaraz poczułem jak jej całe ciało dygocze. Przeraziłem się, że płacze przez jakąś głupią tarte, ale gdy na nią spojrzałem, ta chichotała. Widząc jej reakcję dołączyłem do niej i zaraz oboje umieraliśmy ze śmiechu.

- To jakiś nowy żart? Włoszka i Francuz spotykają się w kuchni ...? 

- Tak. I idą w ślinę. To twoja wina! Przychodzisz tutaj z tym swoim urokiem osobistym ze świadomością, że nie jestem MasterChef'em i uwodzisz mnie tymi swoimi sztuczkami i seksownym ciałem! - rzuciła we mnie  ścierką kuchenną, cały czas się śmiejąc. 

- Jestem pewny, że da się to jeszcze uratować. - sięgnąłem po butelkę wina i rozlałem do dwóch kieliszków. Smak alkoholu może zatuszuje ewentualne niedociągnięcia naszej potrawy. Z szuflady wyciągnąłem również widelce i jeden z nich podałem żonie.

- Mamy to wyskrobywać? - z niechęcią spojrzała na parującą tarte, a ja kiwnąłem głową potwierdzająco. 

Bon appétit, ma chérie. (Smacznego kochanie) - powiedziałem dostojnie i podniosłe w górę kieliszek.Je porte un toast, à ma belle épouse, qui est la meilleure cuisinière du monde. (Wznoszę toast za moją piękną żonę, która jest najlepszą kucharką na świecie.)

- Buon appetito, tesoro ( Smacznego kochanie(po włosku)). - stuknęła swoim kieliszkiem w mój i zabraliśmy się do jedzenia. 

Ostatecznie okazało się, że nasze danie wcale nie było najgorsze. Do późnej nocy siedzieliśmy w kuchni jedząc, rozmawiając i śmiejąc się. Po piątym kieliszku wina próbowałem wyciągnąć z niej więcej na temat jej pocałunku z Priyą, ale pozostawała nieugięta. Zapytałem również, czy jej dziadek to mafioso, ale tylko odpowiedziała tajemniczo, że dowiem się tego tylko wtedy, gdy spróbuję się z nią rozwieść, po czym zaśmiała się szatańsko. 

Spojrzałem na roześmianą twarz mojej żony i jedyne, co pomyślałem, to to, że miała rację. Dom jest tam, gdzie jesteśmy razem. Czy będziemy tutaj, w apartamencie w samym środku głośnego miasta, czy w nadmorskiej posiadłości, nie ma znaczenia. 

Ale i tak spełnię twoje marzenie, dziewczynko. Będziesz miała ten dom. 

Może wtedy spełni się również moje marzenie.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro