Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42. ,,Czy byłbyś w stanie mnie okłamać" [+18]

Jak zwykle z lekkim zażenowaniem weszłam na pokład samolotu i znalazłam swoje miejsce w biznes klasie. Oczywiście, że Kastiel o to zadbał, mimo że wiele razy powtarzałam, że klasa ekonomiczna byłaby dla mnie zupełnie wystarczająca. Jednak moje zawstydzenie minęło zaraz po tym, jak stewardessa podsunęła pod mój nos tackę z szampanem. Pomimo, że tego ranka nie czułam się najlepiej, wypiłam go duszkiem, bez zastanowienia żeby dodać sobie odwagi. Loty zawsze mnie stresowały, a gdy nie było przy mnie Kastiela, który trzymałby moją rękę podczas startu, stresowałam się dwa razy bardziej. Szybko i dyskretnie rozejrzałam się po współpasażerach. Oprócz paru snobów w designerskich ubraniach, nie było nikogo kto przykułby moją uwagę. Musiałam dla nich wyglądać dosyć pospolicie mając na sobie parę ulubionych jeansów, conversy oraz czarną bluzę Crowstorm. Może nie był to najbardziej szykowny strój, ale wiedziałam, że Kastiel się ucieszy, gdy zobaczy mnie w ich najnowszym merchu. Ciekawe, czy spotkamy się na lotnisku, czy dopiero na koncercie. W tym momencie poczułam jak szampan nieprzyjemnie miesza się w moim żołądku z wcześniej zjedzoną ciabbatą i jajecznicą. Zatkałam usta dłonią starając się powstrzymać to uczucie. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, gdyż stewardessa przechodząca obok zatrzymała się i zapytała, czy wszystko w porządku. Z uprzejmym uśmiechem pokiwałam głową i podziękowałam za troskę. Wzięłam kilka głębszych oddechów, uspokoiłam siebie i mój żołądek. Powtarzałam sobie tylko to, że już za kilka godzin zobaczę mojego męża i nagle nie przeszkadzało mi już nic. Wysłałam jeszcze ostatnią wiadomość do Kasa, że zaraz wylatuję i podałam przewidywaną godzinę lądowania. Włączyłam tryb samolotowy w telefonie i wygodniej usadowiłam się w fotelu.

Lot minął zaskakująco szybko i mimo że trwał ponad osiem godzin w ogóle tego nie odczułam, chyba dlatego, że większość czasu przespałam, a pozostałe spędziłam na oglądaniu filmu i zajadaniu się różnego typu przekąskami, jakie serwowały stewardesy. Po wyjściu z samolotu w końcu mogłam odetchnąć rześkim, angielskim powietrzem. Żałowałam, że w Londynie będziemy tylko dwa dni i pewnie w większości spędzimy je w hotelu. Chociaż ... nie widzieliśmy się dwa tygodnie. Hmm, może ten hotel to nie taka zła opcja. Powstrzymałam głupi uśmieszek, jaki formował się na moich ustach, kiedy wyszłam do terminalu i wzrokiem zaczęłam szukać ochroniarza Kastiela, który zwykle mnie odbierał, ale zdziwiłam się, gdy zobaczyłam Jima, menagera Crowstorm'u. Ten gdy mnie dostrzegł szybko podbiegł i bez zastanowienia przyjaźnie mnie uścisnął. Odwzajemniłam jego gest.

- Moja piękna pani Veilmont. Chyba nie jesteś rozczarowana, że mnie widzisz? - zapytał zadziornie

- Może trochę. Miałam nadzieję, że zaszczycie mnie sam pan Veilmont. 

- Mają teraz próbę przed wieczornym koncertem. Chodź zawiozę cię do hotelu. - bez pytania przejął ode mnie walizkę i zaczął prowadzić do wyjścia, pytając przy okazji o jakieś banały typu jak się czuję i co się dzieje w firmie.

- Wiesz ... - zaczął, gdy siedzieliśmy już w samochodzie. - Dobrze, że tu jesteś. Kastiel już zaczyna wszystkich męczyć. Wpadł ten w swój nostalgiczny nastrój i marudzi jak gwiazdka rocka.

- Gdyby na to nie patrzeć, ma do tego prawo. Jest nią. - zaśmiałam się.

- Tak, ale gdy przedwczoraj się upił zamówił taksówkę i krzyczał, że wraca do domu, do żony. Gabin powstrzymał go w ostatnim momencie. Ta trasa chyba trwa już zbyt długo. - westchnął.

- Jest zmęczony, ale zostało jeszcze tylko kilka koncertów, prawda?

- Tak, dokładnie sześć. Jakaś część mnie cieszy się, że to już koniec. - spojrzałam na jego twarz i dostrzegłam wyraźne zmęczenie.

- Hej, odwaliłeś kawał dobrej roboty. Ta trasa to sukces, a Kastiel mimo, że tego nie okazuje, jest ci naprawdę wdzięczny. - położyłam swoją dłoń na jego, a on odwdzięczył mi się życzliwym uśmiechem. Mimo, że początki naszej znajomości były chaotyczne i stereotypowe, to znaczy manager zespołu vs dziewczyna lidera i wiele razy zarzucałam mu, że zbyt dużo zrzuca na barki Kastiela, to z czasem nauczyliśmy się koegzystować, a gdy pojawiła się wytwórnia, to nawet współpracować i wychodziło nam to całkiem nieźle.

- Jim powiedz, jaki jest plan na dzisiaj? - zapytałam w końcu. Prawdę mówiąc zaczęło mnie irytować żółwie tępo w jakim poruszaliśmy się po ulicach Londynu.

- Teraz odwiozę cię do hotelu, Kastiel skończy próbę za jakieś dwie godziny, a później do ciebie dołączy. O 21:00 zacznie się koncert, więc musimy ... - nie wytrzymałam wizji bezsensownego czekania na męża w pokoju hotelowym.

- A czy mogłabym zobaczyć się z Kastielem teraz? Tylko wpadnę na chwilę i się przywitam. Nie będę im przeszkadzać, obiecuję. - spojrzałam na niego z miną szczeniaczka. Na Kastiela zawsze to działało, więc dlaczego nie miałoby być skuteczne teraz.

- Nie możecie bez siebie żyć, co? - zaśmiał się. - Będzie, jak chcesz. W końcu ty jesteś tu szefową. -  zawadiacko puścił oczko i zmienił kierunek trasy w telefonie.

Po około pół godzinie Jim zatrzymał samochód przy stadionie, w którym miał odbyć się dzisiejszy koncert. Robiłam wszystko, co w mojej mocy żeby powstrzymać nogi przed sprintem, ale i tak szłam szybkim krokiem, około trzech metrów przed Jim'em. Przechodziliśmy przez długi korytarz i słyszeliśmy jedynie przytłumione, niejednostajne dźwięki instrumentów. Prawdopodobnie zespół był właśnie w trakcie robienia soundchecku. Myślałam, że moje serce eksploduję, gdy coraz wyraźniej słyszałam głos mojego męża, który akurat wydawał polecenia ekipie technicznej.

- Już od Berlina mówię wam, że słabo słyszę Gabina w odsłuchu. Spróbujmy jeszcze raz, tylko do cholery, pogłośnijcie go. - powiedział poirytowany do mikrofonu.

- Okej Kastiel, jesteśmy gotowi. - odezwał się ktoś z obsługi. 

Zafascynowana podchodziłam coraz bliżej sceny.

- Su-per. Zacznijmy od ... BREE!!! - Kastiel z zawrotną prędkością zrzucił z siebie gitarę i zbiegł po schodkach ze sceny. Wszyscy patrzyli na niego, jak na wariata, włącznie z Leą, Zackiem i Gabinem, którzy tylko z lekkim uśmiechem kręcili głowami. Gdy Kastiel przeskoczył barierki w iście parkourowym stylu,  już chciałam krzyknąć żeby zwolnił, bo sobie coś połamie, ale nim zdążyłam jakkolwiek zareagować on już mocno mnie trzymał w ramionach. Poczułam tylko jak tracę grunt pod nogami i kręcę się wokół własnej osi. - Tak za tobą tęskniłem, kochanie!

- Ja za tobą też! - wplotłam dłonie w jego rozpuszczone włosy i mocniej się wtuliłam.

- Już nigdzie bez ciebie nie jadę. - w końcu postawił mnie na nogi i długo spoglądał mi w oczy, po czym jakby gdyby nic zaczął mnie namiętnie całować w obecności kilkudziesięciu osób. Jego usta najpierw tylko delikatnie muskały moje, ale po chwili poczułam, jak prosi językiem żebym rozsunęła wargi. Może i bym na to pozwoliła, gdyby nie fakt, że za plecami usłyszałam oklaski. Położyłam dłonie na torsie Kastiela i z trudem oderwałam się od jego ust.

- Proszę, proszę. Koncert się jeszcze nie zaczął a wy już dajecie show. - kpił z nas Zack.

- Nie bądź wredny Zack. - upomniała go Lea. - Dobrze cię widzieć Bree! - podeszła żeby mnie przytulić. 

- Ciebie również. 

- Hej Brianna! W końcu pojawił się ktoś, kto zapanuje nad Kastielem. - Gabin przyjaźnie mnie objął. 

- Ha ha. Bardzo śmieszne. - warknął ich wokalista.

- Nie wierzę. Zgadaliście się czy co? - Lea patrzyła na nas z niedowierzaniem. Nie bardzo wiedziałam o co jej chodzi. Spojrzałam na Kastiela, ale on też wzruszył ramionami.- Wasze ciuchy! Ubraliście się tak samo.

Przeleciałam Kastiela wzrokiem i rzeczywiście, podobnie jak ja, miał na sobie bluzę zespołu, jeansy i trampki.

- Wielkie umysły myślą podobnie. - zaśmiał się Kastiel i przyciągnął mnie bliżej siebie, kładąc dłoń na wcięciu mojej talii. - Wyglądasz przepięknie, dziewczynko. - złożył krótki pocałunek na mojej skroni.

- Ty też jesteś niczego sobie. - przygryzłam wargę patrząc mu w twarz. Jak to jest możliwe, że za każdym razem, gdy go widzę jest przystojniejszy?

- Dobra gołąbeczki, było miło, ale musimy wracać do roboty. - stwierdził stanowczo Zack.

- Właściwie to skończyłem na dzisiaj. - czerwonowłosy uparcie się we mnie wpatrywał z tym swoim charakterystycznym nonszalanckim uśmiechem. Telepatycznie odczytywałam o czym teraz myśli, co swoją drogą nie było trudne i byłam pewna, że jestem zarumieniona jak burak.

- Chyba żartujesz! - drugi gitarzysta rozłożył ręce i spojrzał na Kastiela z wyrzutem.

- Daj spokój Zack. Nie widzisz, że i tak byłby dla nas bezużyteczny w takim stanie? - Gabin powiedział prześmiewczo i położył rękę na ramieniu bruneta.

- Święta prawda, Gab. - zgodziła się z nim Lea

- Taaa, widzimy się wieczorem. - Kastiel, jak gdyby nigdy nic, złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Szedł szybko nie oglądając się za siebie. Gdy znaleźliśmy się w odległości bezpiecznej od wścibskich oczu mężczyzna niespodziewanie przyparł mnie do betonowej ściany i zachłannie wpił się w moje usta. Całował szybko i niechlujnie. Tak jakby miało zależeć od tego jego życie. - Tak bardzo za tobą tęskniłem, dziewczynko. - wysapał w przerwach między kolejnymi pocałunkami.

- Ja ... - nie pozwolił mi dokończyć, gdyż przyssał się do mojej szyi, na co wydałam ciche westchnięcie. - Kas ... - ssał, lizał i całował moją wrażliwą skórę. Wiedziałam, że zostawi po sobie ślady, ale nie bardzo mi to przeszkadzało. Mimowolnie zaczęłam napierać swoimi biodrami na jego, na co on tylko cicho się zaśmiał, dokończył ostatnią serię delikatnych pocałunków wzdłuż mojej żuchwy, spojrzał na mnie z czułością, ciągle się uśmiechając.

- Wiesz, że lubię eksperymentować i najchętniej wziąłbym cię tu i teraz, ale jednak to miejsce publiczne. W normalnych okolicznościach bym zaryzykował, ale dzisiejszego wieczora muszę zagrać tu koncert. - pieścił kciukiem mój policzek.

- I przypomniało ci się o tym dopiero teraz? - zapytałam z lekkim wyrzutem czując już przyjemne pulsowanie w dolnej partii brzucha. Nie cierpiałam sytuacji, w której podsycał ogień tylko po to żeby zaraz go zgasić.

- Nie marudź. Powiedziałem, że nie zrobimy tego tutaj, a nie że nie zrobimy tego w ogóle. - ostatni raz musnął moje usta, po czym pociągnął mnie w stronę wyjścia, głupio się szczerząc. Uwielbiał stawiać mnie pod ścianą i badać kiedy poproszę go o więcej. Sprytne zagranie panie Veilmont.

Gdy wsiedliśmy na tylne siedzenia czarnego suva temperatura opadła i przeszliśmy do spokojniejszych tematów. Głównie rozmawialiśmy o sytuacji w firmie.

- Jak idą interesy? - pytał głaszcząc kciukiem moją dłoń.

- Bardzo dobrze. Przygotowujemy się do podpisania kontraktu z Yamahą. Jednak musimy się z tym wstrzymać, dopóki nie wrócisz z trasy. - wytłumaczyłam mu.

- Niby dlaczego?

- Dlatego, bo wszystkie ważne szychy chcą się spotkać z panem Veilmont, a nie z jego żoną. - smutno się uśmiechnęłam.

-  Nie rozumiem. Jesteś tak samo ważna w firmie, jak ja. 

- A jednak wolą rozmawiać z tobą.

- W takim razie chętnie się z nimi spotkam i powiem im co o tym myślę. - zmarszczył brwi, na co cicho zachichotałam i przysunęłam się bliżej do niego. To kochane z jego strony, że zawsze był gotów stanąć po mojej stronie. - A teraz powiedz, co wydarzyło się w tamtym tygodniu.

- W tamtym tygodniu? - starałam się odwlec tą rozmowę i udawać, że nie wiem o co chodzi. Nie sądziłam, że tak szybko poruszy ten temat. Przed oczami znowu widziałam ten żmijowaty uśmiech Debry, przez co przeszły mnie dreszcze.

- Gdy rozmawialiśmy przez telefon wydawałaś się być roztrzęsiona. I nawet teraz, gdy o tym wspominam to wydajesz się być wystraszona. Co się dzieje, Bree? - zapytał łagodnie, a jego burzowe tęczówki wpatrzone były w moje, tak jakby próbował telepatycznie wszystko ze mnie wyczytać i miałam wrażenie, że za chwilę naprawdę to zrobi i wszystkiego się dowie, bez wypowiedzenia przeze mnie nawet jednego słowa. Odchyliłam głowę w stronę okna udając, że podziwiam miejski krajobraz, ale aktualnie w mojej głowie kotłowało się milion pytań.

Przez chwilę pozostałam w milczeniu. Czy on naprawdę spotkał się z Debrą? A jeśli tak to co ... wydarzyło się między nimi? Mówiła coś o tym, że postawił jej drinka ... Nie Kastiel by tego nie zrobił. Nienawidzi jej. Prawda?

- Bree? Powiesz o co chodzi? Widzę, że teraz analizujesz tysiąc myśli na sekundę.

Twoja psychopatyczna ex wparowała do mojego biura i poniżyła mnie do poziomu podłogi, a dodatkowo możliwe, że się z nią spotkałeś i mi o tym nie powiedziałeś, chociaż jestem twoją żoną i zasługuję na szczerość, ale być może był to tylko wymysł jej chorej wyobraźni i próba wytrącenia mnie z równowagi i zniszczenia naszego małżeństwa, ale nie powiem ci o tym teraz, bo masz dzisiaj ważny koncert i nie chcę cię rozkojarzyć.

- Mówiłam ci już, że miałam dużo pracy i byłam zmęczona. - starałam się ubrać moje słowa w jak najwięcej przekonania. - Tamten dzień był po prostu zbiegiem niefortunnych okoliczności.

- Na pewno? Ktoś cię wkurzył? Powiedział coś niemiłego? - Och gdybyś tylko wiedział. -  Wiesz, że możesz mi powiedzieć i ... - nie dokończył, gdyż zamknęłam jego buzię krótkim pocałunkiem.

- Wszystko jest dobrze. Przysięgam. - wyszeptałam tuż przy jego ustach.

Po parunastu minutach jazdy przez zatłoczone londyńskie ulice wysiedliśmy przed ekskluzywnym, pięciogwiazdkowym hotelem Ritz London i choć z zewnątrz nie robił dużego wrażenia, to po wejściu do środka zmieniłam całkowicie zdanie. Sama recepcja wyglądała jak wnętrze pałacu. Wszędzie draperie, lustra i złocenia. Jestem pewna, że samo Buckingham nie jest tak okazałe, jak to miejsce. Znów poczułam się niezręcznie, gdyż mój ubiór stanowczo nie wpasowywał się w standardy hotelu, ale odwagi dodał mi fakt, że Kastiel wyglądał podobnie, a mimo to wszyscy traktowali go z szacunkiem godnym co najmniej jakiegoś bóstwa. Mężczyzna w recepcji powitał nas z jak największymi honorami i wydając kartę do pokoju życzył nam miłego dnia. 

Pokój nie ustępował w niczym recepcji. Tutaj również wszystko ociekało luksusem. Z podekscytowaniem badałam każdy kolejny zakamarek, a Kastiel padł na łóżko i obserwował mnie z rozbawieniem.

- Jak ci się tak podoba to możemy kupić jakiś pałacyk na południu Francji. - skomentował podśmiewując się z mojej ekscytacji.

- O ile podarujesz mi jeszcze futro z gronostaja i diadem. Jeśli mam grać królową to w pełnym ekwipunku. - parsknęłam i rzuciłam się na niego. Przez chwilę turlaliśmy się z jednej strony łóżka na drugą, głośno się przy tym śmiejąc. W końcu wylądowałam na jego biodrach, patrząc na niego z uśmiechem.

- Nie musisz nikogo grać. Jesteś moją królową. - objął dłońmi moją talię.

- Ach tak? A nie cesarzową? - zapytałam z przytykiem.

- Może bardziej ... panią mego serca, moim sensem istnienia, epicentrum mojego wszechświata,  moim słońcem i wszystkimi gwiazdami na niebie ... - mówił dramatycznym i przesadzonym głosem.

- Okej, zrozumiałam przekaz. - zaśmiałam się i szybko cmoknęłam jego policzek. 

- Z czego się śmiejesz? To sama prawda. - patrzył na mnie tym swoim metalicznym, ale ciepłym spojrzeniem, jak gdyby nic poza mną nie istniało. Kąciki jego ust były uniesione ku górze, nie w żadnym sarkastycznym grymasie, ale szczerym uśmiechu. 

Co ty na to Debra? Czy to na ciebie patrzy z taką troską i miłością? Czy do spotkania z tobą odlicza każdą godzinę? Czy o tobie napisał cały album, o tym jak bardzo cię kocha?  Czy to przed tobą uklęknął i prosił żebyś spędziła z nim całą wieczność? Czy tobie ufa na tyle, żeby powierzyć ci połowę swojego życiowego dorobku? Czy to tobie wieczorami parzy herbatę i gra na gitarze twoje ulubione piosenki? Czy to z tobą chce mieć dzieci i wspólnie się zestarzeć? On jest MOIM mężem. Nigdy nie będziesz mną, Debra.

- O czym myślisz? - zapytał widząc, że odleciałam myślami gdzieś daleko.

- O tym, jak bardzo cię kocham. - uśmiechnęłam się do niego słodko, a gdy położył swoją ciepłą dłoń na moim policzku, zaczęłam się do niego łasić jak kotka.

- Uwierz, że nawet w połowie nie kochasz mnie, tak jak ja ciebie. - wypalił zaczepnie. 

- Chcesz się przekonać? - podjęłam wyzwanie.

- Możesz próbować, ale jest to niemożliwa niemożliwość. - posłał mi zawiadcki uśmiech

- Właściwie to ... wezmę prysznic. Byłam w podróży przez kilkanaście godzin, więc sam rozumiesz. - ku niezadowoleniu mężczyzny podniosłam się z niego i wolnym krokiem ruszyłam w stronę łazienki. 

Pozbyłam się ubrań nie spiesząc się zbytnio. Wykorzystałam fakt, że łazienka znajdywała się na wprost łóżka i dobrze wiedziałam, że właśnie mnie obserwuje z tym swoim nonszalanckim uśmieszkiem. Gdy pozbyłam się niepotrzebnej odzieży posłałam mu ostatnie zaczarowane spojrzenie mówiące ,,Chodź tu i mnie zniszcz" i weszłam za szklane drzwi. Było dosyć zimno i chłód gwałtownie uderzył w moje ciało. Odkręciłam kurek gorącej wody i wkrótce przyjemne ciepło rozlało się po mojej skórze. Pozwoliłam żeby woda oblała również moje włosy i twarz. Po tylu godzinach tłuczenia się samolotem, a potem po zatłoczonym mieście, ten prysznic był naprawdę wybawieniem. Dawno nie czułam się tak rozluźniona. Gdy otworzyłam oczy zauważyłam, że Kastiel stoi oparty o framugę drzwi i patrzy na mnie z fascynacją.

- Dołączysz do mnie? - zapytałam uwodzicielsko zagryzając wargę. Jego oczy rozbłysnęły na te trzy proste słowa.

- Myślałem, że nigdy nie zapytasz. - był już w trakcie ściągania swojej bluzy. Rzucił ją niedbale na podłogę i zrobił to samo z pozostałymi częściami garderoby. Nie zwlekając wszedł pod strumień wody, oplótł ramionami moją talię i zmusił żebym oparła się plecami o wykafelkowaną ścianę. Jak najszczelniej przycisnął swoje ciało do mojego, przez co poczułam duży dowód jego podniecenia ocierający się o mój brzuch.

- Ktoś tu jest podekscytowany. - zachichotałam cicho spoglądając w jego pełne pożądania oczy.

- Nic na to nie poradzę. - wymruczał. Lekko poruszał swoimi biodrami, desperacko szukając jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. - Jesteś za ładna. 

To było dla nas zbyt wiele. Nasze usta połączyły się w szybkim, chaotycznym pocałunku wyrażającym, jak bardzo obydwoje siebie potrzebujemy. Nasze języki walczyły ze sobą, a Kastiel nieoczekiwanie przenosił swoje pieszczoty na moją szyję, obojczyki i dekolt, żeby zaraz znowu całować moje wargi. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim jego dłonie pieściły moje plecy, biodra, brzuch i uda. Prawie krzyknęłam kiedy poczułam jego palce (bardzo utalentowane palce) na łechtaczce. Kreślił na niej kółka, przejeżdżał palcami wzdłuż niej i robił to tak zręcznie, że nie potrafiłam powstrzymać jęków. Kastiel nadal uparcie się w mnie wpatrywał, jakby nie chciał przegapić żadnej mojej reakcji.

- Masz takie piękne wargi. Chcę cię zjeść. Chcę cię pożreć. - nie miałam zamiaru stawiać mu jakichkolwiek granic, dlatego wysunęłam usta do pocałunku, na co on się zaśmiał. - Nie mówię o tych wargach.

- Ach ...? 

- Nie martw się kochanie, sprawię, że poczujesz się dobrze. - uklęknął przede mną, podniósł moją nogę i zarzucił ją sobie na ramię. Posłał mi ostatni uwodzicielski uśmiech po czym zatopił język, tam gdzie najbardziej tego potrzebowałam.  

- Kas! - modliłam się żeby dźwięk, uderzającej o kafelki, wody wystarczająco zagłuszy nasze poczynania.

- Nigdy mnie nie zawodzisz, Bree. Zawsze smakujesz, tak cholernie dobrze. - jego każde słowo wysyłało falę uderzeniową do mojego mózgu, które echem odbijało się w całym moim ciele. Z moich oczu poleciały łzy, a nogi zaczęły się trząść, gdy owijał językiem mojej łechtaczkę, delikatnie ją szczypiąc. 

Chciałam coś powiedzieć. Cokolwiek. Podbudować jego ego. Powiedzieć, jak dobrze mi z nim. Ale jedyne co mogłam w tej chwili zrobić, to złapać jego włosy i czekać na orgazm, który nieubłagalnie się zbliżał. Jęczałam ciągnąc czerwone kosmyki i pozwoliłam żeby dokończył robotę, w której był cholernie dobry. Głośno krzyknęłam kiedy poczułam, jak soki spływają po moich udach, a Kastiel patrzył na mnie od dołu, zachwycony efektem swojej pracy.

- Co ty ze mną robisz dziewczynko? - normalnie zaoferowałabym jakąś dowcipną odpowiedź, ale w tej chwili po prostu nie mogłam. Moje zmysły były przeciążone. Jego dotyk, jego wzrok, jego zapach, jego głos ... jego wszystko. To było zbyt dużo. Potrzebowałam chwili żeby dojść do siebie. Chyba wyczuł, że potrzebuje przerwy, bo wstał i mocno mnie przytulił, przyciskając moją głowę do swojej klatki.

- Chcesz żebym oddała ci przysługę? - zapytałam czując jak jego penis wywierca dziurę w moim pępku, ale pokręcił głową.

- Wiesz, że w normalnych okolicznościach nie pogardziłbym dobrym lodem, ale ... - przysunął usta do mojego ucha. - Marzę o tym żeby być w tej ładnej cipce. - wymruczał.

- Romantyk. - parsknęłam dalej próbując unormować oddech.

- Od zawsze. - przygryzł płatek mojego ucha po czym podniósł mnie, tak że nasze biodra się stykały. Instynktownie owinęłam go nogami i oparłam się o jego ramiona, a on asekurował mnie trzymając mnie pod udami i opierając o ścianę. - Gotowa?

Tylko przytaknęłam.

- Muszę to usłyszeć, kochanie. - ustawił swojego członka przy moim wejściu. Już sam ten gest spowodował, że znowu zrobiło mi się strasznie gorąco.

- Kastiel, przysięgam na Boga, jeśli się nie pośpieszysz i ... - moje zdanie zostało przerwane jękiem, który wyrwał się z moich usta, gdy zatopił się we mnie, wchodząc do końca i niemożliwie mnie rozciągając od środka. Nie robiliśmy tego od jakiegoś czasu, więc musiałam przywyknąć do tego uczucia rozepchania, ale mężczyzna cierpliwie czekał głaszcząc mnie po plecach.

- Jak to możliwe, że zawsze jesteś taka ciasna. - uśmiechnęłam się na ten chyba komplement. - Wszystko dobrze? Jesteś gotowa?

- Kochaj się ze mną Kas, proszę. - wymruczałam i poczułam jak wykonuje pierwsze pchnięcie, a potem kolejne i kolejne, dopóki nie osiągnął stabilnego rytmu, który nam odpowiadał i wyrywał z naszych ust jęki rozkoszy. Woda cały czas spływała po naszych ciałach, a Kastiel wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż zwykle. 

- Jestem blisko. - wyszeptał po chwili chowając twarz w zagłębieniu moje szyi.

- Ja też, Kassi. - pocałowałam wyeksponowaną skórę na jego karku.

Zachowując silne, równe ruchy bioder, Kastiel przełożył jedną ze swoich dłoni spod mojego tyłka do krocza i zaczął masować moją łechtaczkę. Nim zdążyłam go ostrzec poczułam silne, przyjemne mrowienie w całym ciele i z długim krzykiem doszłam po raz drugi, mocno wbijając paznokcie w jego plecy i ramiona. Mężczyzna czując, jak wokół niego zaciskają się moje mięśnie, przyśpieszył swoje ruchy i sam doszedł do euforii w przeciągu kilkunastu sekund. Poczułam jak jego sperma rozlewa się w moim wnętrzu, a go samego przechodzą skurcze wywołane silnym orgazmem.

- Kocham cię. - jęczał jakby instynktownie. - Kocham cię, kocham cię, KURWA KOCHAM CIĘ, BREE! 

Uśmiechnęłam się promiennie, całując jego kark, szyję, ramiona ... wszędzie, gdzie tylko sięgnęły moje usta.

- Też cię kocham, Kassi.

I co, Debra? Nadal wydaję ci się, że myśli o tobie, gdy się kochamy? Żałuję, że nie możesz tego słyszeć, jak mnie pieprzy i krzyczy MOJE imię.

Pozostaliśmy tak przez chwilę, pławiąc się w tej namiętności i przytulając się do siebie z niezrównaną zaciekłością. Nie ma mowy, że ktoś kiedykolwiek mi go odbierze.

- Bree, nie że narzekam, ale dusisz mnie. - wymamrotał.

- Przepraszam. To z miłości. - ostatni raz go cmoknęłam i zeskoczyłam z jego bioder.

- Czekaj pomogę ci się umyć. Jestem ci to winien, bo chyba zostawiłem coś po sobie. - wskazał na białą maź, która ze mnie wypływała. 

- Och, masz na myśli to? - wzięłam trochę na palec i zlizałam dokładnie, spoglądając prowokująco na mojego męża. On stał nieruchomo z półotwartymi ustami. Po chwili mentalnie się otrzepał.

- Nie wpadnę w tą pułapkę, dziewczynko. - zaśmiał się po czym sięgnął po gąbkę i żel. - Chodź tutaj. - z oddaniem zaczął myć moje ciało, kawałek po kawałku, nie omijając żadnego miejsca. Zaproponował nawet, że umyje moje włosy, na co się zgodziłam. Seks był wspaniały, ale to z jakim uwielbieniem i niemal świętością mnie traktował było jeszcze lepsze.  Po wszystkim pomógł mi owinąć się w ręcznik, a sam postanowił, że zamówi nam coś do jedzenia. 

Obserwowałam go, podczas gdy rozmawiał przez telefonem z obsługą hotelową, a w głowie miałam tylko jedno pytanie.

Czy byłbyś w stanie mnie okłamać, Kastiel?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro