40. Veilmont Inc.
Mimo, że tej nocy nie zaznałam zbyt dużo snu, to kiedy zadzwonił budzik wstałam zmotywowana i pełna energii. Już tylko cztery dni dzieliły mnie od spotkania z Kastielem. Wykonałam rutynową poranną toaletę i zabrałam się za zrobienie szybkiego śniadania. Podczas wcinania kanapek z serem zrobiłam przegląd ulubionych social mediów natrafiając na nowy post Crowstorm'u, gdzie widniało zdjęcie wszystkich członków zespołu trzymających duże kufle piwa i szczerzących się do zdjęcia.
,,Manchester jesteśmy na was gotowi!" - głosił opis pod zdjęciem.
Oczywiście moją uwagę przykuł czerwonowłosy lider grupy wyglądający, jak chodzący bóg i kolejny raz podziękowałam w myślach siłą wyższym za tak seksownego faceta. Uśmiechnęłam się na myśl, że mimo naszej rozłąki miło spędza czas z zespołem. Zostawiłam serduszko pod postem i nie mogłam sobie odpuścić przeczytania paru komentarzy. Oprócz imponującej liczby emotek z serduszkami i innymi wyznaniami miłości znalazłam takie, które naprawdę mnie rozbawiły.
,,Obrączka na palcu Kastiela [*]''
,,Czy on nie jest za młody na małżeństwo?"
,,Żona nie ściana, da się przesunąć"
,,Jak zostać Brianną?"
Napisałam jeszcze krótką wiadomość do Kastiela, że go kocham, jestem z niego dumna i trzymam kciuki za dzisiejszy koncert. Gdy zegarek wskazał 8:25 wiedziałam, że muszę się wziąć w garść i zakończyć ten moment lenistwa. Dopiłam resztkę kawy i pomaszerowałam w kierunku garderoby. Byłam świadoma, że mam kilka ważnych spotkań, ale równocześnie nie chciałam wyglądać zbyt sztywno, więc postawiłam na raczej casualową elegancję; spodnie z wysokim stanem rozszerzające się w nogawkach, przylegający, cienki sweter z wyższym kołnierzykiem, torebka, którą Kastiel przywiózł mi z Mediolanu oraz szpilki z czerwoną podeszwą, które były niewyobrażalnie niewygodne, ale to nieważne. Założyłam jeszcze ulubioną biżuterię, spsikałam się perfumami i pomalowałam usta szminką. Cały look był utrzymany w jesiennej kolorystyce brązu, czerni, beżu, który ładnie współgrał z moją karnacją i blond włosami. Czułam się naprawdę dobrze.
- Wyglądasz jak milion dolarów, Bree. - pochwaliłam samą siebie w lustrze, ale natychmiast poczułam zażenowanie. Może powinniśmy zaadaptować psa lub kota. Przynajmniej mogłabym prowadzić swoje monologi do kogoś.
Wychodząc z domu nałożyłam na siebie jeszcze, pasujący do reszty, płaszcz, wrzuciłam do torebki telefon oraz portfel, a z komody zgarnęłam klucze z domu i samochodu. Trzymając pilota do mojego białego Range Rover'a, zawahałam się trochę. Hmmm nic się nie stanie jak wezmę jego samochód. Chwyciłam za kluczyki do Camaro Kastiela i zadowolona z wyboru, ruszyłam do podziemnego garażu, który mieścił się w naszym apartamentowcu.
Chociaż limity prędkości w mieście nie pozwoliły mi w pełni nacieszyć się tą przejażdżką to i tak bawiłam się dobrze, słuchając ulubionej playlisty na Spotify. Darłam się w niebogłosy śpiewając Harrego Styles'a, nie zważając na to, że kierowcy obok mogą zobaczyć mój mały koncert. Przejeżdżając obok kawiarni z biało-zielonym logo chwilę się zawahałam, ale moja wewnętrzna jesieniara wygrała.
Zaparkowałam, niemal perfekcyjnie, pod firmą i weszłam do budynku niosąc dwa tekturowe kubki z Pumpkin Spice Latte, upijając łyka z jednego z nich.
- Dzień dobry, pani Veilmont! - przywitał mnie ochroniarz. Czy wspominałam, jak bardzo lubię być nazywana panią Veilmont?
- Dzień dobry, Steve! Prosiłam, żebyś mówił mi po imieniu. - uśmiechnęłam się do niego serdecznie. - Co słychać? Czy z Susan już lepiej?
- Tak, ona ... cały czas bierze leki. Widać poprawę, ale czekamy na oficjalne potwierdzenie, że ten koszmar już się skończył. - uśmiechnął się smutno.
- Trzymam za was kciuki. Razem z Kastielem cały czas o was myślimy. Gdybyś czegoś potrzebował daj znać. - położyłam dłoń na jego ramieniu i posłałam mu ciepły uśmiech.
- Oczywiście i dziękuję za wyrozumiałość pani Veil ... to znaczy ... Brianno. - niezręcznie podrapał się po karku, a ja życzyłam mu miłego dnia i ruszyłam w kierunku biura, po drodze witając się ze wszystkimi.
Czasem zastanawiałam się, gdzie bym była gdyby nie Kastiel. Nie oszukiwałam się. Swoją pozycję miałam tylko dzięki niemu i chociaż jak bardzo by mnie nie chwalił za spryt, talent i pracowitość, to i tak z tyłu głowy miałam tą myśl, że jestem tutaj tylko i wyłącznie za sprawą pierścionka na moim palcu i być może paru umiejętności łóżkowych. Czy mi to przeszkadzało? Niekoniecznie. Gdy tylko Kastiel zarzucił pomysł o otwarciu swojej własnej wytwórni, poparłam go całkowicie. Już mniej poprałam jego pomysł posadzenia mnie na stołku dyrektora, ale słysząc jego przemowę pod tytułem ,,w tym świecie nie mogę ufać nikomu poza tobą, Bree", dałam się namówić na okres próbny, ale zostałam tu na pół roku i póki co nie przewiduję zmian. Lubię tę pracę, zwłaszcza ludzi tutaj, którzy mimo, że są mieszanką kultur, wyznań i punktów widzenia to w jakiś dziwny sposób świetnie się dogadują i tworzą zgrany team.
Oczywiście nie wszyscy uważają, że zasługuję na to stanowisko. Ktoś kogo gabinet właśnie mijałam, a on nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Słysząc jego głos dyskretnie zatrzymałam się pod drzwiami.
- Mówię ci, gdyby każdy z nas rozwarł nogi przed czerwonym, to wszyscy bylibyśmy prezesami. - zarechotał obrzydliwie.
- No nie wiem, Adam. Brianna jest spoko. - drugi z pracowników się odezwał. - Tak, jest żoną szefa, ale zasługuje na to. Nigdy się nie drze, zawsze pomaga, potrafi docenić. Wolę ją niż Kastiela. Ty wiesz jaki on potrafi być irytujący?! - cicho zaśmiałam się na myśl, że podpisuję się pod ostatnim stwierdzeniem.
- To nie zmienia faktu, że musi być zajebista w łóżku, skoro dostała połowę udziałów od tak ... - pstryknął palcami w momencie, gdy postanowiłam wejść do pomieszczenia.
- Dzień dobry! - powiedziałam wesoło. - Czy chciałbyś porozmawiać o moich umiejętnościach łóżkowych w cztery oczy? Mogłabym ci sprzedać parę wskazówek.
- Brianna?! To znaczy ... tak sobie żartujemy ... prawda Chris?! - nerwowo spojrzał na współpracownika.
- Mnie w to nie mieszaj! - drugi podniósł ręce w geście niewinności i pośpiesznie wyszedł z pomieszczenia.
- Adam, jeśli masz do mnie jakiś problem, to przyjdź porozmawiać o tym na osobności, a nie oceniaj mojego życia erotycznego przy innych, proszę. - stanęłam z wysoko podniesioną głową, udając pewną siebie. Nie pozwolę żeby ktoś wszedł mi na głowę.
- Tak jest! Oczywiście! Przepraszam. - wiedziałam, że jego słowa nie są szczere, ale postanowiłam to zignorować, więc wyszłam bez słowa. - Brianna, czekaj! Kastiel się o tym nie dowie, prawda?!! Powiedz, że się nie dowie! - wykrzyknął przestraszony, ale już mnie to nie obchodziło. Szłam korytarzem pewnym krokiem bitch boss, popijając kawę i dyskretnie się uśmiechając. Nie, nie dowie się. Ale jestem na tyle wredna, żeby potrzymać go w niepewności.
Weszłam do mojego gabinetu, odwiesiłam płaszcz i torebkę. Gdy zasiadłam do biurka, wzięłam głęboki wdech widząc stertę papierów przede mną. Podwinęłam rękawy, wzięłam kolejnego łyka kawy i podniosłam pierwszą teczkę.
Po około piętnastu minutach usłyszałam bezceremonialne otwarcie drzwi. Nawet nie musiałam podnosić głowy, żeby wiedzieć kto to.
- Spóźniłeś się. - próbowałam żeby mój głos brzmiał poważnie.
- Widzę, że jeszcze nie odbiło ci od władzy. Dalej jesteś w stanie sama sobie kupić kawę. - zignorował moje słowa.
- Dla ciebie również. - podsunęłam w jego kierunku drugi tekturowy kubek.
- O pani, twoja hojność nie zna granic! Prawdziwa królowa ludu. - pokłonił się błazeńsko, a ja w tym momencie już nie mogłam wytrzymać jego głupoty i parsknęłam śmiechem.
- Powiedz ... dlaczego jeszcze tutaj pracujesz? - z rozbawieniem spojrzałam na niewysokiego chłopaka o azjatyckich rysach. Shin już na rozmowie kwalifikacyjnej, na stanowisko mojego asystenta, wzbudził zaufanie. Nie bredził, był konkretny, szczery do bólu i za to go polubiłam.
- Bo dostarczam ci codziennych plotek i kryje cię kiedy jeździsz na ,,spotkania zarządu", które są tak naprawdę pieprzeniem zarządu, konkretnie tego wysokiego z czerwonymi włosami. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dbam tylko o morale, miłościwie nam panującego, prezesa. - podjęłam jego żart.
- Chwała wielkiemu Kastielowi! - zasalutował po czym obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Co tam dla mnie masz? - wskazałam plik dokumentów, który trzymał w rękach.
- Więc mamy tutaj umowę z Yamaha Guitar Group oraz zapytanie z Steinberga. - podał mi kartki, które pobieżnie przejrzałam
- Czy aby na pewno mam prawo to podpisać? Chodzi tutaj o kilkusettysięczne kwoty. Czy to nie Kastiel powinien się tym zająć? - spojrzałam na niego z lekkim przerażeniem.
- Z tego co wiem Jim już zapoznał go wstępnie z tematem. Poza tym jesteś szczęśliwą posiadaczką połowy udziałów Veilmont Inc., więc odpowiadając na twoje pytanie: Tak masz prawo to podpisać, jak nikt inny. W końcu twoje nazwisko jest w nazwie firmy. - puścił mi oczko.
- Okej, okej ... daj mi chwilę żeby to przejrzeć. - westchnęłam.
- Jak sobie życzysz, wasza wysokość. Gdybyś mnie potrzebowała będę w swoim biurze.
- Ach tak? Nie u Tiny? - zapytałam zaczepnie, ale on tylko pokazał mi język i wyszedł zostawiając mnie samą z górą papierów. Nie zwlekając dłużej wzięłam się do pracy.
Po kilku godzinach pracy byłam naprawdę zadowolona z efektu. Stos teczek zmniejszył się o ponad połowę. Część dokumentów była sprawdzona i podpisana, a niektóre odłożyłam na bok, żeby skonsultować je jeszcze z naszymi prawnikami. Nabrałam ochoty na zrobienie sobie krótkiej przerwy i jakiś szybki lunch w pobliskiej restauracji. Podniosłam telefon z nadzieją, że zobaczę wiadomość od Kastiela, jednak niestety się zawiodłam. Cóż ... pewnie jest zajęty. Otworzyłam okienko czatu z Priyą z zamiarem zapytania jej czy jest chętna na wspólny obiad, ale ktoś jak burza wpadł do mojego gabinetu. Tym kimś był, nie kto inni jak, Shin.
- Alarm czerwony, szefowo!
- Co się stało? - zapytałam nerwowo.
- Dział HR nawalił. Dzisiaj mają się odbyć rozmowy kwalifikacyjne na stanowisko sekretarki. I wyobraź sobie, że nie ma nikogo kto te rozmowy mógłby przeprowadzić. Kate jest na urlopie, dziecko David'a się rozchorowało i nie przyszedł, a Patricia zarzeka się, że tego nie zrobi, bo to nie jej działka. Kandydaci mają tu być za pół godziny. Co robić?
- Ehhh ... - spojrzałam na swoje biurko, na którym leżało jeszcze całkiem sporo do ogarnięcia, ale trudno. Najwyżej zostanę dłużej niż przypuszczałam. - Ja się tym zajmę. Załatw mi wszystkie CV kandydatów. Muszę wiedzieć chociaż jak mają na imię. I przygotuj salę konferencyjną, proszę.
- Tak jest, szefowo! - wyszedł w pośpiechu zanim skończył zdanie.
- To będzie tragedia ... - wzięłam ostatniego łyka kawy. Może jednak wykorzystam swoją władzę i poproszę Shin'a o jeszcze jedną ...
Dwadzieścia minut później siedziałam już przy dużym stole konferencyjnym przeglądając profile kandydatów i starając się zapamiętać, jak najwięcej informacji. W głowie formułowałam też pytania, jakie mogłabym zadać i żeby nie palnąć kretyńskim ,,Gdzie widzisz się za pięć lat?". Miały się pojawić cztery osoby. Yellen, Trevor, Nina oraz Mike. Cholera ... pomyślałam kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Brianna jesteś gotowa?
- Tak. - wstałam z krzesła, dłońmi wyprostowałam ubranie, szybkim ruchem poprawiłam włosy i przylepiłam uśmiech na usta. Mam nadzieję, że wyglądał na szczery.
- Będzie dobrze, wyglądasz olśniewająco. Prawdziwa girl boss. Slay queen! - próbował złagodzić sytuacje wygłupami widząc, że się stresuję, ale nie pomogło. - Dobra, dobra. Już przestaje. Pierwsza będzie Nina.
- Okej, zaczynajmy. - kiwnęłam głową i wzięłam głęboki wdech. Shin na chwilę wyszedł po czym wrócił z niską blondynką.
- Dzień dobry, pani Veilmont! - przywitała się z entuzjazmem, a w jednym momencie, w mojej głowie wszystkie kropki się połączyły i usłyszałam dzwonek jak w teleturniejach. To Nina. TA NINA. Nina przez którą, Lysander; najlepszy przyjaciel mojego męża, w liceum przeżył koszmar i omal nie zginął przejechany przez samochód na naszych oczach. Co prawda wyglądała doroślej. Na małym, niewyraźnym zdjęciu, jakie było dołączone w CV, nie mogłam jej rozpoznać. Nazwiska również nie kojarzyłam. Ale jej oczy powiedziały mi wszystko. Tak samo intensywnie niebieskie, jak wtedy. Otrząsnęłam się mentalnie uświadamiając sobie, że już chwilę stoję w ciszy i przyglądam jej się. Zarówno ona, jak i Shin patrzyli na mnie pytająco czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony.
- Dzień dobry, Nino. Proszę mów mi po imieniu. Jestem Brianna. - uścisnęłyśmy sobie ręce i posłałam jej lekki uśmiech. Zachowuj się profesjonalnie powtarzałam sobie w myślach. Wskazałam jej miejsce na krześle. Usiadła dziękując. - Czy napijesz się czegoś?
- Nie, nie, dziękuję, Jest w porządku.
- A więc ... - zajęłam miejsce obok niej i chciałam zacząć rozmowę, ale przerwała mi gwałtownie.
- Ja ... ja przepraszam. Znam panią! To znaczy znam ciebie. Jesteś Brianna, dziewczyna Kastiela. To znaczy teraz żona, ale ... ale wtedy dziewczyna i wiem, że to co zrobiłam Lysandrowi było straszne. I pamiętam, jak Kastiel na mnie nawrzeszczał na korytarzu szpitala. Przeprosiłam Lysandra i twojego chłopaka. To znaczy męża! Przepraszam, ale wtedy był chłopakiem. Cały czas mi się myli. Od tego czasu naprawdę zmądrzałam. I ... i wiem, że mam małą szansę na tę pracę, bo pewnie dalej jesteście na mnie wkurzenie, ale naprawdę jej potrzebuję! - jej monolog wprawił mnie w osłupienie, a ona patrzyła na mnie, jakby to ode mnie miało zależeć jej życie.
- Dobrze, Nino. Uspokójmy się. Nie będę cię oceniać za czyny, które wydarzyły się parę lat temu. Nie wątpię, że wydoroślałaś od tego czasu.
- Bardzo przepraszam. - spuściła głowę zawstydzona. - Za tamto i za mój wybuch.
- Nic się nie stało. - nie wiem czemu, ale poczułam sympatię do tej dziewczyny. - Może porozmawiamy o stanowisku asystentki? - posłałam jej ciepły uśmiech
- Tak, jak najbardziej!
Rozmawiałyśmy przez około godzinę i muszę przyznać, że całkiem dobrze się dogadywałyśmy. Temat bardzo często i naturalnie przechodził do sfer mniej zawodowych. Chociaż nie pytałam, ona chętnie opowiadała o życiu osobistym, o swojej matce, uczelni, problemach. Bardziej czułam się jak na plotkach z koleżanką niż jakbym prowadziła rozmowę kwalifikacyjną z potencjalną przyszłą pracowniczką. I chociaż zdawałam sobie sprawę, ze to nieprofesjonalne to ta dziewczyna wzbudzała u mnie sympatię. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Mimo, że była dosyć emocjonalna nie mogłam jej wypomnieć braku zaangażowania. Bez wątpienia zależało jej na tej pracy.
- Okej, to by było na tyle. Wiem już wszystko, co chciałam wiedzieć. Jak podejmiemy decyzję to skontaktujemy się z tobą. - wstałam z miejsca na znak, że rozmowa jest już zakończona. Wiedziałam, że za drzwiami czeka prawdopodobnie kolejna osoba.
- O nie! Skontaktujemy się z tobą znaczy tyle co ,,Nie chcemy cię tutaj, szukaj miejsca gdzieś indziej". - powiedziała żałośnie z miną smutnego szczeniaczka.
- Nie, to znaczy, że muszę jeszcze porozmawiać z kilkoma innymi osobami, które aplikują na stanowisko i wybrać tą, która spełnia nasze oczekiwania. - próbowałam jej wytłumaczyć.
- Okej, okej ... ale mam szansę prawda? - spojrzała na mnie z nadzieją.
- Oczywiście, że tak. - zaśmiałam się.
Pożegnałyśmy się, a Nina nie omieszkała jeszcze raz mi przypomnieć, że będzie najlepszym wyborem. Wzięłam łyka wody i byłam gotowa na spotkanie z kolejną osobą. Byłą nią niejaka Yeelen, która nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia. Zachowywała się jakby to ona prowadziła tą rozmowę i to nie o stanowisko sekretarki, a co najmniej prezesa. Dodatkowo zauważyłam u niej jakąś dziwną obsesję na punkcie Kastiela. Kiedy zapytała mnie o rozmiar jego buta zrobiło się naprawdę niezręcznie. Ostatni był Trevor, który perfidnie ze mną flirtował i nawet nie próbował ukrywać, że jest inaczej. Naliczyłam co najmniej piętnaście podtekstów seksualnych i to w przeciągu dziesięciu minut. Tajemniczy Mike nigdy się nie zjawił. Może to i lepiej. Ucieszona, że skończyłam już tą katorgę, miałam już zbierać się na kolejne tortury, jakim było przejrzenie pozostałej sterty papierów, która spokojnie czekała na moim biurku, jednak Shin mnie zatrzymał.
- Brianna, jest jeszcze jedna osoba. - poinformował mnie i był chyba tak samo zaskoczony, jak ja.
- Niejaki Mike?
- Jakaś dziewczyna. Mówi, że była umówiona.
- Dobrze, ale poproś ją do mojego gabinetu. Tutaj zrobiło się strasznie zimno. Wezwij kogoś żeby sprawdził co z ogrzewaniem. - objęłam się ramionami próbując się ogrzać. Nie wiem czy to faktycznie zimna temperatura, czy żart o stopach, który opowiedział mi przed chwilą Trevor, tak mnie zmroził.
- Robi się!
Gdy byłam już w moim ciepłym, przytulnym biurze spojrzałam na zegarek, który wskazywał już 16:00. Westchnęłam cicho myśląc, że trochę jeszcze sobie tutaj posiedzę. Szybko spojrzałam na ekran telefonu. Wiadomości od Kastiel nadal nie było. Rozumiem, że jest w trasie, ma próby, koncerty, spotkania z fanami i dziennikarzami, ale naprawdę mógłby poświęcić parę sekund na napisanie wiadomości w stylu ,,Żyję i mam się dobrze". Mimo poirytowania wymusiłam na twarzy uśmiech słysząc, jak na korytarzu stukają damskie obcasy i wiedziałam, że zaraz do pomieszczenia wejdzie tajemnicza kobieta. Drzwi otwarły się, a we mnie uderzył zapach mocnych perfum.
- Dzień dobry! - chciałam ją ciepło przywitać, ale gdy spojrzałam na jej twarz mój uśmiech zanik bezpowrotnie, a zastąpił go grymas szoku i chyba nienawiści.
- Witam, witam ... szanowna pani Veilmont. - wyszczerzyła zęby w obrzydliwie wstrętnym, niemal szczurzym, uśmiechu.
- Debra ...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro