Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39. Już wyjeżdżasz? (+18)


Obudził mnie dźwięk sprzączki paska. Leniwie otworzyłam oczy. Za oknami było jeszcze ciemno. Westchnęłam cicho kiedy połączyłam ze sobą fakty. Kastiel miał nocny lot do Monachium. Wracał na trasę koncertową. Chociaż miałam świadomość, że wrócił do domu tylko na cztery dni, to minęły one stanowczo za szybko. Kastiel wyszedł z garderoby, tylko połowicznie ubrany. Nie zauważył, że już nie śpię, gdyż był za bardzo zaaferowany przygotowaniem do podróży. Położyłam się na boku i z zafascynowaniem obserwowałam, jak mężczyzna nakładał na siebie prostą, czarną koszulkę, którą w miarę jak przesuwał ją po swoim ciele, doskonale opinała każdy jego mięsień. Na chwilę obrócił głowę, szukając czegoś wzrokiem, przez co mogłam wpatrywać się w jego idealny profil. Nos perfekcyjnie prosty, żuchwa i kości policzkowe wyraźnie zarysowane, cudowne metaliczne oczy, jednocześnie tak chłodne i przeszywające, jak i wypalające dziurę w duszy i sercu, a to wszystko otulone kaskadą ciemno czerwonych, aksamitnych kosmyków, jeszcze lekko mokrych, włosów, które sięgały do łopatek. Wyglądał nieskazitelnie, niczym grecki bóg wyciągnięty z mitologii, jak i tajemniczy, upadły anioł z mrocznej opowieści. Nic dziwnego, że tak łatwo dałam się wciągnąć w jego sidła. Przejechał ręką wzdłuż włosów, aby zgarnąć je do tyłu. Obrączka z białego złota, muśnięta słabym promieniem światła, zalśniła na jego palcu. Uśmiechnęłam się do siebie na myśl, że on też wpadł w moją pułapkę. Musiał poczuć na sobie mój wzrok, gdyż odwrócił się gwałtownie i spojrzał na mnie ciepło.

- Przepraszam kochanie, nie chciałem cię obudzić. - podszedł do łóżka, po czym schylił się i pocałował moje czoło. - Śpij dalej.

- Już wyjeżdżasz? - zapytałam, jakby odpowiedź nie była oczywista.

- Tak, za godzinę muszę być na lotnisku. - położył rękę na moim biodrze i zaczął delikatnie je gładzić.

- Naprawdę musisz? Nie możesz zostać jeszcze trochę? - moja mina musiała być naprawdę żałosna, gdyż Kastiel zaśmiał się cicho i z politowaniem ucałował czubek mojej głowy.

- Naprawdę muszę. Czeka na mnie siedemdziesiąt tysięcy osób i liczą na show swojego życia.

- Nie obchodzi mnie to. - powiedziałam pół żartem, pół serio, na co Kastiel się roześmiał.

- Brianno Veilmont, ale z ciebie egoistka. Czy to ja cię tak zepsułem? Gdzie ta twoja altruistyczna dusza?

- Znika, gdy muszę dzielić się swoim mężem z całym światem. - odpowiedziałam nadąsana.

- Mogę cię pocieszyć, tym, że twój mąż zawsze myśli tylko o tobie. Nieważne, na której półkuli jest, w której strefie czasowej i jak daleko stąd. - kurczowo mnie przytulił. - Kocham cię Bree i nic tego nie zmieni.

- Wiem o tym ... - wtuliłam się w jego ramiona przybliżając nos do jego szyi i zaciągając się jego cudownym zapachem. - Ładnie pachniesz. - przejechałam nosem po jego skórze.

- Nie zmieniłem perfum od czasów liceum.

- I właśnie dlatego je lubię. - sunęłam dłońmi po jego wyrzeźbionych ramionach i przygryzłam wargę czując, jak w moim podbrzuszu rośnie przyjemny żar.

- Jeszcze ci mało dziewczynko? Kochaliśmy się zaledwie parę godzin temu. - zakpił, ale jego ręka z mojego biodra przemieściła się na udo, gdzie kciukiem zaczął kreślić przypadkowe wzory.

- Chcę się z tobą pożegnać. I stworzyć scenariusze, do których będę mogła fantazjować przez najbliższe dwa tygodnie. - postanowiłam użyć mojej tajnej broni i wykorzystać fakt, że pod kołdrą byłam zupełnie naga. Odkryłam pościel odsłaniając klatkę piersiową dodatkowo trochę się wyginając i eksponując swoje atuty. Kastiel na chwilę przestał oddychać i tylko wpatrywał się we mnie jak w obraz.

- To jak będzie? - zapytałam nie ukrywając satysfakcji z efektu mojej prowokacji.

- Hmm ... masz przekonujące argumenty. - niespodziewanie wstał, szybkim ruchem zdjął koszulkę i rzucił ją niedbale za siebie z głupim uśmiechem na twarzy. Całkowicie pozbyłam się kołdry, odsłaniając całe swoje nagie ciało. Nie musiałam długo czekać, aby poczuć na sobie jego ciężar. Jego palce podążały szlakiem poprzez moją szyję, obojczyki i zatrzymały się na piersiach. Cicho pisnęłam, gdy uszczypnął mój sutek. - A teraz powiedz... będziesz dla mnie dobrą dziewczynką?

- Yhmm ... - wymruczałam nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. Od podniecenia aż szumiało mi w uszach.

- Używaj słów kochanie. - Tym razem to jego język znalazły się na mojej wrażliwej skórze. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć zagryzł zębami brodawkę.

- Kastiel ...! - krzyknęłam zaskoczona bólem, którego echo przyjemnie odbiło się w moim kroczu.

- No już, ty mój aniołku z rogami. Powiedz, jak bardzo tego chcesz. Jak bardzo mnie pragniesz. - dźwięk rozpinanego skórzanego paska, a zaraz po nim rozporka, chyba nigdy nie był jeszcze tak seksowny, jak teraz.

- Kastiel, proszę ... - wysapałam widząc, jak penis mojego faceta wyskoczył z jego bokserek i choć nigdy jakoś głęboko nie zastanawiałam się nad anatomią męskich przyrodzeń to cholera ... jego był po prostu ładny.

- O co? - parę razy przesunął dłonią po swoim przyjacielu, po czym umiejscowił go między moimi nogami, jeszcze we mnie nie wchodząc. Nie musiał mnie przygotowywać. Byłam mokra i gotowa.

- Pieprz mnie! - wykrzyknęłam poirytowana jego gierkami.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - posłał mi jeszcze jeden ze swoich szatańskich uśmiechów, po czym zarzucił moje nogi na swoje barki. Wszedł we mnie. Mocno. I głęboko.


POV sąsiedzi (XD)

- Kastiel, proszę ... nie przestawaj!

- Kurwa ... Bree ... jesteś taka ciasna! Nie wytrzymam długo. Dojdź dla mnie, kochanie.

- Już nie mogę! To już trzeci ...

- Bądź grzeczną dziewczynką. Daj mi jeszcze jeden!

- Kastiel ...! Nie wytrzymam!

- Cholera ... los dał mi żonę z najlepszą cipką. Kurwa, szaleję za tobą!

- Kas... Kastiel ...!!!

- Właśnie tak, skarbie! Dobra dziewczynka.


POV Brianna

Ledwo doczłapałam do drzwi. Musiałam przytrzymywać się o ścianę.

- Masz wszystko? Nie zapomniałeś niczego? -zapytałam opierając się o komodę w przedpokoju.

Kastiel zawiązał drugiego buta i wstał z uśmiechem na ustach.

- Hmm ... walizka: check, dokumenty: check, gitara: check, pożegnalny seks z moją nieziemską seksowną i najwspanialszą żoną: check. - głupio się wyszczerzył i objął mnie ramieniem. Zmusił mnie żebym przestąpiłam z nogi na nogę, przez co cicho zasyczałam z bólu, jaki jeszcze towarzyszył mi między nogami. - Przepraszam za to. Przesadziłem? - zapytał z troską.

- Nie, wręcz przeciwnie. Było cudownie. - spojrzałam na niego z uśmiechem.

- Mało powiedziane. - przez chwilę wpatrywał się we mnie z tym rozmarzonym wyrazem twarzy, nic nie mówiąc. Ja również dałam się zahipnotyzować. Ten magiczny moment ten przerwał nam dźwięk domofonu. - Oho, James już podjechał. Będę leciał.

- Uważaj na siebie, proszę. I daj znać jak wylądujesz. - przypomniałam mu.

- Oczywiście, skarbie. Będę dzwonił codziennie. Jeszcze będziesz miała mnie dość. - musnął mój policzek kciukiem. Odchrząknął, a ja już wiedziałam na co się szykuję. - Pamiętaj żeby zawsze zamykać za sobą drzwi. Nikt nie proszony nie przyjdzie tutaj bez twojej wiedzy, a gdyby tak się zdarzyło dzwoń na ochronę. Gdy ktoś zaczepi cię na ulicy po prostu ...

- Kastiel, uspokój się. Nie martw się o mnie. Jestem żoną największej gwiazdy rocka naszych czasów od prawie roku. Poradzę sobie.

- Nie możesz ode mnie oczekiwać, że nie będę się martwił. Jesteś dla mnie wszystkim. Gdyby coś się stało ...

- Ale nie stanie! A teraz już idź. Zarób na nasze rachunki. - zażartowałam próbując rozluźnić atmosferę. Ciążyła na nim duża presja związana z karierą. Nie chciałam żeby stresował się jeszcze moim bezpieczeństwem.

- Okej, okej ... ale masz ten gaz pieprzowy, które ci kupiłem? Noś go ze sobą zawsze i ... - zamknęłam jego usta pocałunkiem. Muskałam naprzemiennie jego dolną i górną wargę, ciesząc się miękkością jego ust i ciepłem silnych ramion. Czułam jak z każdym momentem się rozluźnia. Przerwał nam kolejny dzwonek domofonu. - Chyba muszę iść. - wymruczał smutno, przez co zabolało mnie serce. Rozstania nigdy nie były łatwe.

- Chyba tak. - ostatni raz musnęłam jego usta.

- Ale widzimy się za dwa tygodnie? W Londynie?

- Tak, Jim załatwił mi już transport i wejściówkę.

- Okej ... - dalej nie wypuszczał mnie z uścisku, jakby nie potrafił się odseparować. Doskonale znałam to uczucie. - Będę tęsknił, dziewczynko.

- Ja za tobą też ... bardzo. - za wszelką cenę hamowałam łzy. Nie chciałam żeby widział jak płaczę. Znając go byłby w stanie poruszyć całe niebo i ziemię, żeby tylko zabrać mnie ze sobą, albo co gorsza, zrezygnować z koncertu. Weź się w garść Bree. To tylko dwa tygodnie - myślałam.

- Musisz mnie stąd wykopać, bo nigdy nie wyjdę z własnej woli. - zaśmiałam się i z trudem wyrwałam się z jego objęć. - Ehhh ... no to pa.

- Pa. - pomachałam mu, gdy zamykał za sobą drzwi i starałam się utrzymać na twarzy uśmiech.

Gdy zamknął drzwi westchnęłam. Zostałam sama. Nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić podreptałam do kuchni żeby napić się wody. Bardziej dla zabicia czasu niż z pragnienia. Stałam pośrodku kuchni, opierając się o blat wyspy kuchennej i patrząc na ciemny salon. Zaledwie parę godzin temu leżałam na kolanach Kastiela, kiedy on opowiadał mi o pomysłach na nowy album i równocześnie gładził moje włosy. Znowu westchnęłam. Dalej czułam intrygujący zapach jego perfum, a miejsce między moimi nogami przyjemnie pulsowało i nie dało mi zapomnieć o niedawnych pieszczotach. Tym razem dłuższe westchnięcie.

Tą melancholię przerwał dźwięk mojego telefonu. Pośpiesznie pobiegłam do sypialni, gdzie zostawiłam komórkę, zastanawiając się kto może dzwonić w środku nocy. Chwyciłam za urządzenie i spojrzałam na wyświetlacz.

Nazwa ,,Kassi" i jego, chyba najdurniejsze, zdjęcie jakie udało mi się zrobić, podczas naszej krótkiej podróży poślubnej do Meksyku. Na głowie miał kolorowe sombrero i popijał tequilę. Powstrzymałam chichot i odebrałam.

- Halo? Kastiel? Zapomniałeś czegoś?

- Właściwie to tak ... wyjdź na taras.

- Na taras? Po co? - zapytałam zaskoczona.

- Po prostu wyjdź i nie spieraj się ze mną.

- Okej ... idę. - szybko przemierzyłam kuchnię i salon, żeby znaleźć się na zewnątrz. Mimo, że był początek jesieni, a dnie były jeszcze stosunkowo ciepłe, to uderzył mnie nocny chłód. Szczelniej owinęłam się jedwabnym szlafrokiem, ale niewiele mi to dało, gdyż sięgał tylko do połowy ud. - Kastiel? Jestem na tarasie. - powiedziałam do telefonu.

- Dobrze. Widzisz mnie? - spojrzałam kilkanaście pięter w dół i choć mieszkaliśmy na imponującej wysokości, to trudno by było nie zauważyć mojego krwisto czerwonowłosego męża, który w dodatku do mnie machał.

- Tak, widzę.

- Odsuń słuchawkę od ucha.

-Co?

- Zaufaj mi. - słyszałam jak się śmieje po drugiej stronie. Zrobiłam, jak kazał.

- BREE!!! KOCHAM CIĘ!!! - rozległ się jego ryk, który słyszało chyba całe miasto, a ja nie mogłam powstrzymać chichotu. Nie wiedząc czemu zaczerwieniłam się i poczułam jak nastolatka.

- CICHO IDIOTO! NAJPIERW MUSZĘ SŁUCHAĆ TWOICH ORGII, A TERAZ WYZNAŃ MIŁOSNYCH?!! - z piętra poniżej wyjrzał sąsiad i zaczął agresywnie wymachiwać rękoma, nie szczędząc nieprzyzwoitych gestów i słów w kierunku Kastiela.

- PIERDOL SIĘ! - to zdecydowanie był głos mojego męża.

- ZAMKNIJCIE SIĘ! JA TU SERIAL OGLĄDAM! - tym razem głos starszej pani z bloku obok.

W tym momencie nie mogła już wytrzymać i śmiech zamienił się w rechot.

- Dziewczynko, jesteś tam? - Kastiel odezwał się, tym razem w słuchawce telefonu.

- Tak, tak ... jestem. - otarłam łzę z policzka. Tym razem łzę radości.

- Chciałem tylko żebyś to wiedziała.

- Ja ciebie też kocham, Kassi. Wybacz, ale nie będę krzyczeć. Nie chcę zakłócać ciszy nocnej.

- Uciekaj do łóżka, bo się przeziębisz. Do zobaczenia za dwa tygodnie. - cmoknął do telefonu, a ja zachichotałam i się rozłączyłam.

Z szerokim uśmiechem na ustach udałam się do sypialni myśląc o tym, że poślubiłam najlepszego człowieka na świecie i że zobaczymy się już tylko za czternaście dni.











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro