Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

35. ,,Wyjdź za mnie"

Leżałam w łóżku między Rozalią, a Priyą, w tle słysząc ciche pochrapywanie Chani, która rozłożyła się na sofie. Był środek nocy, a ja za nic nie mogłam zasnąć. Przez długą część wieczoru gadałyśmy o jutrzejszym dniu ... dniu, który miał być jednym z ważniejszych dni w moim życiu. Na samą myśl poczułam uścisk w brzuchu. Dokładnie taki sam, jak tamtego wieczoru ...


2 miesiące wcześniej

- Berlin, Paryż, Madryt, następnie Londyn, Manchester. W Wielkiej Brytanii zrobimy krótką przerwę, ale nie myślcie sobie, że to będą wakacje. Czekają was setki wywiadów i spotkań z fanami. - wymieniał podekscytowany Jim, który jak w najdrobniejszych szczególe planował światową trasę koncertową Crowstorm'u, która miała odbyć się już za trzy miesiące. Nie mogłam powstrzymać myśli, że tak mało czasu nam zostało nim wyjedzie na kilka miesięcy. Oczywiście wszystko przedyskutowaliśmy. To, że będziemy codziennie do siebie dzwonić, to że, gdy tylko będzie mógł wróci do domu, choćby na parę dni, to że, przylecę na kilka koncertów, jednak mimo to musiałam spojrzeć prawdzie w oczy - Kastiel wyjeżdża. Przytłoczona tym wszystkim cicho westchnęłam i z nostalgią spojrzałam na narzeczonego, jakbym chciałam zapamiętać każdy detal jego twarzy. On ze skupieniem słuchał Jim'a i dyskutował razem z resztą zespołu o szczegółach trasy. On jakby wyczuł mój wzrok i spojrzał na mnie. Widząc moją przybitą minę, uśmiechnął się pocieszająco. Gdy tylko spotkanie się skończyło, a wszyscy opuścili pomieszczenie, podszedł do mnie i wziął w ramiona.

- Co jest dziewczynko? - zapytał łagodnie, odgarniając kosmyk włosów z mojego policzka.

- Wszystko jest okej. - próbowałam się uśmiechnąć, jednak moje usta wykrzywiły się tylko w dziwnym grymasie.

- Kogo próbujesz oszukać? - pokręcił głową i mocniej mnie przytulił. - To przez trasę, prawda? - pokiwałam głową, potwierdzając jego słowa. - Bree ... - westchnął. - Wiem, że to dla ciebie trudne. Przepraszam ... - wyszeptał tuż przy moim uchu, gładząc moje włosy.

- Nie, Kastiel, nie przepraszaj. Nie masz za co. Po prostu ... zabrzmi to strasznie patetycznie, ale ... będę bardzo za tobą tęsknić. - podniosłam głowę, spoglądając w jego cudowne, szare oczy, równocześnie starając się nie rozpłakać.

- To dopiero za trzy miesiące. Szmat czasu. - nieszczerze się uśmiechnął, a w jego spojrzeniu dostrzegłam smutek.

- Boję się ... - przyznałam. - Boję się, że nie damy rady. Że ta odległość nas zabije, że ... - położył palec na moich ustach, nim zdążyłam wylać całą falę histerii, która siedziała w mojej głowie od kliku tygodni.

- Kocham cię, a ty kochasz mnie. To wystarczy. - nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zamknął moje usta pocałunkiem. Ta cudowna chwila została nam przerwana przez wołanie członków zespołu, którzy chcieli zacząć próbę. Kastiel tylko wywrócił oczami, przeprosił mnie i wyszedł obiecując, że porozmawiamy później.

Spotkaliśmy się ponownie dopiero wieczorem, kiedy wracaliśmy do domu samochodem. Jechaliśmy w ciszy słuchając przypadkowej stacji radiowej, co było dziwne, bo zwykle mieliśmy sobie wiele do opowiedzenia. Jednak teraz Kastiel milczał i był całkowicie zatracony w swoich myślach, a mój depresyjny nastrój nie skłaniał mnie żebym pierwsza zaczęła rozmowę.

Przy kolacji Kastiel, również nie był zbyt rozmowny. Grzebał widelcem w jedzeniu i wydawało się jakby myślami był daleko stąd. 

- Wszystko okej? - w końcu zapytałam.

- Tak ... - mruknął niemrawo.

- Na pewno? Wiesz, że możesz mi powiedzieć, kiedy coś cię gryzie.

- Po prostu jestem zmęczony. - oparł głowę o moje ramię i wtulił się.

- W takim razie chodźmy spać. - pogłaskałam jego włosy i ucałowałam skroń.

Bez protestów ruszył za mną do sypialni. Po tym jak oboje wyszorowaliśmy zęby, wzięliśmy prysznic i przebraliśmy się w piżamy, w końcu wsunęliśmy się pod przyjemnie chłodny materiał pościeli. Po długim, męczącym dniu jedyne czego pragnęłam to chwili ukojenia, dlatego zamknęłam oczy i starałam się zasnąć. Starałam się, to odpowiednie słowo, bo Kastiel wiercił się z boku na bok i co chwilę wzdychał, jakby poirytowany. 

- Bree? Śpisz? - w końcu zapytał, muskając moje odkryte ramię.

- Yhmmmm ... próbuję.

- Spójrz na mnie. - powiedział poważnym tonem równocześnie głaszcząc mój policzek. 

Zwróciłam na niego wzrok, tak jak poprosił i mrużąc zmęczone oczy starałam się wyostrzyć obraz żeby dokładnie dostrzec rysy jego twarzy. Spoglądał na mnie pełnym miłości i czułości wzrokiem, co momentalnie sprawiło, że w kącikach moich oczu pojawiły się zalążki łez. To takie nierealne, że dwójkę obcych ludzi może połączyć tak silne uczucie. Przez chwilę nic nie mówił, jedynie przeplatał moje włosy między swoimi palcami.

- Co rob ... - próbowałam dowiedzieć się o czym myśli, jednak momentalnie mi przerwał i wydusił z siebie trzy krótkie słowa.

- Wyjdź za mnie. - spojrzałam na niego z konsternacją, a po chwili cicho się zaśmiałam, myśląc, że żartuje.

- Nie wiem, czy pamiętasz, ale zadałeś mi już to pytanie parę miesięcy temu. - wskazałam na pierścionek znajdujący się na palcu mojej lewej dłoni. Tak, nie rozstawałam się z nim nawet na moment, nawet podczas snu. Może to nierozsądne, ale lubiłam to uczucie metalicznego chłodu wokół mojego palca, które przypominało mi o obietnicy tego, że na zawsze będziemy razem. - I na twoje szczęście, zgodziłam się uczynić cię najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. - powiedziałam lekko prześmiewczym i teatralnym tonem, po czym cmoknęłam go w usta, dalej cicho chichocząc.

- Tak, wiem, ale mówię poważnie Bree. Wyjdź za mnie. Teraz. To znaczy nie w tym konkretnym momencie, ale jutro, za tydzień ... nie wiem. Po prostu to zróbmy. 

Parę razy zamrugałam oczami próbując zrozumieć jego słowa i potrzęsłam głową, żeby mentalnie dość do siebie.

- Czekaj, bo chyba się pogubiłam. Czy ty ... zabiłeś kogoś i teraz próbujesz mnie wrobić? - powiedziałam pół żartem, pół serio.

- Co? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a później zaśmiał się pod nosem i poklepał mnie po głowie, jak małego, głupiutkiego szczeniaka.

- A więc ... oszustwa podatkowe? - przez moją głowę przelatywało teraz tysiące czarnych scenariuszu, o których słyszałam w programach kryminalnych.

- Chcę poślubić miłość mojego życia. Czy to coś złego? - połączył nasze usta w gorącym pocałunku. Jego wargi delikatnie przesuwały po moich, powodując natychmiastowy efekt motyli w moim brzuchu, czym skutecznie uśpił moją czujność. Z wielkim trudem odsunęłam się od niego, przytrzymując jego tors, żeby utrzymać go na dystans. Jeśli dalej by mnie tak całował skończyłoby się to w jedyny możliwy sposób, na co nie miałabym nic przeciwko, ale najpierw wolałam wszystko wytłumaczyć.

- Kastiel poczekaj. - wysypałam próbując złapać oddech.

- Nie ma na co czekać. Weźmy ślub. Mogę załatwić wszystko w urzędzie i już za kilka dni będziesz moją żoną. - ponownie zaczął się do mnie zbliżać.

- Stop! Kastiel, o czym ty mówisz? Ślub to poważna sprawa. Trzeba zaprosić gości, znaleźć salę weselną, suknie, garnitur, zespół, zamówić tort ... 

- To tylko niepotrzebne dodatki. To co się liczy to ty i ja, składający sobie obietnice, że już zawsze będziemy razem i nic nas nie rozdzieli. Możemy polecieć do Vegas i ...

- Nie! To dla mnie ważne. Chcę żeby w tej chwili byli z nami rodzice, przyjaciele ... Trzeba wszystko zorganizować, to nie takie łatwe. Poza tym, za trzy miesiące wyjeżdżasz i ...

- Właśnie, wyjeżdżam! Nie będzie mnie kilka miesięcy! Nie chcę codziennie myśleć o tym, że mogę cię stracić. - opadł ciężko na poduszki i zakrył twarz dłońmi.

- Kastiel ... - nachyliłam się na nim i z czułością zaczęłam głaskać jego policzek. - Nigdy mnie nie stracisz.

- Tak ... może .... - odparł poirytowany. - Nie wiem, jakaś część mnie myśli, że gdy będziemy małżeństwem będzie łatwiej to przetrwać. Nie mogę cię drugi raz stracić, Bree. Nie mogę ... 

Jego słowa wprawiły mnie w osłupienie. Przez chwilę nie potrafiłam wykrztusić słowa poruszona jego strachem przed ponownym rozstaniem i samotnością. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać ten mężczyzna o wyglądzie cholernie przystojnego Lucyfera, którego serce wydaję się być z kamienia, a który w środku skrywa niepohamowane pokłady miłości, ciepła i dobra.

- Zróbmy to. - powiedziałam z przekonaniem po dłuższej chwili milczenia.

- Co?

- Weźmy ślub. Chcę być twoją żoną.

- Poważnie?! - podekscytowany usiadł na kolanach i złapał moje dłonie.

- Tak! - odparłam śmiejąc się z jego reakcji.

- Kiedy? Gdzie? Powiedz jedno słowo, a wszystko załatwię.

- Zadzwonię jutro w parę miejsc i zobaczymy, co da się zrobić.

- Jak sobie życzysz, pani Veilmont. - mrugnął do mnie i ponownie połączył nasze usta.


Teraźniejszość

Nie było łatwym zadaniem, aby zorganizować ślub w dwa miesiące, ale jak się okazuję samo wspomnienia nazwiska Kastiela otwierało wiele drzwi i usługodawcy nagle magicznym sposobem, jak na pstryknięcie palcami, znajdywali wolne terminy, zapewniając mnie, że wszystko będzie idealnie i na najwyższym poziomie.

Takim oto sposobem, leżę w łóżku z moimi druhnami, czując lekki szum w głowie od szampana, którego wypiłyśmy przed snem, aby uczcić moje ostatnie chwile, jako panna. Podczas gdy dziewczyny dawno spały, ja leżałam bezwładnie na łóżku, wpatrując się w sufit i myśląc o moim ślubie. Mój ślub ... Będę żoną Kastiela ... Boże! Będę ... ŻONĄ KASTIELA! W jednym momencie poczułam jak w pokoju zrobiło się bardzo duszno i klaustrofobicznie. Nie wiem czy to przez alkohol, czy przez stres, że za parę godzin mam się na zawsze związać z drugim człowiekiem i być z nim mimo wszystko. Uspokój się Brianna, panikujesz. Moje ciało, jakby instynktownie, podniosło się z łóżka w celu jak najszybszego wyjścia z tego pokoju i zaczerpnięcia świeżego powietrza. Szybko narzuciłam na siebie biały, satynowy szlafrok pasujący do koszuli nocnej i wyszłam z pomieszczenia kierując się do ogrodu, w którym jutro miała odbyć się ceremonia. Pierwsze dekoracje były już ustawione i mimo, że były przepiękne i dokładnie takie o jakich marzyłam, tylko potęgowały rzeczywistość tej sytuacji i powiększały węzeł w moim brzuchu, który formował się od kliku dni. 

Miejsce, które wybraliśmy było niezbyt dużym, uroczym hotelem, nad brzegiem jeziora, pośród pasma gór. Zapewniało nam wszystkiego czego chcieliśmy - kameralność, prywatność i nastrojową atmosferę z dala od obsesyjnych fanów i dziennikarzy.

Stanęłam na tarasie otoczonym kamiennymi barierkami i oparłam się na łokciach obserwując spokojną taflę jeziora oświetloną blaskiem księżyca. Nocne powietrze przyjemnie muskało moją skórę, a lekki powiew wiatru delikatnie rozwiewał rozpuszczone włosy. Spojrzałam w niebo, próbując odgadnąć poszczególne gwiazdozbiory, starając się za bardzo nie myśleć o jutrzejszym dniu. Moją kontemplację przerwało mi melodyjne gwizdanie. 

- Proszę, proszę ... kogo my tu mamy? Czy moja piękna narzeczona planuje ucieczkę sprzed ołtarza? - Kastiel zbliżał się do mnie swoim typowym, nonszalanckim krokiem, uśmiechając się prześmiewczo.

- Tak, właśnie zastanawiałam się, czy uda mi się przeskoczyć barierki i przepłynąć wpław na drugi brzeg jeziora. - odpowiedziałam sarkastycznie krzyżując ręce na piersi.

- Hmm, powinnaś pomyśleć nad łódką. Potem już tylko lotnisko, kierunek Argentyna, fałszywe imię i nazwisko i hodowla alpak. - zajął miejsce przy mnie, sprawiając, że nasze ramiona się o siebie ocierały.  

- Brzmi jak dobry plan. - zaśmiałam się i oparłam głowę o jego ramię, a on otulił mnie ramieniem.

- Ale to by było na nic. Mogłabyś uciec na drugi koniec świata, a ja i tak bym cię znalazł. Już mi nie uciekniesz dziewczynko.

- To wcale nie zabrzmiało, jakbyś był psychopatą.

- Co mam ci powiedzieć? Jestem szalony. Na twoim punkcie. - ucałował moją skroń. - A tak serio, to co tutaj robisz? Dlaczego nie śpisz?

- Chyba się trochę stresuję. 

- Hej, wszystko będzie dobrze. Rozalia nie pozwoli żebyś cos poszło nie tak. - uśmiechnął się pocieszająco. 

Faktem było, że gdy tylko Roza dowiedziała się, że planujemy się pobrać w ciągu dwóch miesięcy całkowicie oszalała i dopilnowała żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Ciągnęła mnie na wszystkie możliwe spotkania, degustacje i przymiarki. Oczywiście byłam jej wdzięczna, ale jej perfekcjonizm czasem przyprawiał mnie o ciarki.

- Tak ... ale ... - zaczęłam niepewnie.

- Ale ...? - zapytał wyczekująco.

- To wszystko jest nagle takie realne. - westchnęłam, mocniej wtulając się w jego ramię. - Zdajesz sobie sprawę, że za kilka godzin będę ... twoją żoną? - słysząc moje pytanie cicho się zaśmiał, przeczesując moje włosy między palcami.

- Zdaję sobie z tego sprawę odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy. To znaczy byłem wtedy zbyt głupi, żeby to przed sobą przyznać, ale podświadomie zawsze wiedziałem, że to ty.

- A co jeśli podetknę się o suknię w drodze do ołtarza? 

- Wtedy wskoczę do jeziora żeby odwrócić od ciebie uwagę.

- Jest tyle rzeczy, które mogą pójść nie tak. - westchnęłam.

- Hej, spójrz na mnie. - podniósł mój podbródek. - Wszystko będzie idealnie, bo to nasz dzień. Kocham cię najmocniej, ty kochasz mnie tak samo, a reszta to tylko konfetti. Niepotrzebne dodatki, które ładnie wyglądają, ale nic nie znaczą. Poza tym jestem przekonany, że będziesz najpiękniejszą, najcudowniejszą, najwspanialszą panną młodą. I tylko moją. - składał pocałunki wzdłuż mojej szyi. Każda z jego pieszczot sprawiała, że czułam się coraz spokojniejsza.

- Przestań się już podlizywać. - zaczepnie szturchnęłam go w ramię, czując, że coraz bardziej mu ulegam.

- Och kochanie, uwierz, że jeszcze nie zacząłem się podlizywać, ale to zaraz może się zmienić.

- O czym ty ... Ach Kastiel! - bez uprzedzenia, jednym sprawnym ruchem podniósł mnie, posadził na kamiennym murku i stanął między moimi nogami. - Co ty robisz?!

- Ostatni nielegalny seks przedmałżeński? - zapytał sugestywnie unosząc brew.

- Boże, Kastiel, opanuj się! - śmiałam się i równocześnie szczypałam go po bokach w celu uwolnienia się.

- To ty zaczęłaś mówić coś o podlizywaniu się. Myślałem, że to sugestia. - złapał mnie za ręce i unieruchomił. Objął mnie i przechylił poza barierkę, za którą znajdowało się już tylko jezioro. - Uspokój się, albo wrzucę cię do wody.

- Nie zrobiłbyś tego! - mimo wszystko objęłam go mocniej.

- Nie? To patrz teraz. - przechylił mnie jeszcze bardziej, tak, że mój tyłek wisiał już w powietrzu.

- Okej, okej! Wygrałeś!

Kastiel triumfalnie się zaśmiał, po czym cmoknął mnie pobieżnie w usta i postawił  na ziemi.

- Zawsze wygrywam dziewczynko. A teraz chodź. Położymy cię spać. - złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę hotelu. 

Z chęcią przyjęłam tą propozycje i uwiesiłam się na jego ramieniu. Po drodze żartowaliśmy jeszcze o mojej ucieczce sprzed ołtarza. Nawet nie zauważyłam kiedy wszystkie moje obawy zniknęły. To tylko bardziej utwierdziło mnie w tym, że Kastiel jest moją bratnią duszą. Przy nim wszystko wydaję się prostsze i jaśniejsze. Kiedy dotarliśmy do drzwi mojego pokoju nie potrafiliśmy się od siebie oderwać. 

- Jesteś pewna, że nie chcesz spać ze mną? - próbował coś ugrać.

- Tak. Rozalia się wkurzy, kiedy się dowie, że widziałeś pannę młodą przed ślubem. Twierdzi, że to przynosi pecha. Poza tym od jutra będziesz mnie miał na zawsze. 

- Już nie mogę się doczekać. - uśmiechnął się słodko i pocałował mój policzek. 

- Więc ... widzimy się jutro? - palcami przejechałam po jego klatce.

- Tak. Będę na ciebie czekał. - złapał moje dłonie w swoje i ucałował każdą z nich. - A teraz do łóżka. 

- Dobrze, już idę. - zachichotałam i połączyłam nasze usta w ostatnim pocałunku. - A więc, do jutra.

- Do jutra. - ostatni raz mnie objął i złożył pocałunek na moim czole. - Słodkich snów, dziewczynko.

Otworzyłam drzwi i weszłam do ciemnego pokoju. Dyskretnie się skradając położyłam się na łóżku obok dziewczyn, uważając żeby ich nie obudzić. Przez chwilę patrzyłam w sufit, jednak nie było we mnie żadnego niepokoju, tylko podekscytowanie.

Uśmiechnęłam się sama do siebie. Tak, jutro zostanę jego żoną.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro