Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. ,,Z deszczu pod rynnę"


Mimo wczorajszego burzliwego wieczoru podczas, którego mój ojciec postanowił oskarżyć Kastiela o wszystkie nieszczęścia tego świata, całkiem się wyspaliśmy w mojej dawnej sypialni, mimo niedużego łóżka. Po krótkiej rozmowie i narzekaniach Kastiela pod tytułem ,,możemy już wrócić do domu?", zasnęliśmy w swoich objęciach i obudziło nas dopiero wołanie mojej mamy, która oznajmiła, że śniadanie będzie gotowe za pół godziny. 

- Naprawdę nie chcę tam iść. - czerwonowłosy kontynuował marudzenie, kiedy szykowaliśmy się na wspólny posiłek z moimi rodzicami.

- Kochanie, nie marudź.

- Łatwo ci mówić. Ty nie musisz znosić wzroku swojego ojca mówiącego ,,przy możliwej najbliższej sytuacji zabiję cię we śnie, a twoje ciało zakopie w ogródku za domem"

- Wcale tak nie jest. Zakopanie ciała na swojej posesji jest za bardzo ryzykowne. Myślę, że prędzej pozbyłby się ciała nad jakimś jeziorem, daleko stąd ... - powiedziałam z pełną powagą, a widząc jego wystraszoną minę, wybuchnęłam śmiechem.

- Wiesz co? Właśnie przypomniałem sobie, że zostawiłem włączone żelazko w domu. Muszę spadać! - zaczął udawać, że się pakuje.

- Kas!

- W co ja się wpakowałem? Wżenię się w rodzinę wariatów. 

- Ej! Nikt i nic cię tu nie trzyma! - rzuciłam w niego poduszką.

- Ach tak? Okej, pa! - zaczął się zbierać do wyjścia, ale złapałam go za ramię i przyciągnęłam do siebie, a następnie popchnęłam na łóżko znajdujące się za nim. Opadł na nie, a ja bez chwili zwłoki usiadłam na nim. Złapałam jego nadgarstki i przygniotłam do materaca. Pomimo, że miał o wiele więcej siły i z łatwością mógłby się wyrwać z mojej pułapki, nie zrobił tego. Potulnie leżał i patrzył na mnie rozbawionym, lekko nonszalanckim, wzrokiem, jakby czekał na dalszy rozwój wypadków.

- Nigdzie się nie wybierasz. Zrozumiano? 

- Od kiedy jesteś taka zaborcza?

- Mam chłopaka, gwiazdę rocka, za którym szaleją miliony kobiet na świecie i muszę dbać o to, co moje. - powiedziałam z pewnością siebie i przebiegłam dłońmi wzdłuż jego ramion i torsu.

- A więc jestem twój? - uśmiechnął się uroczo, a na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce.

- Mhmm ... - wymruczałam i cmoknęłam go w czubek nosa. - A ja jestem twoja.

- Dalej ciężko mi w to uwierzyć. - zbliżył swoją twarz i złączył nasze usta w pocałunku. Początkowo niewinna i delikatna pieszczota zaczęła zmieniać się w coś o wiele bardziej namiętnego, dzikiego i brakowało tylko momentu żeby wszystko wymknęło się spod kontroli, na co wcale bym nie narzekała. Gdyby tylko nie jeden, mały szczegół.

- Brianna! Kastiel! Śniadanie na stole! - usłyszeliśmy wołanie mojej mamy.

- Fuck ... - podsumował to krótko Kastiel.


Śniadanie upłynęło w spokojnej atmosferze. Sądząc po spokoju ojca domyśliłam się, że musiał wczoraj odbyć z mamą długą rozmowę, na temat swojego zachowania względem Kastiela. Gdy usiedliśmy przy stole zdobył się nawet na uprzejmy uśmiech. Mimo to nie rozmawialiśmy zbyt dużo, nie licząc banałów na temat pogody i tego, co nowego słychać u sąsiadów. Postanowiłam uratować Kastiela z opresji, widząc że czuje się niezręcznie i oznajmiłam, że zabieram go na spacer po okolicy. Kątem oka widziałam jak oddycha z ulgą, że nie będzie musiał spędzać czasu z przyszłym teściem. Po upewnieniu, po raz setny, mojej mamy, że wrócimy na obiad, mogliśmy z ulgą wyjść poza próg mojego rodzinnego domu. Kastiel był tak zadowolony, że nawet nie narzekał, że ktoś na ulicy może go poznać, co zazwyczaj miało miejsce. Szedł pewnym krokiem, trzymając mnie za rękę i z uwagą słuchając wszystkich moich historii z czasów, gdy jeszcze się nie znaliśmy. Co jakiś czas chłopak wtrącał jakąś uszczypliwą uwagę, ale nie przejmowałam się tym i opowiadałam dalej.


POV Kastiel

Mógłbym godzinami słuchać jej głosu, tym bardziej kiedy opowiadała coś z takim entuzjazmem. I choć co chwilę gubiła wątek, zaczęła coś opowiadać, a moment później przeskakiwała do innego tematu, było to tak urocze, że nie miałem prawa jej przerwać. Cieszyłem się tą chwilą spokoju, z dala od mojego potencjalnego mordercy - ojca Bree. Trzymając moją narzeczoną za rękę i co jakiś czas bawiąc się złotym krążkiem na jej palcu, nie mogłem powstrzymać tego głupiego uśmiechu na ustach i jedynej myśli, która krążyła mi po głowie - ,,Jest moja."

Po dwóch godzinach spaceru poczułem, że nogi zaczynają odmawiać mi posłuszeństwa, więc wskazałem na kawiarnię znajdującą się po drugiej strony ulicy. Wyglądała całkiem przyzwoicie, więc zaproponowałem żebyśmy na chwilę usiedli przy stoliku.

- Chodź dziewczynko, postawię ci loda. - zaczepnie poczochrałem jej włosy.

- Ale dwie gałki? - zaśmiałem się widząc jej dociekliwą minę.

- Tyle ile zechcesz, kochanie. - złożyłem szybkiego całusa na jej czole.


Kiedy Bree, po dłuuuugim namyśle, wybrała smaki lodów i zamówiła wszystko to, na co miała ochotę, zajęliśmy miejsca na werandzie kawiarni. 

- Naprawdę chcesz zjeść lody, potem słonego rogalika, a na koniec popić to wszystko mrożoną kawą? - zapytałem unosząc brew.

- Tak. - odpowiedziała krótko, jakby to była oczywistość, na co tylko zaśmiałem się pod nosem. - Wiesz, to zabawne, że wybrałeś akurat to miejsce.

- Tak? Dlaczego?

- Byłam tutaj na pierwszej randce. - powiedziała z przebiegłym uśmieszkiem na ustach i wzięła łyk napoju nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Na randce? Z kim? - przymrużyłem oczy.

- Z moim ówczesnym chłopakiem. - obojętnie wzruszyła ramionami.

- To nie był twój chłopak. To był tylko kolega.

- Hmm? - mruknęła zdezorientowana moimi słowami.

- Tylko ja mogę być twoim chłopakiem. Wszyscy inni byli tylko KOLEGAMI. - położyłem akcent na ostatnie słowo, a Brianna się roześmiała, widząc moją reakcję. - Lubisz kiedy jestem zazdrosny, co? - zapytałem, widząc satysfakcję na jej twarzy.

- Oczywiście, że nie, kochanie. - puściła mi oczko, uśmiechając się przebiegło.

Spędziliśmy jeszcze pół godziny rozmawiając, śmiejąc się i prowadząc nasze standardowe słowne przepychanki. Kiedy mieliśmy się już zbierać, Bree stwierdziła, że musi skorzystać z toalety, a ja czekałem na nią przy stoliku. 

- Brianna?! To ty? - usłyszałem męski, obcy głos. Natychmiast podniosłem głowę i skierowałem wzrok na wysokiego bruneta w garniturze, który z niedowierzaniem patrzył na moją narzeczoną. Od razu wiedziałem, że go nie polubię.

- Nick? - zapytała blondynka, na co ten energicznie pokiwał głową i bez chwili wahania zamknął ją szczelnie w swoich ramionach. Nawet nie wiesz, jak bardzo masz przesrane, koleś.

- Ostatnim razem, gdy cię widziałem byliśmy jeszcze nastolatkami, a teraz proszę ... - odsunął ją od siebie na krok, dalej trzymając ją za ramiona i przebiegł wzrokiem po jej sylwetce. - ... wyrosłaś na kobietę. W dodatku przepiękną.

- Tak ... minęło parę lat. Ty też się zmieniłeś. - Uspokój się Kastiel. Pewnie to jej znajomy z czasów podstawówki. Może kuzyn. Tak, na pewno, to nikt ważny. Nikt, kim trzeba byłoby się przejmować.

- Muszę przyznać, że wiele o tobie myślałem przez ten czas. Zastanawiałem się co robisz, jak wyglądasz, czy czasem za mną tęsknisz ...  - No chyba nie! Kurwa ... policz do dziesięciu Kastiel ... Bree zaraz go spławi. Już za chwilę wróci do stolika, a potem wrócimy do domu, jak gdyby nigdy nic.

- Wiesz, wiele się zmieniło od czasu kiedy się spotykaliśmy. - Co kurwa?! ,,Spotykaliśmy się"?! To jej były ... pierdolony były. Dobra Veilmont. Opanuj się. Jesteś pieprzoną oazą spokoju, jebanym kwiatem lotosu, czy chuj wie czym. Raz ... Dwa ... Trzy ... Cztery ... Nie zapomnij oddychać.

- Czy ja wiem, czy tak wiele? Spotykamy się po tylu latach, a moje serce dalej szybciej bije na twój widok. To chyba nie może nic nie znaczyć, prawda? - ... Pięć ... Sześć ... Kurwa!  

Jego dłonie spoczęły na jej talii i choć odsunęła się natychmiastowo chcąc uniknąć jego dotyku, nie zmniejszyło to mojej złości. 

Gwałtownie wstałem od stołu, chyba zbyt głośno, bo wszystkie oczy zwróciły się w moim kierunku, ale nie obchodziło mnie to. Moim jedynym celem było pokazanie temu frajerowi, gdzie jego miejsce. Na pewno nie przy mojej kobiecie! Zacząłem podążać w ich kierunku.

- Och to jest mój ... - Bree próbowała mnie przedstawić, ale uprzedziłem ją.

- Kastiel Veilmont ... - wyciągnąłem rękę w kierunku mężczyzny, a drugą dłoń umiejscowiłem na biodrze mojej kobiety, żeby nie pozostawić mu żadnych złudzeń. - ... narzeczony Brianny.

- Ach ... narzeczony? - spojrzał pytająco na Bree, a ona pokiwała głową potwierdzając moje słowa. - Hmm ... gratulacje. Nicholas Turner. - chwycił moją dłoń. - Były chłopak Brianny. - zaśmiał się niezręcznie.

- Miło mi ... - wycedziłem przez zęby.

- Mi również. - spojrzał na mnie spod byka, chyba jeszcze nie wiedząc z kim ma do czynienia. Przybrałem najbardziej wyzywającą, arogancką, chamską minę na jaką było mnie stać i dodałem cyniczny uśmiech, żeby trochę go wkurwić. Widząc, jak nieporadnie zaciska pięści, mogę stwierdzić, że to zadziałało. Szach-mat, suko!

- Więc Nick ... - zaczęła Bree, aby przerwać niezręczną ciszę. - Co robisz w mieście? Słyszałam, że wyjechałeś do Seattle.

- Tak, otwieram tam kancelarię adwokacką razem z zaprzyjaźnionym prawnikiem. Będziemy wspólnikami. Gdybyś potrzebowała kiedyś rozwodu to zapraszam! - zaśmiał się i spojrzał na mnie kpiąco. Jeszcze chwila, a twój wspólnik, zamiast otwierać kancelarię, będzie zajmował się twoim testamentem.

- Nie sądzę, że będzie mi to kiedykolwiek potrzebne. - Bree zmierzyła go wzrokiem. Ha! Jedziesz z nim, dziewczynko!

- Haha, nigdy nie wiadomo.  - niezdarnie podrapał się po karku i zaczął opowiadać o swoich interesach. Jego gadka o tym ile kapitału musiał włożyć w biznes i ile zysku oczekuje w przeciągu roku, znudziła mnie po jakiejś minucie. Myśl o tym, że zarabiam w jeden miesiąc tyle ile on w rok, dała mi niesamowity pokład satysfakcji i wywołała durny uśmiech na moich ustach. Powstrzymywałem się żeby nie parsknąć śmiechem. Dam mu się nacieszyć. Chyba myśli, że może tym zaimponować Bree, ale ona tylko kiwała kurtuazyjnie głową,  powtarzając formułki ,,Gratulację", ,,Interesujące", ,,To niesamowite". 

Kiedy skończył swój fascynujący monolog zainteresował się Brianną.

 - Poza tym, co u ciebie słychać? Co robisz? Gdzie pracujesz? Wszystko u ciebie dobrze? - rzucił we mnie wymownym wzrokiem, jakby sugerował, że może się jej dziać przy mnie krzywda. Zacisnąłem pięść i wyliczyłem w głowie idealny kąt uderzenie w tę jego piękną buźkę. Tak na wszelki wypadek.

- Tak, wszystko układa się świetnie. Niedawno skończyłam studia, a teraz pracuję z zespołem Kastiela. 

- Ach tak, wiedziałem, że skądś cię kojarzę! - zwrócił się do mnie. - Masz zespół! Crowstorm, jeśli dobrze kojarzę? - No brawo, Sherlocku!

- Tak się składa, że mam. - odpowiedziałem zdawkowo.

- Hmm, więc zostaniesz żoną muzyka. - skierował słowa do Bree. - To dosyć ryzykowne, nie uważasz? - powiedział niby żartem, a ja poczułem się, jakbym przeżywał jeszcze raz poprzedni dzień. Jestem pewny, że prawie to samo powiedział do mnie Filip, podczas wczorajszej kolacji. 

- Nie. Zostanę żoną mężczyzny, którego kocham i któremu ufam bezgranicznie i to całkowicie mi wystarcza. - odpowiedziała nad wyraz uprzejmie i wymusiła uśmiech, co na chwilę przytkało mu gębę, a ja poczułem nieodpartą dumę z mojej dziewczynki.

- Pewnie twoje życie przypomina jazdę na rollercosterze, Kastiel. Rano udzielasz wywiadów, w południe rozdajesz autografy, wieczorami występujesz na scenie, a nocą cóż ... pewnie czeka na ciebie stado fanek, gotowych ściągnąć majtki, za jedno zdjęcie z tobą. - wyszczerzył zęby myśląc, że jego uwaga jakkolwiek we mnie uderzyła. Not today!

- Jak widzisz mam bardzo napięty grafik. - parsknąłem sarkastycznie. -  I dlatego, ja i MOJA NARZECZONA, pójdziemy już. Nie będziemy marnować czasu na pana ,,nowobogackiego frajera, który ma się za pierdolonego intelektualistę, a w rzeczywistości w dupie był i gówno widział". Miło było! - nim zdążył coś powiedzieć, złapałem blondynkę za rękę i zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia. Odwróciłem się jeszcze na chwilę żeby nacieszyć oczy jego przygłupawym wyrazem twarzy i pomachałem mu radośnie.

- Brianna! Gdybyś chciała porozmawiać, to zadzwoń! Będę czekał! - zawołał za naszymi plecami.

- Tak, Nick ... dzięki! Do zobaczenia! - wykonała jakiś niezręczny gest dłonią na pożegnanie i zwróciła się szeptem do mnie. - Dalej jest tak samo irytujący, jak kiedyś!


Gdy odeszliśmy spory kawałek od tej nieszczęsnej kawiarni, zatrzymałem się i z wyrzutem spojrzałem na Bree.

- Co to miało być? Myślałem, że go spławisz. Gdybym nie interweniował, jeszcze chwila, a  wyznałby ci miłość  i się oświadczył! 

- Taaa ... a godzinę później zbudowalibyśmy dom, zasadzili drzewo i spłodzili syna. - szturchnęła mnie zaczepnie.

- I jeszcze to ,,do zobaczenia, Nicki!"? Po moim trupie!

- Hej, wcale nie nazwałam go ,,Nicki"!

- A podobno, to ja mam psychicznie chorą ex. - wzdrygnęłam się na wspomnienie Debry.

- Może powinniśmy ich ze sobą wyswatać. - zachichotała.

- Tak, są siebie warci. - nerwowo przeczesałem włosy.

- Wracajmy do domu. Obiecałam mamie, że nie spóźnimy się na obiad. 

- Jeśli mam wybierać między twoim natrętnym byłym, a twoim maniakalnym ojcem to wolę nie wybierać w ogóle.

- Oj, nie marudź! - wplotła palce swojej dłoni w moją i pociągnęła za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro