29. ,,Jesteś miłością mojego życia"
POV Brianna
Właśnie kończyłam przewiązywać białe pudełko, jasnoróżową wstążką, a kolejna łza spłynęła po moim policzku. Nie sądziłam, że zwykłe pakowanie prezentu może być dla mnie takie trudne i wprowadzić mnie w stan w kompletnej rozsypki emocjonalnej. Ale jak mogło by być inaczej? Wkładając do pudełka te wszystkie malutkie ubranka i kolorowe zabawki nie mogłam nie pomyśleć o tym, że gdyby wszystko ułożyło się inaczej, mogłabym teraz trzymać w ramionach nasze dziecko ... Uspokój się Brianna. Nie możesz pozwolić żeby emocję przejęły nad tobą kontrolę! Dopiero, co udało mi się opanować moje nocne koszmary, albo raczej to Kastielowi udało się wyciągnąć mnie z tej paranoi. To pewne, że gdyby nie on i jego troska o mnie, zwariowałabym. Jakby na zawołanie jego sylwetka wyłoniła się zza drzwi sypialni.
- Nie widziałaś może mojego ... - zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Co się stało?
- Nic. - szybko otarłam łzy. Nie chciałam żeby widział jak płaczę.
- Możesz okłamać każdego, ale nie mnie. - w ciągu sekundy znalazł się obok mnie. Nie mam pojęcia, jak on to robi, ale sama jego obecność sprawiła, że poczułam się lepiej. - Rozmawialiśmy już o tym. Nie musimy tam jechać, jeśli nie czujesz się na to gotowa. - z czułością pogłaskał mój mokry policzek.
- Wszystko jest w porządku. Dam radę. - starałam się włożyć w mój głos, jak najwięcej entuzjazmu, ale chyba średnio mi to wyszło.
- Kochanie ... - westchnął. - Dobrze wiem, że jesteś silna i nie musisz nikomu nic udowadniać.
- Nie chcę niczego udowadniać. Chodzi o to, że nie mogę zawieźć Rozalii.
- Jak zwykle myślisz o wszystkich tylko nie o sobie. - spojrzał na mnie z politowaniem. - Nikt nie będzie miał ci za złe, jeśli dzisiaj się tam nie pojawisz. Zrozumieją to. Będą inne okazję żebyś poznała małą Thię.
- Nie. Już postanowiłam. Pojadę tam.
- Uparta, jak zwykle ... Niech ci będzie, dziewczynko. - powiedział bez przekonania i pocałował mnie w czoło.
POV Kastiel
Bree nie odezwała się przez całą drogę i mimo, że siedziała obok mnie, na miejscu pasażera, czułem, że myślami jest gdzieś daleko stąd. Nawet nie próbowałem zagaić rozmowy. Doskonale wiedziałem, że jedyne czego teraz potrzebuje to chwila milczenia. Jedyne, co mogłem dla niej zrobić to trzymać ją za rękę i zapewnić jej poczucie, że jestem przy niej.
- Wiesz, że w każdej chwili możesz się wycofać? Wszyscy rozumieją, że to jest dla ciebie trudne. - odezwałem się po dłuższej chwili.
- Tak, ale ... nie mogę wiecznie uciekać od przeszłości. Potraktujmy to jak rodzaj ... terapii. Poza tym od dawna nie widziała Rozalii i reszty. Nie chcę żeby myśleli, że jestem wariatką, która zamyka się w domu i słucha depresyjnych piosenek, podczas pożerania piątego pudełka lodów.
- Jest dokładnie tak jak opisałaś. - rzuciłem jej rozbawione spojrzenie, a ona wywróciła oczami zirytowana. Uwielbiałem to. - Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że jestem przy tobie. - złożyłem delikatny pocałunek na jej dłoni.
- Wiem. Dziękuję. - posłała mi smutny uśmiech, kiedy wjeżdżaliśmy na podjazd domu Rozalii i Leo, a ja nie mogłem pozbyć się przeczucia, że to się źle skończy.
Gdy staliśmy przed drzwiami wejściowymi i czekaliśmy aż ktoś raczy otworzyć, Brianna zaczęła mocniej ściskać moją rękę. Stresowała się. Położyłem rękę na jej ramieniu i zacząłem delikatnie głaskać jej skórę. Wyraźnie czułem, jak pod wpływem mojego dotyku jej mięśnie się rozluźniają. Zacząłem powoli sunąć palcami wzdłuż jej łopatek, kręgosłupa, aż do dołu pleców. Zadrżała, a nawet z jej ust wydobył się ledwo słyszalny jęk, ale to wystarczyło żeby poruszyć moim drugim mózgiem, tym który znajduję się w spodniach. Zbliżyłem usta do jej ucha.
- Kiedyś myślałem, że najpiękniejszym dźwiękiem na świecie jest twój śmiech, ale zmieniłem zdanie. Najbardziej lubię twoje jęki. Najbardziej wtedy kiedy krzyczysz moje imię. - zagryzłem płatek jej ucha między zębami.
- Kastiel ... - powiedziała lekko karcącym tonem, ale nie zdołała ukryć uśmiechu, jaki wkradł się na jej usta.
- Właśnie tak, kochanie ... - Złapałem ją w talii i przyciągnąłem do siebie, tak żeby jej pośladki znalazły się na wysokości mojego krocza. - Czujesz to? Jak na mnie działasz ...
- Nie tutaj i nie teraz. - wysyczała przez zęby, ale gdyby tego nie chciała, to odsunęłaby się, a tak się nie stało. Punkt dla mnie.
- Marzę o tym żeby zerwać z ciebie te wszystkie niepotrzebne ubrania i poczuć zapach twojej skóry, przekonać się jak dzisiaj smakujesz, a potem być w tobie i ...
- Kass ... - spiorunowała mnie wzrokiem, ale jej policzki były czerwone, a oddech przyśpieszony. Podobało jej się.
- Nie udawaj, że ci się nie podoba. Wiem, że jesteś mokra. - w odpowiedzi tylko trzepnęła moje ramię i uwolniła się z uścisku.
- Pogadamy w domu. - pogroziła mi palcem, próbując przybrać groźną minę.
- Już nie mogę się doczekać. - puściłem jej oczko i nie mogłem powstrzymać śmiechu, patrząc, jak próbuje zachować powagę, jednak po chwili sama się zaśmiała i z rezygnacją pokręciła głową.
- O! Wreszcie jesteście! Wchodźcie. - Roza powitała nas dużym uśmiechem i nim zdążyliśmy cokolwiek odpowiedzieć, białowłosa już trzymała rękę Bree i ciągnęła ją wzdłuż korytarza. Próbowałem zaprotestować, ale moje słowa zostały kompletnie olane. Zażenowany Leo zbliżył się do mnie i powitał mnie uściskiem dłoni.
- Przepraszam za nią. Jest podekscytowana. - zawstydzony wzruszył ramionami.
- Taa.. wolałbym żebym nie wrzucała Bree od razu na głęboką wodę. Nie jestem pewien, czy jest na to gotowa.
- Masz rację. Chodźmy, zanim Rozalia się rozpędzi. - zaprowadził mnie do pokoju dziecinnego. Spodziewałem się tam zastać lament i napad paniki mojej dziewczyny, ale to co zobaczyłem było chyba jednym z najbardziej rozczulających widoków, jaki kiedykolwiek widziałem. Bree trzymała mała zawiniątko, uśmiechając się i słodko do niego gaworząc.
- Jest taka podobna do Leo!
- Tak ... przez kilka miesięcy męczysz się i musisz przetrwać poród, a ostatecznie dziecko i tak będzie podobne do tatusia. - stwierdziła rozczarowana Roza, ale gdy mnie zobaczyła na jej twarz wkradł się przebiegły uśmieszek. - O, Kastiel! Chcesz potrzymać?
- Może potem ... - wycofałem się zanim zmusiłby mnie do niańczenia małego potworka.
Wchodząc do salonu pobieżnie przywitałem się ze wszystkimi i wszystko szło gładko dopóki mój wzrok nie skrzyżował się z spojrzeniem Lysandra. Ostatni raz, gdy się widzieliśmy wyznał mi, że kochał się w Briannie od zawsze i chciał ją zaprosić na randkę. Od razu przypomniało mi się uczucie nieopisanego szału i napadu zazdrości, jaki wtedy poczułem. Nie chodziło nawet o ideę bycia z Lysandrem, a sam fakt, że Bree mogłaby być z kimś innym, a nie ze mną. Białowłosy patrzył na mnie niepewnie, jakby nie wiedział, jak powinien się zachować. Podszedłem do niego i wyciągnąłem rękę.
- Cześć. - powitałem go z szczerym uśmiechem. Mimo wszystko był moim najlepszym przyjacielem i chciałbym żeby tak pozostało. Nikt oprócz niego nie próbował się do mnie zbliżyć w czasach liceum. Tylko on zadał sobie tyle trudu, żeby sprawdzić, czy coś więcej kryję się pod fasadą buntowniczego bad boy'a, jak mieli w zwyczaju opisywać mnie ludzie ze szkoły.
- Hej ... - odpowiedział zawstydzony.
- Przestań zachowywać się, jak zawstydzona licealistka. To tylko ja. - szturchnąłem go w ramię.
- Tak ... po prostu, gdy ostatnio się widzieliśmy ...
- Miałem ochotę cię zabić. Tak, nie zaprzeczę. Ale to już przeszłość. Co poradzisz, że Bree ma bardzo dobry gust do facetów. - wypaliłem i nawet Lysander nie potrafił ukryć lekkiego uśmiechu.
- Słyszałem o tym co się wydarzyło ... bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że Brianna czuje się lepiej?
- Tak, chociaż czasem mam wrażenie, że nie mówi mi wszystkiego.
- To normalne. Przeżyła traumę i nadal czuje jej skutki. Mam nadzieję, że jej przypadku powiedzenie ,,czas leczy rany", również zadziała.
- Wydaję mi się, że robię dla niej zbyt mało. - westchnąłem.
- Kochasz ją i jesteś przy niej. To już jest dużo. Znam cię, Kastiel. Nigdy nie byłeś otwarty na ludzi. Można by pomyśleć, że nikt i nic cię nie obchodzi, ale dobrze wiem, że jeśli kochasz coś lub kogoś, wkładasz w to całe serce i energię. Od kiedy pamiętam czułeś coś do Brianny. Wiedziałam to już tamtego dnia, gdy spotkałeś ją na szkolnym korytarzu. Coś się wtedy w tobie zmieniło. Swoją drogą, to było całkiem zabawne, obserwować jak robisz z siebie idiotę, tylko żeby zwróciła na ciebie uwagę. - posłał mi szyderczy uśmiech.
- Jak widać zadziałało. - prychnąłem i spojrzałem na niego lekceważąco.
- Nie wiem, czy nazywanie dziewczyny ,,płaską deską" jest właściwe, ale może coś w tym jest.
- Jak chcesz to udzielę ci paru wskazówek. - mrugnąłem do niego porozumiewawczo.
- Yhm ... obędzie się bez tego. - pokiwał głową z zażenowania, ale zaraz potem zaśmiał się pod nosem.
- W każdym razie, mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że ja i Bree, no wiesz ... jesteśmy razem.
- Jak mógłbym mieć ci za złe, że kogoś kochasz? Poza tym od zawsze byliście sobie pisani i ... - przerwał w momencie, gdy Bree weszła do salonu. Nerwowo spojrzałem na dziewczynę, aby wyczytać coś z jej wyrazu twarzy, a ona w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła i dyskretnie pokiwała głową, odpowiadając na moje pytanie. Czy to możliwe, że potrafi czytać mi w myślach? W sumie, wcale by mnie to nie zdziwiło. Czasem wydaję mi się, że potrafi rozgryźć mnie w trakcie kilku sekund, bez użycia jakichkolwiek słów.
- Chciałbym żeby ktoś kiedyś patrzył na mnie w taki sposób, jak Brianna na ciebie. - powiedział rozmarzonym głosem, wyrywając mnie z myśli.
- To znaczy?
- Z szacunkiem, podziwem, a co najważniejsze ... z miłością. - jego usta wykrzywiły się w nieśmiałym uśmiechu.
- Może zacznij od zmycia z siebie zapachu króliczego gówna. Wtedy jakaś na pewno się znajdzie. - rzuciłem cynicznie.
- ...
- Ej spokojnie, tylko żartuję. - poklepałem go przyjacielsko po ramieniu.
- Ehhh ... Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią. Ziemia zawsze będzie krążyć wokół Słońca, a twój humor zawsze będzie na poziomie gimnazjalisty.
Bree chyba usłyszała, o czym rozmawialiśmy bo posłała mi karcące spojrzenie mówiące ,,pogadamy w domu". Już nie mogę się doczekać.
POV Brianna
Zanim pojechaliśmy do domu, postanowiliśmy pospacerować po plaży, która znajdowała się zaledwie dziesięć minut drogi od domu Rozalii i Leo. Oczywiście nie obyło się bez marudzenia Kastiela, że na pewno spotkamy jakiś fanów Crowstormu, którzy będą prosić go o zdjęcie, czy cokolwiek, ale ostatecznie, gdy zdjął buty i postanowił bosą stopę na piasku wydawał się być całkiem odprężony. Na tyle, że objął mnie w talii, przyciągnął do siebie i tak przytuleni, szliśmy brzegiem morza, a morska woda co jakiś czas obmywała nasze stopy. Co prawda kilka osób patrzyło na nas z zaciekawieniem, ale nie przejmowaliśmy się tym. Byłam zbyt zajęta skupianiem się na jego obecności, dotyku, spojrzeniu, żeby zauważyć obecność innych.
- Mogłeś być milszy dla Lysandra.
- Zna mnie od jakiś ośmiu lat. Przyzwyczaił się do mojego podłego charakteru.
- Da się do tego przyzwyczaić? - zapytałam kpiąco.
- Chyba zaraz chcesz być w wodzie. - złapał mnie, jakby miał zamiar wrzucić mnie do wody, ale po chwili łaskotania mnie i wyśmiewania mojej próby obrony, spojrzał mi głęboko w oczy i z czułością przejechał kciukiem po moim policzku. - Czasem się boję, że to wszystko jest zbyt piękne żeby było prawdziwe.
- Co takiego?
- Ty. - złożył krótki pocałunek na moich ustach. - Gdyby nie było cię w moim życiu, to wszystko straciłoby sens. Codziennie uświadamiam sobie jakim szczęściarzem jestem, że cię mam. - przez chwilę wpatrywałam się w niego, zaskoczoną jego wylewnością.
- Co stało się z tym zimnym, niewzruszonym, zdystansowanym Kastielem, którego znałam w liceum?
- Tęsknisz za tamtymi czasami? Jak chcesz to ,,tamten Kastiel" może wrócić. - odsunął się ode mnie, podniósł podbródek, podniósł brew i przybrał swoją charakterystyczną, nonszalancką minę mówiącą ,,nikt i nic mnie nie obchodzi" albo ,, jak dla mnie, to możecie przestać istnieć". Muszę przyznać, że kiedyś wychodziło mu to lepiej. Teraz wyglądał komicznie. A może to dlatego, że teraz wiedziałam, że to tylko poza, a za tym surowym wyrazem twarzy kryję się wrażliwość, czułość i chęć, aby po prostu ktoś bezwarunkowo go kochał i akceptował.
- O nie! Zdecydowanie wolę mojego Kastiela. - rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam.
- Wiesz ... kiedy trzymałaś małą Thię ... pasuje ci to. - zauważyłam na jego policzkach delikatny rumieniec.
- Tak uważasz?
- Yhm ... nie mogę się doczekać żeby cię zobaczyć z naszym własnym dzieckiem.
- C...co?
- Nie ... nie mówię, że teraz, ale ... za parę lat, jak sytuacja ze zespołem się uspokoi i będę mieć więcej czasu ... chciałbym mieć naszą armię małych Kastieli. Co ty na to? Chciałabyś?
- Tak, myślę, że tak ... - nadal tkwiłam w małym paraliżu spowodowanym jego słowami.
- Dlaczego masz taką minę? - zapytał niepewnie.
- Po prostu ... nie spodziewałam się tego po tobie. Kiedyś mówiłeś, że nie chcesz mieć dzieci i nazwałeś je ,,problemem"
- To było kiedyś. Gdybyś zapytała mnie sześć lat temu, czy chcę być w związku, też odpowiedziałbym, że w twoich snach, a jednak proszę ... jesteś tutaj. - dał mi szybkiego buziaka w usta i słodko się uśmiechnął. - Wiele się zmieniło od tamtego czasu. Ja się zmieniłem. Myślałem, że szczytem marzeń jest zespół, sportowy samochód i góra pieniędzy, ale gdy już to mam, to uświadamiam sobie, że to tak właściwie nic. Oczywiście to ułatwia życie, ale prawdziwym szczęściem jest to, jak wracam do domu, a ty tam na mnie czekasz z tym cudownym uśmiechem na ustach. Albo, gdy zasypiam i czuję, że jesteś obok i wiem, że kiedy się obudzę ty nadal tam będziesz.
- Kastiel ... - czule przyłożyłam dłoń do jego policzka.
- Nigdy nie sądziłem, że będę chciał mieć rodzinę. Moja wizja na życie bardzo od tego odbiegała. Ale z tobą wszystko się zmieniło. Pokazałaś mi jak to jest kochać i myślę, że w naszym życiu nadejdzie moment, gdy będę chciał tą miłość rozmnożyć. Dosłownie rozmnożyć. - rzucił rozbawiony. - Poza tym spójrz na mnie. Te geny nie mogą się zmarnować.
- Myślisz, że będą podobne do ciebie? Nie wiem, czy chcę żeby nasze dzieci miały tak duże ego. Ledwo radzę sobie z tobą. - zaczepnie uszczypnęłam go w ramię.
- Z dwojga złego lepiej żeby miały moje ego, niż żeby były uparte, tak jak ty.
- Ej ... - już miałam go zaatakować, kiedy złapał mnie i obrócił tyłem do siebie tak, że opierałam się o jego tors. Czując te przyjemne ciepło, wtuliłam się w niego, a on objął mnie ramionami. Słońce akurat chowało się za horyzontem, tworząc na niebie paletę pomarańczowo - fioletowych barw. W ciszy oglądaliśmy ten spektakl, ciesząc się swoją wzajemną bliskością.
- Tak bardzo cię kocham, Bree. - wyszeptał mi do ucha. - Jesteś miłością mojego życia. Wszystko, co mam i wszystko, czym jestem, jest twoje. Na zawsze.
- Czy to ten moment, kiedy przede mną uklękasz i wyciągasz pierścionek? - zażartowałam.
- Hmm ... - wykonał gest, jakby nerwowo przeszukiwał kieszenie. - Chyba zostawiłem go w domu, przepraszam. - rzucił sarkastycznie.
- Idiota ...
- Obiecuję, że kiedyś zrobię z ciebie panią Veilmont. Może nawet szybciej niż myślisz. - mrugnął do mnie, a widząc moją minę uśmiechnął się i pocałował mnie z pasją, jakby chciał przypieczętować swoje słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro