26. ,,Duchy przeszłości"
- Kass, pośpiesz się! Zaraz wychodzimy na scenę! - pogoniła mnie Lea.
- Taa ... już idę. - powiedziałem beznamiętnie.
Odkąd Brianna odeszła, nic dla mnie nie miało sensu. Prawdopodobnie nawet jakby świat miał się skończyć, nie zrobiłoby to na mnie większego wrażenie. Właściwie świat dla mnie już się skończył. Od trzech tygodni czułem się martwy od środka. Moje ciało funkcjonowało automatycznie, ale umysł był gdzieś daleko stąd. Dokładnie 476 kilometrów, na drugim końcu kraju, tam gdzie teraz była Bree. Gdy tylko wyszła ze szpitala, wyjechała z rodzicami do rodzinnego miasta. Nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy, gdy żegnaliśmy się przed szpitalem.
Szedłem przez labirynt korytarzy w szpitalu, jednak będąc tu codziennie od dwóch tygodni, znałem tą drogę na pamięć. Kolejny dzień i kolejna próba odzyskania Brianny. Za każdym razem stresowałem się tak samo. Zanim wszedłem do sali zapukałem w drzwi. Gdy usłyszałem ciche ,,Proszę", otworzyłem drzwi. Zdziwiłem się. Zwykle leżała lub siedziała na łóżku wpatrując się w okno, jednak teraz pakowała rzeczy do niedużej walizki.
- Hej ... - przywitałem się krótko. Mimo, że widywaliśmy się każdego dnia, dalej trzymała mnie na dystans.
- Cześć. - posłała mi fałszywy uśmiech, nie przestając się pakować.
- Co się dzieję? Myślałem, że zostajesz tu do przyszłego tygodnia.
- Tak, ale poprosiłam żeby wypisali mnie wcześniej. Nie wytrzymam tu ani dnia dłużej. Oszaleję od tego leżenia i nic nie robienia.
- A co z książkami, które ci przyniosłem? Chcesz powiedzieć, że niepotrzebnie wygłupiłem się przed bibliotekarką prosząc o ,, Przefrunęło z wiatrem"?
- To jest ,, Przeminęło z wiatrem" Kastiel ...
- O tym właśnie mówię.
- W każdym razie dziękuję za książki i ... za wszystko. - spojrzała na mnie nieśmiało. Miałem wrażenie, że znowu jest tą licealistką, którą onieśmiela moja obecność, ale uważałem to za całkiem urocze.
- Daj spokój. Nie masz za co dziękować.
- Byłeś tu codziennie, a ja ... nie zawsze byłam dla ciebie miła.
- Miałaś do tego prawo. Bree ja ...
- Kastiel, proszę ... przestań. - na chwilę przestała pakować rzeczy i oparła się dłońmi o łóżku, wzdychając.
- Przepraszam. Po prostu wiedz, że bardzo mi zależy i ...
- Tak, wiem. Mówisz mi to codziennie. - kontynuowała składanie ubrań, bardziej nerwowo niż przedtem, a ja postanowiłem póki co się nie odzywać. Chyba nie jest w nastoju na rozmowy o przyszłości. Nie żeby w nim była chociaż raz od paru tygodni ... za każdym razem mnie zbywała. Usiadłem na łóżku, obserwując ją i nic nie mówiąc. Ona nagle zasyczała z bólu i złapała się za ramię, na którym nadal był opatrunek.
- Bree, wszystko w porządku? - bez namysłu podszedłem do niej i z troską położyłem dłoń na jej plecach.
- Tak ... po prostu za bardzo przeciążyłam rękę. Zaraz mi przejdzie. - mówiła, masując bolące ramię.
- Może ja to za ciebie dokończę, a ty odpocznij. - nie czekając na jej pozwolenie zastąpiłem ją, a ona nie zaprotestowała. Po pięciu minutach z trudem domknąłem walizkę. - Gotowe.
- Dzięki ... - lekko się uśmiechnęła, a to wystarczyło, żeby zmiękły mi kolana.
- Więc, wracasz do akademika? - starałem się zagaić rozmowę, w której mógłbym jej zaproponować żeby wprowadziła się do mnie, chociaż na czas , aż nie wydobrzeje.
- Nie. Spędzę jakiś czas u rodziców, a potem zobaczę. - opuściła głowę.
- C ... co? - poczułem się jakbym właśnie przeżył dejavu. Znowu planowała mnie opuścić i uciec z rodzicami.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Masz tutaj uczelnie, przyjaciół ... - ,,i mnie", dodałem w myślach.
- Nie wiem Kastiel, ale póki co nie mogę ... nie chcę tutaj zostawać. Zbyt wiele złych wspomnień.
- Rozumiem, ale mimo to mogłabyś zamieszkać u mnie. - spojrzała na mnie zdezorientowana. - Przynajmniej na czas, aż nie poczujesz się lepiej. Zaopiekuję się tobą i obiecuję, że niczego ci nie zabraknie.
- Ja ... nie uważasz, że to byłoby dziwne? Na ten moment nawet nie wiem kim dla mnie właściwie jesteś. - to niesamowite, jak słowa mogą ranić.
- Wiesz, nie zmuszam cię żebyś ze mną spała czy cokolwiek z tych rzeczy ... - powiedziałem, lekko zażenowany. - Po prostu chcę się tobą zająć. Jestem ci to winien.
- To miłe, ale ... to byłoby naprawdę niezręczne.
- Mam dodatkową sypialnię. Mogłabyś ją zająć. Dużo pracuję, więc przy odrobienie szczęścia, jest szansa, że będziemy się mijać i nie będziesz musiała znosić mojego widoku.
- Nie, naprawdę ... pojadę do rodziców.
- Okej, nie naciskam, ale pamiętaj, że jestem tutaj dla ciebie. - złapałem ją za dłoń, ale ona natychmiast się odsunęła z przerażoną minął, jakby mój dotyk był dla niej bolesny. - Przepraszam ...
- To nic ... pomożesz mi znieść bagaż? Rodzice powinni już czekać przed szpitalem.
- Pewnie ...
Szła kilka kroków przede mną z spuszczoną głową. Nie odezwała się słowem, a ja z każdym przebytym metrem czułem, że tracę ją coraz bardziej i nie wiedziałem, jak ją przy sobie zatrzymać. Czułem się jak skazaniec prowadzony na karę śmierci. Bo czym innym będzie dla mnie jej odejście niż śmiercią?
Przed budynkiem stał biały Nissan, a przed nim czekali już Lucia i Filip. Powitali córkę uściskiem. Przekazałem bagaż jej ojcu, a Bree poprosiła żeby zaczekali na nią w samochodzie. Zwróciła się do mnie.
- To chyba ten moment, gdy powinniśmy sobie powiedzieć ,,do widzenia". - westchnęła, a w jej oczach zaczęła zbierać się szklista ciecz.
- Nie musi tak być. - miałem ochotę paść przed nią na kolana i błagać żeby została, ale jedyne co zrobiłem to delikatnie przyłożyłem dłoń do jej bladego policzka i kciukiem wytarłem pojedynczą łzę spływającą po jej policzku. Wtuliła się w moją dłoń, ale trwało to zaledwie kilka sekund. Otworzyła drzwi samochodu i już miała do niego wsiąść, kiedy złapałem ją za łokieć.
- Bree, zostań. Proszę ...
- Kastiel, ja nie mogę. Mieliśmy już swoją szansę ... nawet dwie ... i tego nie wykorzystaliśmy. Chyba nie jesteśmy sobie pisani. - zaszlochała.
- Ale, ja ... kocham cię.
- ... - nic nie mówiąc, wsiadła i do samochodu i spojrzała na mnie ostatni raz, wzrokiem pełnym smutku, żalu i bólu ...
- Kastiel rusz tyłek! Fani nie mogą czekać! - głowa perkusistki znowu wyłoniła się zza drzwi.
- Idę ... - podniosłem gitarę, założyłem swoją, ikoniczną już, czarną skórzaną kurtkę i fałszywy uśmiech, a wizerunek dopełniłem pozorną pewnością siebie, chociaż z całą pewnością wolałabym teraz leżeć we własnym łóżku i udawać, że nie istnieję.
Nasz koncert, jak zwykle, zgromadził naprawdę potężny tłum. Czasem wydawało mi się to być nierealne, że tysięczny tłum patrzy na mnie i spija każde słowo z moich ust, a jednak tak właśnie jest. Jednak w tej chwili wydawało mi się to nieistotne, bo sens mojego życia był kilkaset kilometrów ode mnie. Jak cokolwiek miałoby mieć sens skoro jej przy mnie nie ma ...?
Mimo mojego paskudnego humoru starałem dać z siebie 200% i patrząc na publikę, chyba mi to wychodziło. Nagle, wśród tłumu dostrzegłem blond postać wyglądającą zupełnie jak ... nie to niemożliwe. Musiało mi się przewidzieć. Próbuję ją odnaleźć w każdej napotkanej osobie, a każdej nocy męczy mnie ten sam sen - stoję w ciemności, w pustce, w nicości. Jestem sam, zdezorientowany i przestraszony. Nagle pojawia się ona - z rozpuszczonymi włosami, w białej sukience, uśmiechnięta. Blask od niej bijący jest tak silny, że rozświetla całą przestrzeń. Znajdujemy się w jakimś dziwnym korytarzu z wieloma drzwiami, w różnych kształtach i kolorach. Brianna nic nie mówi i wskazuję żebym podążał za nią. Otwiera poszczególne drzwi, za którymi znajdują się obrazy, czy może raczej retrospekcje, naszych wspomnień.
Za pierwszymi drzwiami znajdował się dzień, w których poznałem Bree. Kończyliśmy z Lysandrem próbę w szkolnej piwnicy.
- Było nieźle. - mówi białowłosy z uznaniem.
- Nie ciesz się tak. To zasługa tylko i wyłącznie mojej epickiej solówki na gitarze. - powiedziałem z pewnością siebie i przesunąłem palce po gryfie, wydobywając parę dźwięków.
- Twoja pewność siebie kiedyś cię zgubi. - Lysander pokiwał głową.
- Zostaw swoje kazania na jakąś inną okazję. - schowałem gitarę do futerału i zarzuciłem ją na plecy.
- Kiedyś byłeś milszy. Czy to Debra wyciągnęła z ciebie całą radość życia i zdolność uśmiechania się?
- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia ... - warknąłem w kierunku przyjaciela.
- Wiesz minęło już sporo czasu odkąd ona ... Próbuję powiedzieć, że może nadszedł czas żeby pójść dalej.
- O czym ty pierdolisz?
- Mógłbyś sobie kogoś znaleźć. Kogoś, komu by naprawdę na tobie zależało. Mimo wszystko, twoje serce nadal biję i jest chyba na właściwym miejscu, więc dlaczego by nie spróbować ... zakochać się? - przez chwilę patrzyłem na niego, jak na wariata, a zaraz potem wybuchnąłem śmiechem.
- O to było dobre! - klepnąłem go w ramię. - Ja? Zakochać się? Spójrz na mnie. Czy ja wyglądam na kogoś, kto potrzebuję w swoim życiu rozhisteryzowanej, przewrażliwionej baby? NIE.
- Ehhh ... możesz też poznać kogoś wartościowego, kto zrozumiałby twój punkt widzenia i sprawił, że ... byłbyś trochę milszy w obyciu. - znowu nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.
- Prędzej ptak w locie na mnie nasra, niż się zakocham. Chodź zbieramy się stąd. Mam jeszcze do pogadania z moją ukochaną panią dyrektor ...
- Coś ty znowu ... ehhh, nieważne. Poczekam na ciebie przed szkołą.
Stałem przed gabinetem pani Shermansky, znudzony i zdegustowany wizją pogadanki o tym, jakim złym chłopcem jestem. Opierałem się o parapet wystukując stopą jakiś przypadkowy rytm, gdy nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Wyszła zza nich niska blondynka, na pierwszy rzut oka całkiem ładna. Wyglądała na zagubioną. Miała przy sobie stos teczek i dokumentów. Pewnie jest tą nową, o której wszyscy mówili. Zatrzymywała się przy kolejnych salach i czytała tabliczki. Pewnie szuka sekretariatu, a to dosyć skomplikowane zadanie, dla kogoś kto jest tutaj po raz pierwszy. Nagle nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ja poczułem się dziwnie, jakby po całym ciele przeszedł mnie prąd. Czułem to nawet w czubkach palców. Chwilę się wahała, ale zaczęła się do mnie zbliżać, a z każdym jej krokiem dostrzegałem więcej detali jej twarzy. Jeżeli istnieje kobieta idealna, to ona musi nią być ...
- Hej. - przywitała się dosyć niepewnie, ale ciągle patrzyła mi prosto w oczy. Spodobało mi się to. Zwykle ludzie uciekali wzrokiem, a ona stawiała mi czoło ... interesujące. - Czy mógłbyś mi powiedzieć gdzie znajdę pokój nr 17?
- Ty jesteś tą nową? Spodziewałem się czegoś lepszego. - miałem ochotę trochę się z nią podroczyć. Chciałem sprawdzić jej reakcję.
- Co proszę? - spojrzała na mnie z pogardą i otworzyła buzię ze zdziwienia. Rozbawiła mnie.
- Zdaję sobie sprawę, że właśnie patrzysz na ósmy świata, ale mogłabyś chociaż udawać, że nie jesteś pod wrażeniem. - wsunąłem palce pod jej podbródek, żeby zamknąć jej usta. Gdy mój dotyk spotkał się z jej skórą, przeszedł mnie dziwny dreszcz ... co się ze mną dzieje? Otrząsnąłem się. - Spokojnie dziewczynko nie dąsaj się tak. Pokój 17: pójdziesz prosto tym korytarzem, a później skręcisz w prawo. Dasz sobie radę czy cię zaprowadzić? - nazwałem ją ,,dziewczynką"? Co mi strzeliło do głowy? Chociaż w sumie ... ,,dziewczynka" ... pasuję do niej. Jest taka delikatna i subtelna ...
- Tak, dzięki za pomoc. - posłała mi uśmiech, który mógłby powalić każdego na kolana. Zmieszany tym dziwnym uczuciem, które zbudziło się we mnie w ciągu trzech ostatnich minut, spanikowałem i postanowiłem się ewakuować. Znajdowałem się już w odległości paru metrów od niej, ale poczułem nieopartą chęć, żeby spojrzeć jeszcze raz w jej orzechowe tęczówki.
- Aaa i dziewczynko... Kastiel jestem. - odwróciłem się i mrugnąłem do niej.
- Miło mi, Brianna. - a więc nazywasz się Brianna ... ładnie, chociaż trochę zbyt pretensjonalnie, jak na mój gust. Zostanę przy ,,dziewczynce", albo ewentualnie wymyślę jakiś skrót. Uśmiechnąłem się do niej po raz ostatni i odszedłem.
Co się właśnie wydarzyło? Jakaś randomowa dziewczyna pyta mnie o drogę, a mi miękną kolana. A jednak czułem jakąś dziwną ... tęsknotę ... za jej głosem i spojrzeniem. Stanowczo coś jest ze mną nie tak. Muszę się napić, bo na trzeźwo tego nie zrozumiem. Lysander czekał na mnie, siedząc na murku.
- O, nareszcie jesteś! Jak tam u dyrektorki?
- Spoko ... - odpaliłem fajkę z nadzieją, że to uspokoi bicie mojego serca.
- Właśnie widziałem dziewczynę, która chyba od przyszłego tygodnia ma dołączyć do naszej klasy. Jest ładna ... i wygląda na miłą. - nie wiem, dlaczego, ale poczułem nagłą chęć, żeby mu przywalić.
- Ta, nawet z nią rozmawiałem i ... - w tym momencie usłyszeliśmy głośne świerkanie ptaka i poczułem, jak coś ląduje na moim prawym ramieniu. - Co jest ... kurwa! - z obrzydzeniem spojrzałem na białą maź na ulubionej skórzanej kurtce.
- A więc mówisz, że prędzej ptak na ciebie nas ... się wypróżni, niż się zakochasz. Hmm, chyba mówimy o przeznaczeniu. - Lys śmiał się ze mnie, podając mi chusteczkę.
Następnie był wspólny wypad nad jezioro.
Wszyscy byli już nieźle wstawieni. Nie wiem, czy organizowanie imprezy w lesie nad brzegiem jeziora, było dobrym pomysłem. Alexy już leżał w wodzie i mamrotał coś niewyraźnie. Zaczynałem żałować, że jestem jedyną trzeźwą osobą w towarzystwie. Jakim cudem dałem się wrobić w robieniu za kierowcę dzisiejszego wieczoru. Ach tak ... Brianna mnie o to poprosiła, a ja prawdopodobnie zgodziłbym się na wszystko pod wpływem jej rozbrajającego wzroku, niczym jak u kota ze Shrek 'a. Szukałem jej od dobrej chwili, a to, że widziałam, jak ten dupek Nat się do niej przystawiał, wcale nie wzbudzało mojego entuzjazmu. Po chwili jednak dostrzegłem, że siedzi na mostku, nad brzegiem jeziora i co ważniejsze jest sama! To szczęśliwy dzień dla Nataniela - nie zginie dzisiaj przez przypadkowe utopienie.
Bree wpatrywała się w spokojną taflę jeziora, obserwując odbijający się w niej księżyc w pełni. Wyglądała na bardzo skupioną.
- Przykro mi, ale to się nie uda. - zaszedłem ją od tyłu i powiedziałem z pełną powagą.
- Hmm? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie zostaniesz syreną. - Brianna zaśmiała się.
- Ehhh ... domyśliłam się, że magia nie istnieje, kiedy nie dostałam listu z Hogwartu w jedenaste urodziny. - podjęła żart.
- Nie chcę niszczyć ci dzieciństwa, ale święty Mikołaj to też kłamstwo.
- A to nawet lepiej wiesz? Wizja starego, otyłego stalkera, który wchodzi do domów dzieci przez komin jest przerażająca. - obydwoje się zaśmialiśmy, a ja usiadłem obok. Położyła głowę na moim ramieniu, a ja otoczyłem ją ramieniem. Nie byliśmy razem, ale nigdy nie czułem podobnej bliskości. Chyba zaczynam rozumieć, o co chodzi z tą ideą bratniej duszy. Mimo, że pozornie byliśmy całkiem inni, zrodziła się między nami więź, której nie potrafiłem logicznie wytłumaczyć.
- Co robisz tutaj sama? - pieściłem kciukiem jej ramię.
- Myślę ... - powiedziała rozmarzonym głosem.
- Niech zgadnę ... myślisz o pewnym przystojnym gitarzyście, o szarych oczach i czerwonych włosach, która ma przed sobą świetlaną przyszłość jako gwiazda rocka?
- Skąd wiedziałeś? - udała zaskoczoną, ale zaraz się uśmiechnęła.
- Strzelałem. - odwzajemniłem uśmiech. - A tak poważnie, to o czym myślałaś?
- Widzisz tamtą gwiazdę? - wskazała na gwiazdę, która była oddalona od pozostałych.
- Co z nią nie tak?
- Przypomina mi ciebie. - spojrzała głęboko w moje oczy, jakby próbowała wejść w moją duszę.
- Mnie? Dlaczego? - zapytałem zdziwiony.
- Ehh, nieważne. Gadam głupoty. - w tym momencie podniosła butelkę wina, pokazując mi, że jest już pusta. - Powinnam stanowczo mniej pić.
- Nic, co mówisz nie jest głupie, Bree. - powiedziałem z pełną szczerością. - To o co chodzi z tą gwiazdą?
- Jest taka samotna, ale równocześnie świeci tak mocno, że nie potrzebuję innych gwiazd wokół siebie. - zamyśliła się.
- Może jest wredna i chamska dla innych i dlatego nikt nie chce z nią przebywać. - wysnułem aluzję.
- Wcale takie nie jesteś Kastiel. To tylko pozory.
-Ach tak? A według ciebie jaki jestem? - z zaciekawieniem podniosłem brew.
- Myślę, że pod tym płaszczem arogancji i nonszalancji ukrywa się wrażliwy człowiek, który ma w sobie masę uczuć, jednak boi się to okazać światu. Postawiłeś wokół siebie barierą ochronną w postaci głupich żartów i chamskich odzywek, myśląc że to uchroni cię przed cierpieniem albo stratą. Przepuszczasz przez ten mur tylko nielicznych, ale nawet oni nie są w stanie się do ciebie całkowicie zbliżyć. Boisz się, że gdy kogoś za bardzo do siebie dopuścisz, to ten ktoś to wykorzysta i cię zrani. - mówiła patrząc na mnie smutnym wzrokiem, a ja niedowierzałem, że ktoś jest w stanie mnie rozgryźć. - Widzę, że jesteś samotny. Może, gdybyś komuś zaufał i pozwolił mu się zbliżyć, byłoby ci łatwiej. Zasługujesz na to żeby być szczęśliwy.
- Bardzo trafna analiza, pani doktor. Jakie ma pani dla mnie zalecenia, żebym poczuł się lepiej?
- Zakochać się, panie Veilmont. - pogładziła moje włosy.
- Hmmm, tylko widzi pani ... to już chyba się stało.
- Naprawdę? Kim jest szczęśliwa wybranka, która będzie musiała znosić twoje humorki? - mam wrażenie, że powiedziała to z nutą uszczypliwości. Czyżby była zazdrosna?
- Właściwie to miałem ci to powiedzieć jakiś czas temu ... Bree ... ja ... - wpatrywałem się w nią czule. To chyba dobry moment, żeby powiedzieć jej, że ...
- Hola dzieci! Co to za schadzka! - do akcji wkroczył nie kto inny, jak pieprzony Alexy. - No, no! Od początku wiedziałem, że coś między wami jest! Te napięcie seksualne między wami było dostrzegalne w odległości kilometra! - zataczał się.
- Alexy! - Brianna upomniała go, jednocześnie odsuwając się ode mnie, jakbyś zrobili coś złego.
- Mam nadzieję, że w niczym wam nie przeszkodziłem! Haha! Jak inni się dowiedzą, że wy ... - w tym momencie potknął się o wystającą deskę i wpadł z głośnym chlustem do jeziora. - Kurwa! Ratunku! - natychmiast wstaliśmy i ruszyliśmy z pomocą.
- Boże, Kastiel zrób coś! Przecież ten pijany idiota się utopi! - niewiele myśląc wskoczyłem do wody, żeby uratować przyjaciela, mojej dziewczynki.
Za kolejnymi drzwiami była retrospekcja naszego pierwszego pocałunku, który tym razem odbył się bez większych utrudnień. No może z wyjątkiem mojego zestresowanego tyłka.
- Kastiel jeśli jest coś co chcesz mi powiedzieć to śmiało. - wpatrywała się we mnie i uśmiechała się, jakby chciała dodać mi otuchy, a ja stałem jak kołek i próbowałem z siebie wydusić, to co chciałem jej powiedzieć już od tak dawna.
-Brianna ja ... dobra od początku. - westchnąłem zażenowany swoją nieporadnością.- Znamy się już od jakiegoś czasu. Nigdy nie sądziłem, że pozwolę komuś się do mnie zbliżyć, po historii z Debrą, ale ty zburzyłaś wszystkie mury jakimi się odgrodziłem od innych ludzi. Jako jedyna starałaś się mnie zrozumieć, a nie oceniać przez pryzmat pozorów. Jesteś cholernie dobrą i inteligentną osobą. Nawet, gdy mam najpodlejszy humor, twój uśmiech sprawia, że mój dzień staję się lepszy. Ludzie dziwili się, gdy zacząłem regularnie chodzić do szkoły, a prawda jest taka, że chodzę tam, żeby zobaczyć ciebie. Cieszę się, że mam taką przyjaciółkę jak ty. Problem w tym, że ja nie chcę, żebyś była tylko przyjaciółką. Bree ja... nie jestem dobry w mówieniu o swoich uczuciach, ale wiem, że cholernie mi na tobie zależy. Wiem jaką mam opinie wśród ludzi, wiem, że czasem potrafię być chamskim, perfidnym dupkiem, a moje żarty są paskudne. Nie jestem typem, który prawi komplementy na prawo i lewo. Jestem idiotą, który stoi teraz przed tobą i próbuje ubrać w słowa to co czuję, ale nie potrafi. Nie wiem czy czujesz to samo co ja. Jak ktoś taki jak ty może zakochać się w kimś takim jak ja? Jesteś dla mnie zbyt dobra. Przepraszam, że pomyślałem, że chciałabyś w swoim życiu kogoś takie jak ja. - odpowiedziałem sobie na swoje pytanie, nim ona zdążyła cokolwiek powiedzieć. Kastiel ty idioto! To było najbardziej żałosne wyznanie uczuć w historii dziejów. Czekałem na jakąkolwiek reakcję z jej strony, ale ona tylko patrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem. Super ... spieprzyłem to. Już miałem odwrócić wzrok, żeby uniknąć dalszego poniżenie, kiedy ona zrobiła krok w moją stronę, stanęła na palcach, żeby pokonać dzielącą nas wysokość, objęła moją twarz dłońmi i pocałowała ... tak jak jeszcze nikt przedtem. Całowałem już wiele dziewczyn, ale to ... to było coś innego. To nie była szalona, namiętna, gwałtowna pieszczota, która ma prowadzić do jednego. To było coś niewinnego, delikatnego i subtelnego ... dokładnie, tak jak Bree. Niby zwykłe muśnięcie warg, ale mówiące więcej niż tysiąc słów. Nigdy nie przeżyłem czegoś tak intensywnego.
- Czy to znaczy, że chcesz ze mną być? - zapytałem, gdy po dłuższej chwili się od siebie oderwaliśmy.
- Nie, zrobiłam to, żebyś się zamknął. - zaśmiała się i przejechała dłońmi wzdłuż moich ramion. - Oczywiście, że tak głuptasie. - nasze usta znowu się połączyły, a ja wiedziałem, że w końcu jestem tam gdzie powinienem ... przy niej.
Widziałem też nasz wspólny wyjazd nad morze:
- Kastiel błagam! Puść mnie! - wierzgała we wszystkie kierunki, ale to nie powstrzymywało mnie przed tym, żeby mocno ją trzymać, przewieszoną przez moje ramię.
- Byłaś niegrzeczna! A niegrzeczne dziewczynki zasługują na karę! - zaczepnie, delikatnie klepnąłem ją w pośladek, a ona nie została mi dłużna. Z tym, że ona nie była taka delikatna. - Wiesz, że w ogóle nie polepszasz swojej sytuacji? - zaśmiałem się.
- Nic nie zrobiłam!
- A kto usmarował mnie lodem?
- Kastiel! Przestań, natychmiast! Albo zacznę krzyczeć!
- Krzycz, krzycz. Wiesz, że to lubię.
- Dobra ... wygrałeś. Przepraszam. Zadowolony?
- Hmm, zastanówmy się ... Nie. - kontynuowałem spacer w kierunku morza.
- Zrobię, co tylko zechcesz!
- Co tylko zechcę? Ważysz swoje słowa, dziewczynko? - postawiłem ją na piasku, przed sobą.
- Mhmm ... - wymruczała i położyła dłonie na moim brzuchu. Sunęła je wzdłuż mojego ciała i zatrzymała się na torsie. Spojrzała mi w oczy i oblizała usta. - Jesteś taki seksowny ...
- Okej ... już mi się podoba. - moje dłonie wylądowały na jej biodrach.
- Wiesz jaki jeszcze jesteś? - wyszeptała mi do ucha.
- Hmm?
- ... Naiwny! - popchnęła mnie i zaczęła uciekać, głośno się przy tym śmiejąc.
- Tym razem już na pewno skończysz w wodzie!
Były też wieczorne spacery z Demonem, pierwsza piosenka, którą dla niej napisałem, poznanie rodziców, wspólnie nieprzespane noce, kiedy kochaliśmy się, jakby miało nie być jutra, albo po prostu milczeliśmy wtuleni w siebie. Jednak po tych wszystkich miłych wspomnieniach przyszedł moment na te, które sprawiły, że się rozstaliśmy. Jej przeprowadzka, nasze kłótnie, mniejsze i większe, a w końcu rozstanie ...
Za kolejnymi drzwiami było tylko gorzej. Obrazy wiecznie przygnębionego mnie, najczęściej pijanego do granic możliwości, siedzącego na podłodze i płaczącego za kobietą, którą straciłem, a którą kochałem nad życie. Na szczęście te wizje skończyły się i pojawiły się wspomnienia sprzed kilku miesięcy, kiedy Brianna wróciła do miasta i znowu miałem ją przy sobie. Dotarło do mnie, jak głupi byłem, że starałem się trzymać ją na dystans, a od środka umierałem żeby spędzić z nią chociaż moment. Z zażenowaniem obserwowałem, jak próbowałem sobie i jej wmawiać, że chodzi tylko o seks i przyjemność. Jak mogłem być takim idiotom ...
Potem moja próba wyrzucenia Bree z mojego życia, wypadek, jej widok, zakrwawionej i półprzytomnej , dziecko i jego strata ...
Każdy sen kończył się tak samo. Brianna trzymała mnie za rękę i prowadziła w sobie tylko znanym kierunku. Nagle wzmagał się olbrzymi wiatr, a całe niebo pokrywało się czarnymi chmurami, rozjaśniane jedynie fioletowymi błyskawicami. Blondynka odwracała się do mnie twarzą i wsuwała swoje dłonie w moje. Dopiero wtedy zauważałem, że stoimy na krawędzi klifu, pod którym szumiało rozszalałe morze. Brianna patrzyła mi prosto w oczy, ale jej wzrok był niewyraźny i zamglony. Patrzyła na mnie przez chwilę po czym mówiła jedno, krótkie zdanie.
,,Żegnaj Kastiel"
Wtedy wysuwała się z moich rąk, a ja patrzyłem, spada w przepaść, nie mogąc nic zrobić. W tym momencie budziłem się z krzykiem, oblany zimnym potem.
To wszystko uświadomiło mnie, jak bardzo zależy mi na niej i naszym związku. Moje życie było o wiele bardziej wartościowe, gdy ona w nim była. Muszę coś z tym zrobić, inaczej zwariuję. Pojadę do niej. Jutro z samego rana. Tak ... choćbym miał błagać ją na kolanach żeby do mnie wróciła, zrobię to. Nie obchodzi mnie, co powie jej ojciec i czy będzie chciała mnie widzieć. Zrobię wszystko żeby ją odzyskać. Potrzebuję jej.
Ale póki co, muszę się skupić. Nie mogę tak odpływać podczas koncertu. To, że sypie się moje życie osobiste nie znaczy, że mogę zawalić życie zawodowe. Zbyt dużo osiągnąłem, żeby teraz to zostawić. Uśmiechnąłem się do dziewczyn stojących pod sceną i podałem im rękę, a one zaczęły piszczeć, jakby dotknęły samego Boga. Chyba nigdy nie przestanie mnie to dziwić. Zapowiedziałem ostatnią piosenkę z ulgą, że zaraz będę mógł wrócić do domu. Włożyłem całą energię w ostatnią solówkę i patrzyłem na rozszalałe skupisko ludzi. Nagle spośród tego tysięcznego tłumu wyłapałem tą jedną, jasnowłosą sylwetkę, tak dobrze mi znaną ...
Ludzie krzyczeli, wymachiwali rękoma, śmiali się, a ja stałem osłupiały, wpatrywałem się w nią i zastanawiałem się, czy to jawa, czy sen. Czy naprawdę tutaj jest, czy może już oszalałem i widzę duchy. Nie ... to niemożliwe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro