19. ,,Moja mała, słodka, naiwna dziewczynka"
Właśnie siedziałyśmy z Chani na tarasie uczelnianej kawiarni i odpoczywałyśmy w przerwie między zajęciami. Pogoda była cudowna, dlatego też wystawiłam twarz do słońca i pozwoliłam aby muskało moje policzki, przyjemnie je ogrzewając. Popijałam moją mrożoną kawę i delektowałam się tą chwilę.
- Nie chcę być wścibska, ale jak tam sytuacja z twoim gwiazdorem? - zaśmiałam się z tego, że nazwała go ,,moim".
- Mam wrażenie, że wszystko idzie w dobrym kierunku. - zaczęłam bawić się słomką mojego napoju.
- Opowiadaj. - Chani oparła się łokciami o blat stolika i z podekscytowaniem czekała na moją relację.
- No wiesz ... byłam wczoraj na kolacji z nim i jego mamą.
- Co?! Wow ... to znaczy, tak wcześnie? Nawet nie jesteście oficjalnie razem i już konfrontacja z teściową?
- Poznałam ją już kilka lat temu. Jest bardzo sympatyczna i chyba dostałam jej błogosławieństwo. - uśmiechnęłam się na wspomnienia, jaka miła była dla mnie Valeria i jak próbowała mnie wczoraj wyswatać z swoim synem.
- Ale ...? - spojrzała na mnie wyczekująco, a ja posłałam jej pytające spojrzenie. - Widzę, że coś cię gryzie.
- No bo widzisz ... mimo, że regularnie się spotkamy i stajemy się sobie coraz bliżsi, to Kastiel dalej nie podjął tematu ewentualnego ,,związku". - Chani musiała wyłapać moje rozczarowanie, gdyż położyła swoją dłoń na mojej.
- Spokojnie, daj mu czas. Pewnie sam się jeszcze waha, ale nim się obejrzysz, a będzie twój. - posłała mi oczko i uśmiechnęła się pocieszająco.
W tym momencie usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Spojrzałam na ekran - ,,Rozalia" Przeprosiłam Chani i odebrałam.
- Hej Roza! Co tam?
- Brianna ja ... ja ... możesz do mnie przyjść? - głos jej się łamał.
- Pewnie ... coś się stało? - zapytałam zmartwiona.
- Opowiem ci wszystko u mnie ok? Przyjdź jak najszybciej, proszę. - zaszlochała.
- Dobrze, będę za piętnaście minut. - rozłączyła się bez pożegnania.
Wytłumaczyłam Chani, że coś pilnego mi wypadło i ruszyłam w drogę. Zastanawiałam się, co takiego mogło się stać, że Rozalia była tak roztrzęsiona. W mojej głowie odgrywało się teraz tysiące scenariuszy, dlatego też przyśpieszyłam kroku, aby jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodzi. Zgodnie z obietnicą kilkanaście minut później byłam pod jej drzwiami i lekko w nie zapukałam. Nikt nie otwierał, dlatego spróbowałam jeszcze raz. Tym razem drzwi się otworzyły i zobaczyłam za nimi Rozę - jej skóra była blada, a oczy zaczerwione i zaszklone.
- Boże ... Roza co się stało? - nie czekając na jej wyjaśnienia mocno ją przytuliłam.
- Chyba zniszczyłam sobie życie. - zaczęła łkać na moim ramieniu.
- O czym ty mówisz?
- Ja... prawdopodobnie ... jestem w ciąży. - byłam całkowicie zszokowana i zdezorientowana, ale mimo wszystko wiedziałam, że muszę zachować zimną krew, żeby ją uspokoić.
- Chodź, usiądziemy w salonie, napijemy się herbaty i wszystko mi opowiesz. - poprowadziłam ją w kierunku kanapy, a następnie wzięłam się za robienie dwóch herbat. W szafce kuchennej znalazłam melisę, która wydawała się idealna na tą okazję. Czekając aż woda się zaparzy zastanawiałam się, co powinnam jej powiedzieć w obecnej sytuacji. To oczywiste, że zwykłe ,,wszystko będzie dobrze" w niczym nie pomoże. Sama prawdopodobnie wpadłabym w szał słysząc takie słowa, kiedy całe moje życie miałoby się zmienić o 180 stopni. Kiedy czajnik wydał z siebie pisk sugerujący, że woda się zagotowała, zalałam dwa, wcześniej przygotowane, kubki. Z trzęsącymi rękoma zaniosła napoje do salonu, omal ich nie rozlewając. Roza siedziała z rękami złożonymi na kolanach i intensywnie się w nie wpatrywała, co chwila szlochając. Podałam jej kubek i usiadłam obok.
- Więc ... to już pewne? - inne pytanie nie przychodziło mi na myśl.
- Jeszcze nie robiłam testu, ale Brianna ... czuję to. - uniosła się płaczem. - Poza tym wszystko na to wskazuję. Nie mam okresu od dwóch miesięcy. A przecież się zabezpieczaliśmy!
- Nie ma sensu dramatyzować jeśli to nie jest potwierdzone. - starałam się trzeźwo myśleć, ale ledwo łączyłam ze sobą fakty. - Masz test?
- Nie ... - przez chwilę zastanawiałam się nad planem działania. Roza była teraz w takim stanie, że trudno byłoby jej podjąć jakąkolwiek decyzję.
- Okej... pójdę kupić testy, a ty w tym czasie spróbuj się uspokoić. Gdzie jest Leo? - jeśli ktokolwiek mógł się nią teraz zająć to tylko jej chłopak.
- W pracy. Będzie dopiero wieczorem. - otarła łzy z policzka i wzięła głęboki wdech.
- Wrócę najszybciej jak się da.
Prawie biegiem udałam się do najbliższego marketu i skierowałam się na dział z lekami i innego tego typu artykułami. Szukałam wzrokiem testu ciążowego po licznych półkach... jest! Od ilości grafik z bobasami na małych, kartonowych pudełkach dostawałam oczopląsu, ale w końcu wybrałam kilka z nich. Dla pewności wzięłam trzy różne testy, wszystkie innych marek. To da najbardziej wiarygodny wynik. Udałam się do kasy i cierpliwie czekałam w kolejce. Kasjerka, jak na złość, nie spieszyła się z skanowaniem artykułów i robiła to w żółwim tempie. Moja cierpliwość osiągnęła punkt krytyczny, kiedy kasjerka zaczęła krzyczeć do swojej współpracowniczki jaki jest kod na jakiś rodzaj pieczywa. Świetnie ... już dawno powinnam być u Rozalii. Nagle usłyszałam chrząknięcie za mną i od razu rozpoznałam kto to. Powoli się odwróciłam.
- Hej Kastiel! - powitałam go uśmiechem - Co ty tutaj robisz?
- Może nie uwierzysz, ale gwiazdy rocka też czasem robią zakupy. - zaśmiał się. - Mam nadzieję, że dalej się przyjaźnimy, po tym, co nagadała ci moja matka na mój temat. - słowo ,,przyjaźnimy" sprawiło, że poczułam się jakby wbił mi szpilkę, ale zachowałam pozory, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- No co ty. Twoja mama jest super, a poza tym chętnie posłuchałabym więcej historii z twojego dzieciństwa. Musiałeś być słodkim dzieckiem.
- Mhm...z całą pewnością. - uśmiechnął się do mnie, ale gdy jego wzrok padł na moje zakupy leżące na taśmie momentalnie spoważniał i wytrzeszczył oczy. Patrzył to na mnie, to na testy ciążowe i tak kilka razy. Spojrzałam na niego pytająco, nie wiedząc, o co mu chodzi, ale po chwili zrozumiałam...
- Brianna .... - powiedział poważnym tonem i spojrzał na mnie surowym wzrokiem. Na szczęście przyszła moja kolej i skupiłam się na kasjerce błagając w myślach, żeby jak najszybciej się stąd ulotnić. Nie chcę tłumaczyć Kastielowi, że testy nie są dla mnie tylko dla Rozy. Szybko zapłaciłam i wyparowałam ze sklepu z prędkością światła, modląc się, żeby Kastiel mnie nie dogonił. Moje modlitwy poszły na marne.
- Bree! - złapał mnie za nadgarstek i zmusił, żebym na niego spojrzała. Nie był zły, tylko raczej ... zszokowany. - Chcesz mi o czymś powiedzieć?
- Nie ... - powiedziałam niepewnie.
- A to?! - uniósł reklamówkę z testami, którą trzymałam w ręce.
- Kastiel ja ... - starałam się ubrać w słowa, że to nie dla mnie, ale nie pozwolił mi na to.
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć?! - jednak był zły.
- Ale o czym ...?
- Bree nie rób ze mnie idioty. - zabijał mnie wzrokiem, a następnie zniżył głos do szeptu. - Cholera ... jesteś w ciąży? - spojrzał na mój brzuch, jakby szukał odpowiedzi na swoje pytanie, a ja tylko szczelniej owinęłam się płaszczem czując się nieswojo, pod wpływem jego wzroku.
- Nie martw się. To nie dla mnie. - starałam się mu to wytłumaczyć, ale bez podawania szczegółów.
- Taaa jasne... wciśniesz mi historyjkę o koleżance, która zaciążyła? - prychnął i pokiwał głową z niedowierzaniem.
- Właściwie to tak jest. - powiedziałam z pewnością siebie.
- Jeśli masz ... problem.... - zaakcentował ostatnie słowo. - ....możesz mi powiedzieć i ....
- Kastiel dość! To nie dla mnie. Przysięgam. - powiedziałam konsekwentnie. - A teraz wybacz, ale naprawdę się spieszę. - pewnym krokiem wyminęłam go i odeszłam bez pożegnania obawiając się, że dalej będzie sobie coś wmawiał.
- Bree, jeszcze nie skończyłem! - zignorowałam jego wołanie i jak najszybciej udałam się do mieszkania Rozy. Zastanawiałam się, co jej powiedzieć, gdy wynik okaże się pozytywny. Sama prawdopodobnie bym się załamała wizją zmiany całego swojego życia dla małej istoty.
Weszłam do mieszkania przyjaciółki, już bez pukania. Byłam zbyt zdenerwowana, żeby trzymać się zasad grzecznościowych. Nadal siedziała na kanapie z twarzą schowaną w dłoniach.
- Roza? - położyłam dłoń na jej ramieniu i delikatnie pogłaskałam. - Mam wszystko, co trzeba. Jesteś gotowa?
- Tak bardzo się boję. - załkała, a ja nic nie mówiąc, tylko ją mocno przytuliłam.
- Chodź, pójdziemy do łazienki. - wzięłam ją za rękę, niczym dziecko i zaprowadziłam do ustronnego pomieszczenia. Wytłumaczyłam jej, co musi zrobić i poleciłam, żeby zawołała mnie kiedy skończy. Roza tylko przytaknęła i zamknęła za sobą drzwi. To jedne z najdłuższych minut mojego życia. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc chodziłam w tą i z powrotem starając się uspokoić. Wystarczyło już to, że Roza nie była w najlepszym stanie. Nie mogłam jej pokazać, że się denerwuję. Telefon w mojej kieszeni zawibrował, więc automatycznie po niego sięgnęłam i sprawdziłam powiadomienie. To wiadomość od Kastiela; ,,Bree musimy pogadać"
Świetnie ... jeszcze tego mi brakowało. Wzięłam się za odpisywanie, ale przerwało mi wołanie Rozy zza drzwi łazienki. Powoli weszłam do środka.
- Poczekasz ze mną na wynik? - zapytała cicho.
- Pewnie. - usiadłam na brzegu wanny i uśmiechnęłam się do niej. Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, a patrząc na Rozalię można było dostrzec, że również nie ma ochoty na rozmowę. Mimo wszystko postanowiłam przerwać tą nieznośną ciszę. - Wiesz, nigdy ci o tym nie mówiłam, ale byłam w takiej samej sytuacji.
- Co? Jak to? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Trzy lata temu podejrzewałam, że mogę być w ciąży ... z Kastielem ....
- Okej, więc piszą tutaj, że musisz na to nasikać.
- Kastiel, wiem co mam robić! - wyrwałam mu test z ręki i rzuciłam gniewne spojrzenie.
- Staram się tylko pomóc. - powiedział urażony.
- Więc wyjdź! - wygoniłam go z łazienki i zamknęłam za nim drzwi. Rozumiem, że też się denerwuje, ale to nie on potencjalnie może być w ciąży! Ugh! Dlaczego musi być taki denerwujący?! Spokojnie Brianna ... nie wyżywaj się na swoim faceci, tylko za to, że być może cię zapłodnił. Zaśmiałam się z własnego sarkazmu, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że jeśli to okaże się prawdą, to prawdopodobnie cały mój świat się zawali. Mam 18 lat, nie mam pracy, pieniędzy i stabilizacji, mój chłopak jest muzykiem, który póki co gra za 100 $ i bon na piwo, a być może na świecie pojawi się mała istota, o która będę musiała się zatroszczyć i bezwarunkowo pokochać ... nie, to niemożliwe. Niepewnie spojrzałam na test i czułam się jakbym trzymała w ręce narzędzie tortur. Moje dłonie niekontrolowanie się trzęsły. W końcu zebrałam się na odwagę i zgodnie z instrukcją, zrobiłam test. Odłożyłam go na umywalkę i usiadłam na podłodze, opierając się o ścianę i starając się nie zemdleć. Po chwili drzwi się otwarły i wszedł Kastiel. Nic nie mówiąc usiadł obok mnie. Od razu wyczułam zapach papierosów.
- Paliłeś. - powiedziałam z obojętnością. Aktualnie nie miałam siły na prawienie mu kazań na temat tego, że umrze na raka płuc w wieku czterdziestu lat. Poza tym pewnie stresuję się tak samo jak ja, więc byłam w stanie wybaczyć mu jedną fajkę.
- Tak. - odpowiedział krótko i położył swoją dłoń na mojej. - Już ... wiesz?
- Nie.
- Bree cokolwiek się stanie wiedz, że nie zostawię cię z tym samą. - spojrzałam na niego z zdziwieniem. - Tak ... jestem przerażony wizją posiadania dziecka, ale będę przy tobie. - oparłam głowę o jego ramię, a on złożył pocałunek na mojej skroni.
- Sprawdzisz? Boję się ...- wskazałam na test.
- Okej ... - niepewnie wziął test do ręki i spojrzał na niego z lekkim przerażeniem na twarzy.
- I...? - w tej chwili moje serce omal nie wyrwało się z piersi.
- .... - nic nie mogłam odczytać z jego reakcji, co powodowało moją narastającą irytację.
- Powiedz coś!
- Będziemy musieli się bardziej postarać. - szeroko się uśmiechnął.
- Czyli nie ...? - pokazał mi test, na którym widniał wynik negatywny, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Perspektywa tego, że byłbym ojcem twojego dziecka jest, aż taka zła? - zapytał urażony moją reakcją.
- Nie potrzebuję dziecka. Póki, co mam ręce pełne roboty z niańczeniem ciebie i Demona. - mój humor zmienił całkowicie. Miałam ochotę śmiać się, żartować, a najlepiej wypić butelkę wina ze szczęścia.
- No cóż ... będziemy musieli poczekać na Kastiela Juniora. - powiedział z udawanym rozczarowaniem, ale po chwili się uśmiechnął.
- Idiota ... - rzuciłam kpiąco, po czym musnęłam jego usta, a on przyciągnął mnie do siebie.
- Wiesz, nawet trochę żałuję, że nie wyszło.
- Co? - zapytałam zdezorientowana jego nagłą chęcią powiększenia rodziny.
- Pomyśl co mogłoby z nas powstać. Z moją inteligencją, poczuciem humoru, dobrym gustem i z twoją urodą ... dziecko idealne.
- Aha, więc uważasz, że moją jedyną zaletą jest wygląd?! - klepnęłam go w ramię, a on się tylko zaśmiał i mnie pocałował. - Może wstrzymasz się z produkcją ,,dzieci idealnych" chociaż do 30-stki? - zażartowałam.
- Jak dla mnie możemy nic nie ,,produkować". Wystarczy to, że mam ciebie. - spojrzał mi głęboko w oczy. - Poza tym ja i dzieci? Proszę cię. To nie mogłoby się udać.
- Dlaczego? Myślę, że byś się świetnie do tego nadawał. To trochę tak, jak z opieką nad Demonem. Tylko takim bardziej wrzeszczącym i proszącym o kieszonkowe. - powiedziałam rozbawiona.
- Nie chcę się z nikim tobą dzielić. Nigdy. - powiedział całkiem poważnie, a jego usta znowu sięgnęły do moich.
- Nie potrafię sobie, go wyobrazić w roli ojca. - Roza lekko się zaśmiała.
- Uwierz mi, że ja też nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. - powiedziałam rozbawiona, ale mój wzrok przykuł test leżący na umywalce. - Myślę, że już czas żeby sprawdzić.
- Tak ... - jej oczy znowu zaszły smutkiem. - Mogłabyś? Ja chyba nie dam rady ... - spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- Oczywiście. - sięgnęłam po test i wzięłam głęboki oddech. Spojrzałam i zamarłam. - O mój boże. - sprawdziłam pozostałe testy i na wszystkim wynik był jednoznaczny. - Jesteś w ciąży ....
- C...co...ale.... ja .... - zaczęła szlochać, czy może raczej wyć.
- Hej spokojnie, to nie jest koniec świata. - odruchowo wzięłam ją w ramiona i zaczęłam uspokajać.
- Zniszczyłam swoje życie ... miałam tyle planów.... - lamentowała.
- I wcale nie musisz z nich zrezygnować. To wszystko da się pogodzić.
- A Leo? Przecież on ... mnie zostawi.
- Mówimy o tym samym Leo? O tym kochającym cię ponad wszystko, czułym, opiekuńczym, troskliwym Leo?
- Tak, ale ma swoją karierę i ...
- On cię kocha. Poza tym to dojrzały, odpowiedzialny facet. - gładziłam jej włosy.
- Mam dopiero 21 lat ...
- I co z tego? Masz dach nad głową, pracę, kochającego faceta, przyjaciół ... muszę dalej wymieniać?
- Ale ... tak bardzo się boję ... - schowała twarz na moim ramieniu.
- Roza spójrz na mnie. - powiedziała stanowczo, a ona wykonała moje polecenie. - Może teraz ci się wydaje, że cały twój świat się wali, ale prawdę mówiąc jesteś w idealnej sytuacji. Tak, masz 21 lat, ale wiek to tylko liczba. A dziecko nie oznacza końca świata. Leo oszaleje z radości, gdy mu powiesz. Jestem tego pewna.
- Co z moim studiami? Karierą? Wszystko, co mam będę musiała poświęcić dla dziecka! - schowała twarz w dłoniach.
- To wszystko można ogarnąć. Potrzeba tylko chęci. Poza tym masz mnie, Leo i Alexyego. Pomożemy ci i nie zostaniesz z tym sama. - pocieszałam ją, ale na jej miejscu sama bym się załamała. Spędziłyśmy na podłodze łazienki jeszcze co najmniej godzinę. Roza w końcu się trochę uspokoiła i zaczęła odzyskiwać świadomość tego, co właśnie się stało.
- Porozmawiam z Leo. On zawsze wie, co zrobić.
- To dobry pomysł. Musicie dobrze zaplanować, co dalej. Pamiętaj, że choćby nie wiem co, zawsze będę przy tobie. - jeszcze raz mocno zacisnęłam ramiona wokół niej, żeby dodać jej otuchy.
- Brianna gdyby nie ty ... nie poradziłabym sobie dzisiaj. Dziękuję. - posłała mi szczery uśmiech.
- Od tego są przyjaciele. - otarłam z jej policzka ostatnią spływającą łzę.
- Kochanie, wróciłem! - usłyszałyśmy donośny głos Leo i aż podskoczyłyśmy z zaskoczenia.
- O boże! Już tutaj jest! Co mam robić?! - pytała spanikowana Roza i zaczęła nerwowo pozbyć się śladów płaczu.
- Po prostu powiedz mu prawdę.
Drzwi do łazienki się otwarły i stanął w nich chłopak Rozalii.
- Wszędzie cię szukałem! - spojrzał z uśmiechem na ustach na swoją ukochaną, jednak widząc ją w takim stanie od razu spoważniał. - Kochanie, co się stało?! - zapytał zmartwiony i natychmiast znalazł się przy Rozalii, przyciągając ją mocno do siebie.
- Och to nic ... razem z Brianną... - w tym momencie Leo spojrzał na mnie i pobieżnie się przywitał. Najwyraźniej był zmartwiony stanem dziewczyny. - ... musiałyśmy coś sprawdzić. - Roza zaczęła nerwowo bawić się bransoletką na swoim nadgarstku.
- Zostawię was samych. - chciałam jak najszybciej się wycofać i pozwolić, aby tylko we dwoje przeżyli tą intymną chwilę. Ostatni raz posłałam przyjaciółce pocieszający uśmiech i udałam się w kierunku wyjścia. Gdy otwierałam drzwi prowadzące na klatkę usłyszałam ,,Skarbie ...to cudowna wiadomość!". Uśmiechnęłam się sama do siebie i wyszłam z mieszkania. Szłam przez park w bardzo dobrym humorze. W końcu zostanę ciocią! Nie mogłam się doczekać tych wszystkich małych skarpetek, słodkich ubranek, spacerków, zabaw i ... wszystkiego tego, co związane z bobasami! Rozalia i Leo będą cudownymi rodzicami. Są do tego wprost stworzeni. A ja postanowiłam sobie, że będę najlepszą ciocią na świecie, z rodzaju tych, które na wszystko pozwalają, wpychają dziecku tonę słodyczy i zabawek i są uważane za te ,,wyluzowane". Moje przemyślenie, tak mnie pochłonęły, że nim się obejrzałam byłam już w akademiku. Próbowałam otworzyć zamek w drzwiach, ale był otwarty. Byłam przekonana, że je zamykałam kiedy wychodziłam. Czy ... ktoś się włamał do mojego pokoju?! Rozjerzałam się dokoła. Nie było tam żywej duszy. Wzięłam głęboki wdech i niepewnie pchnęłam drzwi, będąc przygotowaną na wszystko. Niepotrzebnie oglądałam ten horror o psychopacie, który włamywał się do akademików i atakował bezbronne studentki, a potem ...
- Kastiel? Co ty tu do cholery robisz? - siedział na moim łóżku jak gdyby nigdy nic.
- Nie było cię, więc postanowiłem wejść. - powiedział ze spokojem w głosie, jakby włamanie nie było niczym niezwykłym.
- Widzę ... i co tutaj robisz?
- Nie widzisz? Czekam na ciebie. - wzruszył ramionami, a ja dalej nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił.
- Cholera ... włamałeś się do mojego pokoju! - rzuciłam w niego torebką.
- Ej! Za co to? - rozmasował ramię, w które go trafiłam.
- Hmm pomyślmy... za naruszanie mojej prywatności?!
- Nie dramatyzuj. Przysięgam, że nie przeglądałem twojej bielizny. No może oprócz ...
- Kastiel! - wolałam nie wiedzieć, co robił podczas mojej nieobecności. - Nie uważasz, że to już wykroczenie poza pewne granice? - zapytałam wkurzona jego brakiem skruchy.
- Złamaliśmy tyle granic, że nic nie powinno cię dziwić. - uśmiechnął się w ten charakterystyczny, nonszalancki sposób, a przed oczami pojawiły mi się przebłyski wszystkich naszych wspólnie spędzonych nocy.... okej, może ma rację, ale i tak przesadził.
- Nie rób tego więcej! - powiedziałam gniewnie.
- Ok dziewczynko, nie denerwuj się tak. Poza tym w twoim stanie .... - zatrzymał się i spojrzał na mnie, jakby chciał sprawdzić moją reakcję.
- O czym ty mówisz? - zaczęłam rozbierać płaszcz, który nadal miałam na sobie.
- Brianna, po prostu mi powiedz.
- Okej ... pamiętasz, gdy trzy lata temu powiedziałam ci, że to Demon zjadł ostatnie ciastko? Tak naprawdę, to byłam ja. - zakpiłam i czekałam na jego reakcję, ale jedyne, co dostałam to chłodne spojrzenie bijące od jego stalowych oczu. To nie jest dobry moment na drażnienie go ...
- Mówię poważnie. Powiedz ... - nerwowo przełknął ślinę. - ... jesteś w ciąży?
- C..co? - czyli jednak nadal miał paranoję.
- Te testy ciążowe ... - zaczął i wpatrywał się na mnie, oczekując odpowiedzi. Postanowiłam trochę się zabawić jego kosztem.
- A jeśli teoretycznie tak to ... co z tym zrobisz? - rzuciłam mu wyzywające spojrzenie.
- No .... - opuścił wzrok i zaczął kontemplować wzorek na dywaniku przy łóżku.
- Wyślesz mnie do kliniki żeby pozbyć się .... jak to nazwałeś? ,,Problemu"? - mimo, że nie byłam w ciąży i nie planowałam, jakaś część mnie była rozczarowana tym, jak do tego podchodził.
- Nie ... ja ... - było widać, że jest zestresowany, co przyniosło mi ogromną satysfakcję. Rzadko można było zobaczyć spanikowanego Kastiela, co było nawet zabawne.
- Mogę cię pocieszyć. Nie zostaniesz ojcem. - spojrzał na mnie z ulgą, a jego wszystkie mięśnie momentalnie się rozluźniły.
- Jesteś pewna? Te testy i ....
- Mówiłam ci już, że nie były dla mnie. Poza tym, gdyby coś było na rzeczy, to uwierz, że na pewno byś się o tym dowiedział.
- Ufff ... - odetchnął i nawet zdobył się na uśmiech.
- Ej! Perspektywa tego, że mógłbyś mieć ze mną dziecko jest taka zła? - zapytałam urażona.
- Nie chodzi o ciebie. Ogólnie perspektywa posiadania dziecka jest zła. Poza tym ... kto wpadł w to szambo? - spojrzałam na niego pytająco. - Dla kogo były te testy?
- Dowiesz się w swoim czasie. - powiedziałam obojętnie i zaczęłam zdejmować zbędne elementy garderoby. Kastiel tylko mi się przyglądał. Podeszłam do biurka, które służyło mi równocześnie za toaletkę i zdjęłam biżuterię. Kastiel, niczym widmo, zjawił się za mną obejmując mnie od tyłu. Uśmiechnęłam się, zadowolona jego bliskością i spojrzałam na nasze odbicie w lustrze. Wyglądaliśmy trochę komicznie. Ja - blondynka o orzechowych oczach, ubrana raczej w pastelowe kolory, on - czerwone włosy, tęczówki koloru stali, w swojej ikonicznej czerwieni i czerni. Mimo tej dziwnej kombinacji stylów, gustów i kolorów, widziałam w nim swoją pokrewną duszę, kogoś przy kim jestem silniejsza i który akceptuje moje wady i dziwactwa. Kogoś kto zawsze jest blisko mnie i któremu bezgranicznie ufam. Widziałam w nim swoją drugą połówkę. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, czym myśli o mnie to samo.
- Więc skoro mamy pewność, że nie ma w tobie żadnego ... intruza .... - wywróciłam oczami w odpowiedzi na jego słowa. - ... to może dokończymy, to co wczoraj zaczęliśmy? - wyszeptał mi do ucha. Ok, czyli jednak nie myślimy o tym samym.
- Nie mam dzisiaj ochoty. - powiedziałam obojętnie i wyswobodziłam się z jego uścisku.
- Ehh...błagam cię, nie każ mi wracać do domu. - westchnął.
- Wiesz, że nie musimy uprawiać seksu żebyś mógł zostać u mnie na noc? - zakpiłam i spojrzałam na niego rozbawiona.
- Chciałem coś zaoferować w zamian, ale skoro tak stawiasz sprawę. - bez skrępowania rozłożył się na moim łóżku.
- Powiesz mi dlaczego wolisz spędzać noc w akademiku, a nie w swoim super, fancy apartamencie? - zapytałam zaciekawiona i usiadłam obok niego.
- Jest tam moja matka, której próbuję perfidnie i chamsko wtrącać się w moje życie.
- W jaki sposób? - naprawdę byłam zaintrygowana. Zwykle rodzice Kastiela akceptowali jego wybory i nie wchodzili z butami w jego życie.
- Wyobraź sobie, że uważa, że powinniśmy do siebie wrócić. - spojrzał na mnie, jakby chciał wybadać moją reakcję.
- C..co? Och .... - zatkało mnie słysząc te słowa z jego ust.
- Tak, wiem, że to głupie. - podrapał się w głowę i błądził wzrokiem, tylko żeby uniknąć mojego spojrzenia.
- Może wcale nie takie głupie ... - powiedziałam niepewnie.
- Co?! Nie mów, że o tym myślisz. - spojrzał na mnie zszokowany.
- Prawdę mówiąc, tak i ... - nie mogłam uwierzyć, że to mówię. Nie byłam na to gotowa, ale ....
Rozległ się dźwięk pukania do drzwi, a raczej walenia w nie. Cholera, dlaczego akurat teraz?! Głęboko westchnęłam, podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Stał przed nimi Nataniel, który nawet się nie witając, wszedł do mojego pokoju, jak burza, ale gdy zobaczył Kastiela stanął jak wryty.
- Co on tu robi? - warknął wściekle i posłała Kastielowi spojrzenie ostre, jak sztylet.
- To, czego tobie nie będzie dane doświadczyć. - Kastiel ironicznie się zaśmiał. Świetnie ... tylko tego brakowało, żeby wygadał Natowi, że ze sobą sypiamy.
- Pfff ... gdybym tylko chciał, to mógłbym tego ,,doświadczyć". - Nat emanował pewnością siebie, jednak w pojedynku z Kastielem nie miał szans.
- Nie sądzę. - odpowiedział stanowczo czerwonowłosy.
- Poza tym, nie dotknąłbym czegoś, co było ,,używane" przez ciebie. - zakpił blondyn, a ja omal się nie zakrztusiłam słysząc to.
- Słucham?! Stoję tutaj jakbyś nie zauważył! - powiedziałam oburzona w kierunku Nataniela.
- Jeszcze jedno słowo, a pożałujesz, że się urodziłeś. - Kastiel zaciskał pięści i widziałam, że zaraz wybuchnie.
- Tylko spróbuj ... - Nat rzucił mu wyzywające spojrzenie.
- Okej, może zanim się na siebie rzucicie to powiesz mi, po co przyszedłeś? - rzuciłam pytanie w kierunku blondyna, aby uspokoić trochę sytuację.
- Żeby ci pokazać, jak to jest być z prawdziwym mężczyzną, a nie z czymś takim. - Nat wskazał na Kastiela i paskudnie się zaśmiał. - No co? Nie uderzysz mnie? Pokaż, co potrafisz!
- Noż kurwa, nie musisz mnie namawiać! - wściekle ruszył w jego kierunku, ale zanim doszło do rękoczynów stanęłam między nimi.
- Przestańcie! Zachowujecie się jak dzieci. - powiedziałam stanowczo. - O co chodzi Nat?
- Przyszedłem cię ostrzec. Tym razem nie przed tym rudym kretynem. - wycedził przez zęby. Kastiel tylko spojrzał na niego z mordem w oczach.
- Ostrzec przed czym? - zapytałam zdziwiona.
- Czy on musi tutaj być? - Nat wskazał na Kastiela.
- Wolałabym żeby został. - czerwonowłosy spojrzał na blondyna z triumfem, a ten tylko westchnął.
- Ehhh .... może to nawet lepiej żeby o tym się dowiedział.
- Przejdź do rzeczy. - ponaglił go Kas.
- Więc ... pamiętasz, gdy opowiadałem ci o mojej ... ,,profesji"? - przytaknęłam. - Mówiłem ci wtedy, że chcę z tym skończyć. - spojrzał w okno, a na jego twarzy pojawił się wyraz zadumy, ale też zaniepokojenia i smutku. - I wszystko było na dobrej drodze, miałem zerwać z nimi umowę pod koniec zeszłego miesiąca, ale ...
- Coś poszło nie tak? - próbowałam zgadnąć.
- Żeby tylko ... nie zgodzili się żebym odszedł. Na początku to zignorowałem i nawet odważyłem się ich wyśmiać i po prostu wróciłem do domu z myślą, że skończyłem z tym gównem i będę mógł zacząć normalne życie. - pokiwał głową jakby z niedowierzania. - Parę dni później w skrzynce na listy znalazłem kopertę, bez żadnych danych, adresu, co wydało mi się podejrzane. Otworzyłem ją, a w środku były zdjęcia Amber ... - zrobił pauzę. - ... robione z ukrycia.
- C...co? - byłam zbyt zszokowana żeby powiedzieć coś więcej. Kastiel oparł się o brzeg biurka, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Były tam zdjęcia nie tylko z miejsc publicznych, ale też z jej mieszkania. - opuścił głowę. - Cholera rozumiesz? Śledzili i obserwowali moją siostrę. - zacisnął pięści. - To nie było wszystko. Do zdjęć była dołączona karteczka, na której pisało ,,Nasza współpraca jeszcze się nie skończyła. Jutro, 10:00, biuro". Poszedłem tam, aby to wyjaśnić i okazało się, że jest tylko gorzej. Postawili sprawę jasno. Jeżeli nie będę z nimi pracować .... zemszczą się na moich bliskich, czyli na Amber .... i tobie. - wydusił z siebie po dłuższej chwili.
- Czekaj ... - Kastiel się wtrącił. - ... co ma z tym wspólnego Bree?
- Oni ... myślą, że Brianna jest moją dziewczyną.
- Co?! - w tej samej chwili powiedzieliśmy z Kastielem.
- Widzieli nas razem parę razy, między innymi, jak wychodziłem z twojego pokoju tamtego wieczoru ... - tym razem Kastiel posłał karcące spojrzenie w moją stronę. - .... i resztę dopowiedzieli sobie sami.
- Był w twoim pokoju? - zapytał wściekły Kas.
- Tak, ale nie w takim celu o jakim myślisz. - wytłumaczyłam mu. Nie chciałam żeby pomyślała, że gram na dwa fronty.
- Oczywiście próbowałem wytłumaczyć, że jesteś tylko znajomą z czasów liceum, ale skwitowali to jedynie zdaniem ,,Szkoda by było takiej blond ślicznotki". - opuścił wzrok na swoje buty i zaczął je kontemplować, po chwili ciężko opadł na krzesło, schował twarz w dłoniach i głośno westchnął. Spojrzałam na Kastiela. Nadal mierzył wzrokiem blondyna, a w jego oczach widziałam wściekłość. Mogłam się tylko domyślać, że zaraz nastąpi apogeum i w końcu wybuchnie. - Brianna ... ja ... przepraszam.
- Przepraszam?! Tylko tyle masz do powiedzenia?! Wplątałeś ją w jakieś chore układy z twoimi ćpunami i jedyne co mówisz to pieprzone ,,przepraszam"?! - Kastiel walnął pięściami o blat biurka.
- Przykro mi. - powiedział skruszonym głosem Nataniel.
- Przykro ci?! Podaj chociaż jeden powód, dla którego miałbym cię teraz nie zabić!
- Muszę to odplątać, ale potrzebuję trochę czasu. A do tego momentu ... - spojrzał na mnie z powagą. - Musisz na siebie uważać. Nie chodź nigdzie sama, nie otwieraj drzwi, jeśli nie jesteś pewna, kto stoi po drugiej stronie, nie odbieraj telefonu od nieznanych numerów ... - wyliczał po kolei. - Lepiej żeby ktoś miał na ciebie oko, dopóki to wszystko się nie uspokoi. - tym razem zerknął na Kastiela, a ten tylko kiwnął głową, jakby chciał potwierdzić, że zrozumiał aluzję.
- Czy ... policja o tym wie? - zapytałam niepewnie.
- Można powiedzieć, że jestem w kontakcie z jednym z policjantów, ale to nieoficjalne.
- To już coś ... - westchnęłam cicho.
- Nie mogą się dowiedzieć, że współpracuje z glinami. Dosadnie mnie przed tym ostrzegli ... - podniósł w górę swoją czarną bokserkę, a na jego boku ukazała się świeża, podłużna blizna.
- Boże Nat! - krzyknęłam z przerażenia i zasłoniłam usta dłonią. To ewidentnie ślad po nożu.
- Boję się pomyśleć, co zrobiliby tobie, albo Amber ...
- Idź stąd już. Lepiej żeby nie widzieli was razem. - odparł chłodno czerwonowłosy, a Nat tylko przytaknął. Zanim wyszedł z pokoju jeszcze raz posłała mi przepraszające spojrzenie. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, Kastiel spojrzał na mnie tym zimnym, przeszywającym wzrokiem.
- Ostrzegałem cię przed nim. Prosiłem żebyś się z nim nie spotykała, a ty jak zwykle musiałaś zrobić po swojemu. - nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że ma rację. - Jak zwykle bawisz się w altruistkę i chcesz zbawić świat, a ten skurwysyn Nataniel to wykorzystuję.
- Nie mów tak o nim. Mimo wszystko chce naprawić swój błąd.
- Czy mogłabyś choć przez chwilę pomyśleć racjonalnie? - powiedział zirytowany. - Wpakował cię w to gówno, a ty go jeszcze bronisz?!
- Kastiel ...
- Zaczniesz dostrzegać fakty dopiero, jak ktoś wbiję ci nóż w plecy? Widziałaś do czego są zdolni. - przypomniał mi się widok blizny Nataniela. Opadłam na łóżko, niedowierzając w to, czego się przed chwilą dowiedziałam. Moje bezpieczeństwo, a może nawet życie, zależy teraz od Nataniela. Nawet nie wiem kiedy mój wzrok się zamglił, a z oczu popłynęły pierwsze łzy. To niemożliwe. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Bałam się ... tak cholernie się bałam.
- Ej dziewczynko. - kucnął przede mną i wziął moje dłonie w swoje. - Nie płacz. - otarł kciukiem łzę spływającą po moim policzku. - Przepraszam ... nie powinienem się na ciebie wydzierać. Po prostu się martwię.
- Kastiel ... boję się ...
- Nie pozwolę żeby ktoś cię skrzywdził. Nigdy, rozumiesz? - jego ton, który jeszcze przed chwilą kipiał wściekłością, teraz był łagodny i czuły. - Może powinnaś przez jakiś czas zamieszkać u mnie? - spojrzałam na niego zszokowana. Nigdy bym się nie spodziewała takiej propozycji z jego ust. Co prawda usłyszałam to samo parę lat temu, gdy powiedziałam mu, że wyprowadzam się na drugi koniec kraju, ale w obecnej sytuacji całkowicie mnie zaskoczył.
- C...co? - to jedyne, co mogłam odpowiedzieć.
- Wiedzą, że mieszkasz w akademiku. Tak byłoby chyba bezpieczniej, gdybyś była u mnie ... sam nie wiem. Powinienem zabić tego sukinsyna przy najbliższej okazji! - w jego głosie znowu było można usłyszeć tą iskrę wściekłości.
- Nie sądzę żeby ...
- Coś mogło ci się stać? - odgadł moje myśli, zanim zdążyłam je wypowiedzieć. - Moja mała, słodka, naiwna dziewczynka. - delikatnie przyłożył dłoń do mojego policzka. - Musisz w końcu zrozumieć, że świat jest brutalny i nie wszyscy są tacy dobrzy, jak ja. - w tej chwili posłał mi cyniczny uśmieszek, na co ja również odpowiedziałam uśmiechem. - Zawsze doceniałem twój altruizm, ale teraz musisz odpuścić. A przede wszystkim przestań widywać się z tym pierd ...
- Ok zrozumiałam! - przerwałam mu, zanim dokończył wiązankę obelg w kierunku Nata.
- Więc chcesz zostać moją współlokatorką? - szeroko się uśmiechnął. Przez chwilę byłam w euforii i odpowiedź wydawała się oczywista. Wizja mieszkania z Kastielem wydawała się być czymś najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać. Jednak doszłam do wniosku, że to byłoby zbyt dużo. Nie chcę być dla niego ciężarem w jakikolwiek sposób.
- Dziękuję za propozycję, ale nie. Zostanę tutaj. - sama nie wierzyłam w to, co mówię. Chyba kompletnie oszalałam.
- Bree ... - westchnął. - Wiesz, że to dla mnie żaden problem? Będziesz dla mnie gotować obiady i będziemy kwita. - zaśmiał się.
- Yhmm nie jestem pewna, czy byś się pozbierał po moich ,,domowych obiadkach" - obydwoje zaśmialiśmy się, przypominając sobie o moich zdolnościach kulinarnych, a raczej ich braku.
- Ok, nie naciskam. Wiedz tylko, że będę przy tobie, kiedy będziesz mnie potrzebować. - spojrzał mi głęboko w oczy, a ja miałam wrażenie, że przenika mnie na wskroś.
- Właściwie jest jedna rzecz, którą mógłbyś dla mnie zrobić.
- Słucham.
- Przytulisz mnie?
Nic nie mówiąc, wziął mnie w ramiona, a ja poczułam się bezpiecznie, jak jeszcze nigdy. Z Kastielem u boku czułam, że nic mi nie grozi. Mocniej się w niego wtuliłam, wdychając zapach jego perfum, który otulał mnie poczuciem błogości i bezpieczeństwa. Chciałam zostać w jego ramionach już na zawsze. Chciałam jego. Leżałam na jego klatce i wsłuchiwałam się w rytm bicia jego serca. Trzymał swoją dłoń na dolnej partii moich pleców, gdzie moja koszulka podwinęła się i odsłaniała kawałek ciała. Kciukiem rysował kółka na mojej nagiej skórze, a ja stawałam się coraz bardziej senna ...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro