Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. ,,Definicja przyjaźni"

Weszłam do sali wykładowej i jakie było moje zdziwienie kiedy wszyscy na mój widok zaczęli szeptać między sobą i spoglądać na mnie z zaciekawieniem. Zignorowałam to, tłumacząc sobie, że pewnie mi się wydaje i usiadłam obok Chani.

- No hej! - powitała mnie radosnym uśmiechem i zlustrowała od dołu do góry.

- Cześć. Może zdradzisz mi co tutaj się dzieje? Mam coś na twarzy? - zapytałam zdezorientowana.

- Nic nie wiesz? Podobno Kastiel Veilmont jest często widywany z jedną z studentek naszego wydziału. - podniosła brew do góry i zaczęła się tajemniczo uśmiechać. - Podobno ostatnio nawet wychodził z jej pokoju nad ranem.

- Świetnie ... - co prawda przez ostatni czas Kastiel często u mnie bywał, ale nie obnosiliśmy się z tym i staraliśmy się być dyskretni. Jednak najwidoczniej zbyt mało. Spojrzałam speszona na Chani. - Tylko tego brakowało, żebym stała się obiektem plotek całej uczelni.

- Daj spokój, nie masz się czego wstydzić. Wręcz przeciwnie. Każda z tych dziewczyn, która patrzy na ciebie z zazdrością, chciałaby być na twoim miejscu. Pewnie się zastanawiają jak Kastiel całuje i .... - zniżyła głos do szeptu. - ...jaki jest w łóżku.

- Chani! - spojrzałam na nią zbulwersowana. - My nie ...

- Tak jasne ... rozwiązujecie razem sudoku o północy? - uśmiechnęła się znacząco.

- Pff... - skupiłam wzrok na ekranie telefonu, aby ukryć zażenowanie.

- Oj no weź, tylko żartuję. Tak całkiem poważnie już od jakiegoś czasu wiedziałam, że coś jest na rzeczy.

- Aż tak to po mnie widać? - przeraziłam się na myśl, że tak łatwo można wyczytać moje uczucia.

- Od razu połączyłam fakty, gdy tydzień temu dostałyśmy słabe oceny z kolokwium i byłaś załamana ilością referatów do przygotowania, dopóki nie zadzwonił pewny czerwonowłosy jegomość, a na twojej twarzy od razu pojawił się uśmiech i zachowywałaś się jak zakochana nastolatka. - opuściłam głowę zmieszana. Nie sądziłam, że aż tak bardzo to widać, że ponownie zaczynałam coś czuć do Kastiela. A może raczej cały czas to czułam, tylko wmawiałam sobie, że nic dla mnie nie znaczy. - W każdym razie nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, widząc cię szczęśliwą. Jesteście bardzo ładną parą.

- Problem w tym, że nią nie jesteśmy. - odparłam ze smutkiem w głosie. Mimo, że doszło między nami parę razy do ,,czegoś więcej", to Kastiel dalej nie wykazywał chęci do bycia w związku. Nie nalegałam. Za bardzo się boję, że definitywnie go stracę, gdy zacznę na niego naciskać. Dlatego akceptowałam naszą ,,przyjaźń" taką jaka była. Nie czułam się z tym źle, że nasze spotkania kończyły się w łóżku. W końcu jestem młodą kobietą i mam swoje potrzeby, a Kastiela mógłby zastąpić ktokolwiek. Kogo ja okłamuję? Nikt nie byłby w stanie go zastąpić. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że w moim życiu mógłby być ktoś inny niż on. Tak więc z pokorą przyjęłam swoją rolę - w dzień przyjaciółka, a nocą kochanka.

Po wykładach udałam się do pracy. Z niecierpliwością czekałam na ten moment, bo już od paru dni nie widziałam się z Kastielem. Prawie w podskokach ruszyłam do jego biura, pod pretekstem potrzeby podpisania przez niego paru dokumentów. Nie zastałam go tam, co było dosyć dziwne. Kastiel był tym, który pierwszy tutaj przychodził i ostatni wychodził. Może jest na jakimś spotkaniu, o którym nie wiem. Przez chwilę zastanawiałam się czy nie wysłać mu wiadomości, ale doszłam do wniosku, że wyjdę na desperatkę.

Zaczynałam się poważnie martwić kiedy nie pojawił się przez cały dzień. W końcu zdecydowałam się przepytać Jima, co jest przyczyną nieobecności Kastiela i dowiedziałam się, że jest chory, przez co wziął dzień wolnego. Postanowiłam, że po pracy pójdę sprawdzić, co u niego i czy nie potrzebuje pomocy.

O punkt 19:00 stałam pod jego drzwiami. Lekko w nie zapukałam, ale nie było żadnej odpowiedzi. Nacisnęłam klamkę i o dziwo, bez większych problemów, dostałam się do środka. W mieszkaniu było ciemno, dlatego po omacku szukałam włącznika światła, co udało mi się dopiero po dłuższej chwili. Zamarłam, gdy zobaczyłam bałagan jaki tam panował. Brudne naczynia w zlewie, opakowania po jedzeniu w salonie, ubrania porozrzucane po podłodze. To nie było podobne do Kastiela, który może nie był maniakiem sprzątania, ale zwykle starał się zachować pozorny porządek.

- Kastiel? - zawołałam cicho, żeby uprzedzić go o swojej obecności, jednak nie dostałam zwrotnej odpowiedzi.

Ostrożnie, cichymi krokami, poruszałam się po mieszkaniu starając się go zlokalizować. Nigdzie go nie było. Ostatnią możliwą opcją była jego sypialnia, jednak gdy chwyciłam za klamkę drzwi prowadzących do pomieszczenia zawahałam się. Co jeżeli tam jest, ale ...nie sam? Pękłoby mi serce na jego widok z inną dziewczyną. Pchnęłam drzwi i z ulgą stwierdziłam, że tam jest i na szczęście bez towarzystwa. Leżał skulony na łóżku i jedyne, co go zdradzało to czerwone włosy wystające spod kołdry.

- Kass? - podeszłam do niego i zapytałam cicho. Na dźwięk mojego głosu obrócił się i ledwo dostrzegalnie otworzył oczy.

- Bree? - był blady jak ściana, a ciemny odcień jego włosów tylko potęgował kontrast między skórą, a czupryną. Jego oczy, zwykle tryskające pewnością siebie i nonszalancją, teraz były jakby zamglone. Worki i sińce pod oczami sugerowały duże zmęczenie i wycieńczenie. - Czy już umarłem, a ty jesteś aniołem, który ma mnie zabrać do nieba, krainy wiecznego szczęścia, czy do innego cholerstwa? - nie jestem pewna czy żartował, czy może majaczył.

- Ty? Do nieba? Błagam cię. Nie jestem pewna, czy nawet do piekła by cię wpuścili. Sam szatan nie chciałby się z tobą użerać.

- A więc jeszcze żyję. Może nie jestem wierzący, ale jestem przekonany, że anioły są milsze. - mimo wszystko słabo się uśmiechnął.

- Co ci jest? - usiadłam na krawędzi łóżka, obok niego i odgarnęłam pasma włosów, które spadały mu na twarz, jednocześnie głaszcząc go delikatnie po policzku.

- Nie widać? Umieram ... - westchnął. W mojej głowie od razu odtworzył się obraz mojego ojca, który za każdym, gdy był chory zachowywał się jak umierający, a mama drwiła z jego przewrażliwienia i cierpliwie się nim opiekowała.

- Gdy rozmawialiśmy wczoraj przez telefon wydawało mi się, że czujesz się całkiem dobrze.

- Bo tak było, ale dzisiaj rano obudziłem się z bólem gardła, a potem było tylko gorzej. - przyłożyłam dłoń do jego czoła, aby sprawdzić, czy nie ma gorączki, ale wydawało się, że jego temperatura jest w normie.

- Wziąłeś jakieś leki?

- Żartujesz? Nie mam żadnych lekarstw, bo nie chorowałem od dzieciństwa. - faktycznie nigdy nie widziałam, żeby był chory.

- Skąd mogę to wiedzieć? Nie prowadzę twojej kartoteki.

- A powinnaś. - dalej ma siłę na zaczepki, więc nie jest źle.

- Pójdę do apteki, a ty spróbuj się przespać. - poprawiłam jego kołdrę, podsuwając ją pod samą szyję.

Zakupy zajęły mi około pół godziny. Wstąpiłam też do marketu po składniki na rosół. Moja babcia zawsze twierdziła, że rosół to najlepszy sposób żeby szybko postawić chorego na nogi. Gdy wróciłam podałam Kastielowi lekarstwa, a on przyjął je bez sprzeciwu. Zapytałam, czy nie ma nic przeciwko żebym użyła jego kuchni, a on tylko machnął ręką mówiąc ,,Rób co chcesz". Wzięłam się za gotowanie, a w międzyczasie postanowiłam trochę ogarnąć jego mieszkanie. Wstawiłam pranie, załadowałam zmywarkę i wyrzuciłam śmieci. Kiedy zbierałam szklanki z stolika w salonie w oczy rzucił mi się notes, który podarowałam Kastielowi na początku jego przygodą ze zespołem, w którym notował swoje pomysły na piosenki i inspiracje. Byłam ciekawa nad czym teraz pracuje. Zerknęłam jeszcze w kierunku sypialni, aby upewnić się, że nie zostanę przyłapana na gorącym uczynku. Notes akurat był otwarty na jednej ze stron, więc dyskretnie spojrzałam.

,,Starając się Ciebie nie kochać

Tylko bardziej się pogrążam"

Zamarłam po przeczytaniu tych dwóch wersów. Chwyciłam notes w dłonie, aby lepiej przyjrzeć się poszczególnym literom. Jego pismo było, tak samo jak kiedyś, chaotyczne i niestaranne, co podobno jest cechą wielkich umysłów. Kastiel z całą pewnością był jednym z nich.

,,Staranie się by Cię nie potrzebować

Rozrywa mnie na strzępy

Nie widząc iskierki nadziei

nadal leżę tu na podłodze

i wciąż próbuję

Sam nie wiem po co

Ponieważ to, że staram się Ciebie nie kochać

Tylko sprawia, że kocham Cię jeszcze bardziej..."

Moje dłonie opadły na kolana, razem z trzymanym notesem. Czy ta piosenka odnosi się do nas? Czy to znaczy, że on ... mnie kocha? Tylko nie potrafi przyjąć tego do wiadomości i broni się przed tym uczuciem. A może to tylko głupia piosenka bez żadnego kontekstu. Moje serce waliło jak oszalałe i za nic nie mogło się uspokoić. Siedziałam, tak przez dobre piętnaście minut, dopóki nie przypomniałam sobie o gotującej się zupie. Otrząsnęłam się z wcześniejszego szoku, przelałam ciepły napar do miski i postawiłam ją na tacy. Przed wejściem do sypialni wzięłam głęboki wdech. Nie mogę dać po sobie poznać, co przed chwilą odkryłam. Kastiel głęboko spał, więc delikatnie chwyciłam go za ramię. Powoli otworzył oczy.

- Jak się czujesz?

- Jakbym jedną nogą był już w zaświatach. To chyba dobry moment żebym spisał testament.

- Uwzględnisz mnie w nim? - zapytałam rozbawiona.

- Jakbym mógł zapomnieć o mojej ulubionej byłej dziewczynie? - rozśmieszył mnie ten tytuł. - Tobie przypadną wszystkie moje zdjęcia, łącznie z tymi z dzieciństwa, żebyś nigdy o mnie nie zapomniała.

- Myślałam raczej o twoim mieszkaniu. Jest całkiem ładne. Myślę, że mogłabym się tu zadomowić. - z entuzjazmem rozejrzałam się po pomieszczeniu, aby podkreślić moje słowa.

- Chciałabyś żebym codziennie cię straszył? Broń boże przyprowadziła byś tu jakiegoś faceta. Zafundował bym mu takie ,,paranormal activity", że więcej by się do ciebie nie zbliżył.

- Więc chcesz pozostać jedynym mężczyzną mojego życia? - spojrzałam mu prosto w oczy, a z tyłu głowy dalej miałam tekst jego piosenki.

- W końcu podpisałaś umowę ze mną, czytaj ,,diabłem", więc jesteś na mnie skazana. Po śmierci będę jeszcze gorszy niż za życia.

- Może póki udasz się na drugą stronę, zjesz trochę rosołu? - położyłam przed nim tacę z zupą.

- Ostatni posiłek? Wolałbym hamburgera.

- To nie koncert życzeń. Jedz i nie marudź. Zobaczysz, że po tym poczujesz się lepiej.

- Nie nakarmisz mnie? - zapytał oburzony.

- Jestem pewna, że sam sobie poradzisz.

- Jak chcesz, ale tracisz jedyną w życiu okazję, w której mogłabyś powiedzieć, że jadłem ci z ręki. - zabrał się za jedzenie.

- Już dawno okręciłam sobie ciebie wokół palca ... kochanie. - spojrzał na mnie z rozbawieniem. Nazywanie siebie ,,kochanie" itp. było kiedyś formą żartu między nami. Kastiel zawsze naśmiewał się z ludzi, którzy używali tych przydomków, dlatego preferował nazywać mnie ,,dziewczynką" lub po prostu Bree.

- Chyba coś ci się pomyliło. Nigdy nie pozwolę sobie na bycie pantoflem skarbie.

- Każdy facet nim jestem, tylko nie każdy się do tego przyznaje kotku. - kontynuowałam nasze słowne przepychanki. - Będę się już zbierać.

- I zostawisz mnie samego w takim stanie? - powiedział z dramatyzmem w głosie.

- Czyli jednak! Nie możesz się beze mnie obejść. - powiedziałam z satysfakcją.

- Błagam cię. Jesteś jedną z najbardziej irytujących osób jakie znam. - na jego twarzy pojawił się ten arogancki uśmieszek.

- C...co?! - skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego morderczym wzrokiem, a on tylko się roześmiał. - Skoro masz siłę na żarty, to przypuszczam, że czujesz się całkiem dobrze. - obrażona, zaczęłam się zbierać do wyjścia. 

- Ej dziewczynko! Tylko żartowałem. - złapał mnie za rękę i pozbawił mnie możliwości ucieczki. -  A tak całkiem poważnie, to przecież nie pozwolę ci samej wracać o takiej porze. Zostań tutaj na noc. - spojrzałam na niego podejrzliwie. Co prawda zdarzyło nam się już kilka razy spędzić razem noc jednak za każdym razem wprowadzało to mnie w stan pewnej ekscytacji, ale równocześnie poczucia, że to co robimy jest nie do końca właściwe, przez to, że byliśmy ,,tylko przyjaciółmi". - Nie patrz tak na mnie. Myślisz, że mam teraz siłę żeby się do ciebie dobierać?

- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. - parsknęłam.

- Co prawda miałem fantazję z tobą w roli pielęgniarki ... - szturchnęłam go w ramię, zanim zdążył dokończyć zdanie. - Okej, już będę cicho. W każdym razie zostań dzisiaj u mnie i czuj się jak u siebie.

- Wyobraź sobie, że nie mam ubrań na przebranie.

- Weź coś z mojej szafy. Ewentualnie możesz spać nago. Ta druga opcja odpowiada mi najbardziej. - uśmiechnął się zalotnie, a ja rzuciłam w niego poduszką leżącą obok.

Podeszłam do dużej szafy, stojącej naprzeciwko jego łóżka i wyciągnęłam z niej t-shirt z logiem jakiegoś nieznanego mi zespołu, po czym udałam się do łazienki sąsiadującej z sypialnią. Pomimo, że stała tam ogromna wanna, która tylko prosiła, aby z niej skorzystać, dzisiaj zadowolę się samym prysznicem. Rozebrałam się i wskoczyłam pod strumień gorącej wody. Starałam się jak najbardziej nacieszyć się tą chwilą, ponieważ w akademiku, woda o temperaturze wyższej niż letnia, była luksusem, którego rzadko mogłam doświadczyć. Sięgnęłam po żel pod prysznic i szampon. Pachniały cudownym, ostrym, męskim zapachem, który nieodłącznie kojarzył mi się z poczuciem bezpieczeństwa, ale też namiętnością i pokusą, czyli mówiąc jednym słowem: z Kastielem. Ciężko było się rozstać z tym błogim uczuciem, ale po kilkunastu minutach z oporem wyszłam spod prysznica. Ubrałam wcześniej przygotowaną koszulkę. Przypomniałam sobie jakie to przyjemne uczucie nosić jego ubrania. Nie zliczę ile jego bluz zgarnęłam w trakcie trwania naszego związku, a które wyrzuciłam w złości po naszym rozstaniu. Spodziewałam się, że Kastiel będzie już spał, więc starałam się bezszelestnie wyjść z łazienki, żeby go nie obudzić. Mimo moich starań poruszył się niespokojnie i otwarł oczy, mrużąc je przy tym.

- Zapomniałem już ile hałasu robisz kiedy śpię. Chodź tutaj. - przesunął się w głąb łóżka i odkrył kołdrę, sugerując mi tym samym żebym położyła się obok. Przyjęłam tą ofertę z entuzjazmem, wtulając się tyłem do niego i opierając pośladki o jego biodra. - W innych okolicznościach odebrałbym to jako propozycję. - wymruczał przy moim uchu, a ja klepnęłam go w udo. - Dobranoc dziewczynko. - objął mnie ramieniem, a twarz schował w moje włosy. Czułam jego ciepły oddech na karku, który mnie łaskotał. Przez chwilę czułam się jakby nigdy nic się nie zmieniło. Jakbyśmy dalej byli razem, a ja nigdy nie wyjechałam i go nie zostawiłam. Ukojona tym uczuciem zasnęłam z uśmiechem na ustach.

Obudził mnie dźwięk budzika. Leniwie się przeciągnęłam i spojrzałam na Kastiela leżącego obok. Delikatnie pogłaskałam go po policzku, starając się go nie obudzić. Na mój gest kąciki jego ust podniosły się ku górze. To niesamowite, że ten zwykle poważny, męski twardy facet potrafi wyglądać tak uroczo i niewinnie. Powoli wstałam z łóżka i zaczęłam ubierać moje wczorajsze ubrania.

- Już idziesz? - zapytał zachrypniętym głosem. Najwyraźniej choroba jeszcze go nie opuściła.

- Tak, już 8:00.

- Też powinienem się zbierać. Mamy dzisiaj próbę i ... - kaszel nie pozwolił mu dokończyć.

- Nie ma mowy. Zostajesz w łóżku. - powiedziałam stanowczym tonem i poprawiłam jego kołdrę, podsuwając ją pod samą szyję.

- Daj spokój. Już mi przeszło i czuję się ... - znowu zakaszlał, a ja spojrzałam na niego surowo.

- Muszę iść na uczelnie, ale gdybyś mnie potrzebował będę pod telefonem. Weź leki i pod żadnym pozorem nie wychodź z domu. - dotknęłam jeszcze jego czoła aby sprawdzić, czy nie ma gorączki, ale temperatura wydawała się być w normie.

- Tak jest szefowo. - zasalutował karykaturalnie niczym żołnierz.

- To chyba na tyle. Zajrzę do ciebie po południu. - już miałam wychodzić kiedy powstrzymała mnie jego ręka na moim nadgarstku.

- Bree dlaczego to robisz? - jego oczy uparcie patrzyły w moje, jakby starał się z nich coś odczytać.

- Co robię? - zapytałam zaskoczona jego pytaniem.

- Jesteś tutaj i się mną zajmujesz, a równie dobrze mogłabyś mnie mieć gdzieś. Dlaczego?

- Nie wiem, może po prostu chcę zostać pracownikiem miesiąca? - zażartowałam, ale Kastiel dalej mnie obserwował, wykręcając dziurę w moim umyśle. - Tak chyba robią przyjaciele? Troszczą się o siebie nawzajem. - spojrzałam na niego z troską. - W przerwach między seksem bez zobowiązań. - dodałam ironicznie, a twarz Kastiela przybrała wyraz rozbawienia.

- Mamy naprawdę chorą definicję przyjaźni. - nie mogłam się z nim nie zgodzić. - W każdym razie dziękuję. Za wszystko. - pogłaskał moją dłoń kciukiem, a ja omal nie zemdlałam z wrażenia. Ta wersja Kastiel była z pewnością moją ulubioną: czuły, kochany i uroczy.

- Muszę już iść. - niechętnie uwolniłam dłoń z jego uścisku i ruszyłam w kierunku drzwi. Już miałam je otworzyć kiedy ...

- Bree! - odwróciłam się i mruknęłam coś na kształt ,,Hmm?". - Jesteś najlepszą byłą dziewczyną na świecie. - powiedział z szczerością w głosie, a ja jedyne na co mogłam się zdobyć to nieśmiały uśmiech.

Kiedy byłam w drodze na kampus po mojej głowie krążyła tylko jedna myśl. Piosenka, którą napisał ... czy to może być prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro