Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 18 ~

Poczułem rozrywający ból... usłyszałem znajomy głos... Przede mną znikąd wyrósł nie kto inny jak Bill Cipher, który właśnie zasłonił mnie przed zabójczym ciosem potwora...

- Pieprz się, ta sosna jest moja! - warknął w stronę poczwary... Byłem w szoku... Żeby tylko! W pieprzonej otchłani czystego nieporozumienia. Nie miałem bladego pojęcia co właśnie się wydarzyło, jedyne co mogłem dostrzec, to ręka owej kreatury, która właśnie... Przebiła się na wylot przez ciało trójkąta. Patrzyłem jak dziwnie połyskująca ciecz wylewa się ze świeżej rany... Nie byłem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, chciałem krzyczeć, ale nie mogłem... Cóż z resztą, by mi to dało? Tylko okazałbym słabość piszcząc jak baba... Jednak on umierał... istota, którą tak nienawidziłem umiera na moich oczach... Czy ja go nienawidzę? Tak? Więc czemu czuję tak ogromny ból widząc jak z sekundy na sekundę ubywa coraz więcej jego krwi... Uratował mi życie - to zdanie odbijało się echem w mojej głowie. Wargi zaczęły drżeć, ręka sama wysunęła się w stronę demona... Nie... To nie może... Dłoń poczwary szybkim ruchem wycofała się z nowej dziury zdobiącej brzuch Cipher'a. Patrzyłem jak ciało blondyna opada bezwładnie na posadzkę. Byłem przerażony, ogłuszony ciężkim waleniem serca, wgapiony w przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwilą była osoba, którą... Moje myśli zagłuszył gromki śmiech upiora. Zwróciłem tępy wzrok w stronę tej parszywej mordy, jego szyderczy uśmieszek ułożony z cykad nie wróżył nic dobrego. Przełknąłem ślinę. Wgapiał we mnie swoje paskudne ślepia. Z każą sekundą czułem, że zaraz nastąpi ten moment... chwila mojej śmierci... Mógłbym dać się zabić... Problemy uleciałyby same... Troski, wspomnienia, uczucia... Nic by nie pozostało... Ale... po cóż więc była ta ofiara? Jeśli teraz się poddam... To co mi ofiarowano... Pójdzie na marne... Ruszyłem dupsko z posadzki, co najwyraźniej zdziwiło mojego przeciwnika. Spojrzałem na niego wyzywająco i posłałem mu równie szyderczy i psychodeliczny uśmiech, którym i on mnie obdarzył, zachęcając do wspólnego "tańca" - zabawy na śmierć i życie... Upiór zrozumiał aluzję i zaczął wyliczać na palcach... 10 sekund... Tylko tyle dał mi na ucieczkę. Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać, zacząłem biec w stronę korytarza i schodów... Jak za pierwszym naszym spotkaniem. Teraz już wiem, kto stał pod ta cholerna tablicą. To wcale nie był Robbie! Wtedy w lesie też! Wiedziałem, że jednak nadal zostały mi resztki rozsądku i do końca nie zbzikowałem! Tak jak w zegarku, po kilku sekundach usłyszałem ciężkie kroki, już wiedziałem, że nasz wyścig ze śmiercią... Właśnie się rozpoczął. Mijałem wiele klas, jednak żadna nie okazałaby się dobrym schronieniem... Tym razem nawet biblioteka okazałaby się zgubnym miejscem... Wiedziałem gdzie muszę się udać i jak to zakończyć... Szybko wpadłem na stare schody i omijając co drugi szczebel w zabójczym tempie dostałem się na piętro. Szybo zacząłem wymijać dziury w podłodze, co nie skończyło się zbyt dobrze. Gdy poczułem oddech upiora na swoich plecach , poślizgnąłem się i o mało co nie zakończyłem swego życia nędznym upadkiem z wysokości. Jednak nie tracąc zapału podciągnąłem się , wpadając na genialny plan. Musiałem zyskać sobie trochę czasu, więc zacząłem slalomem krążyć między przerwami w posadzce, chcąc nie tylko rozzłości potwora, ale także doprowadzić do jego pomyłek, przez które mógłby glebnąć tak jak ja.. No dobra.. Nikt nie potrafi padać tak jak ja, ale ta paskudna morda mogłaby chociaż spróbować. Po chwili dostrzegłem pewną wadę mojego genialnego przedsięwzięcia, otóż czułem jak zmęczenie pali wszystkie moje mięśnie, byłem na skraju rozpaczy, tak samo jak mój organizm... Zazwyczaj trenerzy mówią ci, że gdy biegniesz w maratonie, nie odwracaj się i nie patrz czy ktoś cię dogania, ja jednak nie słucham trenerów*... Odwróciłem głowę w nadziei, że upiór wpadł do dziury... Ku mojemu zdziwieniu był jeszcze bliżej... Widok złowrogiej i paskudnej mordy upiora napełnił mnie determinacją**, a zmysły uciekania same się uruchomiły i tym razem... droga Mabel, dopiero teraz zacząłem naprawdę spierdzielać jak gepard... W głowie usłyszałem głos z fragmentu "Strasznego filmu" - " RUN BITCH! RUUN!", automatycznie włączyła mi się muzyczka z Mission: Impossible ***. Zacząłem podążać w stronę mojej jedynej ucieczki - drabiny prowadzącej na dach... Tylko duża przestrzeń w podłodze dzieliła mnie od mojego zwycięstwa... Nie myślałem... Skoczyłem... W locie czułem się jak prawdziwy Bambi, a lądując na drabinie, aż chciało by się rzec "Muszu, ty geniuszu" ... Jednak nie czas na żarty! Dipper ogarnij się! To coś chce cię zabić! Wdrapałem się po zardzewiałych stopniach i już byłem u celu, gdy poczułem jak coś łapie mnie za nogę... Stwór wbił swoje pazury w moją kończynę i zaczął mnie szarpać, usilnie próbując ściągnąć na dół... Teraz byłem pewny, że to co robię jest właściwe... Wiecie.. studiowanie dziennika numer 4 w końcu do czegoś się przydało... Nie bez powodu pierwszym zdaniem było : " ONE NIE LUBIĄ ŚWIATŁA" , tym razem miałem 100% pewność, że słowa Forda były zwykłym, przejrzystym przekazem, o tak wielkiej wartości, z którym zgadzałem się w całości, nie tak jak w przypadku " Nikomu nie wolno ufać"... Jedyne co musiałem zrobić to utopić tą gnidę w pojawiających się promieniach wschodzącego słońca.. Czy to nie romantyczne? Zacząłem miotać drugą nogą na oślep, starając się kopnąć potwora w tą obrzydliwą facjatę... Ku mojemu zdziwieniu nawet udało mi się parę razy mu "dokopać" ... Jednak rezultaty były marne, uczepił się mnie jak yandere swojego senpai'a... Klnąc pod nosem zacząłem dobijać go z coraz większą siłą, która znikąd wypełniła mój organizm. No już! **** Z każdym moim uderzeniem, mój przeciwnik wbijał coraz głębiej swoje szpony... Czułem jak krew sączy się z nowych ran, przeszywał mnie ból, który zwiastował oderwanie mojej lewej nogi... Postanowiłem zaprzestać ciosów i wyślizgnąć się z jego łapsk... Wykorzystałem moment zaskoczenia i zawahania poczwary i już wydostałem się na dach... Na tym jednak nie poprzestałem, na dosłownie moment zwiesiłem tułów do dziury i pokazałem temu cholerstwu piękny środkowy palec. Mój plan zadziałał... Rozzłoszczony stwór wybiegł za mną na świeże powietrze... Zapomniał jednak o jednym małym szczególe... Gdy tylko zrobił krok został oparzony przez światło wstającego słońca... Nie myśląc dużo, zamknąłem mu drogę ucieczki i z triumfem patrzyłem jak cykady stają w ogniu, a z gardła ich pana wydostaje się krzyk podobny do tego, którym uraczyć mógł nas Golum, ewentualnie Mandragory... Mimo tego, że więdły mi uszy zostałem do samego końca... Uspakajając oddech wgapiałem się w koniec żywota tej brzydkiej twarzy, za którą mam nadzieję, że nikt nie będzie tęsknił...

Kulejąc schodziłem po schodach, po udanym grillowaniu nadszedł czas na najsmutniejszą część naszej imprezy... Wędrując korytarzem psychicznie przygotowywałem się na to, co tam zastanę... Gdy tylko dostałem się do tej sali i padłem na kolana przed ciałem tego wkurzającego idioty doszło do mnie... Jak bardzo go polubiłem... Pierwsza łza spłynęła po policzku... Niby mnie gwałcił, traktował jak zabawkę i bił... Ale cholera... Kolejna... Był idiotycznym, wykurzającym debilem, który ratował mnie z kłopotów, pomagał w niecodziennych chwilach, śmieszył jak nikt inny... Kap. Dzięki niemu... Kurde poczułem, że jednak jeszcze coś siedzi w tej skorupie zwanej Dipper... Kap. To nie tak, że nigdy nie miałem przyjaciół, osób które kocham, rodziny... To nie tak, że nie odczuwałem tego, że komuś jednak na mnie zależy... Kap. Tym razem po prostu było inaczej... Kap. On... on... jasna cholera.. oddał za mnie życie...

- TY... TY... IDIOTO! - wykrzyczałem przez łzy i opadłem głową na jego ciało... - Idioto! Idioto! Idio... to... - zacząłem szlochać w jego klatkę piersiową...

- Cóż... nie takich słów się spodziewałam... - ten głos... Zerwałem się i spiąłem wszystkie mięśnie, patrzyłem ogromnymi oczami na blondyna.. który właśnie podniósł się do siadu - Wiesz liczyłem bardziej na : OCH BILL! Nie odchodź ! Tak bardzo cię kocham! Albo chociaż : WRÓĆ DO MNIE! KOCHAM CIĘ! ... - zaczął swój monolog... Dopiero teraz spostrzegłem, że cała złotawa ciecz zaschła na w pełni zdrowym ciele... Po dziurze nie było ani śladu...

- Ty... Ty... TY JECHANY KRETYNIE! - rzuciłem się na niego, usiadłem okrakiem na jego tułowiu i zacząłem okładać go pięściami - TY IDIOTO! TY PIPERZONY PORZE! KALAFIORZE! GŁUPI BAKŁAŻANIE ! - nadal nie przestałem szlochać - MYŚLAŁEM, ŻE NIE ŻYJESZ!

- Oj Soseneczko, jak widzisz mam się dobrze - wyglądał na rozbawionego całym tym zajściem - Ale miałbym się jeszcze lepiej... - znacząco poruszył brwiami - Tylko wiesz, wolałbym gdybym to ja był na górze...

- NIENAWIDZĘ CIĘ! - warknąłem i już miałem z niego zejść, gdyby nie fakt , że uwięził mnie w stalowym uścisku...

- Ja ciebie też kocham~~

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Streszczenie rozdziału lvl hard :

ALE ON UMARŁ! ALE... ŻE JAK UMARŁ!? JEZU! A w piździec go zostawiam, zacznę uciekać jak Naruto! RUN BITCH! RUNN! Oł sziet... prawie zginąłem ! A wypierdzielaj do czeluści Mordoru złotko! Twoja paskudna morda powinna płonąć dłużej niż Goluma :v! O weit! Bill! Ziom! URATUJĘ CIĘ! A nie... ty nie żyjesz... A NIE! TY ŻYJESZ!? D: Kochajmy się... Dziękuję, do widzenia.

A teraz czas na... OGŁOSZENIA PARAFIALNEEE:

Z racji tego, iż wybiło mi 10K wyświetleń (⌐■_■)

(reakcja Henryka : (╮°-°)╮┳━━┳ ( ╯°□°)╯ ┻━━┻ ┬─┬ノ( º _ ºノ) (╯°□°)╯彡┻━┻ └( ̄- ̄└)) ((┘ ̄ω ̄)┘ (~‾▽‾)~  ~(˘▽˘~) ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°) (⌐■_■) )

(reakcja domowników : ∑(O_O;) (゚ロ゚) ! (¬_¬ ) (-‸ლ) )

ZA CO WAM BARDZO DZIĘKUJĘ (◕‿◕✿)

Ogłaszam wszem i wobec, iż Henryk pojawi się 13 sierpnia na Ryuconie w Krakowie...

Po czym będzie można go poznać? A po tym, że będzie chodził z taką piękną karteczką na plecaczku z napisem" HENRYK"

Wtopiony w tłum, przebrany za pewną Gwiazdeczkę , by nie zostać zdemaskowanym w jego prawdziwej formie c:

Mam nadzieję, że się spotkamy ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)

* no chyba, że mamy odczynienia z trenerami Pokemonów ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)

** Pozdrawiam tych, co wiedzą więcej czytając ten fragment ( ͡° ͜ʖ ͡°)

*** PA PA PA PA PA PA PA PA PA TRYRY TYRYRY

**** " Złaź ze mnie no już i drogą swą idź, nie ruszaj mnie bo, swobodnie chcę żyć..." Dzisiaj zaskakująco dużo porównań do bajek...

~~HENRYK ( ͡° ͜ʖ ͡°)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro