~ 3 ~
Zachowując się jak najciszej i starając się nie utracić resztek spokoju, bezszelestnie wślizgnąłem się do domu. Gdy czubki moich tenisówek przekroczyły próg, a oczom ukazała się ciemność, poczułem niezwykłą ulgę. Odetchnąłem parę razy... co niestety okazało się być dla mnie zgubną czynnością. Światło gwałtownie się zapaliło, a przede mną wyrósł wysoki demon w żółtym szlafroczku, z maseczką na twarzy i wściekłym płomieniem w oczach. W rękach trzymał wałek. Niby taki sam jak wszystkie, dostosowany do wałkowania ciasta... Jednak ten przedmiot, od reszty różnił się znacznie. W rękach trójkąta bowiem, stawał się potężną bronią. Rękojeścią, odpowiednią do wybijania głupoty. Przełknąłem ślinę. Fala niepokoju i stresu uderzyła we mnie z siłą tornada. Serce biło jak szalone, a z gardła nie wydobył się ani jeden dźwięk. Sparaliżowany strachem i obawą , co też ów wściekły blondyn z turbanem na głowie, może zdziałać ze swoim narzędziem, stałem w miejscu i nawet nie spojrzałem chłopakowi w oczy. Bill kilkukrotnie zatupał* nogą odzianą w różowy papeć , tak na wypadek, jakbym jeszcze nie zaczął podejrzewać, że jest maksymalnie wkurzony. Złożył ręce na piersi i przybierając wrogą pozę, ciut mocniej ścisnął drewniany twór. Zrozumiałem, że czekał... Pragnął w tej chwili usłyszeć, gdzie byłem, co robiłem, z kim byłem i co sobie myślałem zostawiając go samego w domu. Zupełnie jak dziewczyna, która doczekała się powrotu swojego wybranka, który uczestniczył w niezłej popijawie z kumplami. Chciał wykrzyczeć tysiące słów, ale się powstrzymywał... Cierpliwie i w ciszy oczekiwał tego, czego ja tak bardzo nie chciałem uczynić. Zupełnie jak matka, która przez napięcie chce zmusić cię do powiedzenia, czy brałeś substancje z promilami. Wiadomo, taka niepozorna cisza przed burzą. Cały ten nędzny teatrzyk trwał już z jakieś pięć minut. Żaden z nas nie kwapił się, by zakończyć ten spór. Czułem się okropnie winny, chciałem być szczery, pragnąłem tu i teraz powiedzieć to, co leży mi na sercu... Jednak jakaś część mnie... odmawiała. W końcu Cipher nie wytrzymał.
- DO CHOLERY JASNEJ! - wziął pierwszy przedmiot, który wpadł mu w ręce... Oczywiście z komody, która stała w przedpokoju i służyła za szafkę na zbędne bibeloty, więc można było się spodziewać, że w jego dłoniach wyląduje jakaś brzydka, porcelanowa figurka... Chwilę później cisnął biednym, podkurczonym i spasionym aniołkiem o zatroskanym wyrazie twarzy, przypominającym trochę taki, który przybierają osoby na wieść o zapaleniu jelit. Statuetka w iście romantyczny sposób rozpadła się na miliony drobin, gdy tylko spotkała się z podłogą. Kurcze, aż chciałoby się puścić tą scenę w spowolnionym tempie, z odpowiednim zbliżeniem i oczywiście przy wdzięcznych dźwiękach "Ave Maria"**. Mało co nie parsknąłem śmiechem, na myśl o tak idiotycznej rzeczy. Szybko jednak opamiętałem się i zrozumiałem powagę sytuacji. Jeśli twoja połówka zaczyna miotać szklanymi, bądź łatwo tłukliwymi przedmiotami... Wiedz, że coś się dzieje.
- Bill... - szepnąłem "uspokajająco". Gdyby to naprawdę działało, nie otrzymałbym takiej reakcji... Demon zaczął po kolei zrzucać wszystkie brzydactwa z szafki. Jego nieposkromionej furii towarzyszył akompaniament tłuczonych przedmiotów. Z każdą kolejną, rozbitą rzeczą, w myślach przeliczałem procenty , jak bardzo mam przesrane.
- MAM TEGO DOŚĆ! ROZUMIESZ!? - nadal nie przestając wyżywać się na biednych, nikomu nie wadzących i w pełni niewinnych figurkach, rozpoczął swoją okropną wypowiedź- ILE JESZCZE!? ILE!?
- Proszę... przestań... - szepnąłem cichutko. Czułem jak łzy zalewają mi oczy. Każdy odłamek szkła, porcelany czy ceramiki, który uderzał o posadzkę, wzbudzał we mnie kolejne powody do płaczu.
- ILE RAZY JESZCZE MAM TO ZNOSIĆ!? - bibeloty w mgnieniu oka zakończyły swój żywot... Teraz przyszedł czas na talerze, lustra, monitory i inne... Po całym domu roznosił się okropny dźwięk zniszczenia. Raz dochodził z kuchni, innym razem z łazienki - ILE RAZY JESZCZE BĘDĘ SIĘ ZAMARTWIAŁ!? ZASTANAWIAŁ SIĘ, CZY SZANOWNY PANICZ PINES JESZCZE ŻYJE!? - mocno ścisnąłem kawałek materiału swojej koszulki... - ROZMYŚLAŁ, CO TAKIEGO MU DOLEGA!? - Chciałem być twardy i nieustępliwy. Jednak... - SZUKAŁ JEGO MARTWEGO CIAŁA W JAKIMŚ ZASRANYM ROWIE W LESIE!? - Czasami nie mówiąc, by nikogo nie ranić, zadajemy ból większy, niż ten, który towarzyszy przy wyznaniu. - ILE RAZY ZROZUMIEM JAK BARDZO CIĘ NIENAWIDZĘ!?
W mojej głowie zapadła głucha cisza. Pomimo tylu czynników zewnętrznych ... Tego hałasu i chaosu panującego wokoło... Mimo tego, że stałem pośrodku tego huraganu... Całą moją osobą zawładnęła nicość. Po umyśle echem odbijało się parę ostatnich słów. Byłem w tak dużym szoku, że nawet przez myśl nie przemknęło mi poczucie straty... Nieopisanego bólu... Złamanego serca. Jeszcze mocniej ścisnąłem tkaninę. Mój cały organizm się rozpadł, a następnie zaczął topić we własnych łzach. Kiedy pierwsza kropla spłynęła po policzku, wróciłem do rzeczywistości, zdając sobie sprawę, dlaczego płaczę. Wszystko ucichło. Czułem jak jego spojrzenie pada na moją bladą, zdruzgotaną twarz...
- Dipper... J-ja.. Ja... Nie... - do niego też dotarło, co właśnie mi powiedział. Podniosłem lekko głowę i ostatni raz spojrzałem w złote oczy. Widziałem w nich strach, panikę , osłupienie... - Nie chciałem... - to były ostatnie słowa jakie zdążył wypowiedzieć, zanim uciekłem z jego świata, zdając sobie sprawę z jednej rzeczy... On chciał to powiedzieć, trzymał to w sobie tak długo...
Łudziłem się, że ktokolwiek może ze mną wytrzymać. Wszyscy w końcu się poddawali... Matka, ojciec, siostra... Tylko czekałem, aż nadejdzie ta chwila. Zagłuszałem pesymistyczne myśli, mając nadzieję... Pieprzoną nadzieję, że ktokolwiek mógłby mnie kochać... Wszyscy przeze mnie cierpią, wszyscy przeze mnie odchodzą od zmysłów... Ile razy zawiodłem!? Ile razy zraniłem!? Jestem zwykłym utrapieniem. Nie mogę dłużej pałętać mu się pod nogami, jak odłamki szkła... Malutkie kawałeczki kolejnej zniszczonej szklanki, które nie zostały zmiecione, a teraz leżą i czekają na bolesne odkrycie.
Biegłem przed siebie, tam gdzie czułem się dobrze, bezpiecznie... Na wielką polanę z jednym kamieniem. Pustą i cichą... Tą, co rozumie... Potykając się o własne nogi, zatapiałem się coraz głębiej w przerażającej ciemności lasu. Szelest liści, dźwięk łamanych gałęzi, ciche szumy wiatru. Lekkie, zimne powietrze... Wszystko chciało mnie do siebie przyciągnąć. Nie opierałem się. Pragnąłem tego. Za wszelką cenę znaleźć się znów pod ciepłym kocem utkanym z pozostałości koron drzew, z pewnością, że wszystko będzie w porządku.
Nie spodziewałem się jednak, że ktoś też, właśnie w tym miejscu, będzie chciał oddać się otchłani rozpaczy...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Heloł... ITS MEEE...
Ostatnio ciężko u mnie z systematycznością, ogarnięciem i myśleniem... (¬_¬;)
。゜゜('O`)°゜。 Przepraszam was... Ale jakoś tak coraz trudniej pisze mi się tą książkę. Wiecie jak to jest... Kiedy Billdip był moim jedynym, tak ubóstwianym otp, wszystko szło jak po maśle. Teraz ... Pojawiły się inne, takie, które zagłuszyły miłość. (ಥ﹏ಥ) Nadal kocham Gravity Falls (i nigdy nie przestanę ! <( ̄ ﹌  ̄)> ), jednak kiedy w grę wchodzi Haikyuu!! z moim zrąbanym paringiem, Harry Potter z kolejnymi otp, czy chociażby Sherlock z moją nową miłością... Ciężko... naprawdę ciężko... Zobaczę jak to będzie z tymi rozdziałami, na razie się nie poddaję... Trzymajta kciuki (っ'ω`)ノ(╥ω╥) ヽ(  ̄д ̄)ノ
*Zadziwiające... Czytałam to słowo tyle razy i rozkminiałam... Co jest w nim nie tak, że za każdą ponowną próbą zrozumienia, że słowo zostało poprawie napisane, coś mi nie pasuje... to brzmi tak idiotycznie. No nie wiem... (@_@)
** Wyobraźcie to sobie XD
Tu macie pomoc ╰( ͡° ͜ʖ ͡° )つ──☆*:・゚:
~~HENRYK ( ͡° ͜ʖ ͡°)
PS: Ruszoffeee bamboszki Bilcia takie seksziiii ( ͡° ͜ʖ ͡°) ( ͡° ͜ʖ ͡°) ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro