Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

         Szczerze? Nie sądziłem, że kiedykolwiek zostanę zamknięty w szafie przez własną siostrę i brata mojego byłego „chłopaka", o ile mogę Billa uznawać za swojego byłego...

         Ale lepiej będzie, jeśli zaczniemy od początku.

        Minął tydzień od dnia, w którym Bill uratował mnie i cóż... Nasz nowy sąsiad zniknął. Tak po prostu przepadł... Wolałem nie wiedzieć, co Bill z nim zrobił. A wujostwo? Wciąż tu byli i utrudniali mi życie.

         — Długo jeszcze będziesz bawił się w udawanie zwłok? — spytała Mabel.

        — Tak — odpowiedziałem i zwinąłem się w bardzo smutny kłębek.

       Wydawało mi się, że już jest lepiej, że znowu zaczynam wracać do normalnego życia... a potem Bill mnie ocalił i znowu wszystko się popsuło!

        — A jeśli powiem, że mam coś, co ci pomoże?

         — Czyżbyś stworzyła wehikuł czasu, który cofnie mnie do momentu, w którym Bill ukradł moje truskawki i będę mógł naprawić to, co zrobiłem.

        — Nie... Ale za to mogę zabrać cię na wycieczkę!

*

        To nie była wycieczka. To był jakiś pieprzony bieg przez las!

        Wpadłem w błoto, prawie zaatakował mnie pająk gigant, ptak postanowił zrobić sobie gniazdo... na mojej głowie. Byłem zmęczony, ubrudzony i pełen nowych ran, a Mabel oczywiście nic nie było...

         — Jak ty to robisz? — spytałem wychodząc z rzeki. Okej... Teraz już byłem czysty. Mokry ale czysty... ale wciąż mokry. Ubrania lepiły mi się do skóry, a gdy tylko zawiał mocniejszy wiatr po moim ciele przeszły zimne dreszcze.

       — To moja tajemnica — odpowiedziała i poprawiła swoje suche ubrania.

        Później uciekaliśmy przed osami... a raczej ja przed nimi uciekałem. Mabel w tym czasie bawiła się z króliczkami. A zawsze mi się wydawało, że to ci dobrzy mają pod górkę!

        — Daleko jeszcze? — spytałem wchodząc do wody. Od dziś wszystkie zbiorniki wodne są na liście znienawidzonych przeze mnie rzeczy, a zaraz obok nich jest cała przyroda. Nienawidzę przyrody. Nie dość, że śmierdzi to jeszcze boli.

       — Nie — odpowiedziała.

         To jej „nie" chyba jednak miało oznaczać „tak". Szliśmy trzy godziny. Trzy pieprzone godziny! Przez ten czas to ja mogłem przeczytać książkę, zrobić sobie drzemkę i ze sto razy pomyśleć o tym jak mi źle bez Billa! Powoli przestawałem czuć nogi... Chyba zaraz zacznę wymiotować... albo wypluje sobie płuca... Zaczynam żałować tego, że gdy inne dzieci wesoło biegały po podwórku ja siedziałem w pokoju i czytałem... może gdyby nie to miałbym teraz jakąś kondycję... albo z moim szczęściem byłbym martwy.

         — Jesteśmy.

        Zatrzymała się tak gwałtownie, że wpadłem na nią i uderzyłem głową o jej głowę.

         Pomasowałem czoło i zmarszczyłem brwi.

         — Żartujesz? — spytałem widząc stary, opuszczony dom. Dlaczego moja siostra nie może być normalna? Inne siostry nie zabierają swoich braci do lasu, do jakiegoś opuszczonego i pewnie nawiedzonego domu! Chyba...

        Pociągnęła mnie za rękę. Czasami mam wątpliwości, co do tego czy naprawdę jesteśmy spokrewnieni. Dlaczego, gdy ja się zwijam z bólu po jednym, małym zderzeniu, ona nic nie czuje!?

        Było ciemno. Ciemno i obskurnie. Drzwi wyleciały z zawiasów, gdy tylko weszliśmy do środka, podłoga trzeszczała przy każdym kolejnym kroku...a Mabel prowadziła mnie po schodach. No... To teraz już tylko brakuje jakiegoś psychopaty.... Aż miało się ochotę krzyknąć „Bill, gdzie jesteś?".

         — Bill?!

        Z drugiej strony... samo Bill też wystarczało...

        Siedział. Siedział związany. Siedział związany na łóżku, a obok stał Will, do którego kiwała Mabel. Chyba mój mózg właśnie gdzieś uciekł...

        — Dlaczego on jest związany? — spytała Mabel.

        — Nie chciał współpracować — odpowiedział Will. Był tak irytująco spokojny...

       — Aha.

        — Może mi ktoś wyjaśnić, o co chodzi? – spytałem.

        —   Mamy już was dosyć! Obaj zachowujecie się jak dzieci! Musicie w końcu porozmawiać, a skoro nie chcecie zrobić tego po dobroci ja i Will postanowiliśmy was zmusić!

       — Nie możecie nas zmusić...

       — Możemy, a żeby to udowodnić zostawimy was tutaj na cały dzień!

        — Ale...ale... ale ja się boje zostawać sam na sam ze swoim byłym w jakimś nawiedzonym domu! – krzyknąłem, a wtedy Mabel spojrzała na szafę.

        I w ten sposób ja i Bill wylądowaliśmy w szafie. Ta... Powiedz siostrze, że boisz się nawiedzonych domów, a ona w odpowiedzi wepchnie cię do szafy! Do tego jeszcze nie dało się jej otworzyć...

        — Wbijasz mi kolano w brzuch — powiedziałem.

       — To twój brzuch? A myślałem, że tyłek...

       — Mógłbyś być miły... chociaż teraz...

       — Owszem, mógłbym, ale wiesz... mam taką zasadę, że nie jestem miły dla oszustów.

       — A więc dla samego siebie też nie jesteś zbyt miły?

      — Czemu tak myślisz?

       — Bo sam też cały czas udawałeś... i zraniłeś mnie...

      — Zraniłem cię? Serio?

      — Tak. Serio. Zraniłeś mnie... Może na początku faktycznie zasłużyłem, ale później ja...

      — Zakochałeś się we mnie. Wiem.

      — Wiesz?!

       — Oczywiście, że wiem. Zrozumiałem to, gdy leżeliśmy w moim łóżku, a ty wtulałeś się we mnie, zupełnie jakbyś mi ufał... Chociaż jeszcze kilka dni wcześniej myślałeś o tym jak mnie zabić... i wyobrażałeś sobie jakąś blondynkę zamiast mnie... Twoje myśli czasami mnie przerażały, Sosenko.

      — Wiedziałeś i... i tak postanowiłeś...

      — Wiedziałem i, co gorsze, odwzajemniałem to... Ale mam zasady, Dipper. Nie chcę być w związku z człowiekiem... Poza tym... Nie wiem czy potrafię ci zaufać. A teraz... odsuń się trochę w tył. Uwolnię nas stąd.

      — Nie możesz, chociaż spróbować mi zaufać?

     — Nawet, jeśli ci zaufam... Ty wciąż będziesz człowiekiem.

      Drzwi szafy zmieniły się w popiół, gdy tylko ich dotknął.

     — I co z tego?

     — Po studiach pójdziesz do pracy... Będziesz jeszcze długo dorastał, potem zaczniesz się starzeć, a na końcu... umrzesz. Po prostu umrzesz. A ja? Ja cały czas będę taki. Wiecznie młody, wiecznie żywy. I wiesz, co? Nie mam ochoty patrzeć na to jak umierasz.

     — I tak będziesz to robił... W końcu jesteśmy sąsiadami.

     — I będziemy nimi jeszcze cały dzień. Jutro wracam do Polski.

     — Co... Dlaczego?

     — Wiesz dlaczego.

     — Aż tak bardzo brzydzi cię patrzenie na to jak będę starzał się?

      — Mnie to nie brzydzi. Mnie to przeraża. Czemu wy ludzie musicie być tacy? Tak czy inaczej... Zniknę z twojego życia.

     — Ale...

     — Ale nie myśl sobie, że jestem taki zły... Nim odejdę spełnię jedno twoje życzenie. Proś, o co chcesz.

      — Zrobisz wszystko, co tylko chce...?

      — Prawie wszystko. Nie zostanę tu.

     Chyba jeszcze mój mózg nie pracował tak szybko, jak w tej chwili. Chciałem prosić o tak wiele...

     — Ja... chciałbym... chciałbym żebyś ze mną został do rana. Potem możesz odejść. Nie będę cię powstrzymywał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro