Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18

      Zrobiłem to.

       Wyszedłem z domu ignorując Mabel, przechodząc przez ulicę minąłem Billa i Willa ale wyjątkowo ich olałem. Zawsze tak miałem, gdy wiedziałem, że coś nadnaturalnego czai się w pobliżu, olewałem wszystko inne. Mabel biegła za mną i krzyczała, że mam się ogarnąć.

       Jestem słaby, gdy chodzi o wspinaczkę, ale jednak jakimś cudem udało mi się wspiąć po drzewie, a potem przeskoczyć do okna. Mój brzuch boleśnie uderzył o parapet, a dłonie ledwie dały radę się go chwycić. Na szczęście okno było otwarte i bez problemu mogłem wczołgać się do środka.

        Pomieszczenie było całkiem ładne... pomijając głowy martwych zwierząt wiszące nad kominkiem. Z niektórych wciąż spływała krew. Cóż... Jeśli mój sąsiad nie jest wilkołakiem to przynajmniej mam dowód na to, że ma coś z głową.

        Wyszedłem na korytarz, starając się przy tym być cicho. I co? Chciałbym powiedzieć, że niczym prawdziwy ninja zakradłem się do sypialni sąsiada, cyknąłem mu fotkę w momencie, gdy się przemieniał i uciekłem do domu, ale... tak nie było.

        — Zastanawia mnie czy to już ten moment, w których powinienem dzwonić na policję — usłyszałem, a moje ciało przeszyły dreszcze. Odwróciłem się i ujrzałem mojego nowego sąsiada. Stał oparty o ścianę.

      — E, to...

      — Jesteś Dipper, prawda?

       Podszedł do mnie, a ja skrzywiłem się. Śmierdział mokrą sierścią. Ohyda.

        — T-tak... — wydusiłem z siebie i nim się zorientowałem byłem gdzieś ciągnięty.

        — A to ciekawe... Obserwuje cię, od kiedy tylko tu się wprowadziłem... Nawet chciałem pójść z tobą pogadać, a tymczasem... sam do mnie przyszedłeś — mówił, a ja byłem kompletnie skołowany... Chyba nie tak powinno wyglądać włamanie...

        Weszliśmy do pomieszczenia, które przypominało jadalnie. Na suficie wisiał żyrandol. Z kości. Stół był czarny, okrągły, a jedzenie na nim wyglądało paskudnie... i do tego śmierdziało... I... to krew? Przełknąłem głośno ślinę.

       — Chciałeś ze mną pogadać?

       Spiąłem się, gdy posadził mnie na jednym z dwóch krzeseł, a sam zajął drugie.

         Wszędzie śmierdziało krwią, rozkładającymi się ciałami i mokrym psem. W tej chwili zaczęło mi brakować zapachu Billa. Szczerze? Wolałbym już znosić jego chłodne spojrzenie przez cały dzień niż musieć tkwić w jadalni z tym cholernym wilkołakiem.

        — Tak.

        — Dlaczego...?

       — Pachniesz demonem — powiedział i napił się krwi. Tak po prostu pił ją z kieliszka. Jak nic byłem teraz blady.

        — N... No i?

      — Musisz być wyjątkowy skoro jakikolwiek demon zainteresował się tobą, a ja lubię wyjątkowych ludzi.

       Jego oczy świeciły niczym jakieś cholerne latarnie morskie... Umysł krzyczał „Uciekaj!" Ale ciało odmawiało posłuszeństwa.

        — Lubisz wyjątkowych ludzi... — wymamrotałem przez zaciśnięte gardło.

       — Lubię ich zjadać.

       Moje najgorsze obawy właśnie się potwierdziły. Chyba powinienem w końcu nauczyć się, że z istotami nadnaturalnymi się nie zadziera...

        — Chcesz mnie zjeść?

       — Jesteś zdziwiony?

       — Myślisz, że pozwolę się zjeść?

        Nerwowo rozglądałem się po pomieszczeniu. Poza stołem i krzesłami nie było w nim mebli... Okien też nie było.

        — Myślę, że nie będziesz miał wyboru.

        Krzyknąłem. Krzyknąłem tak głośno, że aż ochrypłem. Przemienił się. Zamiast brzydkiego faceta stał przede mną wysoki, owłosiony potwór, którego gęba przypominała mi twarz jednej z małpek, które widziałem w zoo. Tylko, że tamta małpka wyglądała na przyjaźnie nastawioną. W nim nie było nic przyjaznego.

       Chciałbym powiedzieć, że chwyciłem za nóż i dzielnie się broniłem, ale wtedy skłamałbym. Uciekłem. Wybiegłem z pomieszczenia, prawie się przy tym zabijając o własne nogi.

        Chyba pierwszy raz w życiu biegłem tak szybko... Chyba nawet udało mi się pobić jakiś rekord... Mój wuefista byłby ze mnie dumny gdyby to zobaczył... Może jak to przeżyje to mu napiszę o moim wyczynie? Tylko jak ja mu wyjaśnię, że uciekałem przed wilkołakiem?

         Nienawidzę dużych domów, w których da się zgubić, a wszelkie drzwi mogą prowadzić nawet do Narnii... A w tym domu były jeszcze piętra. Dużo pięter. Cóż... przynajmniej po tym wszystkim będę miał taką kondycję, że będę mógł przebiec maraton.

        Słyszałem za sobą potworne ryki, wycie, a to sprawiało, że biegłem jeszcze szybciej... Tak szybko, ze aż kilka razy ledwie zdołałem wyhamować na zakrętach. Wolę nawet nie myśleć o tym ile razy prawie wpadałem w ścianę. Czuję, że będę miał dużo nowych siniaków.

       W głowie miałem pustkę. Nie potrafiłem się skupić na jakiejś konkretnej myśli. Moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Było mi niedobrze, miałem ochotę zwrócić śniadanie, obiad i wszystko, co tylko jadłem.

        Gdy myślałem, że już po mnie czyjaś dłoń złapała mnie za ramię i pociągnęła w tył. Nim się zorientowałem wylądowałem w... w szafie. Tak. To musiała być szafa. Bardzo ciasna szafa. Byłem tak spanikowany, że chciałem wrzasnąć, ale wtedy... usta mojego wybawcy mnie uciszyły. Poczułem znajomy smak truskawek.

        — Bill...

        Odsunąłem się gwałtownie i spojrzałem mu w oczy.

        — Jesteś kompletnym idiotą — oznajmił, a jego dłoń starła krew z mojego policzka. Był wściekły. Wdziałem to w jego spojrzeniu.

       — Dlaczego?

       — Pytasz mnie, dlaczego jesteś idiotą?

       — Pytam, dlaczego mnie uratowałeś.

       — Twoja siostra mnie zmusiła.

       — Bill...

        Sam nie wiedziałem, co chce powiedzieć... że jest mi przykro? Że wcale nie chciałem by to wszystko tak się potoczyło? Że go kocham?

       — Zamknij oczy.

      — Co...?

     — Zamknij oczy — powtórzył. Wahałem się przez chwilę, ale ostatecznie zrobiłem to.

       Czułem jak moje nogi odrywają się od ziemi, a ciało staje się dziwnie lekkie. Bill trzymał swoją rękę na moim ramieniu, a jego dotyk palił... Czułem się jakby ktoś przykładał mi odpaloną świece do ramienia.

        — Możesz je otworzyć.

       Otworzyłem je i... zdziwiłem się. Byliśmy w moim i Mabel domu. W moim pokoju.

        — Ja... Jak...?

      — Jestem demonem.

       — A no tak...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro