Rozdział 13
Jeszcze nigdy nie miałem tak wielkiej ochoty zabić się poduszką. Dostałem to, czego chciałem – ciszę i spokój. Powinienem teraz spać, zadowolony z tego, że moi sąsiedzi nie wiercą. Ale nie! Nie mogłem tego zrobić! A to wszystko przez to, że mój mózg musiał zasypywać mnie obrazami wkurzonego Billa. Czułem się jakbym dalej stał przed domem. Wydawało mi się, że wciąż słyszę jak mówi do mnie „kocham cię"... A może to początek schizofrenii?
Rano wyglądałem jak zombie. Było ze mną tak źle, że nawet Mabel powstrzymała się od jakichkolwiek komentarzy. Miałem ochotę zwinąć się w kłębek i do końca dnia udawać wyjątkowo niesmaczne burrito.
— Chcesz kawy? — spytała.
— Taa...
Uderzyłem głową w stół.
— A właśnie! Mam wieści... Bardzo złe wieści — powiedziała kładąc kubek z kawą na stoliku. — Od naszego wujostwa.
— Nasz chomik zdechł?
— Dipper my nie mamy chomika...
— Ale moglibyśmy go mieć. Fajnie byłoby tak wrócić w rodzinne strony i zostać przywitanym przez chomika.
— Ta... Niewątpliwie byłoby to całkiem fajne... Ale czy mogę w końcu powiedzieć, o co chodzi?
— Jasne. Mów.
— No wię...
— Czekaj! Ale to nie jest tak, że nasza ciotka i nasz wujek spodziewają się kolejnego dzieciaka albo gorzej – rozwodzą się, nie?
— Nie. Oni tylko zamierzają tu przyjechać.
— Ah... Zaraz! Co?! Kiedy?!
— Dzisiaj... Przyjadą wieczorem.
— Co?!
Naprawdę ciężko opisać to, jak bardzo panikowałem... Ale w tym wszystkim był jeden plus. Zapomniałem na chwilę o Billu. Na ten jeden przeklęty moment zamiast martwić się nim, myślałem o wujku i o cioci. I jak inni ludzie obgryzają paznokcie ze stresu, tak ja jadłem truskawki, a gdy je jadłem stopniowo przypominałem sobie o swoim „ukochanym", a przez to stresowałem się jeszcze bardziej i jadłem ich jeszcze więcej.
Zaczynam rozumieć, czemu, co jakiś czas, muszę wyjmować kasety z ćwiczeniami i zrzucać te wszystkie kilogramy.
Jem, gdy zaczynam się stresować.
Całe moje życie to stres.
Dlaczego tak nagle przypomnieli sobie, że mają rodzinę?!
*
Nie mogłem skupić się na pracy. Byłem tak zamyślony i przejęty, że aż kompletnie zapomniałem o mocno zawiązanym gorsecie i wbijających się w mój tyłek majtkach. Raz z tego całego stresu oblałem się kawą. Mam wrażenie, że szefowej ulżyło, gdy dzień dobiegł końca, a ja przebierałem się w normalne ubrania.
Wyszedłem z budynku.
— Cześć Sosenko!
Wrzasnąłem, gdy Bill objął mnie w pasie.
— Bill! Nie rób tak! — warknąłem. A jednak jakaś część mnie cieszyła się z jego obecności. Wyglądał tak normalnie... Jak złodziej truskawek. Może mi się tylko wydawało? Może wczoraj też był normalny?
— Dlaczego? — spytał, a jego dłoń znalazła się na moim policzku... — Heeej... Wszystko dobrze? Wyglądasz na zamyślonego.
— Wujek i ciotka mają dziś przyjechać... Może już przyjechali...
— Wujek i ciotka...? W sensie ci ludzie, co wyglądają jak jacyś bogacze? Ci, których Mabel wpuszczała do domu?
Poczułem się jak dziecko. Takie bardzo biedne dziecko, które pilnie potrzebuje kogoś, kto je przytuli. Bill chyba też tak o mnie pomyślał, bo już po chwili obejmował mnie mocno. Normalnie już dawno zacząłbym się krzywić i prychać, ale... Ta sytuacja nie była, jak poprzednie.
— Nie lubisz wujostwa?
— Nienawidzę ich.
— Dlaczego?
— To długa historia... Chodźmy już.
Wyrwałem się z jego uścisku i splotłem nasze palce.
— Bill?
— Tak?
— Co dzisiaj robiłeś?
Chyba po raz pierwszy naprawdę byłem tym zainteresowany.
— Nic.
— Nic? I tak przez cały dzień?
— Co w tym takiego dziwnego?
— Sam nie wiem... Nie nudziło ci się?
— Ależ oczywiście, że mi się nudziło, ale gdy chciałem coś zrobić uświadomiłem sobie, że jesteś w pracy, a ja jestem zbyt leniwy, by do ciebie przyjść.
Spojrzałem na niego i przez chwilę znów miałem wrażenie, że coś jest nie tak.
Sam nie wiem, kiedy dotarliśmy do domu... Wiem tylko, że się zestresowałem na widok samochodu. Jakaś część mnie krzyczała „Uciekaj!". Odruchowo zrobiłem krok w tył.
— Masz naprawdę beznadziejne relacje z wujostwem, co?
— Ta...
Skrzywiłem się. Bill westchnął ciężko i pociągnął mnie w stronę budynku. W pierwszej chwili pomyślałem o tym, że zaprowadzi mnie prosto do domu i zostawi samego... ale on ominął go i poszedł dalej.
Nim się zorientowałem siedziałem na kanapie. Byłem w domu Willa i Billa...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro