Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

      Czuje się, jakbym szedł na egzekucję, którą miałby wykonać ten przeklęty złodziej truskawek, a myślenie o tym, że to tylko oprowadzanie wcale nie pomagał. Przeciwnie. To tylko wszystko pogarszało.... Gdyby miał mnie ściąć to minęłaby chwila i już byłbym martwy, a tak to będę musiał spędzić z nim cały dzień... Cały długi dzień... i udawać, że jego towarzystwo mi odpowiada... W co ja się wpakowałem?!

      Warknąłem niezadowolony i spojrzałem na zegarek... Świetnie! Zostało mi jakieś dziesięć minut!

     — Pośpiesz się! — Uniosłem wzrok, zerkając na siostrę, która wesoło latała przy mnie i próbowała jakoś ogarnąć moją fryzurę... i ani trochę jej to nie wychodziło. Niestety moje włosy żyły własnym życiem i nawet jej pięść nie zmusiła ich do ułożenia się, a jedynie wywołała u mnie ból głowy...

     — No przecież się śpieszę! Nie moja wina, że twoje włosy są, jakie są! — powiedziała i zmarszczyła brwi.

     — A może zostawimy to tak jak jest...

     — Oszalałeś?! Twoje włosy wyglądają jakby ktoś cię za nie wytarmosił, a potem przejechała po nich kosiarka! Tego nie można od tak zostawić!

     — Czapka — Pacyfika, która do tej pory siedziała cicho, odezwała się.

     — Jaka „czapka"?

      — Normalna. — Gdy moja siostra dalej nie doznała olśnienia, Pacyfika westchnęła ciężko. — Załóż mu czapkę. Zasłoni fryzurę i będzie dobrze.

      — Jesteś genialna! — pisnęła uradowana Mabel i natychmiast popędziła do mojej szafy szukać jakiejś czapki.

      — Tej nie ubiorę! — powiedziałem, gdy wróciła do mnie.

       — Dlaczego?

      — Bo wyglądam w niej debilnie?

      Mabel westchnęła ciężko i uniosła ręce w górę, jakby zaraz miała zacząć błagać niebiosa o litość. Ale nie zaczęła. Zamiast tego narzuciła mi czapkę na głowę i uśmiechnęła się dumnie. Chciałem już się na nią wydrzeć, albo chociaż zdjąć to cholerstwo z głowy, ale oczywiście wtedy musiał zacząć dzwonić dzwonek.

      — Oho. Chyba twój książę się zjawił.

      — To nie książę, tylko złodziej i nie mój, a moich truskawek! — warknąłem i ignorując to jak bardzo źle wyglądałam, ruszyłem w stronę schodów.

      Otworzyłem drzwi i już miałem ochotę je zamknąć. Oczywiście, że to był on. Bill. Złodziej. Paskuda. I patrzył się tak na mnie z tym swoim irytującym uśmiechem i błyszczącymi oczami... Jak ja go nienawidzę...

       — Cześć! — powiedziałem i uśmiechnąłem się najsłodziej, jak potrafiłem. Przyglądał mi się przez chwilę badawczo, a potem jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.

       — Cześć, Sosenko~

      Minęła chwila, nim dotarło do mnie, co powiedział, a moje policzki zalały się czerwienią. Usłyszałem śmiech siostry, a moja chęć zabicia kogoś wzrosła.

      — W-wejdziesz na kawę czy coś...? — spytałem niepewnie. Nie miałem pojęcia, co powinienem mu powiedzieć... Albo nie. Wróć. Wiedziałem, co powiedzieć, ale miałem dziwne wrażenie, że gdybym to zrobił, to skończyłbym martwy na dnie jakiegoś zbiornika z wodą.

      — Nie, wolałbym już iść — odpowiedział znudzonym tonem i pomachał mojej siostrzyczce, a ona oczywiście odmachała mu, jakby byli jakimiś dobrymi przyjaciółmi!

      — No to... Chodźmy... — powiedziałem i szybko ubrałem buty, by chwilę później wyjść. Oczywiście musiałem trzasnąć drzwiami, żeby Mabel wiedziała, jak bardzo jestem zły.

      Byliśmy teraz sami... To znaczy nie do końca sami... Listonosz akurat wkładał coś do skrzynki. Przynajmniej jakby Bill chciał mnie skrzywdzi,  to jakiś świadek jest....

      — Właściwie to gdzie chciałbyś iść najpierw? — spytałem. Oczywiście wciąż mówiłem tym słodkim głosem.

      — Kawiarnia. Jestem głodny.

     — Dlaczego nie zjadłeś czegoś przed wyjściem?

     — Ponieważ moja droga, słodka Sosenko obudziłem się jakieś... dziesięć minut temu — odpowiedział.

     — A dlaczego nie chciałeś wejść i napić się kawy, czy coś?

     — Ponieważ w domu jest twoja siostra, a ja nie mam ochoty z nią rozmawiać. Nie dzisiaj, Sosenko.

      Droga do kawiarni zajęła nam dobre dwadzieścia minut... Które oczywiście przeszliśmy w ciszy – ja zażenowany, a on zadowolony z siebie.

       — Chce Espresso Doppio — powiedziałem, przeglądając menu i jednocześnie wyobrażając sobie, że naprzeciwko mnie wcale nie siedzi złodziej truskawek. Nie... To tylko ładna blondynka z dużym biustem... I tej wersji się trzymajmy!

      — Cappuccino — mruknął Bill, nie odrywając ode mnie wzroku.

     — Coś jeszcze? — spytała kelnerka.

     — Ciasto z truskawkami — odpowiedzieliśmy w tym samym czasie. Kelnerka spojrzała na nas zmieszana, a potem niepewnie kiwnęła głową i odeszła.

     — Lubisz truskawki, co Sosenko?

    — Dipper — poprawiłem go.

    — Sosenka.

     — Dipper.

    — Sosenka~

     — Dipper.

    — Sosenkowa księżniczka.

     — Złodziej truskawek.

     Kłótnie przerwała nam kelnerka. Wówczas cała moja uwaga skupiła się na cieście. Szybko zjadłem wszystkie truskawki, które były na wierzchu. Wtedy też usłyszałem śmiech Billa.

      — No, co?

      — Nic, nic... Po prostu twoja miłość do truskawek jest całkiem urocza — odpowiedział i spojrzał na swoje ciasto. Nabił na widelec truskawkę, a potem podsunął ją prosto pod moje usta. Zabiję go. Ja naprawdę go zabiję.

       I co ja mam niby teraz zrobić!?

      —Nie patrz tak, tylko jedz

       Łatwo ci, kurwa, mówić, bo to nie ciebie chce karmić praktycznie obcy mężczyzna, którego szczerze nienawidzisz, bo ukradł ci cholerne truskawki i doprowadził do tego, że w ramach zemsty poszedłeś z nim na randkę! Nie... Spokojnie Dipper. Spokojnie. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. To nie jest randka!

      Po dość długiej walce z samym sobą otworzyłem w końcu usta, a wtedy on odsunął rękę i sam zjadł tę truskawkę! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro