Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

      Znacie to uczucie, gdy po jednej stronie stołu siedzi wasze wujostwo, które wygląda jak tacy typowi bogacze, po drugiej wasz „chłopak", z którym jesteście tylko i wyłącznie dla zemsty, a wy siedzicie między nimi i musicie znosić mordercze spojrzenia? Nie? No to macie szczęście...

       Ale zacznijmy od początku...

       Siedziałem na kanapie i wpatrywałem się w przestrzeń. Czułem się jakbym siedział w mieszkaniu psychopaty i pedanta... W sumie coś mogło w tym być. Will wyglądał na takiego, co przejmuje się nawet drobnym kurzem, a Bill... Bill to Bill. On to taka chodząca definicja psychola.

       Miałem zostać u niego na noc, a rano miałem wrócić do domu, o ile będę gotów zmierzyć się z wujostwem... Tak. Byłem optymistą i liczyłem na to, że dożyje dnia.

        — To tylko wujostwo, a ty wyglądasz jakby w domu czekali na ciebie kosmici, gotowi porwać cię i torturować, a potem złożyć w tobie jaja...

       — A może oni są kosmitami?

      — Nie są.

      — Skąd możesz wiedzieć, że nie są skoro ich nie znasz? Bo nie znasz, nie? – Pobladłem. A co jeśli Bill „przywitał się" z nimi nim po mnie poszedł? Oczami wyobraźni już widziałem to spotkanie, ciekawskie spojrzenie ciotki, zirytowane wujka i obojętne Billa i Mabel... Mabel, która mówi „A to chłopak Dipper'a!". I tak oto traci się resztki szacunku.

       — Po prostu to wiem — powiedział i znów miałem wrażenie, że coś z nim nie tak. Grymas na jego twarzy mnie dobijał.

      — Bill? Czy wszystko u ciebie dobrze?

      — Tak, a co?

      — Nie... Nic... — odpowiedziałem i zacząłem się rozglądać po salonie. Gdy byłem tu pierwszy raz nie skupiałem się za bardzo na wyglądzie pomieszczeń... Byłem zbyt zestresowany, czułem się wtedy jakbym tkwił w legowisku wyjątkowo paskudnego węża... Nie to, że teraz było inaczej... Dalej miałem wrażenie, że zaraz zostanie mi wbity nóż w plecy albo pazury... Demony mają pazury...? Czy im w ogóle rosną paznokcie? Bill zawsze miał takie krótkie, idealnie poobcinane... Nie to żebym zwracał uwagę na takie rzeczy... Mabel mi to powiedziała.

      — Chcesz kawy?

      — Nie.

      Bill westchnął ciężko i uniósł ręce w górę, jakby chciał błagać niebiosa, o chociaż odrobinkę cierpliwości do mnie. Złapał mnie za rękę i siłą zmusił do wstania z kanapy.

       Szczerze? Wyobrażając sobie jego pokój widziałem w nim trochę więcej śmiercionośnych narzędzi, a tymczasem zastałem w nim jedynie wiszącą na ścianie maczetę... A może resztę chowa w szafie?

       — Po co ci ta maczeta...?

      Jest skuteczniejsza od noża?

      — Will czasami używa jej do gotowania...Wiesz kroi nią mięso, warzywa, chleb i tak dalej. — Bill wzruszył ramionami.

       — Maczetą?!

       — Podobno jest lepsza od noży.

      — A-aha...

      I po co ja pytałem?

      Czasami mam wrażenie, ze moje życie robi kroki w stronę pokoju bez klamek. Ja już po prostu widzę dzień, w którym obudzę się w takim pokoju... O ile oczywiście przeżyję noc.

       — Właściwie to gdzie jest Will?

      — W pracy. Chcesz się wykąpać przed snem?

      — Tak.

*

      Liczyłem na to, że uspokoję się podczas kąpieli, a tymczasem ja byłem jeszcze bardziej zestresowany.

       Wytarłem się ręcznikiem i spojrzałem na ubrania, które Bill mi przyniósł. Oczywiście były za duże. Nie dość, że przegapiłem moment, w którym Bóg rozdawał szczęście to jeszcze pominąłem wzrost, masę i sto innych rzeczy.

       Ubrania pachniały Billem, truskawkami.

       Gdy wróciłem, ubrany i czysty, Bill leżał na łóżku w samych bokserkach i wpatrywał się w sufit. Rozmawiał przez telefon.

      — Tak, tak jest u mnie. Tak jest cały. Tak kąpał się. Tak dałem mu ubrania na zmianę. Tak, tak dam mu coś do jedzenia jutro. Tak, tak pójdziemy spać przed północą. Tak pozdrowię go. Tak postaram się nie zabijać. Tak poczekam z tym do ślubu. Tak wiem, że ma fajny tyłek. Kasjerka ma lepszy? Nie wiem... Nie patrzyłem... Czekaj... Która kasjerka? Blondynka? To jej włosy nie są brązowe? Serio? To jest blond? Odwal się! Moje włosy są złote. Nie! Nie jak siki! Siki są żółte! One są złote jak złoto, jak jebane słońce! Słońce nie jest jebane? A skąd możesz to wiedzieć? Jak możesz wjeżdżać w tunel będąc w domu? Że niby macie w domu tunel? Na co wam tunel? Zwłoki? A nie lepiej je spalić?

       Wsłuchiwałem się w rozmowę i coraz bardziej nie wiedziałem o co w niej chodzi. Domyśliłem się jedynie, że gada z Mabel.

       — A właśnie! Jak jesteśmy w temacie trupów to twój brat właśnie przyszedł! Jak który? Masz więcej braci, że pytasz? Tak. Dipper przyszedł. Tak, pamiętam, co mam mu powiedzieć. Pa, pa! — Rozłączył się, odłożył telefon na stolik i spojrzał na mnie. — Chodź.

*

      — Właściwie to, co nie tak jest z twoim wujostwem? — spytał, gdy położyłem się obok niego.

      — Nic... Tylko... Po tym jak zmarli moi i Mabel rodzice... Nikt nie chciał się nami zająć. Byliśmy sporym problemem, a gdy w końcu ktoś zdecydował się nas przygarnąć... Reszta rodziny kompletnie o nas zapomniała... A teraz tak nagle sobie przyjeżdżają!

      — Skończeni idioci — wymamrotał Bill i przyciągnął mnie do siebie.

       — A co z tobą? Jak wyglądają twoje relacje z rodzicami i innymi członkami rodziny?

       — Mój ojciec uważał, że najlepiej wychowywać dzieci poprzez regularne ich bicie, a matka... Matka była skończoną kurwą, którą ostatecznie rozszarpały wilki — odpowiedział spokojnym tonem.

        — Wilki?!

       — Tak. Dwa wściekłe wilki.

       — To...straszne...

       — Zasłużyła.

       Wzdrygnąłem się, gdy zdałem sobie sprawę, że mówi tym samym tonem, co wtedy.

        — Nikt nie zasłużył na taki los.

       — A mordercy? Oszuści? Kłamcy? Gwałciciele? Osoby, które ranią innych? Oni też nie zasłużyli?

      — Oni...

       Dlaczego jego oczy muszą być tak cholernie... inne? Raz były takie lodowate, raz kompletnie puste, pozbawione uczuć, a innym razem... Innym razem, tak jak teraz, były przepełnione uczuciami. Były jak lustra pokazujące, co kryje się w jego duszy... O ile demony mają dusze.

       Przez jedną, jedną pieprzoną chwilę, pomyślałem o tym, że chce go pocałować. Tak po prostu. Bez krzywienia się i myślenia o tym, jakie to ohydne. Może nawet bym to zrobił gdyby nie to, że nagle oboje usłyszeliśmy trzask... Jakby ktoś wyjątkowo mocno zamykał drzwi. Wzdrygnąłem się na ten dźwięk.

      — To pewnie Will — powiedział Bill i zamknął oczy. — Dobra, koniec gadania. Idziemy spać Sosenko. Kocham cię.

      — Tak, dobranoc... ja ciebie też.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro