
Prolog
Gdzie trafiają dzieci, które tracą swoich rodziców w wypadku samochodowym? Oczywiście, że do Gravity Falls, do tego spokojnego, kochanego miasteczka, w którym ludzie są dla siebie bardzo mili, a przestępczość w ogóle nie istnieje.
Z tym, że nie.
Gravity Falls, to najdziwniejsze miejsce ze wszystkich, jakie tylko istnieją na tej ziemi, a ludzie są tu co najmniej niezrównoważeni psychicznie.
Już ja wiem, o czym mówię.
Moi rodzice zginęli, kiedy miałem sześć lat. Na początku była żałoba, wszyscy płakali, nie dowierzali, a potem pojawiło się pytanie – co z dziećmi? Co ze mną? Co z moją siostrą? Po długich rozmowach, próbach wysłania nas do domu dziecka, kłócenia się, wylądowaliśmy w Gravity Falls... i już na dzień dobry prawie zostaliśmy zabici przez bliżej nieokreślone stworzenie. Optymistyczny początek, nie?
Kiedy skończyliśmy dziewiętnaście lat wyprowadziliśmy się od wujka, ale pozostaliśmy w Gravity Falls, bo nie było nas stać na podróż do innego miasta.
Od tamtego dnia było tylko gorzej i gorzej. Miesiąc temu – odwiedziny kosmitów, dwa tygodnie temu – ponowny atak krasnali, tydzień temu – moja siostra umówiła się na randkę z wampirem, sześć dni temu – do domu obok wprowadzili się nowi sąsiedzi. Bracia. Demony.
Bardzo wkurwiające demony... To znaczy jeden jest wkurwiający, drugiego da się znieść.
— Dipper, przesadzasz. To nie demony. — Mabel oderwała wzrok od czasopisma i znowu próbowała przemówić mi do rozsądku. Problem polegał na tym, że ja wiedziałem swoje. To były demony. Musieli nimi być.
— A ja ci mówię, że to demony! Ludzie tak nie wyglądają, nie zachowują się ten sposób i...
— I nie kradną truskawek?
— Dokładnie! — odpowiedziałem, czerwieniąc się aż po czubki uszu, a w mojej głowie pojawiły się wspomnienia dnia, w którym to znienawidziłem tego cholernego blondyna.
*
Stało się to tydzień po tym, jak się wprowadzili.
Byłem w sklepie, przeglądałem listę zakupów, wędrowałem między półkami, aż nagle uświadomiłem sobie, że mam ochotę na truskawki. Pyszne truskaweczki. Jak na złość nigdzie nie mogłem ich znaleźć.
— Nareszcie! Moje truskawki! — krzyknąłem radośnie, gdy w końcu je odnalazłem. Leżały wśród jabłek, ładnie już zapakowane.
— Nie.
Wtedy po raz pierwszy usłyszałem ten niezwykle irytujący głos. Zmarszczyłem brwi i wbiłem wzrok w truskawki, święcie przekonany, że to one właśnie do mnie przemówiły.
— Mówiłyście coś? — zapytałem... Tak dla pewności, że wcale nie oszalałem.
— One są moje. – Odetchnąłem z ulgą, gdy uświadomiłem sobie, że głos ten dopiero zza moich pleców. Obróciłem głowę w bok i wtedy po raz pierwszy ujrzałem swojego sąsiada z tak bliska.
Był o wiele wyższym ode mnie blondynem o złotym oku. Drugie zasłaniał przepaską. Uśmiech miał paskudny.
— Przepraszam, co?
Blondyn westchnął ciężko i wskazał na truskawki.
— To – powiedział, biorąc je do ręki. — Moje. Nie twoje.
A potem wrzucił je do sklepowego koszyka i powędrował do kasy, a ja stałem jak ten debil na środku sklepu i niezbyt rozumiałem, co się właśnie stało.
— Ej! To były moje truskawki!
*
— To demon — oświadczyłem i postukałem palcami w parapet. Stałem przed oknem, a wzrok wciąż miałem utkwiony w podwórku sąsiadów. Grali w siatkówkę. — I udowodnię to! A potem się zemszczę!
Mabel uniosła ręce w górę, jakby miała zacząć błagać niebiosa o litość, a potem wróciła do czytania, a Bill uśmiechnął się słodko i uniósł ręce w górę, by odbić lecącą w jego stronę piłkę.
Tak. Zdecydowanie się zemszczę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro