Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

       Gdzie trafiają dzieci, które tracą swoich rodziców w wypadku samochodowym? Oczywiście, że do Gravity Falls, do tego spokojnego, kochanego miasteczka, w którym ludzie są dla siebie bardzo mili, a przestępczość w ogóle nie istnieje.

       Z tym, że nie.

      Gravity Falls, to najdziwniejsze miejsce ze wszystkich, jakie tylko istnieją na tej ziemi, a ludzie są tu co najmniej niezrównoważeni psychicznie.

       Już ja wiem, o czym mówię.

       Moi rodzice zginęli, kiedy miałem sześć lat. Na początku była żałoba, wszyscy płakali, nie dowierzali, a potem pojawiło się pytanie – co z dziećmi? Co ze mną? Co z moją siostrą? Po długich rozmowach, próbach wysłania nas do domu dziecka, kłócenia się, wylądowaliśmy w Gravity Falls... i już na dzień dobry prawie zostaliśmy zabici przez bliżej nieokreślone stworzenie. Optymistyczny początek, nie?

      Kiedy skończyliśmy dziewiętnaście lat wyprowadziliśmy się od wujka, ale pozostaliśmy w Gravity Falls, bo nie było nas stać na podróż do innego miasta.

     Od tamtego dnia było tylko gorzej i gorzej. Miesiąc temu – odwiedziny kosmitów, dwa tygodnie temu – ponowny atak krasnali, tydzień temu – moja siostra umówiła się na randkę z wampirem, sześć dni temu – do domu obok wprowadzili się nowi sąsiedzi. Bracia. Demony.

      Bardzo wkurwiające demony... To znaczy jeden jest wkurwiający, drugiego da się znieść.

     — Dipper, przesadzasz. To nie demony. — Mabel oderwała wzrok od czasopisma i znowu próbowała przemówić mi do rozsądku. Problem polegał na tym, że ja wiedziałem swoje. To były demony. Musieli nimi być.

     — A ja ci mówię, że to demony! Ludzie tak nie wyglądają, nie zachowują się ten sposób i...

     — I nie kradną truskawek?

     — Dokładnie! — odpowiedziałem, czerwieniąc się aż po czubki uszu, a w mojej głowie pojawiły się wspomnienia dnia, w którym to znienawidziłem tego cholernego blondyna.

*

      Stało się to tydzień po tym, jak się wprowadzili.

      Byłem w sklepie, przeglądałem listę zakupów, wędrowałem między półkami, aż nagle uświadomiłem sobie, że mam ochotę na truskawki. Pyszne truskaweczki. Jak na złość nigdzie nie mogłem ich znaleźć.

      — Nareszcie! Moje truskawki! — krzyknąłem radośnie, gdy w końcu je odnalazłem. Leżały wśród jabłek, ładnie już zapakowane.

     — Nie.

     Wtedy po raz pierwszy usłyszałem ten niezwykle irytujący głos. Zmarszczyłem brwi i wbiłem wzrok w truskawki, święcie przekonany, że to one właśnie do  mnie przemówiły.

      — Mówiłyście coś? — zapytałem... Tak dla pewności, że wcale nie oszalałem.

      — One są moje. – Odetchnąłem z ulgą, gdy uświadomiłem sobie, że głos ten dopiero zza moich pleców. Obróciłem głowę w bok i wtedy po raz pierwszy ujrzałem swojego sąsiada z tak bliska.

     Był o wiele wyższym ode mnie blondynem o złotym oku. Drugie zasłaniał przepaską. Uśmiech miał paskudny.

      — Przepraszam, co?

      Blondyn westchnął ciężko i wskazał na truskawki.

     — To – powiedział, biorąc je do ręki. — Moje. Nie twoje.

      A potem wrzucił je do sklepowego koszyka i powędrował do kasy, a ja stałem jak ten debil na środku sklepu i niezbyt rozumiałem, co się właśnie stało.

      — Ej! To były moje truskawki!

*

      — To demon — oświadczyłem i postukałem palcami w parapet. Stałem przed oknem, a wzrok wciąż miałem utkwiony w podwórku sąsiadów. Grali w siatkówkę. — I udowodnię to! A potem się zemszczę!

      Mabel uniosła ręce w górę, jakby miała zacząć błagać niebiosa o litość, a potem wróciła do czytania, a Bill uśmiechnął się słodko i uniósł ręce w górę, by odbić lecącą w jego stronę piłkę.

     Tak. Zdecydowanie się zemszczę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro