Epilog
Tego dnia świeciło słońce, a ja leżałem na łóżku i próbowałem czytać książkę. Niestety to wcale nie było takie proste, Mabel i Pacyfika cały czas grasowały w kuchni, próbowały robić obiad i strasznie przy tym hałasowały. Westchnąłem ciężko słysząc jak coś upada z hukiem. Odłożyłem książkę na bok i podniosłem się z łóżka.
Schodząc do kuchni zastanawiałem się, co tam zastanę. Apokalipsę? A może naszego psa, który po zjedzeniu tego, co ugotowała Mabel, zmutował? W sumie zawsze chciałem zmutowanego psa... Albo kota. Kotopsa!
O dziwo kuchnia była cała... Tylko moja siostra leżała na ziemi.
— Przewróciłaś się?
— Niee. Postanowiłam poleżeć na podłodze — odpowiedziała i podniosła się, a ja jedynie wywróciłem oczami. — Idziesz dziś do pracy?
— Nie. Dziś mam wolne.
— To dobrze, zrobisz nam zakupy — odezwała się Pacyfika. Od jakiegoś roku mieszkała z nami... chociaż to „z nami" bardziej oznaczało „z moją siostrą", ja robiłem tu tylko za sprzątaczkę, która od czasu do czasu odezwała się, powiedziała coś, co nikogo nie obchodzi i tak dalej.
— Tylko nie to... — jęknąłem. Było tak gorąco, że miałem wrażenie, że gdy tylko wyjdę na zewnątrz to słońce zmieni mnie w popiół.
— Spokojnie! Dzisiaj zakupy będą małe... Musisz kupić jedynie jagody, lody, pomidory, chleb... A! I jeszcze truskawki!
Wzdrygnąłem się, a fala nieprzyjemnych wspomnień zalała mój umysł. Truskawki... Te cholerne truskawki, których tak nienawidziłem. Minęły cztery lata... Cztery naprawdę długie, bolesne lata.
*
Niby miałem do sklepu dość, blisko ale i tak zmęczyłem się jakbym przebiegł, co najmniej maraton. Po drodze cały się spociłem... Świetnie. I po co ja się kąpałem?
Ta..."małe zakupy"... Jasne. Chyba półgodziny latałem po sklepie szukając jagód! A jak już je znalazłem musiałem poszukać truskawek... Bo, po co to wszystko trzymać w jednym miejscu? Lepiej rozrzucić po całym sklepie i niech biedni klienci się męczą! I najlepiej, co tydzień zmieniać ułożenie! Mogliby, chociaż jakieś mapy dawać, bo przecież tu idzie się, kurwa, zgubić! Pieprzeni sadyści...
Co było w tym wszystkim najgorsze?
Znalazłem je. Znalazłem truskawki... Ostatnie truskawki... i oczywiście były na najwyżej z półek. Podskakiwałem niczym piłka i wymachiwałem rękami, ale nie! Nic z tego. Truskawki wciąż tkwiły na górze... a ja za to zrobiłem z siebie idiotę. Miałem już pójść po kogoś z obsługi, ale wtedy czyjaś dłoń sięgnęła po truskawki. Chwilę później opakowanie z nimi wylądowało w moim koszyku.
— Dzięk...
Odwróciłem się, chcąc podziękować, ale widząc, kto stoi przede mną głos uwiązł mi w gardle. Upuściłem koszyk.
Albo miałem halucynacje, albo to naprawdę był on.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro