Rozdział trzydziesty piąty
- Znowu wygraliśmy!
- Oszukiwaliście!
George i Fred grali w Eksplodującego Durnia przeciwko Ronowi i Doris. Ku niezadowoleniu bliźniaków, czwartoroczni bardzo często wygrywali.
- Po prostu tworzymy duet Ślizgonki i Gryfona. Jeśli taki duet się zgra, to jest nie do pokonania - stwierdziła z dumą Lupin.
- Zgadza się - odparł Ron, zerkając na szatynkę z uśmiechem.
- Cześć wam, jak tam idzie gra? - zapytał Edwin, siadając na kanapie obok ich stolika. Tuż obok niego przysiadła Hermiona, z którą zresztą przyszedł do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
- Ja i Doris wygrywamy! - pochwalił się Ron.
- Gratuluję - odparł Edwin, szczerząc się.
- A wy jak tam? Już omówiliście wszystkie ciekawostki na temat... Czego tym razem? - spytała Doris.
- Tym razem Ed zaczął opowiadać mi o książce, która należała do waszej babci Hope. Okazało się, że też czytałam tą książkę i przegadaliśmy z godzinę - stwierdziła Hermiona z entuzjazmem. Widać było, że ta dwójka bardzo lubi spędzać ze sobą czas.
- Dobra, my się zbieramy - powiedział Fred, wstając z kanapy. - Mamy kilka spraw do załatwienia.
- Gratuluję wygranej, ale następnym razem nam się uda - rzekł George, wstając i klepiąc młodszego brata po ramieniu.
Ich relacje z Ronem były skomplikowane. Niepisaną zasadą wśród ich rodzeństwa było to, że nie mówili sobie komplementów, przynajmniej zbyt często. Zdarzało im się czasami pograć w coś razem czy pogadać, ale każde z nich miało swoje grono przyjaciół i znajomych.
Bliźniacy poszli na dziedziniec, gdzie umówili się z kilkoma osobami, które wisiały im pieniądze z zakładów. Na dworze było co prawda jeszcze trochę chłodno, ale oni uznali, że same bluzy im wystarczą i nie brali kurtek.
- Dobra, trochę tych pieniędzy mamy. Ale nadal za mało - uznał Fred, kiedy już odebrali pieniądze i zaczęli je przeliczać. Stanęli koło jednego z parapetów.
- Jeszcze mamy trzecie zadanie, tam może jeszcze więcej dadzą - rzekł George, starając się go pocieszyć. - Nie możemy się poddawać.
- Hej, jak tam u was? - zapytała Sanne, podchodząc do nich.
- Właśnie obliczaliśmy nasze pieniądze z zakładów - rzekł George.
- Na kogo stawiasz w następnym zadaniu? - spytał Fred.
- Na Cedrika. Nadal najbardziej go lubię ze wszystkich kandydatów - odparła Hendriks, po czym się zmieszała. - Znaczy... Wiem, że ostatnio trochę...
- Naomi i Cedrik rozstali się w przyjaźni. Zresztą to nie zmienia faktu, że cię lubimy - rzekł George, kładąc rękę na jej ramieniu. Ona uśmiechnęła się.
- Dokładnie. Dobra, idę spotkać się z Sophie. Na razie - powiedział Fred, mrugając do brata porozumiewawczo. Następnie poszedł sobie, zabierając ze sobą pieniądze, które dostali.
Młodszy bliźniak pokręciła głową, widząc subtelność brata.
- Przepraszam za Freda, chyba odkąd ma dziewczynę, uznał sobie niewiadomo co - mruknął George, po czym zabrał rękę z jej ramienia i zmieszał się. - Znaczy...
- Spokojnie, rozumiem. Szukałam cię, bo chciałam z tobą pogadać - rzekła Sanne, a on wyczuł, jakby coś było nie tak.
- Chodź, usiądziemy na parapecie. Co się stało? - spytał George, gdy usiedli obok siebie.
Ona westchnęła i przez chwilę patrzyła na swoje buty, a dopiero po chwili spojrzała na niego.
- Głupio mi, że cię w to wciągam i ci się wyżalam, chociaż to nie twoja sprawa. Ale po prostu czuję się przy tobie dobrze, bo nie wiesz o mnie wielu rzeczy.
- Czego na przykład? - zapytał George, obejmując ją ramieniem. Chciał ją pocieszyć, bo widać było, że jest jej z jakiegoś powodu smutno.
- Nie powiedziałam ci o tym, ale mam kuzynostwo. Młodsze ode mnie, ale za to według całej mojej rodziny są cudowni. Zawsze grzeczni, nie odzywają się nieproszeni, świetnie się uczą, są naj i naj - mruknęła sarkastycznie Sanne. - Dostałam dzisiaj list, w którym rodzice pisali, że Remington i Elliot nauczyli się grać na fortepianie, a Rhylee umie idealnie wszystkie nowe zwroty z łaciny, francuskiego i holenderskiego, chociaż ma dopiero dziesięć lat. Przy okazji wytknęli mi, że ja nie przykładałam się odpowiednio do nauki i na pewno przez to nie dostałam się do Turnieju. Zapewne ich zdaniem moje kuzynostwo wygrałoby wszystkie zadania z zamkniętymi oczami.
Widział, że jest mocno rozgoryczona z tego powodu. Dla niego nauka tylu rzeczy to była abstrakcja - on nie miał takich nauk. Nie wspominając nawet o tym, że jego rodziny nie stać było na fortepian czy inny instrument muzyczny. Chyba po raz pierwszy zaczęło dochodzić do niego, że ona może pochodzić z bardziej "elitarnej" rodziny, niż mu się wydawało.
Nie znał się na tym, jak wygląda życie w arystokracji. Wiedział jednak, jak to jest być z kimś ciągle porównywanym.
- Wiesz... Może nie uczyłem się nigdy trzech języków czy gry na fortepianie, ale znam to uczucie, kiedy ktoś ciągle mnie do kogoś porównuje. Mama uważa, że ja i Fred powinniśmy być Prefektami jak nasi starsi bracia, mieć lepsze oceny i pracować w Ministerstwie, chociaż my chcemy otworzyć nasz sklep - powiedział George, po czym ją przytulił. - Współczuję ci, że rodzice nie widzą tego, jaka jesteś fajna, a myślą tylko o tym, jakie mają wobec ciebie oczekiwania. Może kiedyś cię docenią.
- Chciałabym - powiedziała Sanne i westchnęła. - Ja tobie też współczuję, to jest przykre.
Jak sama wspomniała, ich znajomość nie trwała jakoś długo. Najwyraźniej jednak łatwiej jej się było wygadać komuś, kto nie będzie jej oceniał po tym, jaka jest jej rodzina. Komuś, kto nie wiedział kompletnie nic o środowisku, w jakim się wychowała.
George był tego ciekaw, ale już zrozumiał, że ona powie mu tylko wtedy, kiedy będzie tego potrzebowała. Nie zamierzał naciskać, a po prostu ją przytulił.
W końcu odprowadził ją do jej kwatery, a następnie zaczął wracać do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
- Czyżbyś wracał z randki? - zapytała Sally, która akurat wyszła zza rogu korytarza. On przybrał zadziorny uśmiech.
- A co? Zazdrosna?
- Oczywiście, że nie - odparła Diggle.
Zauważył, że była ubrana w długie, granatowe spodnie i fioletową bluzkę z krótkim rękawem, co było dosyć zaskakujące, zważywszy, że jeszcze nie było tak ciepło. W przeciwieństwie do niej, chociażby Sanne założyła bluzę z długim rękawem.
- Nie jesteś zazdrosna? Na pewno? - zapytał George, patrząc na nią znacząco.
- Jasne, że nie - odparła Krukonka, starając się brzmieć jak najbardziej szczerze. - Gdzie idziesz?
- Właśnie wracałem do Wieży Gryffindoru. Chcesz iść ze mną? - zapytał George, a ona pokiwała głową.
- Chętnie.
Razem poszli więc do Wieży Gryffindoru, przy okazji rozmawiając sobie luźno. W Pokoju Wspólnym zobaczyli kilka znajomych osób, ale tylko się przywitali i uznali, że pójdą do dormitorium.
Freda i Lee nie było w środku, więc mieli pokój dla siebie. Był on cały zabalaganiony, w wielu miejscach walały się ubrania czy inne rzeczy.
- Proszę, siadaj - powiedział George, zdejmując ciuchy ze swojego łóżka. - Mam tu kilka przekąsek, masz ochotę?
- Pewnie, poproszę - rzekła Sally, siadając wygodnie na łóżku i opierając się o poduszki.
George wyjął z szafki paczkę Fasolek Wszystkich Smaków, a następnie usiadł obok niej. Łóżko było może i duże, ale i tak stykali się łokciami.
- Proszę, masz. Może uda trafić ci się na jakiś fajny smak - rzekł George, a ona sięgnęła do paczki.
Wzięła fasolkę i zjadła. Po chwili się się uśmiechnęła.
- Śmietana. Teraz ty.
On też zjadł smakołyk i się skrzywił.
- To coś bardzo gorzkiego, ale wolę nie wiedzieć co. W każdym razie niesmaczne - rzekł Weasley. - Czemu tobie trafiło się lepsze?
- Najwyraźniej mam do tego szczęście - stwierdziła Sally.
George pokręcił głową.
- Ewidentnie.
- Co robiliście z Sanne? - zapytała Sally.
- Rozmawialiśmy - odparł chłopak. Nie chciał się w to zagłębiać, w końcu to była sprawa Sanne, kiedy komuś powie to co jemu.
- Co tak lakonicznie odpowiadasz? - zapytała Diggle i z jakiegoś powodu ją to zaniepokoiło.
Może wyznawali sobie miłość? Widziała ich przytulanie się, zresztą nawet pocałowali się w Walentynki. Tylko czemu jeszcze nie ujawnili, że są razem?
Może po prostu im głupio to robić, skoro dopiero co dwie pary z ich paczki się rozstały?
Pewnie tak. Mimo wszystko nic by się przecież nie stało, gdyby powiedzieli prawdę.
- Chętnie powiedziałbym ci więcej, ale nie mogę. To jest jej sprawa, kiedy powie - rzekł George przepraszającym tonem.
- Niech ci będzie, ale pamiętaj, że zawsze możesz mi powiedzieć - rzekła Sally, po czym sięgnęła po fasolkę. - Irysy.
- Co? - zdziwił się rudowłosy. - Jadłaś kiedyś kwiaty?
- Raz, jak miałam pięć lat i tata nie patrzył, to wzięłam sobie do buzi - przyznała szatynka. - Tak w ogóle, to irysy najbardziej lubię. Nie że w smaku, ale w ogóle.
- Spokojnie, rozumiem. Nie jest ci chłodno? - spytał chłopak.
- Może trochę - przyznała dziewczyna.
- Pozwól, że zaraz to naprawię - rzekł George, po czym wziął różdżkę do ręki. - Accio sweter!
Po chwili z kufra wyleciał granatowy sweter z dużą literą G.
- Proszę, załóż. Będzie ci ciepłej - powiedział Weasley, a ona popatrzyła na niego zaskoczona.
- Naprawdę nie musiałeś...
- To żaden problem. Zresztą i tak miałem dwa, bo jeden z zeszłego roku, a drugi z tego oo - powiedział George. - Załóż sobie, będzie ci cieplej.
Dziewczyna nie mogła oprzeć się pokusie i założyła sweter. Rzeczywiście, był bardzo miękki i miły w dotyku.
Ciekawe, czy drugi sweter dał Sanne?
W końcu Sally z żalem uznała, że pora się zbierać.
- Naprawdę musisz iść? - zapytał George.
- Naprawdę. Muszę się w końcu wziąć za Transmutację, bo McGonagall mnie zabije, jak nie oddam jej w poniedziałek wypracowania - rzekła Sally i westchnęła.
Kontynuowała ten przedmiot, chociaż tak naprawdę nie miała pojęcia, co mogłaby robić po szkole. Nie chciała też kontynuować nauki na Uniwersytecie Ogólnomagicznym, gdyż po prostu miała już dosyć wkuwania i uczenia się. Coś jednak musiała robić, tylko nie wiedziała co.
Dobrze, że miała jeszcze rok do podjęcia decyzji. Odkładała ją jak najpóźniej się dało.
- Przynajmniej cię odprowadzę - zaoferował rudowłosy, a ona pokiwała głową.
- Dobrze, chodźmy.
W Pokoju Wspólnym zobaczyli między innymi Lee, grającego w Eksplodującego Durnia z Angeliną i Alicją. Pomachali im, a potem wyszli z Wieży Gryffindoru.
W drodze do Wieży Ravenclawu dobrze im się rozmawiało. Przy okazji jednak Sally zastanawiała się, o czym George rozmawia z Sanne.
I czemu właściwie tak bardzo ją to zastanawia?
Gdy Krukonka dotarła do swojego dormitorium, zobaczyła, że jest w nim sama. Z żalem zdjęła sweter. Nie mogła jednak go nosić. Nie w sytuacji, kiedy George'a ewidentnie ciągnęło do Sanne.
Nadal jednak nie wiedziała, czemu tak bardzo nad tym rozmyślała. Przecież byli tylko przyjaciómi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro