Rozdział siedemnasty
Oczywistym było, że wybranie Pottera na czwartego reprezentanta Turnieju wzbudzi niezłe zamieszanie.
Uczniowie Hogwartu zamiast się zjednoczyć, to podzielili się na kilka grup, z których każda miała swoje racje i nie chciała dopuścić do siebie innych argumentów.
Sally wraz z pozostałymi przyjaciółmi starała się wspierać Naomi, która stała pomiędzy bratem i chłopakiem. Żaden z nich nie kazał jej wybierać, ale niestety niektórzy uważali, że powinna opowiedzieć się po jednej ze stron.
Sally i Sophie akurat zeszły do Pokoju Wspólnego z dormitoriów. Przechodziły koło jednej z grupek, gdy usłyszały imiona przyjaciół.
- Nie rozumiem, co Cedrik widzi w tej całej Black - powiedziała Cho Chang. - Niby przyjaźnią się tyle lat, a są razem dopiero teraz, gdy zgłosił się do Turnieju.
- Poza tym to Black. W tym nazwisku nie ma nic dobrego - dodała jej przyjaciółka Marietta.
- Ciekawe, komu będzie kibicować. Potterowi czy Diggory'emu - prychnęła Clara Travis, wysoka brunetka o niebieskich oczach. Była to jedna ze współlokatorek Cho i Marietty oraz najlepsza przyjaciółka Fletcher.
- Cedrik ma więcej rozumu niż wy trzy razem wzięte, skoro jest z Naomi - powiedziała Sally, zwracając tym samym uwagę piątorocznych. - Odwalcie się...
Sophie położyła jej rękę na ramieniu, chcąc ją uspokoić. Jednak nie zdążyła nic powiedzieć, bo odezwała się Clara.
- A wy dwie komu będziecie kibicować? - zapytała kpiąco.
- Nikt nie zabrania kibicować więcej niż jednemu reprezentantowi - powiedziała Sophie. - Najważniejsze, by nic im się nie stało.
- Dokładnie - sucho przytaknęła Sally. - Więc się odwalcie.
Następnie dziewczyny odwróciły się i poszły w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego.
- Nie uważasz, że trochę przesadziłaś? - zapytała Sophie. - Też mi się nie podobało to, co mówiły. Ale nic nie poradzimy na to, że ludzie rozmawiają. Ludzie zawsze będą gadać i nic nie możemy z tym zrobić. Nie pobijesz wszystkich w Wielkiej Brytanii za to, że gadają o tym, co się stało w sobotę.
- Nie zamierzam nikogo bić! - natychmiast żachnęła się szatynka, a przyjaciółka spojrzała na nią wymownie.
- Przed chwilą wyglądałaś, jakbyś chciała je zabić.
- Nieprawda!
- Prawda.
Krukonki wyszły w końcu z Pokoju Wspólnego.
- George, powiedz, że dobrze zrobiłam! - zawołała Sally na widok czekających na nie bliźniaków.
- Ale co? - spytał George ze zdziwieniem.
- I czemu tylko on? - oburzył się Fred.
- Bo ty jesteś chłopakiem Sophie, więc ja pewnie wesprzesz - stwierdziła szatynka.
- Ale w czym? - spytał Fred.
- W dyskusji na temat tego, że Sally chce pobić wszystkich za plotkowanie o Turnieju - rzekła Sophie, na co Sally prychnęła.
- Nieprawda. Tu chodzi o to, że obrażali Naomi i...
- Zawsze możemy też zrobić coś po naszemu - przerwał jej George, po czym popatrzył na brata.
- Mamy trochę naszych produktów, które mogą się przydać - rzekł Fred, po czym ściszył głos. - Mama na szczęście nie zabrała wszystkiego. Trochę ma Lee, trochę daliśmy na przechowanie Blackom...
- Wykorzystajcie może w takim razie coś na Chang, Edgecombe i Travis. Przydałoby się też zrobić coś Fletcher za jej durne docinki - powiedziała Sally.
- Przyjmujemy zamówienie, madame - stwierdził George, szczerząc się.
- Wiadomo. Zresztą moglibyśmy zrobić to nawet bez powodu - dodał Fred.
Zrobił się duży ruch, więc musieli w końcu zejść z Wieży. Zresztą zamierzali jeszcze zjeść śniadanie, a nieubłaganie zbliżał się początek lekcji.
Gdy podeszli pod Wielką Salę, zobaczyli Naomi, Michaela i Cedrika, którzy uśmiechnęli się na ich widok z ulgą.
- Jakieś dziewczyny chciały, by Cedrik podpisał im się na torbach. Ludzie powariowali z tego wszystkiego - powiedziała Naomi.
- Nawet próbowały flirtować, ale kazałem im się odczepić, kiedy obraziły Naomi - rzekł Diggory.
- Im też można coś zrobić - stwierdziła Sally.
- Z chęcią! - zadeklarował George.
- Nie wiem, czy to cokolwiek zmieni - rzekł Michael.
Chłopcy spojrzeli na siebie jednocześnie z dziwnym napięciem na twarzach.
- Myślę, że Fred i George znajdą wśród swoich wynalazków coś, co jakoś bardzo nie zaszkodzi, a jednocześnie trochę uświadomi niektórym pewne rzeczy - powiedziała Sophie, chcąc najwyraźniej znaleźć złoty środek w tym wszystkim.
- Oczywiście, że znajdziemy - stwierdził Fred.
- Miło, że na nas czekaliście - odezwał się Lee, który akurat podszedł do nich wraz z Sanne i Brancą. Pozostali popatrzyli na nich zaskoczeni.
- Lee powiedział, że z chęcią przyjdzie po nas z rana, byśmy nie pomyliły drogi na śniadanie - powiedziała Branca.
Hogwartczycy spojrzeli lekko zaskoczeni na Jordana.
- Ej, chcemy przejść! - krzyknął ktoś za nimi, po czym zorientowali się, że blokują przejście.
Weszli więc do Wielkiej Sali, by w końcu zjeść śniadanie. Naomi, Cedrik, Michael i Sally poszli do stołu Hufllepuffu, a bliźniacy, Lee, Sophie, Sanne i Branca do stołu Gryffindoru.
George miał po swojej prawej stronie Freda, a z drugiej Sanne. Sophie znalazła się po drugiej stronie Freda, a Lee i Branca naprzeciwko nich.
- Ogólnie my i ci z Durmstrangu mamy mieć jakieś zajęcia z waszymi nauczycielami, dzięki czemu nie stracimy tak dużo materiału przez rok - powiedziała Sanne, gdy zaczęli jeść śniadanie.
- Chociaż i tak większość sami będziemy musieli pewnie nadrobić - dodała Branca.
- Ile właściwie trwa edukacja w Beuxbatons? - zapytała Sophie. - Na którym jesteście roku?
- Idziemy do szkoły w wieku jedenastu lat i chodzimy do niej przez dziewięć lat. Aktualnie jesteśmy na ósmym roku - odparła Sanne. - Mamy tam trzy domy - Cossu, Melbuffon i Rouerie. Ja jestem w Cossu, tam gdzie dostrzegają talent, wyobraźnię, uczciwość i charyzmę.
- A ja w Melbuffon - rzekła Branca. - Głównymi cechami tego domu są życzliwość, przebiegłość, determinacja i bystrość. Cechami Rouerie natomiast są spryt, dowcipność, tradycyjność...
- Mogę się dosiąść? - spytał Ron, przerywając ich rozmowę.
Ci spojrzeli na niego zdziwieni. George zobaczył, że spory kawałek dalej Harry i Hermiona jedzą posiłek z Jasonem i jego znajomymi. Co prawda wiedzieli już o kłótni Rona z Harrym, ale nie sądzili, że Ron postanowi przysiąść się akurat do nich. Zwłaszcza, że przyjaźnili się z Naomi, która zrobiła Ronowi awanturę poprzedniego dnia.
- Po tym jak pokłóciłeś się z Naomi? - zapytał Fred.
- Też mi się to nie podoba, ale ona sama kazała nam się w to nie mieszać. Zresztą może jeść gdzie chce, nie zabronisz mu - powiedziała Sophie.
- Za miła jesteś czasami dla niektórych - mruknął cicho Fred, tak, że tylko najbliżej siedzące osoby go usłyszały. Ron w tym czasie już zdążył usiąść naprzeciwko nich, najwyraźniej uznając słowa Krukonki za zgodę.
Śniadanie po chwili dobiegło końca, więc nie siedzieli zbyt długo. Jednak i tak nie zamierzali się mieszać w tą kłótnię, skoro Naomi ich o to poprosiła.
Harry i Ron powinni załatwić to między sobą. Mieszanie innych w tą sprawę nic nie da, chociaż sama Blackówna powiedziała już swoje zdanie na ten temat.
Jakby tego wszystkiego było mało, ledwo kilka dni później Ślizgoni (a konkretnie Malfoy i jego banda) postanowili zrobić naklejki z napisem POTTER CUCHNIE. Gdy jednak przychodzili nauczyciele, szybko zmieniał się napis na kibicowanie Cedrikowi.
Sally akurat przechodziła przez korytarz wraz z Naomi i Sophie, gdy Ślizgoni ich zauważyli.
- Ej Black! - zawołał Malfoy. - Może tak w końcu przestaniesz hańbić ród Blacków i weźmiesz odznakę, co? Twoje koleżanki też mogą dostać.
Dziewczyny prychnęły.
- Nie dotarła jeszcze do ciebie informacja? - zapytała Naomi. - Od teraz ten ród przechodzi rewolucję. Zmienimy znaczenie tego nazwiska, a ty będziesz musiał na to wszystko patrzeć.
- Może jeszcze się popłacze przez to? - zapytała Sally, z rozbawieniem obserwując poirytowanie Ślizgona.
- Nie pozwalam na to! - oburzył się Malfoy.
- Wszelkie zażalenia składaj do najstarszego z rodu Blacków - powiedziała Sophie. - Czyli do taty Naomi, jakbyś nie wiedział.
Dziewczyny parsknęły, wyobrażając sobie minę Syriusza, gdyby rzeczywiście Malfoy próbował do niego napisać. Co oczywiście w życiu się nie stanie, ale wyobrazić sobie można.
-
A przy okazji jestem Prefektem i odejmuję punkty za takie zachowanie - stwierdziła z satysfakcją Naomi.
- To naprawdę cudowne uczucie móc go tak pocisnąć - stwierdziła Black kilka minut później, gdy już się oddaliły od Ślizgonów.
- Nie dziwię ci się. I zasłużył na to - powiedziała Sally.
- Prawda - przyznała Sophie. - Co za gnojek...
- Nie cierpię go. Ale ogólnie nie kłamałam, moi rodzice serio starają się zrobić rewolucję. W sumie jesteśmy jedynymi osobami z nazwiskiem Black, bo większość tego rodu wymarła, przynajmniej w męskiej linii - powiedziała Naomi. - Także my zamierzamy zmienić znaczenie tego nazwiska. Bo wiadomo z czym kojarzyło się kiedyś, a teraz...
- Uda wam się na pewno - rzekła Sophie.
- Właśnie, wierzymy w to - dodała Sally.
Puchonka uśmiechnęła się do nich z wdzięcznością.
- Dzięki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro