Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział osiemnasty

- Czemu odeszłaś mamo?

Sally już od kilku godzin wpatrywała się w czarodziejską fotografię, przedstawiającą trzy młode nastolatki w wieku jakichś siedemnastu lat. Pośrodku znajdowała się roześmiana szatynka o niebieskich oczach. Jej mama.

Obejmowały ją dwie blondynki, jej przyjaciółki. Jedna z nich, o niebieskich oczach nazywała się wówczas Caroline Mills, a teraz była mamą Sophie.

Gdyby Alex żyła, Sally i Sophie miałyby szansę znać się od samego początku. Ich rodzice się znali ze szkoły.

Trzecia z nastolatek, o szaro-srebrnych oczach, nazywała się wtedy Pandora Blunt, a w późniejszych latach zmieniła nazwisko na Lovegood. Była mamą obecnie trzynastoletniej Luny Lovegood, którą Sally kojarzyła. Były w końcu w tym samym domu.

Pandora zginęła w wypadku z powodu jakiegoś eksperymentu kilka lat temu. Sally nie znała dokładnej historii, gdyż Dedalus po wojnie trochę się odciął od dawnych przyjaciół. Ostatnio trochę odnowił kontakt z Caroline i Edwardem Masonami czy innymi dawnymi znajomymi, ale wtedy potrzebował się odciąć. Zrobił to po, by móc ułożyć sobie życie na nowo po wojnie.

Dzisiaj był ósmy listopada, szesnasta rocznica śmierci Alex Diggle.

Chociaż zazwyczaj Sally była twarda i silna, to miała też chwile słabości. Tego dnia szczególnie wolała pobyć sama ze swoimi myślami.

Nie posiadała żadnych wspomnień z mamą, w końcu miała zaledwie osiem miesięcy, gdy ta umarła. Miała jedynie opowieści jej taty czy innych członków rodziny, a także zdjęcia. Zdjęcia, które pokazywały głównie czasy szkolne Alex, Dedalusa i ich znajomych czy rodziny.

Czasy szkolnej beztroski, gdy jej rodzice nie wiedzieli, że będzie im dane spędzić niewiele czasu razem.

Dziewczyna miała ze sobą kilka zdjęć w Hogwarcie i w takich chwilach jak ta wyjmowała je i przeglądała.

Wiedziała, że nic nie jest w stanie zmienić. Miała kochanych przyjaciół, chłopaka i rodzinę, ale mimo wszystko brakowało jej mamy.

Siedziała aktualnie na małej, ukrytej za drzewami polance niedaleko jeziora. Naomi poleciła jej to miejsce, o którym powiedziała jej mama.

Sally chciała po prostu pobyć sama. Chociaż jej przyjaciele i chłopak proponowali swoje towarzystwo, to uszanowali, że potrzebuje czasu dla siebie.

Fotografia była już pognieciona i pozaginana w kilku miejscach i nosiła na sobie ślady używalności. Jak każde zdjęcie, to też opowiadało swoją historię.

Zrobione zostało na imprezie Gryfonów podczas ostatniego roku w Hogwarcie jej rodziców. Dziewczyny na nim były roześmiane i szczęśliwe. Nie wiedziały, jak okrutnie i brutalnie ich przyjaźń zostanie przerwana.

Alex zawsze chciała grać w drużynie Qudditcha. Wojna jednak zmodyfikowała jej plany i kobieta stwierdziła, że zostanie Aurorem, by pomóc w wojnie.

Musiała jednak przerwać szkolenie z powodu ciąży. Potem miała urlop macierzyński, a następnie zginęła podczas jednej z akcji dla Zakonu Feniksa.

Była jedną z wielu ofiar tej strasznej wojny.

Z całej paczki najbardziej rozumiała ją Naomi, która też straciła podczas niej część rodziny. Jej ojciec trafił w końcu do więzienia za niewinność. Do tego James Potter był kuzynem Mayi, wobec czego Naomi tamtej Halloweenowej nocy straciła też wujka i ciocię, a kuzyn został odesłany gdzieś daleko.

To wszystko było straszne.

W końcu dziewczyna wstała i otarła łzy chusteczką. Następnie wrzuciła ją i zdjęcie do torby.

Było jej smutno, ale mimo wszystko nie chciała, by wszyscy o tym wiedzieli.

Wyszła w końcu z polanki, by skierować się na błonia. Kręciło się trochę osób, ale zimne powietrze powodowało, że nie było ich zbyt wiele. Sama miała na sobie kurtkę, oraz mocno owinęła się swoim krukońskim szalikiem.

Wtem jednak nieopodal jeziora zobaczyła znajomą postać.

- George? Co ty tu robisz? I to sam? - zapytała dziewczyna, podchodząc do rudowłosego.

Ten spojrzał na nią zaskoczony - nie spodziewał się, że tak szybko się zobaczą.

- Fred jest gdzieś z Sophie, Lee z Brancą, Naomi z Cedrikiem... Sam zresztą spędziłem trochę czasu z Sanne i odprowadziłem ją do powozów - powiedział George, po czym spojrzał na nią z troską. - Jak się czujesz? Znaczy, głupie pytanie...

- Już lepiej - powiedziała dziewczyna, ale on nie był pewien, czy mówi prawdę. Nie chciał jednak przesadnie drążyć, zasługiwała też na prywatność.

- Chcesz pobyć sama, czy nie przeszkadzałoby ci przespacerować się ze mną? - zapytał George. Byli w końcu przyjaciółmi i liczył, że może obecność drugiej osoby pomoże jej przetrwać ten dzień.

Dziewczyna zawahała się, ale skinęła głową. Posiedziała trochę w samotności, a teraz może spędzić czas z przyjacielem.

Przez chwilę zastanawiała się, czy to na pewno w porządku wobec Michaela, skoro był zazdrosny. Ale przecież to nic złego, że ma też męskich przyjaciół.

- Jasne, chodźmy - zgodziła się Sally.

Przez chwilę szli w milczeniu wzdłuż jeziora. Było zimno, czemu trudno było się dziwić. W końcu był listopad.

- Chciałabym ją poznać - nagle powiedziała Sally ze smutkiem. - Jasne, mam opowieści i zdjęcia, ale to nie to samo.

George spojrzał na nią ze współczuciem.

- Rozumiem cię - powiedział chłopak, a ona popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Nie sądziła, że jest w stanie ją zrozumieć w tym kontekście - w końcu miał pełną rodzinę.

- Moja mama miała dwóch braci, Fabiana i Gideona - wyjaśnił rudowłosy, widząc jej niezrozumienie. - Ja i Fred mieliśmy jakieś trzy latka, gdy zginęli. Niezbyt ich pamiętamy, ale podobno byli podobni do nas. Bill i Charlie, którzy bardziej ich pamiętają, mówią, że byliśmy ich ulubieńcami.

- Oh... - wykrztusiła Sally. - Współczuję. Nie wiedziałam...

- Nie szkodzi, nie miałaś obowiązku wiedzieć - przerwał jej rudowłosy. - Chciałbym móc ich poznać. Jak sama powiedziałaś, zdjęcia i opowieści to nie to samo. Podobno wujek Fabian był kiedyś z Birdie Chase, kuzynką Mayi, ale nigdy jej nie poznałem. Ponoć załamała się po jego śmierci i wyjechała z kraju.

- Biedna... - powiedziała Sally ze smutkiem i westchnęła. - Wojna jest okropna.

- Zgadzam się - odparł George z nostalgią. Chociaż zazwyczaj tryskał humorem, to jednak teraz był smutny. Częściowo przez rozmyślanie o wujkach, a zarazem też dlatego, że jego przyjaciółka była smutna. Chciał ją pocieszyć, chociaż sam nie wiedział jak.

- W sumie to... Może powiesz coś więcej o swojej rodzinie? - zaproponowała szatynka z zaciekawieniem. - Masz jakichś dziadków?

- Mam - rzekł George, wdzięczny, że sama zmieniła temat. - Rodzice taty nazywają się Septimus i Cedrella.   Mieszkają w małym domku w Konwalii. Zawsze jak przyjeżdżają, to dziadek daje nam cukierki, a babcia udaje, że go beszta i potajemnie daje nam pączki. Są też dużo bardziej pobłażliwi i w przeciwieństwie do mamy, nie zależy im, byśmy zawsze byli grzeczni. Podsłuchaliśmy z Fredem, jak babcia Cedrella powiedziała kiedyś mojej mamie, że jest zbyt surowa. Ponoć ona wychowała się w rodzinie, która zbyt mocno naciskała na dyscyplinę i bycie perfekcyjnym i wie, jak to może kogoś zniszczyć.

- Co na to twoja mama? - spytała Sally, a George westchnął ciężko.

- Powiedziała, żeby babcia nie wtrącała się w wychowanie jej dzieci i że sama wie najlepiej, co ma robić. Czyli inaczej, dalej nas beszta i nie podoba jej się to, co robimy - stwierdził rudowłosy, po czym przejechał ręką po włosach. - Czasami z Fredem mamy wrażenie, że najchętniej by się nas pozbyła...

- Na pewno tak nie jest - powiedziała Sally, której zrobiło się szkoda bliźniaków. - Na pewno was kocha, po prostu martwi się o was.

- Może - odparł George bez przekonania. - Ogólnie lubię ich, są naprawdę fajni! Babcia ma jakąś słabość do nas dwóch, a dziadek do Rona. Podobno to dlatego, że sam był jednym z młodszych braci i wie jak to jest.

- Ile twój dziadek ma rodzeństwa? - spytała Sally.

- Dziesięcioro, on sam był siódmym synem - powiedział Gryfon, a ją zatkało.

- Jedenaścioro dzieci? - zdziwiła się.

- Tak. I to sami chłopcy - odparł George. - Babcia miała dwie siostry, ale się jej wyrzekły, gdy wyszła za dziadka. Większości rodziny Blacków nie spodobało się, że wyszła za zdrajcę krwi.

- Ten cały podział jest bzdurny - rzekła Sally z oburzeniem. - I Blacków? Jesteś spokrewniony z Naomi?

- To jest raczej bardzo dalekie pokrewieństwo, nie znam się na tym - przyznał chłopak. - Ale no zostaliśmy uznani za zdrajców krwi, bo nasi przodkowie otwarcie popierali mugoli i mugolaki.

- A niech spadają od was. Nie rozumiem, co w tym złego. W końcu to też ludzie - powiedziała Sally.

- Zgadzam się, ale co z tego? Takim debilom jak Malfoy tego nie przetłumaczysz - prychnął rudowłosy z pogardą.

- Naomi znalazła na niego sposób. Drażni go już samym noszeniem nazwiska Black - powiedziała Sally, a George uśmiechnął się złośliwie.

- Jego irytacja z tego powodu jest rzeczywiście cudowna - stwierdził chłopak, po czym spojrzał na nią ze zmartwieniem. - Nie jest ci zimno? Może wrócimy do zamku?

- Wiesz co, chyba masz rację, jest coraz ciemniej i chłodniej - stwierdziła szatynka. - Może pójdziemy do kuchni?

- Dobry pomysł, napijemy się gorącej czekolady - stwierdził George.

Czasami zastanawiał się, czy na pewno dobrze robi. W końcu miała chłopaka i nie chciał, by kłócili się przez niego.

Ale z drugiej strony, chyba nic złego nie robią? Są przyjaciółmi, mają prawo spędzać razem czas.

Poszli razem w stronę zamku, by następnie skierować się do kuchni. Po drodze nie zastali nikogo z bliższych znajomych, zresztą większość osób pewnie siedziała w Pokojach Wspólnych.

W kuchni natomiast natknęli się na trzy Puchonki z czwartego roku. Akurat wychodziły wraz z dużym koszykiem, zapewne z jakimiś słodkościami.

Sally i George poprosili skrzaty o gorącą czekoladę do picia.

Dziewczyna musiała przyznać, że towarzystwo Gryfona jej pomagało.

Czuła też ulgę, że są w tak małym gronie. Lubiła swoich przyjaciół, ale naprawdę nie miała ochoty dzisiaj być w dużym tłumie ludzi. Nawet jeśli na co dzień takowym się otaczała.

George początkową część dnia spędził z Sanne, z chęcią śmiejąc się z nią i wymieniając ciekawostkami o obu szkołach magii. Teraz jednak rozmawiał z Sally i czuł ulgę, że jego obecność jej pomaga.

Byli przecież przyjaciółmi i chciał ją wspierać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro