Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dziewiętnasty

- McGonagall kazała zrobić dużo tych rolek pergaminu wypracowania, brakuje mi jeszcze kilku zdań! A już kompletnie nie wiem, co napisać! - jęknęła Sally.

Aktualnie siedziała wraz z Sophie, Michaelem, Adrianem i Andrewem w Pokoju Wspólnym Hufflepuffu i odrabiali lekcje. George, Fred i Lee byli na szlabanie za któryś z kawałów, który zrobili, Cedrik został wezwany na transmutacji na sprawdzanie różdżek kandydatów, a Naomi poszła tam na przerwie i dotąd żadne nie wróciło. Pokój Puchonów był zdecydowanie najbardziej przyjemny ze wszystkich, dlatego w nim usiedli, mimo tego, że aktualnie mieli przy sobie tylko jednego Puchona. 

- Czekaj, a tą definicję zapisałaś? - zapytał Michael, wskazując jej stronę z podręcznika, którą akurat czytał.

- Zawsze możesz też przepisać wszystko od nowa większymi literami - zasugerował Andrew.

- Mam jeszcze wypracowania z historii magii i zaklęć do zrobienia... - mruknęła Krukonka. - Ktoś mi przypomni, czemu ja właściwie kontynnuję historię?

- Bo nie wiesz, czym chcesz się zajmować w życiu i wzięłaś wszystko, z czego zdałaś? - zasugerował Adrian, na co ona westchnęła.

- Niestety masz rację. Dobrze, że przynajmniej eliksirów nie zdałam - powiedziała szatynka. - Aczkolwiek historia i tak raczej mi się nie przyda...

- Rzeczywiście lepiej, Snape ciśnie jeszcze bardziej klasę Owutemową - powiedział Andrew.

- I to bardzo - dodała Sophie. - A myślałam, że będzie się radował z powodu nieobecności bliźniaków i Lee na tych lekcjach.

- Oni to jedno, ale ciągle pamiętam co się wydarzyło na naszej pierwszej lekcji - powiedział Michael.

- Co takiego się stało? - spytała Sophie, która nie była wtedy z nimi na eliksirach.

Michael spojrzał na nią przez dłuższą chwilę, po czym zaczął opowiadać.

- Przyszliśmy na lekcję i pamiętam, że usiadłem wtedy z Naomi w trzeciej ławce, czyli dosyć daleko od niego. Na przywitanie Snape powiedział coś w stylu, że "ma nadzieję, że nikt nie będzie próbował robić tutaj z siebie gwiazdy", czy coś takiego. Naomi chciała mi coś cicho powiedzieć, ale Snape to zauważył. I zaczął zadawać jej pytania dotyczące eliksirów, chociaż to była nasza pierwsza lekcja! Na dodatek te pytania były chyba z siódmego roku.

- On strasznie się jej uczepił - dodał Adrian. - Szczególnie na naszym piątym roku, kiedy jej ojciec uciekł z Azkabanu. Ciągle robił jakieś złośliwe uwagi, niezrozumiałe dla postronnych, ale dla niej denerwujące i przykre.

- Nawet próbował ją oskarżyć o wpuszczenie Blacka do Hogwartu w tamto Halloween - rzekł Andrew.

- Szuja i gnida - cicho mruknęła Sally.

- Naprawdę nie rozumiem, jakim cudem on nadal uczy... - powiedziała Sophie. - Nie ma kompletnie podejścia do uczniów.

- Z tymi pytaniami to samo odwalił przy braciach Naomi oraz Lupinach  - powiedział Michael. - Naomi powiedziała, że on nienawidzi wszystkich dzieci Huncwotów. Oraz Gryfonów.

- Co za typ... - mruknęła Sophie, kręcąc głową.

Zdecydowanie nikt w ich gronie nie lubił Snape'a, nawet Andrew i Adrian, chociaż byli Ślizgonami. Snape jednak najczęściej ich ignorował, nie chcąc odejmować punktów swojemu domowi.

- W ogóle, nie wiem skąd, ale rodzice dowiedzieli się jakoś, że chodzę z Gryfonką i to mugolaczką  powiedział Adrian. - Nie byli tym zbytnio zachwyceni, delikatnie ujmując.

Pozostali spojrzeli na niego ze współczuciem. Adrian pochodził z rodziny, która niestety popierała ideologię czystej krwi. On tego nie popierał, przez co czuł się wyobcowany w rodzinie.

Na szczęście idąc na swój pierwszy rok, spotkał Andrewa, Michaela, Cedrika, Naomi i Sally, którzy bardzo mu pomogli i wspierali go. Jego rodzina miała obiekcje przez fakt, że Sally i Cedrik są półkrwi, jednak on nie zamierzał przestać się z nimi przyjaźnić. Zadawał się z takimi osobami, jakimi miał ochotę, niezależnie od widzimisię jego rodziców.

- Walić ich. Najwyraźniej na ciebie nie zasługują - stwierdziła Sally.

- Niestety czasami trudno się tak po prostu odciąć - rzekł Andrew ze smutkiem.

On miał trochę podobną sytuację, ale tylko z rodziną od strony ojca. Jego rodzice, Bernard i Rachel Richardsowie na szczęście nie wtrącali się tak bardzo w jego życie. Niestety lubił to robić chociażby brat Bernarda - Graham czy inni krewni młodego Ślizgona ze strony taty.

Od strony mamy był spokrewniony z Jonesami, gdyż mama Michaela, Kate była młodszą siostrą Rachel.

Andrew, Adrian, Michael, Naomi, Cedrik i Sally usiedli razem w przedziale, gdy po raz pierwszy jechali do Hogwartu. Z czasem zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu i się zaprzyjaźnili.

- Silvia wie o twojej sytuacji rodzinnej? - zapytała Sophie, a on pokiwał głową.

- Trochę tak. Nie chcę jej okłamywać, ale też nie wchodzę w szczegóły - powiedział Adrian. - A propo niej, umówiliśmy się za niedługo. Chciałbyśmy trochę spędzić więcej czasu. Nie przeszkadza wam, że pójdę do niej?

- Jasne, że nie - powiedział Michael. - Przecież to fajnie, że kogoś masz.

Reszta również przytaknęła, na co chłopak uśmiechnął się z wdzięcznością.

- Dzięki.

Chwilę jeszcze pogadali, a następnie Adrian udał się na spotkanie z Gryfonką. Niedługo później Andrew udał się na spotkanie z Tamsin, wobec czego Krukonki zostały same z Jonesem.

- Mówiłem im, że mogą zatrzymać się u mnie - rzekł Puchon. - Mam naprawdę dużo miejsca, a zresztą to moi przyjaciele. Nie zostawiłbym ich w potrzebie. Ale odmawiają...

- Po prostu zapewne nie chcą ci się narzucać. Poza tym mimo wszystko to ich rodzina, chociaż nawet nie wyobrażam sobie, jak musi być im ciężko - powiedziała Sophie ze smutkiem. - Ale najważniejsze, że jesteś gotów im pomóc w każdej chwili.

- Prawda, to najważniejsze - stwierdziła Sally. - Zresztą do mnie też mogliby przylecieć.

- Ja może nie znam ich tak dobrze jak wy, ale moi rodzice i tak na pewno nie odmówiliby pomocy - dodała Sophie.

- Cedrik też by ich z chęcią przyjął. Naomi też, tym bardziej, że jej ojciec był w końcu w podobnej sytuacji - powiedziała Sally, przypominając sobie co mówiła im przyjaciółka. Puchonka co prawda nie zagłębiała się w szczegóły, ale powiedziała im o tym, że jej tata jest inny, niż większość osób, z którymi kojarzone jest to nazwisko.

Niezależnie jednak od ich dobrych chęci, decyzja co robić dalej, zależała od Adriana i Andrewa. Nie mogli im przecież narzucać żadnego rozwiązania, chociaż starali się zapewnić wsparcie.

- A ty Sophie już skończyłaś wypracowanie z historii? - spytał Michael, widząc, że blondynka jeszcze coś pisze na pergaminie.

- Właśnie kończę. Ale naprawdę, to jest strasznie żmudne - odparła Sophie, patrząc na swój pergamin.

- A ja już chyba skończyłam tą transmutację i mam dosyć. Co wy na to, by pójść do kuchni? - zaproponowała Diggle.

Jones popatrzył na swój zegarek, po czym westchnął z zakłopotaniem.

- Niestety muszę iść, bo umówiłem się z Alice, że wyjaśnię jej coś z zielarstwa - powiedział Michael, wstając z pufy. - Zobaczymy się na kolacji?

- Pewnie, do zobaczenia - odparła Sally, kiedy chłopak pocałował ją w policzek. - To słodkie, że macie taką relację. W tym roku spędzasz z nią chyba jeszcze więcej czasu niż w poprzednich latach

- Eee... Wiecie jak to jest, coraz więcej nauczyciele zadają i ona trochę nie wyrabia z tym wszystkim - rzekł Puchon, pakując rzeczy do torby.

- Albo raczej musisz pilnować, żeby jacyś chłopcy z zagranicy się do niej nie zbliżyli? - spytała Sally, a Puchon przytaknął.

- To też. Dobra, odniosę część rzeczy do dormitorium i pójdę do Alice.

Dziewczyny skinęły głowami, po czym same zaczęły się pakować. Gdy skończyły, udały się do kuchni.

Spędziły tam dłuższy czas, rozmawiając o różnych sprawach, po czym udały się do swojego dormitorium. Na szczęście ich współlokatorki nie było, więc zeszły z Wieży dopiero na kolację.

Sally i Sophie szły korytarzem, gdy nagle podeszła do nich jakaś nieznana im kobieta w wieku około czterdziestu lat o blond włosach.

- Dobry wieczór, jestem Rita Skeeter! Czy panie znają któregoś z kandydatów i chciałyby o nim porozmawiać? - zapytała Rita, a dziewczyny spojrzały po sobie. Znały jej artykuły i nie miały ochoty paść ich ofiarą.

- Nie mamy ochoty rozmawiać - twardo powiedziała Sally.

- Oh! Czyli to dla was trudny temat! - powiedziała Skeeter. - W takim razie...

- Nie udzielamy żadnego wywiadu - stanowczo przerwała jej Sally. - Mój tata, Dedalus Diggle, pracuje dla Spellbound, które jest twoją konkurencją. Nie chciałaby pani chyba, by umieścił tam coś na pani temat?

- Czy ty mi grozisz? - spytała z oburzeniem Skeeter.

- Jedynie informuję - powiedziała Sally. - Mój tata...

Rita wydawała się być niezadowolona z tej rozmowy, bo pośpiesznie się oddaliła.

- Metoda na tatę czasami działa, chociaż niestety niezbyt dobrze mi się kojarzy - mruknęła Sally.

- Najważniejsze, że ją spławiłaś - powiedziała Sophie. - Jej artykuły są straszne...

Szatynka pokiwała głową.

- Zgadzam się.

~

Po skończeniu szlabanu, każdy udał się w inną stronę - Fred poszedł do dormitorium się zdrzemnąć, Lee chciał znaleźć Brancę, George natomiast umówił się na spacer z Sanne.

- Część San, jak ci mija dzień? - zapytał George z uśmiechem, kiedy spotkali się na błoniach.

Było zimno, więc oboje ubrani byli w ciepłe ciuchy. Mimo to, dziewczyna najwyraźniej zapomniała szalika, bo go nie miała.

Uśmiechnęła się na jego widok.

- Jakoś mija, madame Maxime ciągle nas chce pouczać co do powinniśmy, a czego nie - odparła Sanne z goryczą w głosie, kiedy zaczęli się przechadzać. - Nie mam ochoty jej słuchać.

- To tak ja nie mam ochoty słuchać McGonagall - przyznał rudowłosy, na co ona parsknęła.

- Chyba wiem która to - powiedziała Sanne, po czym się skrzywiła. - Ale tu zimno, zapomniałam szalika wziąć. Ogólnie słyszałam, że w Wielkiej Brytanii jest zimniej niż we Francji, ale że aż tak...

- Chcesz, to możesz wziąć mój szalik - zaproponował George, zdejmując swój szal Gryffindoru.

- Ale wtedy tobie będzie zimno! - zaprotestowała dziewczyna.

- Nie będzie. Ja jestem bardziej odporny - stwierdził Gryfon, który już trzymał w rękach szalik. Najpierw chciał go podać, lecz po chwili zarzucił jej na szyję. - Pomogę ci go zawiązać.

Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością.

- Dziękuję, ale naprawdę nie musiałeś...

- Nie pozwolę, żebyś się pochorowała, za dużo by cię ominęło - stwierdził chłopak.

- A jeśli ty byś się pochorował? - spytała dziewczyna, na co on uśmiechnął się łobuzersko.

- Zawsze możesz się mną zaopiekować, jak ci zależy - powiedział George, szczerząc się.

- Chcesz ze mnie zrobić pielęgniarkę? No wiesz! - rzekła Sanne z udawanym oburzeniem.

Po chwili parsknęli śmiechem i poszli dalej, rozmawiając o różnych rzeczach. Miło było mu pogawędzić z kimś spoza kraju.

Skończyli spacer tym, że przyszli do Wielkiej Sali na kolację. Przysiedli się do Freda, Sophie, Lee, Branki i Sally, którzy siedzieli przy stole Gryffindoru.

Niedługo później przyszli też inni znajomi, aż w końcu też Naomi z Cedrikiem i Harrym. Ten ostatni poszedł usiąść koło Jasona i jego znajomych, a pierwsza dwójka koło nich.

- Jak poszło sprawdzanie różdżek? - spytała Sophie.

- I jakim cudem pozwolili być tam Naomi? - dodała Sally.

- Sprawdzanie różdżek poszło dobrze - stwierdził Cedrik. - Ale...

- Kłopot w tym, że Skeeter chciała wypytywać Harry'ego o jego życie prywatne - powiedziała Black. - A jak się dowiedziała kim jestem, to mnie też. Oprócz kandydatów był też Ollivander, ona, fotograf i dyrektorzy. Mnie Dumbledore pozwolił zostać chyba tylko dlatego, że podejrzewał, iż inaczej od razu starałabym się skontaktować z rodzicami. Nie wiem czy sowa doszłaby na czas, ale w sumie mogłabym skorzystać z kominka. Zapewne byłoby... ciekawie gdyby się pojawili i wywołałoby to więcej zamieszania.

- Jak oni wbijają na scenę, to zawsze jest ciekawie - stwierdziła Sally, na co Naomi parsknęła.

- Wiadomo, że tak - stwierdziła Puchonka. - Dobra, poda mi ktoś tego tosta?

Reszta wieczoru minęła w dobrej atmosferze. Cieszyli się ze spędzania czasu ze znajomymi i nie wiedzieli jeszcze, co odwali w swoich artykułach pewna dziennikarka...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro