Rozdział dziesiąty
Śmierciożercy.
Sally nigdy wcześniej ich nie widziała, jednak słyszała o nich z opowieści o pierwszej wojnie czarodziejów.
I niestety jeden ze śmierciożerców zabił jej mamę, chociaż nie wiedziała kto dokładnie.
Nie miała pojęcia, co tu robią, jednak nie było czasu się nad tym zastanawiać.
Grupa ubranych mrocznie postaci aktualnie unosiła w powietrzu jakichś ludzi, przy okazji zmniejszając im głowy, czy przekręcając je. To wyglądało strasznie.
- Gdzie Taylor? I moi rodzice? - zapytała Sophie.
- Mój tata i rodzina też gdzieś tam są, trzeba im powiedzieć - rzekła Sally niemalże w tym samym momencie.
Naomi i Harry również byli rozdzieleni z Mayą, Syriuszem i Jasonem, jednak zanim zdążyli coś powiedzieć, Artur rzekł:
- Zaraz się znajdą, ale wy już biegnijcie do świstoklika, szybko! Fred, George, pilnujcie rodzeństwa! Wy też biegnijcie z nimi! - skierował się w stronę przyjaciół swoich dzieci - Trzymajcie się wszyscy razem! Ja, Bill, Charlie i Percy pójdziemy pomóc Ministerstwu i przy okazji jak znajdziemy wasze rodziny, to poinformujemy ich, gdzie jesteście. Ale jestem pewien, że dadzą sobie radę - powiedział Artur, po czym razem z trójką najstarszych synów pobiegł pomóc w unieszkodliwieniu śmierciożerców.
George złapał za rękę Ginny, Fred Sophie, Naomi Harry'ego, a tylko Sally, Hermiona i Ron biegli osobno. Cała grupa popędziła w przeciwnym kierunku do całego zamieszania - w stronę lasu. Nie mieli pojęcia gdzie jest świstoklik, a poza tym chcieli uciec jak najdalej, więc to wydawało się najlepszym wyjściem.
Sophie z Fredem, George'em i Ginny pierwsi pobiegli, przepychając się przez tłumy spanikowanych czarodziejów. Sally biegła tuż za nimi, jednak w pewnym momencie zostali rozdzieleni przez innych ludzi. Gdy wbiegła do lasu, nie mogła ich dostrzec.
Rozglądała się wokół z wyciągniętą przed siebie różdżką. Nagle spomiędzy drzew wybiegła Naomi.
- Cholera! - powiedziała blondynka. - Gdzieś w tłumie Harry mnie puścił i się rozdzieliśmy. Nie dość, że nie wiem co z rodzicami i Jasonem, to jeszcze zgubiłam drugiego brata...
Szatynka od razu podeszła ją przytulić. Obie tego potrzebowały.
- Biegłam tuż za bliźniakami, Sophie i Ginny, ale też ich gdzieś zgubiłam - rzekła Sally. - Ale jestem pewna, że wszyscy się znajdą.
A przynajmniej taką miała nadzieję.
Oddaliły się trochę od kempingi, jednak miały nadzieję, że nie zgubiły się za bardzo. Po chwili próbowały wrócić i w ten sposób znalazły się z powrotem na wyjściu z lasu.
Nagle zobaczyły Michaela i Cedrika, którzy najwyraźniej też się zgubili.
- Całe szczęście, że nic wam nie jest! - rzekł Jones, kiedy do nich podeszli. Sally przytuliła go, a w tym czasie Naomi objęła Cedrika.
- A ja się cieszę, że wam nic nie jest - rzekła Naomi, a Cedrik głaskał ją uspokajająco po plecach.
Sally natomiast przytulała się w tym czasie do swojego chłopaka.
- A nie widzieliście mojego taty? Albo... - zapytała szatynka.
- Nie - odparł Jones. - Ale na pewno się znajdą.
Po chwili we czwórkę ruszyli dalej - już nie było zbytnio widać ludzi, lecz tylko poprzewracane i zniszczone namioty.
Gdy byli już w pobliżu namiotu Weasleyów, natknęli się na Beatrice Diggory - mamę Cedrika.
- Oh, tutaj jesteś Cedrik! I wy też! - powiedziała kobieta o brązowych włosach oraz szarych oczach.
Wyraźnie westchnęła z ulgą na widok syna i jego przyjaciół, całych i zdrowych.
- Ced, tak się martwiłam! - powiedziała Beatrice, po czym przytuliła się do syna. - Amos poszedł zrobić coś z tymi śmierciożercami, a a ja poszłam sprawdzić czy nic ci nie jest...
- Wszystko w porządku mamo - odparł Cedrik.
W tej chwili też nadbiegła Kate, mama Michaela.
- Dobrze, że nic wam nie jest! Alice i Sam są już bezpieczni - rzekła, po czym przytuliła się do syna.
Sally i Naomi również zostały przytulone przez obie kobiety, po czym zaczęły rozglądać się, gdzie może być jeszcze ktoś znajomy. Ujrzały po chwili Charliego Weasleya, który biegł w ich stronę. Miał rozdartą koszulę, najwyraźniej wskutek walki.
- Sally, Naomi, dobrze, że jesteście! Gdzie reszta? - zapytał zmartwiony chłopak.
- Nie wiemy, gdzieś się zgubili - odparła Sally.
- W takim razie odprowadzę was do namiotu i ich poszukam - stwierdził rudowłosy. Dziewczyny pokiwały głowami, chociaż same najchętniej poszłyby ich szukać. Ale może już wrócili do namiotu, ciężko było stwierdzić.
- Twoja rodzina na pewno się znajdzie. Będzie dobrze - powiedział Michael, przytulając szatynkę na pożegnanie.
- Mam taką nadzieję - odparła Sally. - Cześć, wiem, że nie mieliśmy tak dużo okazji do pogadania, ale nadrobimy, jak do ciebie przyjadę.
- A ty Naomi też się trzymaj, będzie dobrze na pewno - stwierdził Cedrik, przytulając Naomi.
- Oby - odparła blondynka, wzdychając. - Dobrze, to cześć, zobaczymy się niedługo.
Po chwili dziewczyny ruszyły razem z rudowłosym do namiotu Weasleyów, który nie był aż tak bardzo naruszony. Zapewne dzięki temu, że stał z boku.
W środku zobaczyli Billa siedzącego przy małym, kuchennym stoliku, przyciskającego prześcieradło do ramienia, które obficie krwawiło. Percy miał zakrwawiony nos.
- Dwie zguby już mam, teraz idę znaleźć resztę - poinformował Charlie i już po chwili wyszedł z namiotu.
Sally martwiła się o rodzinę i przyjaciół. Jednakże teraz musieli jakoś zebrać się w jednym miejscu, bo inaczej nigdy się nie znajdą.
Dziewczyny zaczęły pomagać z opatrzeniem ran. W pewnym momencie Sally wyjrzała z namiotu czy nikt nie idzie. To co ujrzała, wprawiło ją w zdumienie.
Nagle coś dużego, zielonego i błyszczącego wystrzeliło daleko z ciemności, śmignęło ponad szczyty drzew i poszybowało w niebo.
- Co to jest... - zapytała Naomi, wyglądając razem z nią.
Przez chwilę ktoś mógłby mieć wrażenie, że to nowa formacja krasnoludków. Jednak była to olbrzymia czaska, złożona z elementów, które przypominały szmaragdowe gwiazdy. Spomiędzy szczęk, jak język wysuwał się wąż. Na ich oczach wznosiła się coraz wyżej i wyżej, spowita zieloną mgiełką, rysując się na tle czarnego nieba jak jakaś nowa konstelacja.
Nagle rozbrzmiały krzyki, a dziewczyny schowały się w namiocie.
- To było straszne - powiedziała cicho Sally.
Kilka minut później do namiotu przybiegli Charlie, Fred, George, Sophie i Ginny. Sally i Naomi od razu poszły ich wszystkich przytulić.
- Właśnie ktoś wyczarował Mroczny Znak - zakomunikował Charlie.
- Mroczny Znak? - powiedział z niedowierzaniem i niepokojem Bill.
- Kto mógłby to zrobić? - zapytał Percy.
- Co to jest? - zapytała Ginny.
- Znak, który wyczarowywali śmierciożercy nad domami osób, które zabili - rzekł w końcu najstarszy z braci Weasleyów. Wszyscy zbledli i widać było, że są przerażeni tym wszystkim.
Ten dzień z pewnością nie należał do najprzyjemniejszych.
Niedługo potem do ich namiotu wrócił Artur, razem z Ronem, Harrym i Hermioną.
Okazało się, że ktoś, kto wyczarował Mroczny Znak, uciekł, a przez chwilę podejrzewano o wyczarowanie go Mrużkę - skrzatkę pana Croucha - zarządcy Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów i przełożonego Percy'ego.
Niedługo po tym, jak już trochę ochłonęli, do ich namiotu przybyli Caroline, Maya i Dedalus po swoje dzieci, żeby teleportować się za pomocą teleportacji łącznej.
- Cieszę się tato, że nic ci nie jest! - powiedziała Sally, przytulając się do Dedalusa.
- A ja się cieszę, że tobie nic nie jest Sally. Wujosotwo już w domu, wszystko w porządku - rzekł Dedalus.
Na pożegnanie przytuliła się jeszcze do przyjaciół.
- Jakie masz plany na resztę wakacji? - spytał George, gdy się żegnali. - Nie chciałabyś przyjechać do Nory...? Sophie i Fred pewnie będą cały czas obciskiwać się po kątach, będzie mi brakować kogoś z kim będę mógł pogadać.
- Ej, słyszałem to! - powiedział oburzony Fred, stojący niedaleko. - Wcale nie będziemy tylko się obciskiwać po kątach!
- Oh... Znaczy George nie to, że bym nie chciała. Ale już mam plany pojechać do Michaela na kilka dni, a potem muszę wrócić do domu i spędzić trochę czasu z rodzinką zanim wyjadą - powiedziała Sally, a rudowłosemu zrobiło się szkoda, że nie przyjedzie do nich.
- Rozumiem - odparł George. - To do zobaczenia przyjaciółeczko. Będę ci pisał dużo listów!
- No mam nadzieję! - odparła z uśmiechem Sally. - Uwielbiam twoje listy.
Po chwili dziewczyna poszła z tatą, a George patrzył za nią przez dłuższą chwilę.
- Spokojnie George, jeszcze będziesz miał Taylora do zabawy - powiedział Fred, obejmując bliźniaka ramieniem. - Załatwiłem ci go! No i przecież cię nie zostawię braciszku. To, że mam dziewczynę, nie znaczy...
- Wiem Fred, wiem - przerwał mu George. - Wierzę ci. Po prostu miałem ochotę ją zaprosić, bo się przyjaźnimy. I tyle. Nic się nie stało.
Niby to nic takiego, ale było mu trochę przykro. Chociaż sam nie wiedział czemu, przecież miała prawo mu odmówić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro