Rozdział czternasty
Bliźniakom i Lee udało się stworzyć eliksir postarzający, który zamierzali użyć, by dostać się do Turnieju Trójmagicznego. Jeszcze niewiadomo było, w jaki sposób będą wybierani kandydaci, ale wszyscy byli tego ciekawi.
Przy okazji też bliźniacy coraz bardziej zastanawiali się, jak przekonać Bagmana do oddania im pieniędzy z zakładu. Mężczyzna jednak ewidentnie nie zamierzał wywiązywać się z obietnicy. Wprawiało to ich w irytację - wydali wszystkie swoje oszczędności na zakład, który wygrali, a on ich oszukał.
Do tego Hermiona próbowała wszystkich nakłonić na wstąpienie do WESZ, czyli Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych. Nie słuchała, gdy starano jej się wytłumaczyć, że nie wszystkim skrzatom to przeszkadza. Jasne, zachowanie niektórych czarodziejów wobec skrzatów było okropne, jednak nie dało się ich na siłę uratować. Inne skrzaty natomiast miały dobrze, jak choćby te w Hogwarcie.
- Ja boję się, że znowu jakoś Harry'ego wplączą w ten Turniej - powiedziała pewnego razu Naomi, gdy we trzy spacerowały sobie po błoniach. - On się cieszy, że jest za młody i nie chce brać udziału. Już ma dosyć tego, że co roku coś się dzieje i on jest w to wplątany.
- Nie dziwię się - rzekła Sophie ze współczuciem. - Ale zobaczymy, może tym razem będzie dobrze.
- Ma przerąbane, ale przecież jest za młody. Nie pozwolą mu chyba wziąć udziału, nawet gdyby jakimś cudem jego imię wyleciało z Czary? - zapytała Sally.
- Nie powinni - przyznała Sophie.
- Chyba, że to działa na zasadzie Wieczystej Przysięgi, to wtedy tak - rzekła Naomi.
Było już coraz chłodniej - wszystkie trzy miały już kurtki, czapki oraz szaliki domów. Jednakże nie przeszkadzało im to wychodzić na dwór, gdzie mogły zażyć świeżego powietrza.
Dopiero co było wyjście do wioski, potem urodziny Cedrika, urodziny Angeliny Johnson (z którą miały dobry kontakt, gdyż była koleżanką bliźniaków), a już zaraz miał być koniec października. Czas leciał naprawdę szybko.
Relacja Sally z Michaelem wydawała się być trochę lepsza. Starali się nie narzucać sobie nawzajem, w końcu w związku powinna być też przestrzeń. Nie trzeba przecież spędzać ze sobą każdego dnia, mieli przecież też innych znajomych oraz naukę.
- Pamiętaj, że cokolwiek się wydarzy, będziemy z tobą - obiecała Sophie, klepiąc Puchonkę po ramieniu. - Oby jednak było wszystko w porządku.
- Dokładnie, będziemy cię wspierać - dodała Sally, a Naomi uśmiechnęła się do nich z wdzięcznością.
- Dziękuję. Też mam nadzieję, że nic złego się nie stanie, ale dobrze wiem, że Harry ciągle się w coś pakuje. Jason ma swoje odpały, ale jednak są to kłopoty innego rodzaju.
Niestety, żadna z nich nie była w stanie nic poradzić na to, co się wydarzy. Mogły tylko wspierać przyjaciółkę i liczyć, że będzie dobrze.
Wspierały ją od dawna. Nawet wtedy, gdy jeszcze Syriusz uważany był za winnego, one nie osądzały jej po nim. Wiadomo, że informacja, że jest niewinny była dla nich zaskakująca, jednak i tak liczyła się Naomi, nie jej rodzice.
Wsparły ją też, gdy okazało się, że jej przyszywany wujek jest wilkołakiem. Sally i Sophie uważały Remusa Lupina za naprawdę dobrego nauczyciela, jak zresztą duża część uczniów.
Dzień przyjazdu osób z innych szkół w końcu nadszedł. Wszyscy byli bardzo ciekawi osób z zagranicy. Jacy będą?
- Ciekawe czym przyjadą - zastanawiała się Sophie, gdy dziewczyny stały wrażenie z innymi uczniami Hogwartu i czekali na przybycie gości.
- Właśnie, bardzo ciekawe - rzekła stojąca obok niej Sally.
Już po chwili olbrzymi ciemny kształt przemknął ponad szczytami drzew i znalazł się w kręgu światła tryskającego z okien zamku. Zobaczyli wielki, niebieski powóz zaprzężony w konie. Miał rozmiary dużego domu, a ciągnęło go tuzin skrzydlatych, złotobrązowych koni, każdy rozmiarów słonia.
Przez tłum stojących osób przemknął dźwięk zachwytu tym środkiem transportu. Jednak pierwsze trzy rzędy uczniów musiały cofnąć się gwałtownie, gdy powóz zniżył się, podchodząc do lądowania z przerażającą szybkością - a potem z ogromnym łoskotem, który sprawił, że jeden z młodszych Gryfonów podskoczył i opadł na stopę jakiegoś Ślizgona z pierwszej klasy - kopyta koni, większe od talerzy obiadowych, uderzyły w ziemię. Sekundę później wylądował i sam powóz, podskakując na wielkich kołach, podczas gdy złote konie potrząsały olbrzymimi łbami i toczyły ogromnymi, ognistoczerwonymi oczami.
Zanim drzwi powozu się otworzyły, można było zdążyć zobaczyć, że widnieje na nich herb w kształcie dwóch skrzyżowanych różdżek, każda tryskająca trzema gwiazdkami.
Najpierw z powozu wyskoczył chłopiec w bladoniebieskiej szacie, sięgnął do środka i rozłożył składane złote schodki, po czym cofnął się z szacunkiem.
Z powozu wyszła największa kobieta, jaką Sally kiedykolwiek widziała. Kobiecie wzrostem dorównywał chyba tylko Hagrid, gajowy Hogwartu.
Była to madame Maxime, dyrektorka Beuxbatons, z którą od razu przywitał się Dumbledore. Zaraz po niej z powozu wyszło z tuzin chłopców i dziewcząt, zasłaniających twarze chustami i trzęsących się z zimna - czemu ciężko było się dziwić, bo w końcu było chłodno, a oni nie mieli nawet płaszczy.
Przedstawiciele francuskiej szkoły magii po chwili skierowali się już do zamku, by się ogrzać, natomiast Hogwartczycy czekali na przybycie osób z Durmstrangu.
Ci natomiast przybyli statkiem - wyłonili się nagle z jeziora, czym zrobili również ogromne wrażenie.
Gdy zeszli na ląd i podeszli do gospodarzy, na ich czele szedł oczywiście dyrektor szkoły - Karkarow. Jednak już po chwili wszyscy zwrócili uwagę na kogoś innego.
Wraz z delegacją Durmstrangu przybył Wiktor Krum, znany zawodnik Quidditcha i najwyraźniej także uczeń tej szkoły. Oczywiście spotkało się to z zachwytem wielu osób, aczkolwiek ani Sally, ani jej przyjaciółki nie przejęły się tym zbytnio.
Raz, że miały swoich chłopaków, a dwa, że jakoś specjalnie nie zajmowały się Quidditchem. Były na Mistrzostwach z bliskimi, czy kibicowały przyjaciołom w meczach szkolnych, ale to głównie tyle.
Wszyscy ruszyli do Wielkiej Sali, gdzie do stołów Krukonów i Ślizgonów dosiadły się osoby z innych szkół - do pierwszego z Beuxbatons, a drugiego z Durmstrangu.
Sally i Sophie usiadły tak, że akurat obok nich było miejsce. Już po chwili przysiadły się obok nich dwie dziewczyny z francuskiej szkoły magii.
- Cześć wam, ja jestem Sanne Hendriks, a to moja przyjaciółka Branca Ribeiro - siedząca obok Sophie dziewczyna wyciągnęła rękę na przywitanie.
Była szczupła, miała krótkie, jasnobrązowe włosy i oczy tego samego koloru, opaloną cerę oraz duży, przyjazny uśmiech. Sophie uśmiechnęła się do niej i podała rękę na powitanie.
- Ja jestem Sophie Mason - przedstawiła się.
- A ja Sally Diggle - powiedziała druga Krukonka, również się witając.
- Cześć wam - odezwała się Branca, uśmiechając się lekko.
Dziewczyna również byla opalona, jednak trochę mniej szczupła niż jej przyjaciółka. Nie była gruba, lecz po prostu miała trochę więcej ciała. Miała czarne afro, oraz oczy tego samego koloru.
Oczywiście naprzeciwko nich i dalej wzdłuż stołu również zasiadły osoby z Beauxbatons, jednak jeśli rozmawiały, to na razie głównie między sobą. Sanne najwyraźniej nie chciała czekać z poznaniem nowych znajomych i postanowiła od razu zagadać - a wskutek tego także jej przyjaciółka.
- Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że mogę kogoś tu poznać. Nie mogłam się doczekać tego przyjazdu bardziej z powodu tego, że chciałam zobaczyć i nowych ludzi i nowe miejsca, niż dla samego wzięcia udziału w Turnieju. Chociaż oczywiście spróbuję się zgłosić i Branca też - stwierdziła Hendriks i widać było, że wręcz kipi z niej energia - jakby wcale nie była zmęczona podróżą.
- Ona odkąd dowiedziała się o Turnieju, namawiała mnie długo na ten wyjazd. I cały czas gadała jak to miło będzie poznać nowych ludzi, spróbować potraw charakterystycznych dla Wielkiej Brytanii i zobaczyć Hogwart - powiedziała Ribeiro.
- W takim razie witamy w Hogwarcie, mamy nadzieję, że wam się spodoba - odparła Sophie, uśmiechając się do nich.
- Witamy w miejscu, w którym dzieje się tak wiele, że czasami nikt tego nie ogarnia - powiedziała Sally wesoło, na co nowe znajome spojrzały na nią zdziwione, jednak Sanne chyba to nie przeszkadzało, bo uśmiechnęła się szeroko:
- W takim razie z chęcią w to wchodzę.
- Jak ona, to i ja też - rzekła Branca.
Turniej miał zostać ogłoszony dopiero później, a teraz miała odbyć się uczta. Gdy jadły, Sanne zdążyła im już sporo opowiedzieć.
Okazało się, że ona pochodzi z Holandii, a Branca z Portugalii - gdyby nie francuska szkoła magii, to mogłyby się nie poznać. Przyjaźniły się od początku pobytu w Beuxbatons i chociaż miały też innych znajomych, to dla siebie były najbliższe.
Najbardziej z pozostałych osób ze swojej szkoły, z którymi przybyły nie lubiła Fleur Delacour - Francuzki, która była według nich czasami zbyt zarozumiała. Jednakże starały się nikogo nie odrzucać i jakoś znosiły jej towarzystwo.
Fleur była też ćwierć wilą, więc wielu chłopców zwróciło na nią szczególną uwagę, gdy wstała od stołu po półmisek jednej z francuskich potraw, który dostrzegła na stole Gryfonów. Miała długie, srebrzyste blond włosy sięgające jej do pasa, ciemnoniebieskie oczy i białe, lśniące zęby.
Ponieważ Sophie spojrzała w stronę Freda, Sally z zaciekawieniem też popatrzyła w stronę bliźniaków, którzy akurat rozmawiali o czymś z Lee.
- Spokojnie, Fred nawet nie zwraca na nią uwagi - powiedziała Sally, klepiąc przyjaciółkę po ramieniu.
- I całe szczęście - odparła Sophie.
W końcu uczta się skończyła i nadszedł czas ogłoszenia Turnieju.
Oprócz nauczycieli i dyrekcji trzech szkół magii przy stole siedzieli także Ludo Bagman i Barty Crouch - organizatorzy Turnieju.
Wszyscy wpatrywali się w Dumbledore'a, który po zakończeniu uczty przedstawił ich, oraz ogłosił oficjalnie rozpoczęcie wydarzenia. Została przyniesiona Czara Ognia, do której trzeba było wrzucić karteczki ze swoim imieniem, nazwiskiem i nazwą szkoły. Na zgłoszenie się miały być dwadzieścia cztery godziny, a wokół Czary miała być narysowana Linia Wieku - tak, by nikt poniżej siedemnastu lat nie mógł się zgłosić.
Jednak niektórzy i tak uznali, że dadzą radę ją przechytrzyć.
Gdy Sally i Sophie podeszły do bliźniaków Weasley i Lee razem ze swoimi nowymi znajomymi, obok nich stało już dużo innych osób, jak choćby Harry, Ron i Hermiona. Niedługo też obok pojawiła się Naomi z Cedrikiem i Michaelem, Taylor, Jason, oraz jeszcze kilkoro osób, nawet jeśli znalazły się tu przypadkiem.
- Linia Wieku! - zawołał Fred, kiedy ta duża grupa szła w stronę drzwi prowadzącym do sali wejściowej. Oczy mu błyszczały.
- Przecież to można załatwić eliksirem postarzającym, no nie? A jak już się wrzuci swoje nazwisko do czary, można spać spokojnie, przecież ona nie zwraca uwagi na wiek!
- A ja uważam, że ten, kto jeszcze nie ukończył siedemnastu lat, nie ma żadnych szans - oświadczyła Hermiona, na co większość osób przerwróciła oczami lub westchnęła.
Oczywiście, Turniej był ciężki, ale mimo wszystko bliźniaków się nie dało odwieść od chęci wzięcia udziału. I Sally o tym wiedziała - martwiła się o nich, ale zarazem wspierała.
- My po prostu za mało jeszcze umiemy - rzekła Granger, co i tak nie spotkało się ze zbyt wielką aprobatą.
- Mów za siebie, dobra? - przerwał jej George.
Wtedy koło nich przeszedł Karkarow wraz ze swoimi uczniami i spojrzał prosto na Pottera, a konkretniej na jego bliznę.
Naomi i Jason od razu stanęli obok Harry'ego, jakby chcąc go wesprzeć, gdy delegacja z Durmstrangu, z dyrektorem na czele się w niego wpatrywała.
Po chwili jednak uwagę Karkarowa odwrócił Moody, którego ten raczej nie lubił, jak wynikało z ich krótkiej wymiany zdań.
W końcu tłum uczniów ruszył przez drzwi Wielkiej Sali i wręcz wylał się na korytarz. Delegacje z Beuxbatons i Durmstrangu musiały już wracać do powozów na noc więc Sanne i Branca szybko pożegnały się z Krukonkami, nie poznając pozostałych przyjaciół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro