Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzydziesty pierwszy

Gdy Sally wróciła do dormitorium, Sophie już tam była i siedziała na łóżku, czytając książkę. Uśmiechnęła się na widok przyjaciółki.

- Hej, randka udana? - zapytała Sally, siadając naprzeciwko niej po turecku.

Sophie odłożyła książkę na bok i pokiwała głową.

- Tak, było naprawdę cudownie - rzekła blondynka. - A jak tam u ciebie?

Sally westchnęła. Nie chciała niczego przed nią ukrywać, więc opowiedziała jej wszystko.

O tym, jakie miała wątpliwości co do Michaela.

O ich rozmowie i postanowieniu, że zostaną przyjaciółmi.

- Naprawdę nie chciałam nikogo skrzywdzić. Ani jego, ani naszej paczki - rzekła szatynka. - Ale nie ma chyba sensu dalej w to brnąć.

- Nikogo nie skrzywdziłaś - rzekła Sophie, biorąc ją za ręce. - Dobrze zrobiliście, że zerwaliście, nie było sensu ciągnąć tego na siłę. Może rzeczywiście na początku będzie trochę niezręcznie, ale na pewno uda nam się jakoś do tego przyzwyczaić.

- Mam nadzieję, bo naprawdę nie chciałabym, by było źle - powiedziała Sally. - A u ciebie na pewno wszystko w porządku? Bo widzę, że coś cię martwi.

Blondynka westchnęła, po czym zeszła z łóżka i podeszła do torby. Następnie wyjęła z niej kawałek pergaminu i podała przyjaciółce.

- Dostałam dzisiaj taką dziwną Walentynkę. Nie mam pojęcia od kogo.

Sally ze zdziwieniem zobaczyła, że litery wyglądają na wycięte z gazet. Przeczytała treść listu na głos.

Droga Sophie!
Wiem, że jesteś zapewne zaskoczona mym listem. Zbierałem się na to od dłuższego czasu. Jestem w tobie zakochany, lecz tego nie widzisz. Jednak mimo wszystko mam nadzieję, że kiedyś odwzajemnisz me uczucia, chociaż to mało prawdopodobne.
Będę jednak, by ci pomóc, gdy będzie taka potrzeba.
Skryty Wielbiciel

- Ciekawe, kim jest ten twój amant - rzekła Sally, a Sophie wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Może ktoś się tylko wygłupia, ale tak czy siak, jest to dziwne - rzekła blondynka. - I jeszcze te litery wycięte z gazety...

- Wygląda na to, że ktoś nie chciał, żeby jego pismo zostało rozpoznane - powiedziała szatynka.

Zastanawiała się, kto mógł to zrobić.

- Mam nadzieję, że to tylko jednorazowy wygłup i tyle - powiedziała Sophie, siadając na łóżku. - Fred się strasznie zdenerwował, jak zobaczył ten list. Jest zazdrosny o niewiadomo kogo.

- Fakt, czasami aż do przesady - przyznała Sally.

- Naomi stwierdziła, że nie ma co się martwić, bo ludzie różne rzeczy przysyłają w Walentynki. Ona i Cedrik dostali kartki, chociaż są parą - powiedziała Sophie.

- Oboje zawsze dostawali najwięcej Walentynek - przyznała Sally. - Cedrik jest przystojniakiem, graczem w Quidditcha, a teraz jeszcze reprezentantem. Nic dziwnego, że na nim skupia się najwięcej uwagi. Naomi jest piękna, a do tego ród Chase'ów jest dosyć znany. Potem wyszło na jaw, że jest córką Syriusza Blacka. Dużo osób może być negatywnie nastawionych, ale nie zmienia to faktu, że ludzie zaczęli drążyć temat.

- Cóż, wasza grupa od początku budziła zdziwienie. Głównie przez to, że były w niej osoby z różnych domów - stwierdziła Sophie, kładąc się na łóżku. Sally położyła się obok niej.

- To prawda, ale nie przejmowaliśmy się tym. Nie zwracaliśmy na to uwagi - przyznała szczerze szatynka.

- Opowiesz mi o czymś z waszych pierwszych lat szkoły? - spytała Sophie.

Sally wiedziała, że jest jej szkoda, że nie przyjaźniła się z nimi od początku. Z pewnością byłoby lepiej, ale przynajmniej teraz się z nimi trzymała.

- Dobra - zgodziła się Diggle, po czym zaczęła się zastanawiać. - Obchodziliśmy razem urodziny Cedrika dopiero na drugim roku, bo jest z października, a w pierwszej klasie się jeszcze wtedy tak dobrze nie znaliśmy. Pamiętam, że mieliśmy wtedy zajęcia, ale po południu wyszliśmy na błonia i zrobiliśmy sobie piknik. Dzięki Naomi wiedzieliśmy gdzie jest kuchnia, więc poprosiliśmy o pomoc skrzaty i zrobiły nam ciasto i coś do picia. Przy okazji Cedrik dostał się kilka tygodni wcześniej do drużyny Quidditcha i powiedział, że chciałby kiedyś grać, jak będzie dorosły. Aż trudno mi uwierzyć, że tak ten czas minął.

- Prawda, już ma siedemnaście lat - powiedziała Sophie.

- Właśnie. Ale wracając do tego, pamiętam, że w pewnym momencie lunęła na nas woda, chociaż niebo było czyste. Okazało się, że Fred, George i Lee schowali się za drzewami i zrobili nam żart - stwierdziła Sally. - Ja na nich nakrzyczałam, Andrew i Adrian zaczęli się z nimi kłócić, Cedrik i Michael chcieli nas wszystkich uspokoić, a Naomi...

- Naomi co? - zapytała blondynka.

- Była cicho, jednak tak naprawdę już coś knuła. Gdy wróciliśmy do zamku, ona powiedziała, że musi pilnie do kogoś napisać. Następnego dnia dostała jakąś paczkę i powiedziała tylko, że dostała ją od wujka. Mieliśmy się przygotować, że będzie ciekawie - opowiadała Sally. - I rzeczywiście było. Nie wiem jak, ale jakimś cudem podczas obiadu cała trójka była pokryta jakąś galaretą i zeszło to dopiero następnego dnia.

- A to akurat pamiętam - przyznała Sophie, pamiętając co się działo na ich drugim roku. - Ale w życiu bym jej nie podejrzewała, prędzej ciebie. Ona zawsze taka grzeczna była...

- Z zewnątrz rzeczywiście grzeczna, ale umie się mścić. Mimo wszystko widać, że jest córką Huncwota - powiedziała Sally. - A zgadniesz, do kogo napisała? Do "wujka Remusa", czyli naszego profesorka.

- Niby wiem, że był jednym z Huncwotów, ale aż trudno uwierzyć - przyznała Sophie. - Ale był najlepszym nauczycielem, to nie ulega wątpliwości.

- Profesor Lupin zawsze był jej ulubionym wujkiem. Mówiła, że przez te wszystkie lata był dla niej największym wsparciem. W zeszłym roku nieraz przychodziła do jego gabinetu, by pogadać, a wcześniej dużo z nim pisała - rzekła Sally.

- Dobrze, że go miała. Zwłaszcza, że jej tata... Wiadomo co - powiedziała Sophie.

- Niestety - westchnęła Sally. - Ale przynajmniej go odzyskała. Dobra, a może teraz ty coś opowiedz? Na przykład jakim cudem jesteście tak zgrani z Taylorem? Sama nie mam rodzeństwa, ale patrząc po innych rodzeństwach, które znam...

- Przed Hogwartem bywało różnie. Myślę, że wiązało się to też z tym, że właściwie nie mieliśmy zbyt wielu równieśników wokół siebie - powiedziała Sophie. - Nie mamy zbytnio kuzynostwa, przynajmniej bliskiego. Zawsze była tylko nasza dwójka. Mama przyjaźniła się z mamą Luny, ale niestety po jej śmierci straciliśmy kontakt z Lovegoodami. Wiem, że moi rodzice czy dziadkowie przyjaźnili się z różnymi osobami, ale duża część z nich niestety nie żyje. Mam wrażenie, że po wojnie skupili się głównie na nas i nie chcieli zawierać z nikim głębszych znajomości. Jedni dziadkowie też mieszkają w Lowestoft, ale mają mugolskich znajomych głównie wśród swojego pokolenia. Drudzy mieszkają na wsi, czasami mówią o jakichś znajomych, ale też są to głównie starsze osoby. Babcia Pauline i dziadek Leonard nas uczyli przed Hogwartem, więc nawet nie chodziliśmy do mugolskiej podstawówki.

- Nie mogliście rozmawiać z sąsiadami? - zapytała Sally.

- Niby tak, Taylor czasami z kimś rozmawiał, ale rodzice obawiali się, żebyśmy przypadkiem nie wygadali o magii. Mieliśmy naprawdę świetne dzieciństwo, ale zarazem byliśmy tylko we dwoje. Ja odnalazłam się w świecie książek, ale Taylor zawsze był bardziej nieposłuszny i wymykał się do mugolskich znajomych - powiedziała blondynka.

- Mój tata też nie ma wielu bliskich przyjaciół. Znajomych tak, ale tych najbliższych niestety stracił - powiedziała Sally. - Moje wujostwo w Ameryce, czasami widziałam się z dziadkami. Miałam jakichś mugolskich znajomych, ale niestety te znajomości nie przetrwały.

- Przykro mi - rzekła Sophie, a przyjaciółka westchnęła.

- Niestety tak się zdarza.

~

Następnego dnia Sally i Sophie zeszły ze schodów Wieży Ravenclawu i zobaczyły stojących niedaleko bliźniaków Weasley. Ci chyba w pierwszej chwili ich nie zauważyli.

- Po tym pocałunku, to może teraz pora na coś więcej? - zapytał Fred, a George prychnął.

- To był tylko... O, hej dziewczyny! - powiedział George, gdy Krukonki do nich podeszły.

- Hej wam - rzekła Sophie, przytulając się z Fredem na powitanie.

Wszyscy wymienili powitania, po czym Sally spytała.

- O czym tak zawzięcie gadaliście?

- O wczorajszym romantycznym, samotnym spacerku George'a i Sanne - odparł Fred, na co Sally poczuła dziwne ukłucie w sercu.

George i Sanne razem w Walentynki.

Tylko we dwoje.

I się całowali.

Nie wiedziała czemu ją tak to uderzyło.

- To było tylko zwykłe spotkanie - powiedział George z oburzeniem. Brat poklepał go po ramieniu.

- Jasne, jasne.

Poszli w stronę Wielkiej Sali. Sally była zamyślona, nie mogła przestać myśleć o pocałunku George'a i Sanne.

Przecież był jej przyjacielem. Dobrze, by był szczęśliwy. Więc o co chodziło?

- A jak tam u ciebie Sally? - spytał George.

- Dobrze. Zerwałam z Michaelem - rzekła szatynka. - I zanim coś powiecie - to była obustronna decyzja, chcemy pozostać przyjaciółmi.

George zastanawiał się, czy to dobrze, że cieszy go ta wiadomość. Ale fakt faktem, że coś mu kompletnie nie pasowało w tym związku.

- Lepiej zerwać niż się męczyć - stwierdził.

- Prawda - przyznał Fred.

- Nie róbcie nic głupiego - rzekła Sophie, na co oni spojrzeli na nią z oburzeniem.

- No wiesz co!

- Jak możesz!

- Może, bo to bardzo słuszna uwaga - powiedziała Sally.

Oni już wiedzieli o zerwaniu. Teraz miała nadzieję, że reszta paczki również dobrze to przyjmie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro