Rozdział czwarty
Dziewczyny uznały, że zrobią coś dopiero za kilka dni, najpierw trzeba było opracować plan.
W międzyczasie jednak zdążyła odpisać bliźniakom, że dziękuje im za pomoc. Do Michaela natomiast napisała, że może przyjechać jeśli chce, ale niech potem nie mówi, że go nie ostrzegała przed swoją rodziną.
Poza tym pisała też oczywiście z resztą swoich przyjaciół.
U Naomi ponoć było już lepiej - zresztą odzyskała tatę po kilkunastu latach, więc było się z czego cieszyć. Do tego jeszcze zyskała drugiego młodszego brata, także będzie ciekawie.
Sophie natomiast była u siebie w domu, spędzałam czas ze swoim bratem, Taylorem. Ostatnio poznali w swoim miasteczku dwie dziewczyny, z czego jedna okazała się mugolaczką. Na szczęście obie siostry przyjęły to dosyć dobrze.
Poza tym miała też kilkoro innych przyjaciół, z którymi również korespondowała.
Tak właściwie to przez pierwsze cztery lata przyjaźniła się tylko z Naomi, Michaelem, Cedrikiem, Andrewem i Adrianem. Na piątym roku jednak równocześnie z bliźniakami Weasley, oraz Taylorem i jego przyjaciółkami pomogli Sophie wyjść z toksycznej relacji z jej już byłą przyjaciółką. A zarazem niestety nadal współlokatorką w dormitorium.
Teraz jednak były wakacje i można było od niej odpocząć.
Mimo wszystko jednak temat szkoły teraz często się przewijał, zwłaszcza, że w jednym domu znajdowały się osoby, które chodziły do dwóch różnych szkół magii.
Podczas gdy Sally opowiedziała kuzynce trochę o Hogwarcie, Luella powiedziała jej trochę o Castelobruxo.
- A wiedziałaś, że do Castelobruxo chodziły żony Newta i Tezeusza Scamanderów? - zapytała pewnego dnia Luella, gdy siedziały sobie w pokoju Sally i rozmawiały. - Moi pradziadkowie się przyjaźnili z żoną Newta.
- Coś tam o tym słyszałam - odparła Sally. W końcu kto nie słyszał o braciach Scamander? Newt był znanym na całym świecie magizoologiem, który wydał własną książkę o magicznych stworzeniach. A jego brat Tezeusz został uznany za bohatera wojennego, gdy w świecie mugoli była pierwsza wojna światowej.
Mieli za sobą różne przeżycia, i chociaż od tych wydarzeń minęło już ponad pół wieku, nazwisko Scamander nadal było znane i sławne.
- Ale oni sami chodzili do Hogwartu - przypomniał jej Sally, a Luella poprawiła sobie okulary, które trochę spadły jej z nosa.
- Wiem - odparła. - Tylko stwierdzam fakt, że to niesamowite, że pomimo tak wielkiej odległości, jakoś się odnaleźli, by się zakochać.
- Prawda, to rzeczywiście ciekawe - przyznała szatynka. - Może po prostu dla prawdziwej miłości nie ma odległości, czy coś w tym rodzaju.
- Czyli wytrzymujesz bez swojego chłopaka, chociaż nie widzieliście się od kilku tygodni? - zapytała Luella, a szatynka westchnęła.
- Jakoś tak. Zeszliśmy się właściwie niedługo przed zakończeniem roku szkolnego, ale daję sobie radę. No i oczywiście tęsknię też za resztą moich przyjaciół. Niby co roku w wakacje się rozstajemy i każdy jedzie do swojego domu, ale potem spotykamy się u kogoś z nas choćby, albo w Londynie - powiedziała Sally.
- Przynajmniej tyle - stwierdziła Lu, a Sally pokiwała głową.
~
W końcu dziewczyny postanowiły wdrożyć plan w życie.
Czyli wypróbować cukierki, które były jednym z najnowszych wynalazków bliźniaków Weasley.
Chłopcy mieli marzenie, by kiedyś założyć swój własny sklep z dowcipami - na razie jednak zajmowali się głównie produkcją, oraz sprzedażą wysyłkową.
Dali jej jednak te cukierki, gdyż chcieli, by je na kimś przetestowała. Oczywiście już ponoć były testowane, lecz im więcej tym lepiej.
Ich pomysły bywały szalone, ale też kreatywne i zabawne. Lubiła George'a i Freda, oraz wspierała ich marzenia.
Było ciepło, więc wystawiono na zewnątrz stolik, a Jaydan, Carter i Julian bawili się na trawie w Eksplodującego Durnia.
Jednocześnie jednak głośno przy tym krzyczeli, co już doprowadzało do szału.
Dziewczyny niepostrzeżenie położyły cukierki na stoliku, a chłopcy chwilę później się nimi zainteresowali.
Obserwowały przez okno pokoju Sally, jak trzej chłopcy biorą cukierki do buzi, po czym nagle zaczęły wyrastać im języki długie na kilka metrów.
Uradowane dziewczyny przybiły sobie piony, podczas gdy z domu natychmiast wybiegł Dedalus, wujostwo Sally oraz Avril.
Sally i Luella zachichotały, po czym patrzyły z góry, jak dorośli radzą sobie z usunięciem efektów Gigantojęzycznego Toffi.
Chociaż zrobili to dosyć szybko, to jednak zarazem też zaczęli szukać sprawców. A one zapewne nasunęły się jako pierwsze.
Dlatego dziewczyny szybko wzięły coś do ręki - Lu książkę, Sally egzemplarz czasopisma Czarownica. Następnie jak gdyby nigdy nic sobie usiadły na swoich łóżkach i czytały.
Po chwili jednak do ich pokoju zawitali Dedalus, Justyn, Kaitlyn, Max, Darlene, Jaydan, Carter, Julian i Avril.
- To ich sprawka na pewno! - stwierdził Jaydan.
- Ale o co chodzi? - zapytała Sally, udając, że nie ma pojęcia, co się stało.
Ciotki Darlene i Kaitlyn wyglądały na wściekłe, wujek Justyn marszczył w skupieniu brwi, natomiast Dedalus wujek Max zdawali się chcieć ukryć rozbawienie. Julian, Carter i Jaydan byli naburmuszeni, podczas gdy Avril nie wiedziała zbytnio co się dzieje.
- Carter, Jaydan i Julian zjedli jakieś cukierki, przez które urosły im języki. Wiecie coś o tym? - zapytał Dedalus, a dziewczyny pokręciły przecząco głowami.
- To kto to w takim razie zrobił? - zapytała poirytowana Darlene.
- I skąd w ogóle takie coś się wzięło? - spytała Kaitlyn.
- Może to były zwykłe cukierki, ale zadziałała magia dziecięca Jaydana? - zasugerowała Sally.
- Albo magia dziecięca Avril - powiedziała Luella.
Z jednej strony chyba im się nie spodobało zwalanie winy na najmłodszych, a z drugiej - jeśli by to była prawda, to przynajmniej mieli jeszcze większą pewność, że nie są charłakami.
Gdy wszyscy wyszli, dziewczyny uśmiechnęły się do siebie przebiegle.
To było piękne.
~
- Rzeczywiście dostali niezłą nauczkę - przyznał Michael, kiedy kilka dni później przyleciał do niej siecią Fiuu.
Siedzieli razem w pokoju - Luella poszła sobie poczytać gdzie indziej, by nie przeszkadzać - przy otwartych drzwiach.
Chłopak zrobił dobre wrażenie na jej krewnych, szczególnie na obu wujostwach. Dedalus co prawda go lubił, ale i tak przypatrywał mu się z uwagą. Avril spodobało się, jak zgodził się, żeby go później narysowała, a Jaydan, Julian i Carter przystali na to, by później pograć z nim w gargułki.
Tylko Luelle popatrzyła na niego jakoś tak dziwnie, chociaż nic nie powiedziała.
Jones był dobrze zbudowany, przystojny, miał brązowe włosy i niebieskie oczy. Ciotki wydawały się być zachwycone jego wyglądem, oraz tym, że był uprzejmy i dobrze się zachowywał.
- Dostali, dostali. Podłożyłyśmy im też parę cukierków powodujących czkwakę, czy uporczywe swędzenie. To było cudne - powiedziała Sally, wspominając to, co działo się w poprzednich dniach.
- A próbowałaś z nimi pogadać? - zapytał Michael, a ona westchnęła.
- Ciężko im cokolwiek wytłumaczyć - stwierdziła Sally.
- Ale...
- Nie ma co tego roztrząsać - ucięła szatynka.
Naprawdę bardzo go lubiła, ale często miała wrażenie, że jest za miły. Znaczy nie ma nic złego w byciu miłym, ale po prostu ona czasami miewała trochę lekko odbiegające od normy pomysły. I brakowało jej tego, żeby ją częściej w nich popierał.
Ale w końcu każdy ma jakieś wady, prawda? Zresztą może właśnie potrzebowała kogoś, kto ją uspokoi, gdy przesadzi?
Przecież przyjaźnili się tyle lat. Więc właściwie teraz po prostu byli dodatkowo w związku. I tyle.
Później poszli na spacer, trzymając się za ręce. Naprawdę dobrze spędzili czas, a potem wrócili, by Michael mógł pobawić się z jej kuzynostwem.
Niestety, w końcu musiał wracać do domu. Pożegnali się czule, po czym chłopak skorzystał z sieci Fiuu.
Gdy Sally i Luelle leżały już w ich sypialni, kuzynka się odezwała.
- Nie podoba mi się w nim coś.
- To nie tobie musi się podobać, wiesz? - zapytała Sally, spoglądając na nią.
- Wiem. Ale po prostu wydaje mi się zbyt miły - odparła Lu. - Jakoś nie ufam ludziom, którzy są przesadnie mili.
- Bez przesady, po prostu się stresował spotkaniem tylu członków mojej rodziny na raz i chciał zrobić dobre pierwsze wrażenie - powiedziała Sally, po czym podłożyła sobie ręce pod głowę i popatrzyła w sufit. - Znam go od pięciu lat i zapewniam cię, że jest w porządku. Po prostu jest Puchonem, a wśród Puchonów jest najwięcej miłych osób. Chociaż oczywiście nie wszyscy i nie w każdej sytuacji.
- Niech ci będzie - mruknęła Luella, jakby niezbyt z tego zadowolona. - Po prostu jakoś wolę tych twoich bliźniaków.
- Nawet ich przecież nie znasz - zauważyła Sally.
- Ale przyczynili się do dania nauczki moim braciom. Za to ich lubię - powiedziała kuzynka, a szatynka parsknęła krótko śmiechem.
No to w takim razie George i Fred mają kolejną fankę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro