Rozdział 9. Rozdarte serca
– Walcz ze mną, Kakashi!
Guy wyrósł jak spod ziemi. Wystrzelił palec w stronę rywala zadowolony, że udało mu się dorwać go o wczesnym poranku. Kakashi westchnął, dyskretnie rozglądając się na boki. Och nie, tym razem mu nie ucieknie, Might na to nie pozwoli! Hatake zbyt długo unikał ich pojedynków, aby teraz odmówić na widok jego lśniącego w słońcu uśmiechu.
No dalej, zgódź się!
– Niech będzie – odpowiedział, wzruszając ramionami.
Guy o mało nie podskoczył. Po raz kolejny dowiódł, że upartością w dążeniu do celu można zdziałać cuda! Uniósł kciuk. Z żarem płonącym w oczach spojrzał w stronę dachu pobliskiego budynku.
– Widziałeś, Lee?!
– Jesteś najlepszy, Guy-sensei!
Chłopak wyciągnął ręce ku niebu, a jego oczy aż błyszczały z dumy. Złapał mały notes, ołówek już ściskał w palcach. Kiwnął do mistrza gotowy wynieść kolejną lekcję z odwiecznej rywalizacji dwójki potężnych jōninów Konohagakure.
To jest dopiero duch nauki!
Kakashi pokręcił głową. Chyba nie miał dziś humoru, ale bez obaw, zaraz mu się poprawi. Might o to zadba!
– Pozwolisz, że ja wybiorę, co będziemy robić? – zapytał Hatake.
Równo przystrzyżona grzywka Guya zatrzepotała na wietrze, gdy ten energicznie przytaknął. Choć miał już pomysł na morderczy trening wraz ze wspinaczką po głowach Hokage na koniec, był również ciekaw, co takiego wymyślił jego rywal. Kakashi wskazał podbródkiem na stragany za jego plecami. Might obejrzał się przez ramię i zobaczył, jak handlarze rozstawiają stoiska z towarem.
– Potrzebuję bukietu świeżych kwiatów – wyjaśnił Kakashi. – Ten, kto znajdzie najładniejszą wiązankę, wygrywa. Spotkamy się za pół godziny w tym samym miejscu.
Guy nagle się rozpromienił. Zrozumiał, że nie tylko będzie mógł stoczyć upragniony pojedynek, lecz także pomoże przyjacielowi zrobić pierwszy krok w stronę jego tajemniczej ukochanej.
Ależ tak! Czemu wcześniej tego nie zauważył? To z powodu kobiety Kakashi unikał go tyle czasu, a teraz niemalże przyznał, że coś było na rzeczy. Zanim Guy zdążył subtelnie wypytać rywala o wybrankę jego serca, ten zniknął, kierując się na sąsiedni rynek.
Might zacisnął uniesione pięści. To wspaniała okazja, aby Lee mógł nauczyć się więcej o relacjach damsko-męskich. Jako mistrz nie mógł go zawieść, a jako rywal musiał wygrać ten pojedynek.
Wszystko w imię siły miłości!
***
Kakashi pochylił się nad płytą nagrobną, przepłaszając siedzącego na niej wróbla. Wyryte w marmurze znaki składały się na imię, które wciąż przywoływało gorzkie wspomnienia. Z trudem przełknął uczucie dławiącego żalu. Krew Rin już na zawsze będzie plamić jego dłonie, nieważne ile lat upłynie od jej śmierci.
Złożył przewiązany srebrną wstążką bukiet, który zapewnił jemu przyjacielowi wygraną w ich wymyślnej rywalizacji. Guy się postarał; nie tylko wybrał najbardziej imponującą wiązankę, ale również sprawił, że na krótką chwilę Hatake poczuł się lepiej.
Może nie powinien unikać go przez tyle czasu? W końcu to za sprawą Guya nagrobek Rin przyozdabiał teraz piękny pęk białych lilii. To nic, że przez następne tygodnie Kakashi będzie zmuszony wysłuchiwać kazań o miłości i domniemanej kobiecie, dla której szukał dziś kwiatów.
– Mogłem to przewidzieć – westchnął.
Zapatrzony gdzieś w dal rozmyślał, czy Guy nie miał trochę racji? A jeśli zainteresowanie się jakąś kobietą wcale nie było takim złym pomysłem? Może w ten sposób mógłby nareszcie zapomnieć o Izusu i o wszystkim, co ich łączyło?
Szybko odrzucił tę myśl. Romantyzm nie leżał w jego naturze. Był shinobi z krwawą przeszłością oraz niepewną przyszłością. I chociaż nie mógł narzekać na powodzenie wśród kobiet, w żadnej nie dostrzegał czegoś wyjątkowego. Czegoś, co przyciągnęłoby jego uwagę i wywołałoby uśmiech na twarzy, ten szczery, prawdziwy. Wygląd nie miał znaczenia. Kakashi poznał wiele pięknych, czarujących kobiet, które w żaden sposób nie poruszyły jego zimnym sercem. Kiedyś sądził, że to zwyczajnie niemożliwe; że nie potrafił wykrzesać z siebie nawet odrobiny ciepłych uczuć, ale gdy poznał Izusu...
Dosyć. Przestań.
Zaklął w duchu, czując narastający wstyd. Niech to, nawet nad grobem przyjaciółki jego myśli krążyły wokół niej.
– Wybacz mi, Rin.
Stał tak przez kilka minut, pustym wzrokiem śledząc każde wyżłobienie w nagrobku, po czym odszedł, w dłoni ściskając drugi bukiet, który sam wybrał. Chciał odwiedzić jeszcze jedno miejsce, właściwie to dwa, ale na Pomnik Pamięci wybierze się krótko przed zachodem słońca. Wiedział bowiem, że o tej porze nikt nie będzie mu przeszkadzać.
Zatrzymał się przed kilkuletnim grobem postawionym po drugiej stronie cmentarza. Dawno go tu nie było, nic więc dziwnego, że wiązanka, którą zostawił ostatnim razem, zdążyła już zwiędnąć. Uprzątnął martwe rośliny, przyklęknął i ułożył świeże kwiaty na marmurowej płycie.
Po odejściu Izusu pani Moo nie miała żadnych gości. Nikt nie troszczył się o nagrobek powoli zarastający mchem. Gdy Kakashi to zauważył, postanowił zadbać o miejsce spoczynku staruszki z lokalnego straganu.
Sam nie wiedział, czemu tak postąpił. Na cmentarzu stało wiele opuszczonych grobów, obok których przechodził obojętnie. Uznał, że nie będzie roztrząsać sprawy. Kilka kwiatów jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Miał już odejść, zmęczony myślami, do których doprowadzało go to miejsce, gdy coś zwróciło jego uwagę. Kątem oka dostrzegł, że oprócz jego wiązanki, na płycie znajdowało się coś jeszcze. Zmarszczył brwi. Podszedł bliżej i uniósł długą, białą różę.
Czyżby ktoś przypomniał sobie o staruszce?
Wiedziony instynktem przyłożył kwiat pod nos. Nic nie poczuł, kwiat był... sztuczny.
Coś go tknęło. Serce zabiło mocniej, gdy pomyślał Izusu. Tylko ona mogłaby złożyć sztuczne kwiaty na grobie i tylko ona była blisko z panią Moo.
Potrząsnął głową.
Nie, to niemożliwe. Izusu odeszła, ale... jeśli wróciła tak jak kiedyś Itachi? Jeżeli wciąż była w wiosce?
Wstał. Z coraz cięższym oddechem rozejrzał się wokół siebie. Na cmentarzu widział tylko kilka osób, ale żadna nie była tą, której szukał. Dłonie zaczęły mu się pocić. Głowa aż rozbolała od jej imienia powtarzanego w myślach setki razy.
Opanuj się!
Odetchnął nieco spokojniej. Musiał się uspokoić. Zamknął oczy i wytężył zmysły. Nie wyczuwał Izusu w pobliżu. Mogła już opuścić wioskę, lecz jeśli istniał cień szansy, że ją spotka...
Wskoczył na najbliższe drzewo, kierując się w głąb osady. Cichy głos z tyłu głowy karcił jego bezmyślne zachowanie. Nie, to wcale nie tak, że Kakashi znów chciał ją zobaczyć, po prostu... Izusu była ich wrogiem, a skoro wróg wkroczył na teren wioski, nie mógł zareagować inaczej. ANBU na pewno już ją ścigało. Jeśli była sama, nie miała z nimi szans. Pochwycą ją i wtrącą do aresztu.
Gdyby tylko udało mu się odnaleźć ją wcześniej...
Przystanął na dachu jednego z wyższych budynków. Wśród tętniącej życiem wioski doszukiwał się śladów jej obecności. Szybko doszedł do wniosku, że to na nic. Konoha była zbyt rozległa jak na poszukiwania w pojedynkę. Rozciął skórę na palcu i wykonał pieczęcie.
– Kuchiyose no Jutsu!
Jeżeli miał uprzedzić shinobi ANBU, potrzebował pomocy Pakkuna.
***
– Myślałem, że zwariowałeś, ale miałeś rację. Izusu jest w wiosce.
Kakashi wstrzymał oddech. Pakkun wydawał się tak samo poruszony jak on, lecz w jego przymrużonych oczach kryła się doza ostrzeżenia. Zignorował to, odwracając wzrok.
– Zaprowadź mnie do niej.
Może i działał w emocjach, ale zachowywał resztki rozsądku. Pakkun chyba o tym wiedział, gdyż nie powiedział nic więcej, tylko kiwnął głową. Ruszył przodem, a Kakashi podążył za nim.
Ścisnęło go w gardle, gdy minęli Akademię. Czas jakby zwolnił, kiedy przeskakiwali między kolejnymi drzewami. Już blisko. Niemal czuł kojący zapach kwiatu wiśni, którego nigdy nie potrafił zapomnieć.
Wyciszył chakrę, kiedy skryli się wśród liści drzew. Odchylił gałąź i... zamarł.
Izusu naprawdę tam była. Wskoczyła na bliższe drzewo i przylgnęła plecami do grubego pnia. Ostrożnie wychyliła się z kryjówki. Kakashi podążył za jej spojrzeniem. Obserwowała wejście do siedziby Hokage. Po co miałaby...?
– ANBU są w drodze – szepnął Pakkun.
– Zatrzymaj ich na chwilę, muszę z nią porozmawiać.
– Kakashi...
Wiedział, co Pakkun chciał powiedzieć. Martwił się o niego, lecz to niczego nie zmieniało. Izusu była na wyciągnięcie ręki. Nie zmarnuje takiej okazji, choćby sam miał trafić za kratki.
– Zrób to, proszę...
Pakkun skrzywił pyszczek. Spojrzał na Izusu, potem znów na niego i powiedział:
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
Kakashi kiwnął mu głową, a kiedy ten zniknął, wyciągnął z kabury zwinięte w kłębek żyłki. Zamachnął się. Nicie pomknęły między liśćmi i szybko owinęły się wokół pnia oraz ciała Izusu. Pociągnął do siebie, przyszpilając ją do drzewa za plecami. Szarpnęła rękoma, ale ucisk tylko się wzmocnił.
Musiał to zrobić. Nie miał żadnej pewności, że Izusu będzie chciała z nim rozmawiać. Nie ufał też sam sobie. Gdyby zaatakowała... możliwe, że nie potrafiłby odpowiedzieć tym samym.
– Szybko mnie znalazłeś, Kakashi.
Usłyszał jej głos i nabrał ciężkiego powietrza do płuc. Chociaż trzęsło nim od środka, stłumił te emocje, na powrót przywdziewając maskę. Odsłonił sharingana i wyłonił się z cienia.
Wiatr potargał koronami drzew, gdy Kakashi stanął naprzeciw Izusu. Między palcami ściskał końcówki linek, drugą ręką sięgnął po broń. Przygryzła wargę na ten widok.
Tak bardzo chciał wyznać, że nigdy nie zrobiłby jej krzywdy. Zamiast tego uniósł podbródek i oznajmił wyprutym z emocji głosem:
– Uchiha Izusu, wpisana do księgi bingo za zdradę wioski oraz sprzymierzenie się z organizacją przestępczą pod nazwą Akatsuki.
Miał cichą nadzieję, że odpowie na te oskarżenia, zaprzeczy lub chociaż wyjaśni, dlaczego to zrobiła. Nic takiego się nie stało. Izusu milczała, patrząc mu prosto w oczy.
Kakashi nie dał po sobie poznać, jak wiele kosztowało go utrzymanie chłodnej aparycji na widok kobiety, o której myślał przez ostatnie trzy lata.
To naprawdę była ona. Nie żaden klon czy iluzja. Takie sztuczki przejrzałby niemal od razu. Zmieniła się. Widział cienie pod jej oczami i chaotycznie przycięte włosy tuż przy obojczykach. Błękitne oczy straciły blask, a jej twarz jakby dawno zapomniała o uśmiechu.
Czy z nim nie stało się to samo?
Stało się, ale gdyby Izusu nie odeszła; gdyby została dla niego, tak jak ją prosił, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Nie stałby tu przed nią, mierząc jej sylwetkę sharinganem. Nie musiałby ukrywać wszystkich emocji, jakie w nim wywoływała.
Jeszcze trzy lata temu pragnął się nią zaopiekować. Chciał pomóc oczyścić jej imię, a któregoś dnia, być może, połączyłoby ich coś więcej niż przyjaźń.
Skarcił się w duchu. To nie był czas ani miejsce na takie przemyślenia. A jednak miał najszczerszą ochotę ją przytulić; powiedzieć jak bardzo cieszył się, że ją widział. Stłumił to nagłe pragnienie, przełykając ślinę pełną goryczy.
– Dlaczego mnie okłamałaś?
Musiał wiedzieć. To pytanie ciążyło mu na sercu, odkąd zrozumiał, że dołączyła do Akatsuki. Odpowiedziało mu milczenie, na które stracił cierpliwość. Zacisnął żyłki, domagając się wyjaśnień.
– N-nie kłamałam – wykrztusiła Izusu, opuszczając głowę. Kakashi rozluźnił uścisk. – Opuściłam wioskę, aby poznać prawdę. Gdy to się stało, nie mogłam już wrócić.
Nie mogłaś czy nie chciałaś?
Ledwo powstrzymał się przed zadaniem tego pytania. Czuł, że wraz z nim odkryłby wszystkie emocje, które dusił z każdą sekundą tego spotkania. Nie mógł ich ujawnić, musiał grać niewzruszonego. Cholera, dlaczego było to takie trudne? Przecież przygotowywał się na tę chwilę. Brał pod uwagę gorsze scenariusze, tymczasem los znów zaśmiał mu się w twarz. Szlag trafił wszystkie jego plany i założenia.
– Po twoim odejściu... szukałem cię, Izusu.
Czemu to powiedział? Chyba chciał wywołać w niej jakąś reakcję; zobaczyć, czy za tym obojętnym wyrazem twarzy ukrywała się dawna Izusu.
Powoli uniosła wzrok. Na ułamek sekundy coś zmieniło się w jej spojrzeniu. A jeśli... tylko sobie wmawiał?
– Dlaczego? – zapytała półszeptem.
Nie panował już nad tym. Słowa same opuściły jego usta:
– Bo jesteś... Bo byłaś dla mnie ważna.
Łzy napłynęły jej do oczu. Zamknęła je, szybko odwracając głowę.
Byłam... dla niego ważna.
Żal ściskał ją za serce, gdy powtarzała w myślach to zdanie – krótkie, odbierające resztki pewności siebie. W jego głosie pobrzmiewała nuta zawodu; Izusu słyszała ją coraz wyraźniej.
I wtedy zrozumiała coś ważnego – Kakashi nie wypowiedział tych słów w pełni świadomie. To była chwila słabości, luka, przez którą emocje wymknęły się spod żelaznej kontroli.
Za tym niespodziewanym wyznaniem kryło się pełno sprzecznych uczuć. Kakashi cierpiał. Widziała to w jego spojrzeniu – zimnym, beznamiętnym, dokładnie takim jak w dniu, gdy po raz pierwszy stanęli twarzą w twarz.
Bolał ją ten widok. Sądziła, że już nigdy nie ujrzy pustki w jego oczach, która zatarła się wraz z rozwojem ich relacji. W noc jej odejścia Kakashi był zupełnie innym człowiekiem. Człowiekiem, po którym nie było już ani śladu. Znów odgrodził się od świata, stawiając mury w obronie własnych słabości.
To ona mu to zrobiła. Zraniła go. Świadomość ta uderzyła w nią tak mocno, że miała ochotę zapłakać. Odkąd Izusu zjawiła się w wiosce, chciała znów zobaczyć Kakashiego; ten ostatni raz, zanim Akatsuki ją dopadnie. Teraz żałowała tego spotkania. Wolałaby umrzeć, nie wiedząc, jak bardzo go skrzywdziła.
Maska zaczynała pękać, wszystkie hamulce puszczały. Nie pierwszy raz, posługując się zaledwie kilkoma słowami, Kakashi obdzierał ją z fałszywej tożsamości. Z łatwością trafiał do jej serca i wydobywał to, co pragnęła ukryć przed światem, przed samą sobą, przed Itachim.
Itachi.
Serce podeszło jej do gardła. C-co ona wyprawiała? Wróciła do wioski po pomoc dla męża, a marnowała czas na ckliwe sentymenty i rozmowy z osobą, o której dawno powinna zapomnieć. Zacisnęła pięści.
– Zabierz mnie do Hokage – syknęła, nie patrząc Kakashiemu w oczy.
Jeżeli będzie zwlekać, może być za późno, a wtedy nigdy sobie nie wybaczy.
– Najpierw odpowiesz na moje pytania. Muszę wiedzieć, dlaczego...
– Nic nie musisz! – wrzasnęła, czując wstręt, że znów była zmuszona grać.
Nie chciała tego mówić; wolała wszystko mu wyjaśnić i szczerze przeprosić. Wiedziała, że Kakashi by ją zrozumiał. Może nawet by jej wybaczył i pomógł dźwigać kolejny ciężar? Tak bardzo potrzebowała słowa wsparcia, lecz znów stanęła przed trudnym wyborem. Znów musiała zrobić to, co powinna, nie to, czego chciała.
– Czego ty nie rozumiesz, Hatake?! Nasza przyjaźń to przeszłość. Jesteśmy wrogami, nie udawaj, że jest inaczej. Zdradziłam was wszystkich, odeszłam do męża i tylko on się dla mnie liczy. A teraz, z łaski swojej, zachowaj się, jak na shinobi przystało i zabierz mnie do Tsunade!
Zatkało go. Kakashi patrzył na nią z gasnącą nadzieją, że wszystko, co wykrzyczała mu w twarz, było kłamstwem. Pragnął, aby to było kłamstwo. Szukał najmniejszych oznak łgarstwa, cienia oszustwa, czegokolwiek, co świadczyłoby, że Izusu nie wykreśliła go z życia, jakby nic dla niej nie znaczył.
Determinacja w jej oczach tylko wzrosła, słowa nie doczekały się sprostowania. Tu nie było czego prostować. Wszystkie obawy, które podsyłały mu wizje nocnych koszmarów, spełniły się w zaledwie kilka sekund. Dostał odpowiedzi na swoje pytania, nie potrzebował nic więcej.
– To nie ja będę decydować, przed kim odpowiesz za swoje czyny, ale zapewniam cię, że to nie będzie miłe spotkanie.
Gdy dwóch zamaskowanych shinobi ANBU pojawiło się za jego plecami, Kakashi poczuł ulgę. Miał dość tej rozmowy. Gdyby usłyszał o kilka słów więcej... sam nie wiedział, co by zrobił.
– Zajmiemy się nią, Kakashi-san.
Kiwnął głową i puścił trzymane w dłoni żyłki, choć jakaś część niego krzyczała, aby się wstrzymał. Izusu wkrótce trafi pod osąd. Za zdradę wioski nie okazywano litości, nikomu.
Przez jedną szaloną sekundę zapragnął wyrwać ją z krwawych rąk sprawiedliwości. Myśl, że mogli ją skrzywdzić, przerażała go, lecz ani drgnął, gdy stalowe kajdany wylądowały na jej nadgarstkach. Odwrócił głowę i zeskoczył z drzewa.
Pozwolił jej odejść... znowu. Tak bardzo chciał być przekonany, że postąpił słusznie.
Nie patrzył, jak Izusu oddalała się w eskorcie ANBU. Nie widział, jak rzuciła w jego stronę przepraszające spojrzenie.
Gdyby było inaczej, może odkryłby, że jej słowa rozdarły o jedno serce więcej, niż przypuszczał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro