Rozdział 27. Ratunek
Izusu z przerażeniem patrzyła na olbrzymie, utrzymujące się na grubych odnogach i pozbawione gałęzi drzewo. Usytuowane na samym środku gigantycznego krateru, wznosiło się do czerwonego księżyca, a na jego czubku znajdowało się coś, co wyglądem przypominało do połowy rozkwitnięty kwiat.
Przełknęła głośno ślinę. Zanim Kakashi wrócił na pole bitwy, przedstawił pokrótce cel i motywy wroga oraz dotychczasowy przebieg wojny. Mówił szybko i zwięźle, cały czas śledząc wzrokiem toczącą się nieopodal bitwę. Był skupiony i opanowany, gotowy walczyć o przyszłość tego świata. Gdy Izusu tak na niego patrzyła, coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że podjęła słuszną decyzję.
Jeżeli świat miał się dziś skończyć, nie chciała być nigdzie indziej niż tutaj.
Jej serce biło w przyspieszonym tempie, a ona nie wiedziała, czy to przez szalony plan Madary, aby uwięzić wszystkich ludzi w Nieskończonym Tsukuyomi, czy to przez wspomnienie ciepłych ust Kakashiego zetkniętych z jej czołem?
Potrząsnęła naprędce głową. To nie był czas ani miejsce, aby o tym myśleć, a mimo to policzki zapiekły od nagłego uderzenia gorąca.
Jak dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi...
– Czemu jesteś taka czerwona na twarzy, Izusu-san?
Usłyszała głos po prawej i o mało nie podskoczyła. Odwróciła się, z przerażeniem odkrywając, że myśl o Kakashim wyłączyła wszystkie zmysły. Dopiero wtedy wyczuła, że obok niej znajdowało się nieskończone źródło pokładów chakry, której cząsteczki nieustannie tliły się w powietrzu. Tą samą aurą zostały obdarowane niemal wszystkie oddziały walczących shinobi.
– Naruto? – jęknęła na wydechu.
Ledwo go poznała. Pokryty na ciele energią tak gęstą i potężną, że aż widoczną gołym okiem. Stał i szczerzył do niej białe zęby, jak gdyby spotkali się na popołudniową herbatkę.
– Wołałem cię z daleka, dattebayo, ale chyba mnie nie słyszałaś.
Izusu wystarczyła chwila, aby zrozumieć, że rozmawiała z klonem. Według Kakashiego prawdziwy Naruto walczył na froncie tuż przy boku Sasuke. Widziała z daleka sylwetki kolosalnego lisa o dziewięciu ogonach i równie olbrzymiego, purpurowego Susanoo.
– Przepraszam – odpowiedziała lekko zmieszana. – Co tu robisz?
– Kakashi-sensei mnie przysyła. Nie uwierzyłem mu, gdy powiedział, że tu jesteś. Myśleliśmy, że nie żyjesz, dattebayo! On sam chyba ledwo w to uwierzył. Bardzo przeżywał twoją „śmierć", ale teraz dostał takiego kopa, że zaczynam się o niego obawiać.
Izusu spojrzała w stronę, w którą udał się Kakashi i odetchnęła głęboko. Nie chciała, aby wracał na pole walki, ale nie powinna go też zatrzymać. Świat chylił się ku upadkowi i tylko oni mogli uratować go przed zniszczeniem.
Pozostało jej wierzyć, że cokolwiek się wydarzy, Hatake dotrzyma złożonej obietnicy.
– Nic mu nie będzie – powiedziała bardziej do siebie niż do Naruto. – Kakashi nie da się tak łatwo zabić.
– Jasna sprawa, dattebayo! – rozpromienił się Uzumaki. – A teraz wyciągnij ręce przed siebie, Izusu-san.
– Co takiego?
Zmarszczyła brwi w niezrozumieniu, ale posłusznie wykonała czynność. Naruto, zaledwie jednym dotknięciem opuszkami palców, przekazał jej część swojej chakry. Czerwona niczym ogień poświata szybko zajęła jej ręce, głowę, tułów i nogi aż do stóp. Izusu aż sapnęła. Energia wypełniła każdą komórkę jej ciała, odżywiała i upajała taką witalnością, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyła.
– Dziękuję – mruknęła, a Naruto znów wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zanim odszedł, dodał:
– Kakashi-sensei uważa, że jeśli ktoś z Wioski Liścia cię rozpozna, moja chakra powinna wystarczyć jako dowód na to, że stoisz po naszej stronie. W razie problemów powołaj się na mnie, dattebayo. – Wskazał kciukiem na swoją twarz. – A teraz poszukaj babuni Tsunade, wyczuwam ją gdzieś w pobliżu. Powie ci, jak możesz nam pomóc.
Izusu skinęła głową i machnęła mu na pożegnanie.
Naprawdę czuła, że właśnie tu powinna teraz być.
***
Spełniły się jego najgorsze koszmary.
Co noc, odkąd wybuchła wojna, Ahito nawiedzały wizje, że jakimś pieprzonym zbiegiem okoliczności znalazł się w samym sercu bitwy. Bitwy shinobi.
Przecież to było tak absurdalne, że aż śmieszne. On – zwykły, nieuzbrojony, a już na pewno niegroźny dla jakiegokolwiek shinobi – cywil pędził jak na złamanie karku w stronę, z której każdy o zdrowych zmysłach by uciekał. Nigdy nie posądziłby siebie o taki akt odwagi, choć w jego wypadku należało to nazwać głupotą.
Ahito zrobił w życiu wiele niezbyt mądrych i nieprzemyślanych rzeczy. Wiele z nich żałował, część puścił w niepamięć wraz z kolejnym upojeniem alkoholowym, ale jednego nigdy nie zapomniał.
Miał siostrę, dla której nie zawahałby się wskoczyć w ognie piekielne.
To właśnie ta myśl go tu przywiodła. Sprawiła, że chociaż szczerze pragnął znaleźć się jak najdalej od tych przeklętych shinobi, świadomie wpakował się w ich największe w historii zbiorowisko.
Nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, nawet wtedy, gdy Ahito o mało nie wypluł płuc po długiej, furiackiej pogoni. Oparł plecy o przypadkowy głaz i zaczerpnął powietrza. Paliło go w gardle, a z każdym wdechem, oprócz tlenu, wciągał przez usta drobinki piachu i kurzu.
Wiedział, że to szaleństwo. Odnalezienie Izusu w tym rozgrywającym się na jego oczach chaosie graniczyło z cudem, ale nie przejmował się tym. Do tej pory błądził po świecie z podobnym zamiarem i udało się. Los wyciągał go cało z najgorszych tarapatów, aż w końcu postawił przed oblicze siostry. Ahito liczył, że nie wykorzystał swojego limitu szczęścia. Liczył, że jeśli jej nie odnajdzie, ona to zrobi. Ewentualnie mógłby kogoś podpytać, na przykład jakąś urokliwą panią shinobi, która...
Podniosła się wrzawa. Niezrozumiałe krzyki potoczyły się po całej okolicy i wszystkie oddziały shinobi, jak na rozkaz, ruszyły przed siebie. Ahito rozejrzał się panicznie, ale nie dostrzegł żadnego, nadciągającego przeciwnika.
Wpierw minęło go kilka pojedynczych osób, chwilę później z każdej strony zalała go armia uzbrojonych żołnierzy. Ktoś szturchnął go mocno w ramię, następnie poczuł szarpnięcie za skrawek rękawa. Zanim się zorientował, został wciągnięty w rozszalały tłum, ochoczo pędzący na niewidzialnego wroga.
Bębenki pękały mu od wrzasków, ale nie mógł nic zrobić. Pchany do przodu przez obce dłonie, musiał biec z prądem, w przeciwnym wypadku zostałby szybko i boleśnie rozdeptany.
– Cholera, wypuśćcie mnie! Nie jestem shinobi! – krzyczał, zdzierając sobie gardło, lecz niosąca się echem wrzawa, zagłuszała każde słowo.
Wzrokiem szukał drogi ucieczki. Przeciskał się w stronę bardziej rozrzedzonego tłumu, cały czas przebierając nogami. Czyjaś szybko wyciągnięta katana mignęła mu przed oczami, ktoś ryknął nazwę techniki tuż nad jego uchem.
Zaraz oszaleję!
Pojedyncze osoby odbiły się od ziemi i poszybowały w górę. Inni shinobi poszli w ich ślady. Dopiero wtedy Ahito zauważył na drodze ogromne, wyrastające z ziemi korzenie. Walczący rozproszyli się, atakując z krzykiem na ustach.
Ahito zwolnił bieg. I to był błąd.
Nagła eksplozja wstrząsnęła okolicą, sprawiając, że jego ciało zachwiało się przy kolejnym kroku. Poczuł mocne uderzenie w plecy i...
Bam!
Wylądował kilka metrów dalej twarzą do ziemi. Z rozciętej wargi polała się krew, a trzeci ząb od podniebienia skruszył się do połowy.
Ahito zakręciło się w głowie. Na krótki moment cały świat ucichł, jakby wszyscy wokoło nagle zniknęli. Z opóźnieniem zrozumiał, że jego mały palec u ręki pulsował miażdżącym bólem. Ktoś musiał na niego bezlitośnie nadepnąć. Jęknął zrezygnowany.
Miał dość. Leżał plackiem na ziemi, zmęczony i poturbowany. Przez myśl mu przeszło, czy nie pozostać w tej pozycji i udawać martwego? Jeśli walki wkrótce ustaną, mógłby na spokojnie kontynuować poszukiwania, ale... co jeśli Izusu walczyła gdzieś niedaleko? Może właśnie stawiała życie na szali? Może wróg wymierzał w nią śmiercionośny cios?
Cholera, nie mógł jej zostawić!
Podniósł się na łokciach, wypluwając ślinę wymieszaną z krwią. Wybuchy tańczyły na jego głową. Widział je kątem oka, w duchu prosząc, aby żaden nie sięgnął jego dygoczącego ciała.
Wciąż nie rozumiał motywacji swojej siostry. Nie rozumiał, czemu Izusu zdecydowała się znów stanąć do walki. I choć teoretycznie nie miał pewności, że to właśnie tutaj przybyła, on wiedział, że wkrótce ją znajdzie.
Miała tylko dwie ścieżki do wyboru – odejść wraz z nim albo wrócić jako shinobi. Ahito tego nie okazywał, ale był doskonałym obserwatorem. Widział, jak Izusu z niepokojem zerkała w stronę toczącej się na horyzoncie bitwy. Wyczuwał jej wewnętrzną rozterkę, a mimo to łudził się, że chciała tego samego, co on.
Tak mało o niej wiedział... Nie, tak naprawdę nie wiedział o niej nic.
– Wszystko w porządku?!
Usłyszał nad sobą głos i aż się wzdrygnął. Czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu. Uniósł ociężałą głowę i zamrugał kilka razy. Mglisty obraz przed oczami pozwolił mu dostrzec wyłącznie szczupłą, kobiecą sylwetkę i... jej kilka okrągłych kształtów.
– Hej, laleczko – zaczął rozmarzonym tonem. – Masz może papierosa?
– Ahito?!
Otrzeźwiał w sekundę. Świat wrócił na swoje miejsce, a rozmazane kształty ułożyły się w całość. Osoba, którą tak pragnął ujrzeć, pochylała się nad nim i Ahito aż zwątpił, czy to działo się naprawdę.
Przecież nie mógł być aż takim szczęściarzem!
Izusu patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, a wokół jej ciała szalały... płomienie! Cholera, musiał być już naprawdę zmęczony...
– Co ty tu, do diabła, ro...? – nie dokończyła. Nagły impuls musiał przeszyć jej ciało. Ahito też go poczuł. Nadciągało niebezpieczeństwo.
Zdążyła tylko odwrócić głowę, ale on już zareagował. Poderwał się na nogi, zapominając o bólu. Szybki chwyt wokół jej talii i mocne odbicie się od ziemi. Trzask kruszonych skał dobiegł ich zza pleców, a podmuch po uderzeniu odrzucił ich ciała kilkanaście metrów dalej.
To była chwila, podczas której Ahito nawet nie myślał, co robił. Instynkt zwyciężył. Adrenalina buchnęła, okrążając ciało tak, że nawet nie poczuł, jak znów rąbnął o kamienie.
Uchylił powieki, dostrzegając, że Izusu już stała na nogach. Płynnym ruchem wysunęła katanę z pochwy i ruszyła. Cztery kroki, wybicie, obrót i zamach. Łeb potwora padł ciężko na ziemię.
Ahito przetarł ze zdziwienia oczy. Odnogi monstrualnego drzewa, które zawzięcie ścinali shinobi, ożyły! Atakowały, rozciągały się, przybierały różne kształty i formy. Ten, który prawie ich zabił, wyglądem przypominał smoka ze świńskim nosem.
Obrzydlistwo.
– Ahito!
Izusu już biegła w jego stronę. Zdążył podnieść się na jedno kolano, a ona już przy nim była.
– Nie ruszaj się – poleciła, natychmiast układając dłonie na jego ramionach. Zielona poświata otoczyła jej palce i zatopiła się w ciele brata. Regenerujące ciepło wypełniło go od środka. Rozcięta warga została zasklepiona, a potrzeba wyrzucenia z płuc litr płynów nagle ustała. Odetchnął rozluźniony, gdy cały ból opuścił spięte mięśnie.
– Moja wybawicielko wszelkiego cierpienia... – majaczył pod nosem.
– Musimy zejść z linii ognia – powiedziała Izusu, zabierając ręce i rozglądając się czujnie.
– Jak to? Nie zamierzasz walczyć? – zdziwił się Ahito.
Siostra pokręciła głową.
– Bardziej przydam się jako wsparcie – oznajmiła, podając mu rękę. Przyjął ją i z zadziwiającą lekkością wstał na nogi. – Właśnie zmierzałam do oddziału ratowniczego z polecenia Tsunade-sama. Z tego, co wiem, powinien być gdzieś na obrzeżach pola bitwy, ale linia frontu wciąż się przesuwa... – Przygryzła nerwowo wargę.
Niczym rozpalone ogniki determinacja tańczyła w jej oczach. Z ręką ułożoną na rękojeści katany, skanowała wzrokiem teren. Obserwowała szybko zmieniający się przebieg bitwy, szukała rozwiązania, układała plan.
Ahito oniemiał na ten widok. Jej postawa diametralnie różniła się od tej, którą widział ostatnim razem. Izusu, choć potrafiła być śmiertelnie niebezpieczna, wydawała mu się również zmęczona życiem, wręcz przygnieciona ciężarem zdobytych doświadczeń.
Teraz stała przed nim silna, gotowa do niezłomnej walki kobieta.
– Tędy! – krzyknęła, łapiąc go za rękę i ciągnąc za sobą.
O mało nie potknął się o własne stopy, gdy minęli shinobi, stawiających bariery z bloków skalnych. Uskoczyli przed niebezpiecznie blisko przelatującą kulą ognia, a następnie skręcili ostro w prawo. Dzięki temu uniknęli rąbnięcia w wystrzelone z ziemi korzenie ożywionego drzewa.
Ahito ścisnął mocniej dłoń siostry, widząc, jak ta wolną ręką sięgnęła do torebki za pasem. Trzy kunaie ze świstem powędrowały do niewidocznego dla niego celu. Przyłączone do ostrzy kartki papieru zatrzepotały na wietrze. Izusu wykonała gest ręką.
– Skacz! – wrzasnęła, a on natychmiast odbił się od ziemi.
Eksplozja uderzyła z taką mocą, że rozerwała na strzępy stojącą na ich drodze przeszkodę. Płomienie trawiły martwego już wroga, ale oni uniknęli zagrożenia, szybując na wysokości znacznie większej, niż zwykły człowiek byłby w stanie kiedykolwiek się znaleźć.
Opadli miękko na ziemię i ruszyli dalej. Ahito poczuł, jak od wdychania wszechogarniającego dymu zakręciło mu się w głowie. Już miał poprosić, aby się zatrzymali albo chociaż odrobinę zwolnili – zwłaszcza że ognisko walk zostawili już za sobą – gdy nagle Izusu spełniła jego niewypowiedzianą jeszcze prośbę. Zatrzymała się tak nagle, że Ahito z impetem wpadł w jej plecy. Zachwiali się oboje, lecz utrzymali na nogach.
– Nie pogniewałbym się na małe ostrzeżenie – jęknął, podpierając dłonie na kolanach. – Jednego zęba już mam ukruszone...
– Ćśś. – Izusu uciszyła go ruchem ręki. Wpatrzona w punkt daleko przed sobą, przejechała wzrokiem po linii horyzontu, aż odwróciła głowę w prawo. Ahito zrobił to samo, lecz jedyne, co dostrzegł to opadający po bitwie kurz i porozrzucane niczym zabawki, ciała poległych wojowników.
– Co się stało? – zapytał z rosnącym przekonaniem, że Izusu wyczuła coś, czym prędko się z nim nie podzieli. Jej ściągnięte brwi i skupiona twarz mówiły wszystko. Każdy shinobi miał taką minę, chwilę przed rzuceniem się w pościg.
– Za mną! – Popędziła w tylko sobie znanym kierunku, a Ahito z ciężkim oddechem ruszył jej śladem. Doganiając Izusu, nie spuszczał wzroku z jej pleców i powiewających na wietrze jasnych włosów.
Nieśmiały uśmiech nakreślił jego twarz. Pomimo całego zmęczenia, szczerze cieszył się, że znów był blisko siostry.
*
– Nie zdążyłem... Nie zdążyłem... Nie zdążyłem...
Izusu stanęła jak wryta, a ogromna gula podeszła jej do gardła. Uderzający zapach śmierci niemal ściął ją z nóg. Sprawił, że rozdziawiła usta na widok niedawnego pola bitwy usianego trupami. Krew spłynęła niczym rzeka szukająca ujścia, a ciała shinobi zostały przygwożdżone kilkumetrowymi prętami. Ich zatrzymane w czasie spojrzenia wyrażały bezdenną pustkę.
Pośrodku tego chaosu klęczał wyraźnie roztrzęsiony chłopak. Odziany w strój bojowy shinobi Liścia, pochylał się nad czymś i jak mantrę powtarzał:
– Nie zdążyłem... Nie zdążyłem... Przepraszam...
Kilka szybkich kroków i Izusu znalazła się tuż przy nim. Zimny dreszcz przebiegł po jej plecach, gdy zauważyła, że nieznajomy podtrzymywał w ramionach na wpół żywą dziewczynę. Krew zabarwiła szkarłatem jej oliwkową kamizelkę, usta oraz brodę, lecz nie to zmartwiło Izusu najbardziej. Z jej lewego boku, kilkanaście centymetrów pod sercem, wystawał metalowy pręt. Dziewczyna szybko traciła przytomność, a jej perłowe oczy zachodziły mgłą.
Hyūga.
– Jesteś medykiem? Błagam, pomóż jej!
– Odsuń się – zarządziła Izusu, przejmując dygoczące ciało dziewczyny. Zgarnęła grzywkę z jej czoła i przyłożyła dłoń, uwalniając chakrę. Twarz nabrała kolorów, ale to nie wystarczyło. Pręt uszkodził organy i aby go usunąć konieczna będzie operacja.
Chyba że...
– Ahito!
Stał nad nią, a Izusu nawet nie zauważyła, kiedy zdążył ją dogonić. Kiedy ujrzał zmasakrowane ciało dziewczyny, zrobił krok w tył. Dopiero drugi krzyk ocknął go na tyle, że spojrzał z niedowierzaniem na siostrę.
– Potrzebuję twojej pomocy – powiedziała Izusu, ostrożnie układając głowę rannej na ziemię.
– Ja-jak to? – Ahito przetarł spocone czoło.
– Chwyć za pręt.
– Co?!
– Ja pomogę – wyrwał się nieznajomy. Był już znacznie spokojniejszy, ale jego ręce wciąż trzęsły się z emocji. Izusu zaprzeczyła, kręcąc głową.
– Ty będziesz nas osłaniać. W każdej chwili możemy zostać zaatakowani. – Spojrzała mu w oczy, dostrzegając w nich ten sam perłowy kolor. Hyūga musieli walczyć na linii obrony, ale w takim razie gdzie podziała reszta? Czyżby poległ cały klan? – Ahito, rusz się!
– Neji! – Usłyszała obcy głos, a następnie tupot szybko stawianych kroków. Grupa pięciu shinobi biegła w ich stronę, po chwili zatrzymała się kilka metrów za plecami Ahito. Wszyscy wstrzymali oddech, z przerażeniem patrząc na przebite ciało członkini ich klanu.
– Hinata... – wyrwało się stojącemu na przodzie mężczyźnie. Jego białe oczy zaszły łzami, lecz surowa twarz nie zmieniła wyrazu.
Hinata? Hinata Hyūga? Neji Hyūga?
Izusu jeszcze raz spojrzała na twarz dziewczyny. Nic dziwnego, że nie poznała ani ją, ani jej kuzyna. Zmienili się od czasu egzaminu na chūnina, dorośli, z pewnością nabrali na sile. Neji już jako genin wyróżniał się z tłumu, nic dziwnego, że walczył na wojnie, ale Hinata... Izusu zapamiętała ją jako wystraszone, stroniące od przemocy dziecko. Musiała przejść długą drogę, skoro znalazła się aż tutaj.
– Musimy ich chronić! – krzyknął Neji, wskazując na rodzeństwo. – To jedyna szansa dla Hinaty.
Czterech shinobi zgodnie kiwnęli głowami i pospieszyli przyjąć pozycję, ale jeden z nich nie ruszył się z miejsca. Izusu wyczuła na sobie jego intensywny wzrok. Gdy ich spojrzenia się spotkały, mężczyzna zmrużył groźnie oczy.
Rozpoznał mnie.
– Coś nie tak, Hiashi-sama? – zapytał Neji.
– To Uchiha.
Cholera!
– Uchi-ha? – Neji odwrócił się przez ramię, zatrzymując wzrok najpierw na Ahito, potem na Izusu. Rozszerzył oczy w niedowierzaniu. – Jak to... możliwe?
– Jestem po waszej stronie! – krzyknęła Izusu, czując, jak coś ścisnęło ją w żołądku.
– Jeśli zrobisz krzywdę mojej córce... – Hiashi postąpił kilka kroków w przód, lecz został szybko zatrzymany przez ramię Nejiego.
– Będę tuż obok, wuju.
Izusu przygryzła nerwowo wargę. Cholera, nie mieli czasu na wyjaśnienia! Hinata zaczęła kasłać krwią i jeśli szybko jej nie pomogą, będzie za późno.
– Mam cię na oku, Uchiha. – Hiashi posłał jej ostatnie groźne spojrzenie, po czym aktywował Byakugana i dołączył do towarzyszy. Izusu odetchnęła głęboko.
– Ahito, posłuchaj mnie uważnie. – Przywołała brata ręką. – Na trzy wyrwiesz pręt z ciała Hinaty. Musisz to zrobić szybko, za jednym zamachem, inaczej ona tego nie przeżyje.
Ahito zbladł, przerażony nie na żarty. Przetarł dłonią przyklejone do czoła kosmyki i pokręcił nerwowo głową.
– Cholera... Gdybym wiedział, co mnie tu czeka...
– Raz! – krzyknęła Izusu, układając dłonie wokół krwawiącej rany.
– Wisisz mi za to flaszkę, Izu. – Ahito ścisnął metalowy pręt.
– Dwa!
– I paczkę papierosów.
– Trzy!
Ciało Hinaty wygięło się w łuk i uniosło na kilkanaście centymetrów pod wpływem silnego szarpnięcia. Zduszony krzyk opuścił jej usta, a z oczu popłynęły łzy. Izusu natychmiast ścisnęła zalewającą się krwią wyrwę w brzuchu. Czerwona maź natychmiast pokryła jej palce, a do nozdrzy uderzył metaliczny zapach. Wnikająca w głąb chakra szybko zatamowała krwawienie, po czym zaczęła zlepiać uszkodzone organy.
Izusu poczuła, jak zrobiło jej się słabo. Zacisnęła powieki, skupiając zmysły na precyzyjnym spajaniu poszczególnych komórek, jednak szybko uwalniana energia sprawiała, że traciła siły. Zaczęła osuwać się bezwładnie na ziemię, gdy nagle silne dłonie podparły jej ciało i zatrzymały w pionie.
– Jestem z tobą, Izu. – Usłyszała obok głos Ahito. – Poradzisz sobie, wierzę w ciebie.
– Dziękuję, ale... – szepnęła, otwierając oczy i cofając chakrę z rąk – ale... nie dam rady, nie jestem lekarzem.
– Nie możesz się poddać!
– Wiem, cholera... – Zacisnęła pięści. – Spróbuję jeszcze raz.
Izusu sięgnęła po pokłady chakry, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że otaczająca ją energia Naruto, gdzieś zniknęła. Gdyby było inaczej, być może zdołałaby przeprowadzić pełną operację – powolną i nie tak precyzyjną, jak prawdziwy medyczny ninja, ale wystarczającą, aby uratować Hinatę.
Dziewczyna przestała dygotać na ciele. Rytm jej serca wrócił do normy, a rana zaczęła przypominać krzywo zrośnięty naskórek. Wyrwa w brzuchu zniknęła, lecz Izusu wiedziała, że to nie koniec ich zmartwień.
Tak właściwie to dopiero początek.
Zdjęła dłonie z ciała Hinaty i zwróciła się do Ahito:
– Załagodziłam obrzęki wewnętrzne, ale to nie wystarczy. Obrażenia są zbyt rozległe i to tylko kwestia czasu, jak krwotok powróci. Potrzebna jest operacja.
– Szlag by to... – Ahito uderzył pięścią w ziemię. – Co możemy zrobić?
– Musisz wziąć Hinatę i zabrać ją do oddziału medycznego, tam jej pomogą. Neji będzie cię ochraniał.
– A co z tobą?!
– Dogonię was. – Zakasłała, a z kącika jej ust popłynęła stróżka krwi. – Jak tylko złapię oddech.
– Nie, nie zostawię cię!
– Ahito. – Złapała go za ramię i ścisnęła mocno palce. – Nie mamy na to czasu. Życie Hinaty wciąż jest zagrożone i tylko w pełni wykwalifikowany medyk może ją uratować. Poza tym... ty nie możesz tu zostać. Nie obronisz się w razie niebezpieczeństwa, a ja... po prostu... nie chcę, aby coś ci się stało.
Spojrzała mu w przerażone oczy i kiwnęła pewnie głową. Ahito nie wyglądał na przekonanego. Zacisnął mocno zęby, jakby z całych sił starał się nie wybuchnąć.
Jej też nie podobał się ten pomysł, ale Izusu wiedziała, że nie wystarczy jej sił na tę podróż. A nawet jeśli, znacznie opóźniłaby ich dotarcie do celu. Nie mogli na to pozwolić. Jeśli Hinata miała przeżyć, Uchiha musiała zostać w tyle.
– Poradzę sobie – dodała już znacznie spokojniej. – Zaufaj mi, Ahito.
Uśmiechnęła się do niego, po czym przywołała młodego Hyūga i szybko wyjaśniła mu plan działania. Jego kuzynka wciąż była blada, a jej skórę zalewał zimny pot. Straciła zbyt dużo krwi, ale Izusu wiedziała, że jeszcze można jej pomóc. Gdyby sama znała się lepiej na medycynie...
– Kierujcie się prosto na zachód, to niedaleko – powiedziała, przykładając palce do rozgrzanego czoła.
Przez przymrużone ze zmęczenia powieki widziała zdeterminowaną minę Nejiego i zmartwiony wzrok Ahito. Machnęła ręką, ponaglając ich.
Gdy niemalże zniknęli jej z pola widzenia, Izusu opadła na twardy grunt, a jasne włosy rozlały się po nasiąkniętej krwią i potem ziemi. Resztkami świadomości obserwowała czarne niebo i nieśmiało połyskujące na nim gwiazdy.
Nawet nie zorientowała się, że w jej stronę zmierzało niebezpieczeństwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro