Rozdział 25. Przerwany krąg
Wędrowali już drugą godzinę. Kroczyli ubitą ziemią otoczoną gęsto porośniętym zbożem, a niespokojny wiatr co rusz zrzucał z ich głów naciągnięte kaptury.
Odkąd weszli na główny szlak, Ahito czuł narastający niepokój. Nie podobała mu się perspektywa podróży w środku nocy na obcym terenie. Nie podobał mu się fakt, że wśród zalanymi ciemnością gęstwinami mógł czaić się wróg. Nie pozostawiono mu jednak wyboru.
Izusu nalegała, aby ruszyć w drogę jak najszybciej. Kierowała nią obawa, że linia frontu wkrótce przesunie się w ich kierunku. W końcu walki toczyły się na tyle blisko, że co chwila obserwowali potężne rozbłyski na horyzoncie.
Ahito musiał przyznać jej rację i po skromnym przygotowaniu, udali się w stronę Kraju Gorących Źródeł, gdzie czekała ich upragniona wolność.
Wolność... Na samą myśl jego ciało wypełniała wszechogarniająca ulga. Już niebawem zostawią tych wszystkich shinobi za sobą. Oczywiście w Kraju Herbaty wciąż mogli na nich trafić. Właśnie dlatego – aby mieć całkowitą pewność, że już nigdy nie napotkają żadnego shinobi – Ahito układał w głowie plan podróży w dalsze zakątki kontynentu. Nie omieszkał podzielić się nimi na głos:
– A może wybierzemy się na wyspy Kraju Szafiru, co sądzisz Izusu? – zapytał z entuzjazmem w głosie. – Tamtejsze miasteczka słyną z kolorowych jarmarków i egzotycznej kultury. O albo wiem! – ożywił się, a jego oczy aż zabłyszczały. – Kraj Słońca!* Kraina obfitująca w wino, kobiety i śpiew. Żadnych shinobi, żadnych walk, tylko same cudowne widoki. – Założył ręce za głowę i przymknął powieki. Wyobraził sobie piękne, skąpo odziane mieszkanki, rzucające mu zalotne spojrzenia. Westchnął rozczulony. – Zakochałem się.
Minęło kilka długich minut, zanim Ahito zorientował się, że odpowiedziało mu milczenie. Rozchylił jedno oko, z niepokojem zerkając na idącą obok Izusu.
Wydawała się jakby... nieobecna. Od kiedy wyruszyli, odezwała się na nie więcej niż dwa słowa. Martwiło go to.
– Wszystko w porządku? – zagadnął, badając wzrokiem jej pozbawiony wyrazu profil.
Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, a Ahito poczuł się jeszcze bardziej zmieszany. Nie rozumiał jej zachowania. Jeszcze do niedawna sądził, że cieszyła się na ich wspólną podróż, ale teraz... Teraz nie potrafił wyczytać nic z jej chłodnej aparycji.
Niech to. A może powiedział coś nie tak? Ahito wiedział, że czasem gadał głupoty. Wielokrotnie zdarzyło mu się palnąć coś bez przemyślenia i urazić tym samym czyjąś godność. Nigdy jednak specjalnie się tym nie przejmował. Po śmierci matki został sam, nie musiał zatem uważać na słowa w obawie, że straci kogoś bliskiego. Teraz to się zmieniło.
Odnalazł siostrę, dla której bez wahania postawiłby życie na szali, ale... co dalej? Jak miał przebić się przez ten wzniesiony jej milczeniem mur?
Znów na nią zerknął. Widział, że co jakiś czas spoglądała w stronę toczących się nieopodal walk. Nie miała żadnego powodu, aby martwić się losem tych przeklętych shinobi, a mimo to Ahito wyczuwał rosnący w jej sercu niepokój.
Zmarszczył nieznacznie brwi. Chciał wiedzieć, jakie myśli zaprzątały jej głowę; chciał zapytać, ale ten dziwnie bijący od niej chłód skutecznie go powstrzymywał. W takich momentach śmiał podejrzewać, że Izusu nie odkryła przed nim wszystkich kart.
Coś ukrywała. Miała to niemal wypisane na twarzy. Te pozbawione szczerości uśmiechy i szybko gasnące z emocji spojrzenie... Ahito znał to zachowanie zbyt dobrze. Całe dzieciństwo obserwował, jak matka starała się ukryć noszony w sercu żal, przeciwnie do ojca, który otwarcie uciekał w alkoholizm.
Nigdy nie pogodzili się z utratą córki, najpewniej zakładając, że nie przeżyła w świecie shinobi.
Gdy tak patrzył na siostrę, zaczynał wątpić, czy dobrze ją ocenił. Izusu zdecydowanie miała dość, a jednak nie cieszyła się na ich wspólną podróż. Czy coś poważnego trapiło jej myśli? A może gdzieś w środku wciąż się wahała?
Ahito jak zwykle zorientował się w sytuacji zbyt późno. Myśl o ładnych kobietach nie pierwszy raz przysłoniła mu spojrzenie na rzeczy ważne. Teraz ważna była Izusu – to, co czuła i z czym się mierzyła. Jej milczenie nie wzięło się znikąd. Siostra mogła przeżywać szereg bolesnych rozterek, a on myślał tylko o sobie.
Cholera, a przecież miał do niej tyle pytań! Chciał poznać jej historię; odkryć, czemu stała się międzynarodowym przestępcą i zdrajcą własnej wioski. Kiedy Ahito o tym zapomniał? Dlaczego zwlekał? I jak mógł pomyśleć, że Izusu sama otworzy się przed obcym człowiekiem?
Zatrzymał się na środku drogi, opuszczając głowę. Gęsta grzywka zakryła mu twarz, a wstyd szybko zalewał go od środka.
Izusu przystanęła zaledwie kilka kroków przed nim. Była blisko, a jednocześnie tak daleko.
Musiał to zmienić.
– Opowiedz mi o sobie – poprosił, przenosząc spojrzenie na jej plecy, przez które przewiesiła skórzaną torbę.
Odwróciła się dopiero po chwili. Po tym, jak wiatr dmuchnął im w twarz, niosąc ze sobą garść suchego piachu. Jej twarz, niczym porcelanowa maska, nie wyrażała żadnej emocji. W blasku krwawego księżyca Izusu wyglądała przerażająco, na tyle, że Ahito mimowolnie przełknął ślinę.
– Odniosłam wrażenie, że sporo o mnie wiesz – odparła z nutą zdziwienia w głosie. – Nie szukałeś mnie na ślepo. Wiedziałeś o Itachim, Akatsuki i moich relacjach z Kakashim...
– Nie, to nie tak... To znaczy wiedziałem, ale... Ach. – Pokręcił głową. – Udało mi się zdobyć trochę informacji o tobie, ale wciąż jest tyle rzeczy, które mnie zastanawiają, na przykład... Na przykład jak to się stało, że wyszłaś za Uchiha? Przecież byłaś pewna, że to oni zabili naszych rodziców! Albo... Czemu opuściłaś wioskę i dołączyłaś do Akatsuki? Czy to dlatego ogłosili cię zdrajcą? I, na bogów, dlaczego wszyscy uważają, że nie żyjesz?! – Ahito przyłożył dłoń do czoła. Od natłoku myśli aż rozbolała go głowa. – No i ten Itachi... jego też uważają za martwego. Gdzie on się podział tak właściwie?
– Itachi nie żyje. – Usłyszał w odpowiedzi. – Zginął w walce ze swoim bratem. Widziałeś go dzięki Technice Ożywienia, której użyto jako broń przeciw shinobi. Itachiemu udało się wyzwolić spod jej działania i spotkać ze mną. Trafiliśmy na ciebie w trakcie poszukiwań odpowiedzialnego za to zamieszanie...
– Chwila, stop. – Ahito przerwał jej, unosząc ręce. – Chcesz mi powiedzieć, że rozmawiałem z trupem?
Izusu powoli przytaknęła, a on poczuł, jak zrobiło mu się gorąco.
– A ja już myślałem, że nic mnie w życiu nie zaskoczy.
– W takim razie przybywamy rozwiać twoje wątpliwości.
Odwrócili się w stronę władczo brzmiącego głosu. Dobiegł ich po prawej, między gęstymi zaroślami, skąd też wyłoniły się cztery uzbrojone sylwetki. Nieznajomi łypali na nich groźnie, unosząc wycelowane ostrza. Czarne szaty opinały ich ciała, a połowę twarzy zasłaniały przewiązane z tyłu głowy chusty.
– Odłóż broń, jeśli życie ci miłe, dziewczynko.
Ahito zerknął w stronę Izusu, dostrzegając, że ta przyjęła już pozycję do walki. Kolejnych trzech mężczyzn pojawiło się za jego plecami. Otoczyli ich i nic nie wskazywało na to, aby mieli dobre zamiary.
Cholera, wiedział. Po prostu wiedział, że tak to się skończy. To nic nowego, że bandyci grasowali w okolicach. Wojna zmuszała cywili do pakowania dorobku i ucieczki w bezpieczne miejsce. Tylko głupiec mógłby pomyśleć, że nie znajdą się tacy, którzy wykorzystają sytuację dla własnych celów.
Walka była nieunikniona, choć to nie jej obawiał się Ahito. Obawiał się, ile będą musieli ich stoczyć, zanim dotrą do celu.
– Spokojnie, panowie, może się jakoś dogadamy? – zagadnął z nerwowym uśmieszkiem na twarzy, na co przywódca tej zgrai prychnął.
– Nie przyszliśmy tu negocjować. Oddajcie wasze pakunki albo... – Nie dokończył. Zimna stal w mgnieniu oka rozerwała jego tętnicę. Krew trysnęła pod ogromnym ciśnieniem. Zalała gardło, z którego wydarł się ostatni krzyk. Ciało padło na ziemię odprowadzane upiornym milczeniem.
Ahito zamrugał dwa razy, nie wierząc własnym oczom. Izusu nawet na moment nie zawahała się przed wymierzeniem śmiertelnego ciosu. Odebrała życie tak gładko. Najpierw jedno, potem drugie. Stojący obok mężczyzna już chwytał się za rozcięty brzuch. Oberwał, zanim ktokolwiek otrząsnął się z szoku.
Zaczęło się. Jak na rozkaz wszyscy ruszyli do ataku, lecz Ahito ani drgnął. Czuł niechybnie zbliżające się niebezpieczeństwo, ale jedyne, co mógł teraz zrobić to niczym w hipnozie obserwować, jak Izusu lawirowała między atakami, niosąc bezlitosną śmierć.
Była szybka. O wiele szybsza niż podczas ich krótkiej potyczki. Spojrzenie wyrażało bezdenną pustkę, a agresywnie wydarta z żył krew, zdobiła jej twarz niczym makijaż.
Sekundy trwały tyle, co wieczność. Wymierzony w jego plecy cios mknął jak w zwolnionym tempie. Gdy znalazł się już blisko, Ahito zrozumiał coś bardzo ważnego.
Izusu była shinobi. Jedną z tych, których tak nienawidził.
Czas znów przyspieszył. Atak nadciągał, ale było już za późno na obronę. Ahito zdążył tylko zacisnąć powieki.
I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Delikatny powiew musnął jego twarz. Pojawił się od frontu, tak jak nagłe poczucie czyjejś bliskości. Szybki wdech i już wiedział, co się stało.
Otworzył oczy. Tak jak podejrzewał – napotkał karcące spojrzenie Izusu. Wyrosła jak spod ziemi, w dłoniach dzierżąc zabarwiony szkarłatem miecz. Jego końcówka mignęła przy uchu Ahito i z impetem wbiła się w coś twardego. Usłyszał cichy, agonalny jęk tuż nad karkiem, a krople krwi opadły na kołnierz jego koszuli.
– Rusz się albo oboje zginiemy – warknęła Izusu, gładko wysuwając ostrze.
Chłopak pokiwał naprędce głową, po czym wypuścił wstrzymane w płucach powietrze. Dopiero teraz zauważył, że liczba ich przeciwników wcale nie zmalała. Kolejni wrogowie wyłaniali się z ciemności, torując im drogę ucieczki.
Strach prędko przerodził się w determinację. Izusu zniknęła, wymierzając kolejne ciosy, a Ahito zakasał rękawy. Nie mógł stać jak kołek, podczas gdy jego siostra narażała życie. Uniósł zaciśnięte pięści. Szybki rzut okiem na najbliżej stojących przeciwników. Zaatakował.
Zegar znów tykał regularnie.
Tik, tok, tik, tok.
Zamach, uderzenie, unik.
Tik, tok.
Ahito zachwiał się na nogach, obrywając stalową rękojeścią w szczękę. Krew zebrała się pod językiem. Splunął na ziemię, po czym natarł ponownie. Przyspieszył.
Między obroną a atakiem istniała pewna różnica. Obrona była koniecznością, atak zaś wyborem kierowanym określonymi motywacjami. Wszystkie te motywacje rozpłynęły się jak kropla w morzu, gdy ostatnich trzech bandytów zorientowało się, że to koniec.
Ahito widział, jak chcieli się wycofać, ale Izusu nie dała im tej szansy. Pomknęła z zawrotną prędkością, a ostatni krzyk bojowy opuścił gardła oprawców. Zamachnęli się, atakując z trzech stron. Ich ostrza błysnęły, a jeden niespodziewanie dosięgnął celu. Rozerwał cienki materiał ubrania i dotknął wychudzonego ciała.
– Izusu!
Zorientował się o sekundę za późno. Wyciągnął rękę w jej stronę, ale miecz już zatopił się w ciele siostry.
Nie!
Czas znów z nim pogrywał. Zwalniał przeciwnie do serca, które nagle przyspieszyło. Jedno uderzenie nasączone porcją przerażenia. Drugie ugaszone sporą dawką ulgi.
Izusu zniknęła w kłębach dymu, na co jeden z bandytów wrzasnął zaskoczony. Wszyscy trzej rozejrzeli się nerwowo. Odruchowo przylgnęli do siebie plecami, tworząc ze swoich ciał trójkąt.
Ahito wykorzystał moment ich rozproszonej uwagi. Zerwał się z miejsca, wymierzając cios w twarz odwróconego do niego bokiem przeciwnika. Trafił w kość policzkową, a szczęka bandziora głośno chrupnęła. Zanim opadł on ciężko na ziemię, Ahito pozbawił go ostrego nożyka ukrytego za pasem. Jeden zamaszysty ruch i krew trysnęła z rozciętej rany na szyi drugiego przeciwnika. Trzeci zdążył wyciągnąć broń i zablokować uderzenie. Nie zorientował się jednak, że atak już zmierzał w jego kierunku. Mężczyzna zgiął się w pół trafiony kolanem w podbrzusze. Jego głowa opadła, po czym szybko poszybowała w górę, napotykając mocny cios pięścią. Po chwili leżał pokonany w kałuży krwi pośród martwych towarzyszy.
Ahito potrzebował chwili, aby się uspokoić. Odrzucił z obrzydzeniem broń i rozejrzał się wokół siebie. To koniec, wygrali. Ostatnie jęki pokonanych powoli cichły. Całe szczęście. Nie wiedział, czy miałby siły stoczyć kolejną, niespodziewaną walkę.
Westchnął głośno, szukając po kieszeniach paczki fajek. Nic z tego, wypalił wszystkie, jeszcze zanim wyruszyli w podróż. Zatrzymał spojrzenie kilka metrów przed sobą. Podszedł bliżej.
Jego cień padł na ostatniego, żywego bandziora. Dyszał on jak stary buldog, a rozbiegane oczy rozszerzyły się w przerażeniu, gdy pochylony nad nim Ahito zapytał:
– Masz papierosa?
Mężczyzna chyba chciał odpowiedzieć, gdyż jego szczęka poruszyła się konwulsyjnie, jednak żadne słowa nie wydobyły się zza zasłoniętych chustą ust. Ahito nachylił się jeszcze bardziej i wtedy usłyszał ciche:
– N-n-nie palę.
Wzruszył ramionami.
– Wielka szkoda.
Jednym silnym kopniakiem odciął świadomość wroga od rzeczywistości. Ahito zawsze uważał, że lepiej dmuchać na zimne, choć nie zawsze stosował się do tej zasady. Teraz było inaczej. W grę wchodziło bezpieczeństwo nie tylko jego, ale także Izusu.
Właśnie.
– Hej, Izusu, już po wszystkim!
Rozejrzał się w poszukiwaniu siostry. Zaniepokoiło go, że tak długo pozostawała w ukryciu. Cholera, a może była ranna? Albo natrafiła gdzieś na więcej przeciwników? Natychmiast spiął mięśnie, nasłuchując, lecz jedyne dźwięki, jakie go dochodziły to te z oddalonego o kilkanaście kilometrów pola bitwy.
Bitwa...
Ona chyba nie...?
– Dobra, masz mnie! – krzyknął, lekko zniecierpliwionym głosem. – Jeśli chciałaś mnie nastraszyć, to ci się udało, a teraz wyłaź!
Odpowiedział mu porywisty wiatr, niosący woń palonego drewna. Gdzieś przed linią horyzontu unosił się dym. Ogień trawił okoliczne lasy, wzmagając w Ahito złe przeczucia.
– Izusu? – Powtórzył jej imię jeszcze kilka razy, ale już wiedział, że to na nic.
Chciało mu się śmiać i płakać jednocześnie. To niemożliwe, aby został tu sam, prawda? Siostra by go przecież nie porzuciła... To było... Było dokładnie tak, jak powiedział Itachi, a jego słowa, w szerszej perspektywie, brzmiały niemalże jak ostrzeżenie:
„Izusu jest wspaniałą kobietą, ale uważaj na nią. Potrafi być nieprzewidywalna i bardzo niebezpieczna, gdy w grę wchodzą jej bliscy".
Niebezpieczna? Owszem. Ci goście tarzający się we własnej krwi boleśnie się o tym przekonali.
Nieprzewidywalna? Zdecydowanie. No bo jak Ahito mógł przewidzieć, że własna siostra zrobi go w balona? Do tego używając sztuczek shinobi, o których nie miał bladego pojęcia!
Zaczesał włosy do tyłu i wypuścił ciężkie powietrze z płuc. Gdy emocje nieco opadły, zaśmiał się pod nosem.
Izusu miała tupet, ale Ahito był jej bratem. I jak na brata przystało, nie zamierzał odstawać od siostry.
Ruszy za nią choćby na koniec świata.
*
Pędziła jak na złamanie karku, tak jakby każda sekunda miała być tą ostatnią. Mijała poprzewracane drzewa i wyrwy w ziemi. Z każdym krokiem ich ilość zwiększała się, a odgłosy walki coraz bardziej drażniły wyczulony słuch.
Śladami bitwy zmierzała do celu, do szybko bijącego serca wojny, od której nie potrafiła odwrócić wzroku.
Przystanęła na jednej z gałęzi drzew i złapała głęboki oddech. Jej klon poległ w walce. Stało się to o wiele szybciej, niż przewidywała Izusu. Plan zakładał, że replika zdąży wyprowadzić Ahito z dala od frontu, zanim ten zrozumie, jakim oszustwem go uraczyła.
Nie bez powodu Izusu postanowiła przetestować jego umiejętności tuż przed ich „wspólną" podróżą. Nie przypadkowo wybrała główny trakt, którym podążał wraz z jej klonem. Wykorzystała fakt, że wkrótce zostaną zaatakowani, aby ujawnić swoje małe kłamstwo. W końcu nie chciała ciągnąć tego teatrzyku w nieskończoność, potrzebowała jedynie czasu.
Odbiła się od drzewa i ruszyła w dalszą drogę.
Ahito wydawał jej się trochę naiwny, ale z pewnością nie był głupi. Szybko dojdzie do wniosku, że jego siostra wybrała inną drogę życia.
Siostra...
Izusu wciąż nie mogła uwierzyć w ten irracjonalny przebieg wydarzeń. Najpierw Itachi pojawiający się znikąd, a potem ten cudem ocalony chłopak, który okazał się jej bratem.
Nie martwiła się o niego. Ahito potrafił walczyć, miał też plan i silne pragnienie wyrwania się z tego szaleństwa. Nie mogła go za to winić. Świat shinobi ociekał brutalnością, naturalnym więc odruchem była ucieczka.
Ahito najpewniej odejdzie, a Izusu... Cóż, może go kiedyś odnajdzie? Gdy zapanuje pokój, będzie mogła ruszyć śladem brata. Znała jego plan i musiała przyznać, że był całkiem kuszący. Kraj Słońca wydawał się ostoją dla poturbowanych przez życie dusz. Nie stanowił jednak tego, czego pragnęła Izusu.
Z trudem przyjęła prawdę o swojej rodzinie. Prawdę, która pozostałaby poza jej zasięgiem, gdyby nie ten chłopak. Widziała w nim odbicie własnych rodziców, niemalże stanęła z nimi twarzą w twarz, lecz jedyne, co wtedy poczuła to... pustkę.
Okłamano ją już tyle razy, że zwyczajnie miała dość. Łzy i rozpacz w niczym nie pomagały. Wielokrotnie to przerabiała. Wielokrotnie życie śmiało jej się w twarz, dawało i odbierało, czerpiąc ekstatyczną radość z katuszy, które przeżywała. Gdy tylko odbijała się od dna, los notorycznie ściągał ją w dół. Zaplatał ciernie wokół szyi, czyniąc z niej niewolnika bolesnej przeszłości.
Izusu musiała w końcu przełamać ten krąg. Każdy zakręt w jej życiu podsuwał tę możliwość, ale ona jak zwykle wolała zachowywać się jak tchórz. Martwi nigdy nie wrócą do życia, a ciągła ucieczka tylko napędzała tę spiralę cierpień.
Ani Itachi, ani rodzice nie chcieliby być kulą u jej nogi. Pragnęliby, aby Izusu patrzyła w przyszłość. A przyszłość stała teraz otworem i tylko od niej zależało, w którą stronę pójdzie.
Nie doszła do tych wniosków sama. Itachi wspominał o tym podczas ich ostatniego spotkania; Sasuke wyraźnie zaznaczył, że Uchiha walczą do końca, natomiast Ahito... Ahito zrobił coś więcej. Propozycją ucieczki na drugi koniec świata nieświadomie postawił ją w sytuacji, w której mogła postąpić wbrew lub według własnej woli.
Dopiero wtedy Izusu zrozumiała, że znów zatoczyła koło – stanęła przed wyborem między tym, co chciała, a tym, co powinna. A powinna odejść, wykorzystać okazję, aby zostawić wszystko za sobą. Miała szansę odwrócić się od świata, który odebrał jej rodzinę i notorycznie ciosał już i tak zniszczone wnętrze. Problem w tym, że nie chciała tego robić.
Chciała wrócić do domu, do Wioski Liścia, w której się wychowała. Pragnęła wesprzeć przyjaciół w walce o przyszłość. Świat shinobi to także jej świat, nie mogła pozostać obojętna, kiedy chylił się on ku upadkowi. Ale przede wszystkim chciała naprawić stare błędy i... znów spotkać jego.
Kakashi zasługiwał na to, aby usłyszeć słowa przeprosin z jej ust. Miał też prawo odkryć prawdę. A prawda była taka, że Izusu żyła i zależało jej na nim, zawsze. Jakkolwiek by się nie starała, nigdy nie wyrzuciła go z serca. Nawet Itachi to wiedział i w pełni zaakceptował jej wybór.
Izusu długo zajęło odkrycie własnego „ja". Błądziła krętymi ścieżkami życia, wiedziona silnym poczuciem obowiązku i ogólnie przyjętymi zasadami, do tego rzadko pytając siebie o zdanie. To był błąd, który nakładał na jej ramiona coraz większe ciężary i który ostatecznie prowadził donikąd.
Mogła już do końca życia spekulować, jak potoczyłby się jej los, gdyby w przełomowych momentach powiedziała „nie". Mogła też porzucić ten nawyk, aby odkryć, co się wydarzy, jeśli choć raz postąpi według własnej woli.
Izusu Uchiha zawsze wybierała to, co powinna, a nie to, czego szczerze pragnęła.
Przyszedł czas, aby to zmienić.
Dotarła na skraj lasu. Zeskoczyła z drzewa na twardą ziemię i na chwilę wstrzymała oddech. Przed jej oczami roztaczał się widok na oddalone o kilka kilometrów pole bitwy. Gdzieś pośrodku monstrualny potwór o dziesięciu ogonach zawył do księżyca, po czym ruszył do ataku. Obserwowała go z narastającym przerażeniem, ledwo dostrzegając walczące oddziały shinobi. Ich uniesione krzyki bojowe dotarły do niej w chwili, gdy zerwała się z miejsca.
Choć przybyła tu walczyć, jedna myśl przewodziła jej pośpiechowi.
Musiała odnaleźć Kakashiego.
_______________________________________
*Koncepcja Kraju Słońca została zapożyczona z fanfiction „Jak feniks z popiołów" autorki @Koseina, której dedykuję ten rozdział.
Ps. Myślę, że Ahito idealnie odnalazłby się w tym kraju ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro