Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24. Zemsta Sasuke

Konoha witała jesień znacznie później niż inne wioski. Wciąż zielone liście kołysały się na wietrze niosącym znajome dla Sasuke zapachy.

Konoha przywodziła mu na myśl smak porażki, bólu noszonego w sercu i nienawiści zrodzonej trzy przecznice dalej. Nie patrzył w tamtą stronę. Skupił wzrok na zapadającej w sen osadzie i wnoszącymi się nad nią, skalnych głowach Hokage.

To miejsce bardzo się zmieniło, zupełnie jak on. Stojąc na czubku jednego z budynków, zastanawiał się, co musiał czuć Itachi chwilę przed wymordowaniem ich klanu.

Rwący ból szarpał sercem Sasuke, gdy przypomniał sobie niedawne spotkanie z bratem. Wspomnienia przekazane przez Sharingana paliły żywym ogniem. Widział w nich surowe twarze starszyzny, opadające w ciemnościach ciało Shisuiego oraz strach w oczach Izusu. Widział też rodziców. Pogodzonych ze swoim losem i czekających na śmierć z rąk syna.

Itachi pokazał mu to wszystko chwilę przed uwolnieniem spod działania Techniki Ożywienia. Nawet po własnej śmierci walczył w obronie pokoju na świecie. Sasuke nie rozumiał tego zachowania. Nie rozumiał skąd to przywiązanie do wioski. Itachi powinien ją nienawidzić. Przecież to starszyzna odebrała mu wszystko; zniszczyła to, co kochał i naznaczyła potępieniem sięgającym zbyt wielu lat.

Sasuke zacisnął pięści. Złość miotała nim w każdą stronę. Nie wyobrażał sobie przejść obok tej emocji obojętnie. Nie teraz, nie tutaj. I chociaż przybył do Wioski Liścia, aby znaleźć odpowiedzi na swoje pytania, postanowił wykorzystać okazję do wymierzenia sprawiedliwego wyroku.

– Udajcie się do ruin świątyni Naka w dzielnicy klanu Uchiha – zarządził, nawet nie odwracając się w stronę towarzyszy. – Niedługo do was dołączę.

– Hę? Jak to? Dokąd się wybierasz? – dopytywał wyraźnie zaskoczony Suigetsu.

– Muszę coś załatwić.

Uchiha zniknął, przeskakując po dachach budynków i podążając w tylko w sobie znanym kierunku.

Suigetsu założył ręce na piersi. Jego wzrok spoczął na dawnym mistrzu, który z zaciekawieniem obserwował oddalającą się w mroku nocy sylwetkę Sasuke.

– O co mu może chodzić?

Orochimaru uśmiechnął się przebiegle.

– Trwa wojna. Niemal wszyscy shinobi zostali wysłani na front. To jedyna okazja, aby wyrównać stare rachunki.

– Stare rachunki? – powtórzył Suigetsu. – Z kim?

Bursztynowe oczy Orochimaru zwęziły się o milimetr. Nabrały powagi, błysnęły znajomym pragnieniem pogrzebaniach tych, którzy niegdyś podsycali jego urazę.

Przymknął powieki, gasząc nagle zrodzony żar. Nie przybył tu zniszczyć Konohę. Ten etap miał już dawno za sobą. Co nie oznaczało, że zamierzał wtrącać się między szalenie niebezpieczną nienawiść Uchiha.

– Wiesz, Suigetsu – zaczął Orochimaru, wspominając swój pierwszy powrót do wioski. – Są na tym świecie ludzie, którzy dawno powinni odsunąć się od władzy.

*

ANBU Liścia to jakiś żart. Sasuke nawet nie musiał się wysilać, aby przemknąć niezauważony tuż pod ich nosem. Gdyby nie drewniane maski na ich twarzach, Uchiha pomyślałby, że Hokage obstawiła w rolę strażników shinobi niższej rangi. To byłoby nawet zrozumiałe, cała reszta elitarnych wojowników musiała walczyć na froncie. A jednak ci tutaj wyraźnie nosili znaki przynależności do oddziału skrytobójczego.

Prychnął z pogardą, szybko wtapiając się w cień. Pod osłoną nocy czuł się najlepiej. Stąpał ostrożnie wzdłuż długich korytarzy rezydencji Hokage, co jakiś czas zerkając za siebie. Nie bał się otwartej konfrontacji. Wiedział, że z mocą Wiecznego Mangekyō Sharingana zmiażdży każdego, kto stanie mu na drodze do celu, ale nie o to chodziło. Chciał załatwić tę sprawę po cichu, bez ostrzeżenia. Tak jak bez ostrzeżenia zagłada dosięgła cały klan Uchiha.

Wszedł na piętro. Bezszelestnie wspiął się po schodach, docierając do części sypialnianej. Sasuke nie miał wątpliwości, że to tutaj odnajdzie ostatnich dwóch członków starszyzny. Na samą myśl jego serce zabiło mocniej. Miał już wysunąć miecz z pochwy, gdy nagle zauważył coś dziwnego.

Ciepłe światło rzucane przez przymocowane do ścian świece poruszyło się niespokojnie. Płomień drgnął, wymuszając taniec cieni. Sasuke zlustrował otoczenie, dostrzegając nieznaczny błysk kilkanaście centymetrów nad podłogą.

Pułapki, oczywiście.

Mocno naprężone żyłki zlewały się w ciemnościach. Poustawiane co dwa kroki dla wprawnego oka. Co trzydzieści centymetrów dla Sharingana.

Powędrował spojrzeniem do góry.

Niewątpliwie to samo czekało go, gdyby spróbował przejść sufitem. Uśmiechnął się pod nosem. Te stare dziady postępowały ostrożnie, ale to nie uchroni ich przed niesioną w rękach Sasuke sprawiedliwością.

Jednym, zamaszystym ruchem zrzucił czarny płaszcz z ramion i natychmiast odbił się od ziemi. Wylądował zgrabnie na końcu korytarza, szybko rozumiejąc, że po obu stronach znajdowały się drzwi. W lewo czy w prawo? Gdzie powinien pójść najpierw?

Bez różnicy. I tak zaraz będzie po wszystkim.

Przekręcił gałkę, spodziewając się oporu. Ku jego zdziwieniu drzwi ustąpiły. Bezgłośnie wślizgnął się do środka, ściskając katanę w dłoniach. Pierwsze, co zauważył pośród ogarniającej pokój ciemności to kształt grubych krat w oknach. Intuicja go nie zawiodła. Czuł, że nie należało wkradać się do rezydencji od zewnątrz.

Pospieszył w stronę łóżka, na którym spoczywała Koharu Utatane. Sasuke uważnie jej się przyjrzał. Oddychała miarowo, a jej powieki pozostawały zamknięte. Była spokojna. Zbyt spokojna, jak na kogoś, kto zastawił tyle pułapek wokół własnej sypialni.

Uniósł miecz, końcówką celując prosto w bijące serce. Nie zastanawiał się ani sekundy dłużej. Włożył wszystkie siły w bezgłośny zamach.

Ostrze zawisło tuż nad ubraniem, powstrzymane przez silny uchwyt. Koharu złożyła dłonie jak do modlitwy, siłując się z zawzięciem wroga. Jej mimika nie zmieniła się. Pomarszczona ze starości twarz pozostała bez wyrazu, podobnie jak spojrzenie, którym zmierzyła wyraźnie niezadowolonego Sasuke.

– To niekulturalne wchodzić bez pukania – syknęła Koharu, mocnym skrętem nadgarstków wytrącając broń z rąk chłopaka.

– Przegraliście – powiedział Sasuke, unosząc wzrok na owalne lustro przed nim. W jego odbiciu dostrzegł błysk okularów Homury Mitokado. Mężczyzna stał za jego plecami z niewypowiedzianą groźbą w zmrużonych oczach.

– Wiedzieliśmy, że w końcu się zjawisz, Uchiha – rzekł starzec, szybkim ruchem ręki przykładając kunai do szyi wroga. – Poddaj się, a być może darujemy ci życie.

Sasuke zaśmiał się głośno.

– Przegraliście z chwilą, gdy spojrzeliście w mojego Sharingana.

Usłyszał ich zduszone okrzyki, kiedy wzór w czerwonych oczach zmienił swój kształt. Homura zaniemówił, przytłoczony uwalniającą się mocą Wiecznego Mangekyō Sharingana. Jednak Koharu szybko otrząsnęła się z szoku. Odrzuciła pościel, z krzykiem na ustach wymierzając atak ściskanym w palcach ostrzem. Broń przeszyła ciało Sasuke na wylot. Krew zalała stal, opadając z łoskotem na panele.

Uchiha roześmiał się jeszcze głośniej. Genjutsu opadło, ujawniając prawdziwą ofiarę. Nastała cisza, podczas której pot spłynął ciurkiem po skroni Koharu. Rozszerzonymi z przerażenia oczami patrzyła, jak ciało Homury zalewała bordowa posoka. Po chwili padł on martwy na ziemię.

Odszukała Sasuke spojrzeniem. Sharingan mienił się szkarłatem, spragniony jej krwi o zbliżonej barwie.

Było już za późno. Pochwycona w pułapkę nadciągającej śmierci, mogła już tylko błagać o litość.

– Po-pozwoliliśmy ci przeżyć... – wydusiła z siebie łamiącym się głosem. – Nie masz powodu do zemsty. Itachi nigdy by...

– Nie jestem taki jak Itachi.

Zamachnął się, w dłoni znów trzymając swój miecz. Ciepła krew obryzgała jego twarz, zostawiła ślad na ozdobnych ścianach i kremowej pościeli.

Sasuke opuścił pokój z chwilą, gdy czerwony księżyc wyjrzał zza chmur. W jego tarczy odbijał się cały smutek przelany wprost ze zranionych serc Uchiha.

*

Ahito skończył mówić jakieś dziesięć minut temu. Od tego czasu czuł narastające napięcie, przedłużające się z kolejnymi sekundami ciszy. Obserwował, jak Izusu przebierała w dłoniach srebrny medalion. Nie odrywała od niego wzroku, odkąd mężczyzna zaczął swoją opowieść.

Wyznał jej wszystko, tak jak go prosiła. Nie kłamał, tak jak sugerował Itachi, a jednak coś było nie tak. Czyżby nadal mu nie wierzyła? Przecież otwarcie nazwała go bratem. A może...

A może żałowała, że poznała prawdę?

Ahito mało wiedział o swojej siostrze, lecz podobnie jak w przypadku Kakashiego, nie trzeba było geniusza, aby zauważyć, że Izusu przeszła wiele. Nagła wieść, że do tej pory żyła w kłamstwie musiała obciążyć zdeptane innymi doświadczeniami wnętrze. Ta myśl sprawiła, że Ahito poczuł się jak skończony idiota, jak samolubny dupek.

Przez cały ten czas kierował się własnymi pobudkami. Chciał odnaleźć jedyną rodzinę, jaka mu pozostała, jednocześnie wypełniając złożoną matce obietnicę. Nie interesowało go nic więcej. Nawet przez sekundę nie zastanawiał się, co może poczuć Izusu, gdy odkryje szokującą prawdę.

Owszem, Ahito nie wiedział, jak wyglądała sytuacja od tej drugiej strony. W najczarniejszych scenariuszach nie pomyślałby, że Izusu żyła w przekonaniu o śmierci rodziców. To jednak z niczego go nie usprawiedliwiało.

Cholera jasna, mógł to lepiej przemyśleć! Przecież swoim pojawieniem się wywrócił jej życie do góry nogami. Od samego początku planował zjawić się niczym nieproszony gość. Dlaczego wcześniej nie zauważył w tym niczego złego?

On sam miał wystarczająco czasu, aby przetrawić informację o zaginionej rodzinie. Izusu mierzyła się z tym teraz.

– Co zamierzasz? – Usłyszał to krótkie pytanie i natychmiast poderwał głowę. Izusu nie siedziała już na łóżku, szczelnie okryta kocem. Stała tyłem do niego, przy wielkim oknie wychodzącym na zalany ciemnością las. – Odnalazłeś mnie. Co zamierzasz teraz zrobić?

– Ja... – Zawahał się. Znał odpowiedź na to pytanie, a jednak nie miał już pewności, czy powinien jej udzielić.

Odetchnął, czując, że najlepiej postawić na prawdę. Z jakiegoś powodu Ahito miał wrażenie, że Izusu wystarczająco wycierpiała przez kłamstwa.

– Chciałem zabrać cię daleko stąd, daleko od świata shinobi i ciągłego zagrożenia. Wiem, że byłaś poszukiwana, a teraz wszyscy myślą, że nie żyjesz. To chyba dobry moment, aby się stąd ulotnić, prawda?

Mógł wypaść w jej oczach na egoistę i najpewniej tak właśnie było. Jednak w głębi serca Ahito martwił się o siostrę. Zdążył na własnej skórze doświadczyć brutalność świata shinobi. Nie chciał takiego życia i jakimś dziwnym sposobem założył, że Izusu także go nie chciała.

Poczułby się głupio, gdyby nie miał racji. Poczułby się jak skończony kretyn, gdyby Uchiha nie odwróciła się przez ramię i nie spojrzała na niego w ten sposób.

Pustka w jej oczach mówiła, że miała dość.

Ahito pojawił się w odpowiednim momencie.

– Dokąd chcesz się udać?

– Na południowy wschód stąd, wzdłuż Kraju Gorących Źródeł, znajduje się duża wioska portowa. Codziennie odpływa stamtąd prom w stronę Kraju Herbaty. Wiele osób uciekło tak przed wojną. Możemy wmieszać się w tłum, nie wzbudzając podejrzeń.

Wciąż nie wiedział o niej nic, ale to absolutnie go nie zrażało. Będą mieli wystarczająco dużo czasu, aby się poznać. W tej chwili liczyło się tylko to, aby uniknąć narastającym na froncie konfliktom. Walki nie będą trwać wiecznie. Kiedy jedna ze stron zwycięży, shinobi rozproszą się po świecie, a wtedy mogą pojawić się problemy. Należało wykorzystać ich odwróconą uwagę. Izusu zdawała się to doskonale rozumieć.

– Chodź ze mną – powiedziała nagle, na co Ahito zmarszczył brwi. Wyminęła go, opartego o ramię skrzeczącego krzesła i skierowała się w stronę drzwi wyjściowych. Gdy jej sylwetka zniknęła na tarasie, chłopak poderwał się na równe nogi i podążył za nią.

Krwawy księżyc oświetlał ciągnącą się aż do zboczy gór polanę. Jego kolor wydawał się jeszcze bardziej intensywny niż przed kilkoma godzinami. Plecy Ahito zalał zimny pot. Ten szkarłat napawał go niezrozumiałym przerażeniem. Izusu też musiała to poczuć, gdyż z niepokojem spojrzała dokładnie w to samo miejsce. Dopiero po chwili odwróciła wzrok. Ślad po poruszeniu zniknął.

Tylko shinobi potrafili tak umiejętnie zdusić w sobie emocje.

– Łap! – krzyknęła w stronę Ahito, a on zdążył tylko nieporadnie wyciągnąć ręce. Pędzące ostrze rozcięło skórę na palcu wskazującym i opadło na ziemię w akompaniamencie piskliwego „Ała!".

Izusu westchnęła teatralnie.

– Wspominałeś, że umiesz walczyć.

– Umiem, ale to nie była walka.

– Gdybym była twoim wrogiem, już byś nie żył – skwitowała, kręcąc głową.

Ahito uśmiechnął się nieporadnie. Doskonale wiedział, że gdyby Izusu chciała się go pozbyć, już dawno gryzłby ziemię. Wiedział również, że na pierwszy rzut oka nie prezentował się zbyt groźnie. Może i miał marne szanse w starciu z wyszkolonym shinobi, ale to nie oznaczało, że pozostawał całkowicie bezbronny.

Izusu najwyraźniej chciała się o tym przekonać.

– Stawaj do walki.

Ze świstem zassał drobinki krwi z rozciętego palca, po czym skrzyżował ręce na piersiach.

– Nie biję kobiet, zwłaszcza tych, które są moimi siostrami.

Ledwo skończył mówić, a Izusu już pojawiła się pod jego nosem. Ściskany w dłoni kunai mknął wprost na niego. Jego serce uderzyło mocniej, a ciało samo odchyliło się w tył. Ostra końcówka mignęła mu przed oczami, ścinając kilka pojedynczych włosków. Ich spojrzenia skrzyżowały się na krótką chwilę.

On – zaskoczony jej nagłym atakiem. Ona – śmiertelnie skupiona, gotowa wyrządzić każdą krzywdę.

W przypływie impulsu pochwycił jej nadgarstek, jednak to nic nie dało. Izusu wymierzyła cios z kolana wprost w jego brzuch. Ahito zgiął się w pół, czując, jak wszystkie wnętrzności skręciły się z bólu. Ostrze znów mknęło w jego stronę.

Uniknął ataku, sprowadzając ciało do parteru. Spróbował podciąć jej nogi. Nie udało się. Uchiha odbiła się od ziemi, robiąc fikołka nad jego głową. Wylądowała miękko kilka kroków za nim.

– Nie patyczkujesz się – skomentował Ahito, wypluwając krew z ust.

– Bierz broń do ręki. – Usłyszał w odpowiedzi.

Ahito odetchnął głęboko na widok niezłomnego spojrzenia Izusu. Widział, że ta nie odpuści. Jego siostra była uparta. Możliwe, że nawet bardziej uparta od niego i ojca razem wziętych. Ktoś musiał w tej sytuacji ustąpić i jeśli to nie będzie on, skończy jak posiekane mięso na grilla.

Wstał, jedną ręką sięgając po wbity w ziemię kunai – ten sam, który niedawno rozciął mu skórę na palcu. Przez kilka sekund wpatrywał się w jego kształt, po czym zamaszystym ruchem rzucił w stronę Izusu. Zasłoniła się własnym ostrzem, które przy zderzeniu nagle wypadło jej z ręki.

Rozszerzyła oczy w niedowierzaniu.

– Nie lubię walczyć bronią – powiedział Ahito. – To takie w stylu... shinobi.

– Jak żeś to zrobił? – zapytała Izusu, nie kryjąc podziwu w głosie.

– Kto wie? Może są sztuczki, których nawet wy nie znacie?

Ruszył bez ostrzeżenia. Strach zniknął z miodowych oczu, pojawiła się w nich iskra.

Wymierzał silne, precyzyjne ciosy. Nie wahał się, nie zastanawiał nad następnym uderzeniem. Reagował szybko, sprowadzając Izusu do defensywy. Odpierała ataki, lecz na ich miejscu natychmiast pojawiały się kolejne. Widział, jak wstrzymała oddech, gdy wymierzony kopniak o mało nie sięgnął celu.

Chciała złapać za broń, ale Ahito na to nie pozwolił. Jego pięść przecięła powietrze, gdy Izusu odchyliła głowę w bok. Chwyciła jego rękę, mocno pociągając do siebie. Ahito o mało nie krzyknął, czując, że szybko tracił równowagę. Zdążył zauważyć tylko, jak siostra zgrabnie się odsunęła, po czym wylądował twardo na ziemi, twarzą w suchy piach.

Izusu od razu siadła okrakiem na jego plecach, przykładając zimną stal do szyi. Ahito jęknął pokonany.

– Całkiem nieźle ci poszło. – Usłyszał jej głos i przekręcił głowę w bok. Zakasłał dwa razy, zanim zapytał:

– Sprawdzałaś mnie, prawda?

Uchiha uśmiechnęła się na te słowa. Zeszła z jego ciała i podała mu rękę. Ahito przyjął ją z wdzięcznością, drugą dłonią wycierając twarz z resztek piachu. Czuł się brudny i zażenowany. Nie powinien tak łatwo dać się pokonać, a mimo to miał wrażenie, że zdał „test".

– W podróży może się wiele wydarzyć – zaczęła Izusu. – Chciałam poznać twoje umiejętności, w razie, gdyby przyszło nam stanąć do walki.

– Chwileczkę. To znaczy... – Ahito nagle się rozpromienił. – To znaczy, że udasz się ze mną do Kraju Herbaty?

Nie musiała odpowiadać, oboje znali odpowiedź. Oboje wierzyli, że postępują słusznie, a droga, którą wybrali, pomoże rozpocząć w ich życiu nowy rozdział.

Izusu uniosła spojrzenie. W jej oczach mignęło coś na kształt długo wyczekiwanej ulgi.

– Wiesz, Ahito... Cieszę się, że cię spotkałam. Dzięki tobie zrozumiałam, co powinnam zrobić. – Położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się szczerze. – Ruszajmy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro