Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22. Spotkanie

Kakashi czuł dumę wymieszaną z szybko bijącym w piersi sercem. Silny wiatr targał jego siwą czupryną, wyrzucając w powietrze kurz i piach. Niebezpieczeństwo szalało z każdej strony, przybierając postać ogoniastych bestii, kontrolowanych przez Madarę. Ani Kakashi, ani Guy, walczący z nim ramię w ramię, nie byli w stanie mierzyć się z przeciwnikiem takiego kalibru.

Kakashi czuł dumę nie tylko dlatego, że jego niegdyś narwany i głupkowaty uczeń właśnie połączył siły z Kyūbim, ale również dlatego, że w tej chwili Naruto przewyższył ich wszystkich. Mistrza, ojca, możliwe, że nawet samą Hokage.

Patrząc na jego plecy, na powiewającą w jaskrawym świetle szatę, Kakashi nie mógł się oprzeć wrażeniu, że stanął przed nim sam Minato-sensei.

Huk rozproszył wszystkie myśli. Zwrócił uwagę na rozgrywające się wokół szaleństwo. Ogromne kule chakry, skumulowane w paszczach ogoniastych bestii, pognały we wszystkie strony świata. Niszczyły lasy i najbliższe wioski, rozrywały skaliste tereny, aż w końcu trafiły na przeszkodę w postaci szpiczastych gór na horyzoncie.

Nastąpił wybuch.

Ziemia zatrzęsła się pod ich stopami, wprawiając wszystkich w osłupienie. Tak skondensowana moc, jak i jej apogeum, przyprawiało o ciarki na plecach. To już nie była zwykła walka shinobi. Żadna ranga nie miała znaczenia przy przeciwniku władającym taką siłą.

Naruto ruszył na wroga z błyskiem determinacji w oczach. Przybierając formę lisa o dziewięciu ogonach, natarł na pozostałe bestie kontrolowane przez Madarę.

To była ich szansa, nadzieja na zakończenie tej wojny i nastanie upragnionego pokoju, tylko... co dalej?

Śmierć zajrzała w oczy Kakashiemu już wiele razy. Każdy cios, który dziś uniknął, mógł być tym ostatnim, kończącym jego długi i bolesny żywot. Wyruszył na front pewnie, bez cienia strachu przed momentem ostatniego uderzenia serca. Nie chciał ginąć, ale czy na pewno chciał żyć w świecie, który odebrał mu wszystko?

Kakashi nie był głupi. Wiedział, jak to się wszystko potoczy. Gdy tylko zapanuje pokój, jego uczniowie pójdą w swoją stronę – założą rodziny i rozpoczną dorosłe życie. Każda bliska mu osoba zajmie się swoimi sprawami, resztę Hatake będzie odwiedzał na cmentarzu.

Myśl, że Izusu dołączyła do tego grona, rozdzierała mu serce na nowo i na nowo. Jej ostatnia wiadomość przekazana przez Tsunade, była niczym gwóźdź do trumny. Trumny, w której Kakashi podświadomie chciał się znaleźć.

Było mu już wszystko jedno. Zamierzał walczyć, dać z siebie wszystko i bronić najbliższych, ale jeśli wraz z następnym ciosem spotka go przeznaczenie, nie będzie uciekał. Powita śmierć niczym starą przyjaciółkę, z którą tyle razy się wyminął.

Kakashi doświadczył życia znacznie intensywniej niż większość ludzi. Wiedział, kiedy należało zejść ze sceny. Wiedział również, gdzie była granica. Połyskiwała na horyzoncie, przywołując wizje, które zamiast napawać strachem, emanowały dziwnym, niewytłumaczalnym dla niego spokojem.

Czy tak czuł się jego ojciec tuż przed śmiercią?

Izusu odeszła, a wraz z nią coś znacznie więcej, niż chęci do życia, jakie pokładał w sobie Kakashi. Świadomość ta uderzyła w niego chwilę przed wyruszeniem na front.

Nie widział dla siebie miejsca w świecie, o który tak zawzięcie walczyli.

Nie bez niej.

***

Jego serce biło jak szalone. Po twarzy ciurkiem spływały krople potu, a z ust co chwilę umykały siarczyste przekleństwa. Ahito zatopił palce w roztrzepanej blond czuprynie, walcząc z napływającym na przemian to wycieńczeniem to strachem o własne życie. Chwycił lekko stępiony już wytrych, jeszcze raz próbując złamać ten cholerny zamek.

Emocje mu przeszkadzały. Rozpraszały i nie pozwalały skupić się na jedynej rzeczy, w której przecież był całkiem niezły. Wiedział o tym, jednak nie potrafił zignorować ciężkiego oddechu śmierci na karku. Nie po tym, co rozegrało się w tej jaskini.

Ten szalony okularnik odbierał życie, jakby urodził się z kunaiem w dłoniach. Nie patrzył na płeć czy wiek. Co rusz posyłał swojego węża po następne ofiary uwięzione za żelaznymi kratami. Nikt nie mógł im pomóc. Krzyki, błagania, prośby czy groźby zdawały się na nic, gdy naprzeciw shinobi stawał zwykły, całkowicie bezbronny człowiek. Nawet Ahito, z pewnym wyszkoleniem w walce, mógłby co najwyżej zaparzyć herbatę, a potem położyć się i grzecznie czekać na śmierć.

Niewiele rozumiał z tego wszystkiego. Gdy jedna osoba umierała, na jej miejscu pojawiała się zupełnie inna. Okularnik mamrotał coś o „najwspanialszej technice na świecie" i żadnych konsekwencjach z niej wynikających.

Wszyscy shinobi są do reszty popieprzeni.

Brzdęk. Wytrych złamał się w pół i uderzył dźwięcznie o kraty. Zanim upadł na ziemię, gwałtowne uderzenie pięścią wstrząsnęło chwiejnymi drzwiczkami. Wściekłość wzięła górę. Ahito chwycił za kraty i potrząsnął nimi kilkukrotnie. To na nic. Zawiasy trzymały mocno, a ostatnie narzędzie nie nadawało się już do niczego.

– Kurwa mać!

Ahito opadł pośladkami na brudną posadzkę, czując, że przegrał. Jedyna szansa, aby się stąd wyrwać właśnie przepadła. Ostatnie jęki konających ucichły kilka godzin temu, dokładnie wtedy, gdy tamten szaleniec opuścił jaskinię w popłochu. Ahito zdążył wyłapać jego ostatnie słowa, wskazujące na jakąś przełamaną pieczęć.

To oczywiste, że shinobi mógł lada chwila wrócić i dokończyć to, co zaczął. Mógłby również chcieć pozbyć się żywych świadków. Niestety pozostał tylko Ahito, który cudem nie został stracony na rzecz jakiejś popieprzonej techniki.

Nic jednak nie wskazywało na to, że miałby przeżyć.

Pamiętał to uczucie. Wszechogarniające zmęczenie, sięgające niemal każdej kończyny, ciężkie powieki, drapanie w gardle... Trucizna unosiła się w powietrzu, nie mogąc znaleźć ujścia z głęboko ukrytej jaskini. Jej stężony zapach niewiele różnił się od smrodu panującego w miejscach takich jak to, jednak działanie mówiło samo za siebie. Ahito potwierdził swoje najgorsze przypuszczenia, gdy pierwsi więźniowie zaczęli padać jak pionki, a po nich następni i następni. Wszyscy ci ludzie spędzili tu więcej czasu niż on. Nieświadomie nawdychali się skażonego powietrza, po czym tak po prostu odeszli.

Ahito nie musiał się nawet rozglądać. Cichy zabójca wcale nie krył swojej obecności. Zwisał sobie beztrosko z sufitu, przyjmując wygląd całkiem niegroźnej roślinki. Całe górne sklepienie obrastało w coś na rodzaj bluszczu. Długie odnogi zawijały się w powietrzu, a jego kwiaty musiały być źródłem niosącej śmierć trucizny.

Z każdym głębszym oddechem paliło go w płucach. Zaśmiał się nerwowo, gdy czarne mroczki zamajaczyły mu przed oczami. Powoli oparł się plecami o żelazne kraty, czując, że nie utrzyma ciała w pozycji siedzącej.

Czyli to koniec? Umrze tutaj, w samotności. Nikt go nie pochowa, nikt nie zapłacze nad jego grobem. Zresztą, kto miałby to zrobić?

Zawsze był sam. Świadomie trzymał innych na dystans. Nie angażował się w żadną relację, obawiając się, że któregoś dnia wszyscy, na których mu zależało, tak po prostu odejdą. Zupełnie jak ojciec. Dokładnie tak, jak matka.

Bał się otworzyć przed kimkolwiek. Wolał żyć chwilą w niezobowiązujących relacjach, po których nie zostanie ślad w sercu. Tak było lepiej, łatwiej. Ale nie na tym polegało życie. Ahito zrozumiał to, gdy w końcu przetrawił myśl, że miał siostrę.

Izusu.

Tak bardzo chciał ją spotkać. Nie wiedzieć czemu, wierzył, że odmieni jego los. Nie znał jej, ale podświadomie czuł, że mieli wiele wspólnego. Oboje przeszli długą drogę w tym zakichanym życiu, oboje nieśli na barkach ciężary własnych doświadczeń. Nie mieli wielu przyjaciół, w przypadku Ahito nie było nawet mowy o jednym, ale mogli mieć siebie. Byli rodziną i nawet jeśli Izusu nie zamierzała przyjąć brata z otwartymi ramionami, on nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby nie spróbował.

Złożył przysięgę umierającej matce i z całego serca pragnął jej dotrzymać, ale teraz...

Jakieś dziwne dźwięki wyrwały go z marazmu, w który popadł jego umysł. Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd całkowicie się poddał. Mogło to być zaledwie kilka minut, jak i długie, ciągnące się w nieskończoność godziny. Z ogromnym trudem przekręcił głowę w stronę jedynego wyjścia z jaskini. Hałas musiał dochodzić stamtąd. Czyżby ten postrzelony okularnik wrócił?

Cholera, ależ Ahito nie cierpiał shinobi.

Nawet jeśli to on, nie będzie miał już żadnego pożytku z na wpół żywego człowieka.

Kolejne, ostrożnie stawiane kroki zmąciły ciszę. Zaraz po nich od mokrych ścian jaskini odbiło się echem coś na kształt zduszonego krzyku. Ahito nie miał już siły otwierać na wpół opadniętych powiek, nawet wtedy, gdy jego słuch podrażnił głęboki, męski głos:

– Nie podchodź bliżej. Powietrze jest skażone trucizną.

– Żartujesz sobie? Tu są ludzie. A jeśli ktoś przeżył?

Czyżby nadchodziła... pomoc? Nie... To jakiś absurd. Kto i w jakim celu miałby zapuszczać się do głębokiej, cuchnącej jaskini?

– To może być pułapka.

– Nie wyczuwam w pobliżu żadnego shinobi. Sprawdzę ich stan, a ty rozejrzyj się trochę. Możliwe, że nasz poszukiwany zostawił jakiś ślad.

Wszystko działo się jak w stop-klatkach. Przyćmiony umysł Ahito ledwo zarejestrował bliską obecność obcych mu osób. Trzask wyłamanego zamka w jego klatce rozmywał się z kolejnymi słowami padającymi z ich ust. Czy już kompletnie zwariował, czy zauważył pojedyncze kosmyki jasnych włosów? Czyjeś smukłe palce oplotły jego klatkę piersiową. Po chwili zielony, przyjemnie ciepły płomień otoczył jego ciało i wniknął w głąb organizmu. Nie... to nie był płomień. Cholera, sam już nie wiedział.

Odpływając w ramionach ogarniającej ciemności, zaciągnął się kojącym zapachem kwiatu wiśni.

*

– Żyje?

Izusu skinęła niespiesznie głową.

– Ma nierówny puls, słabą gorączkę i capi od niego jak od zdechłego psa, ale tak, żyje. Trochę świeżego powietrza i wróci do zdrowia – powiedziała, podnosząc się znad nieprzytomnego ciała mężczyzny i wracając spojrzeniem na męża.

Itachi stał tuż obok, z zamyśleniem wpatrując się w wejście do jaskini. Spodziewali się tam odnaleźć shinobi kontrolującego technikę Edo-tensei. Niestety poszukiwany zbiegł odpowiednio wcześniej, nie pozostawiając żadnej wskazówki, co do swojej tożsamości.

Uchiha tego nie okazywał, ale nie podobał mu się pomysł, który zaproponowała Izusu. Uparła się, że pomoże zatrzymać Technikę Ożywienia i za nic miała tłumaczenia o możliwym zagrożeniu. Bardzo możliwe, że chciała trwać u jego boku do samego końca i Itachi nie mógł jej za to winić. Chociaż martwił się o jej bezpieczeństwo, tak naprawdę sam oddałby wszystko, aby spędzić z nią więcej czasu, niż było im to dane.

Musiał też brać pod uwagę, że umiejętności tropicielskie Izusu mogły przydać się w razie komplikacji. A tak się złożyło, że właśnie je napotkali. Gdyby zdecydował się przybyć tu sam, zostałby zmuszony to błądzenia na ślepo.

Itachi zawsze uważał, że tropiciele nieśli ze sobą ogromne niebezpieczeństwo. Nawet jeśli sami nie władali potężnym arsenałem technik, mogli sprowadzić do celu kogoś, kto takowe posiadał. Tak miało być i tym razem. Izusu doprowadzi go do poszukiwanego, ale pod żadnym pozorem nie stanie do walki. Oboje o tym wiedzieli, choć nie padło na ten temat ani jedno słowo. Oboje również rozumieli powagę sytuacji. Itachi był martwy, niczym nie ryzykował. Jego ukochana natomiast miała do stracenia zbyt wiele.

Chłodny wiatr potargał koronami drzew w momencie, w którym zapytał krótko:

– Gotowa?

Izusu nie musiała odpowiadać. Natychmiast złączyła nogi i nabrała powietrza do płuc. Palce przybrały kształt prostej pieczęci, a chakra szybko okrążyła ciało.

Zarzucona sieć objęła tereny od niedawnej kryjówki wroga po wszystkie możliwe kierunki jego ucieczki. Każdy milimetr otaczającego ich lasu został dokładnie przefiltrowany przez zmysł tropicielki doszukującej się śladów obcej energii. Itachi obserwował, jak na czole Izusu pojawiły się pierwsze zmarszczki, a twarz nabrała niespokojnego wyrazu.

– Poszukaj głębiej na północ, potem na wschód – zaproponował.

Szybko zrozumiała jego sugestię – tajemniczy shinobi nie ruszyłby w stronę rozgrywających się na froncie walk. Trzymał się na uboczu, kontrolując przebieg wojny na możliwie jak największym dystansie. Teraz mógł być w ruchu, ale w końcu się zatrzyma, inaczej nie będzie w stanie kontynuować swojego teatrzyku.

– Mam go! – Usłyszał jej energiczny krzyk. – Na wschód, jakieś siedem kilometrów stąd za rwącą rzeką jest nienaturalnie uformowane, skalne wzgórze. Tam się ukrył.

– Znowu jaskinia?

– Jaskinia... a może coś więcej? Kryjówka z pułapkami albo komitetem powitalnym. Na pewno się ciebie spodziewa, dlatego proszę, uważaj na siebie.

Itachi zbliżył się do żony i ujął jej dłonie we własne, przerywając tym samym technikę. Ciepły uśmiech, jaki jej posłał, wyrażał wdzięczność za wszystko, co dla niego zrobiła. A zrobiła więcej, niż tego oczekiwał. Martwiła się, chociaż on od dawna nie żył. Był jak chodząca kukła, która nigdy nie miała prawa się tu zjawić, jednak ona tak na niego nie patrzyła. Jej spojrzenie mówiło więcej, niż byłaby w stanie wyrazić za pomocą słów: chciała mu pomóc, jednocześnie obawiając się momentu ich ponownej rozłąki.

On też się bał. Kiedy powtrzymają Technikę Ożywienia, Izusu znów zostanie sama. Jakąkolwiek drogę obierze, czekała ją niepewna przyszłość. A jednak wydawała się gotowa na wszystko, z czym przyjdzie jej się zmierzyć. Itachi był z niej dumny, bardziej niż mógłby to okazać.

– Na pewno nie chcesz spotkać się z Sasuke? – zapytała z nadzieją, że zmienił zdanie. – To ostatnia szansa, abyś...

– Rozmawialiśmy o tym – upomniał ją, wspominając rozmowę, którą odbyli w drodze. – Naruto zajmie się moim bratem, ufam mu i wiem, że sobie poradzi.

– To co innego, Itachi, ty mógłbyś... – urwała w momencie, w którym dobiegł ich odgłos gardłowego kasłania. Ich ocalały zanosił się kaszlem, wiercąc się przy tym niespokojnie. Oboje spojrzeli w jego stronę, jednak to Itachi zareagował jako pierwszy:

– Budzi się. Lepiej, żeby nas tu nie było, kiedy odzyska świadomość.

– Masz rację.

Oddalili się na kilka kroków, lecz odgłos kasłania stawał się coraz głośniejszy. Izusu zerknęła przez ramię i nagle dotarło do nich, czemu nieznajomy nie przestawał się krztusić.

– On się dusi!

W dwóch susach znalazła się tuż przy nim. Uniosła jego ciało do pozycji siedzącej, a chłopak zacisnął palce na jej dłoni. Był blady, umorusany na twarzy i zdecydowanie zbierało mu się na wymioty. Odchylił głowę w bok, wyrzucając z siebie zawartość żołądka.

– W porządku?

Ahito usłyszał to pytanie, jak z oddali, jakby gruba szyba oddzielała go od rzeczywistości, która nie jawiła się w ciekawych barwach. Znów miał dziury w pamięci, zupełnie jak po ataku na Wioskę Liścia. Gorzki smak na końcu języka przypomniał o działaniu trucizny.

Trucizna, jaskinia, szalony okularnik.

Cholera, jeszcze kilka takich akcji i skończę w wariatkowie.

– Tak, chyba tak – odpowiedział, przykładając dłoń do rozgrzanego czoła. Z niemałym opóźnieniem zrozumiał, że sceneria uległa zmianie. Wszechogarniająca ciemność zniknęła, razem z drażniącym smrodem i oddechem śmierci na karku. – Przez tych przeklętych shinobi jestem niezniszczalny.

Ciche parsknięcie rozbrzmiało nad jego lewym uchem. Wzdrygnął się, jakby dopiero zdając sobie sprawę z czyjejś obecności. Delikatny uścisk na ramieniu potwierdził, że nie oszalał. Tu naprawdę ktoś był, do tego ocalił jego życie. Ale jak? Dlaczego?

– Wygląda na to, że wiele przeszedłeś.

– Izusu, musimy wyruszać.

Ahito otworzył szeroko oczy. Przez wciąż zaćmiony umysł przeleciało tysiąc myśli na raz. Ciało zesztywniało, a ból w zwiotczałych mięśniach nagle zniknął.

Czy... czy on się przesłyszał? Czy ktoś właśnie powiedział...

– Izusu?

Determinacja postawiła go na nogi, a serce zabiło mocniej, gdy ujrzał dwójkę shinobi zaledwie kilka kroków przed sobą. Mężczyzna o ciemnych włosach zmrużył groźnie oczy, natomiast kobieta...

Nie... To niemożliwe...

Ahito zamrugał kilkukrotnie. Chyba nawet przetarł powieki brudnymi palcami, a ona... nie zniknęła. Izusu wciąż tam stała jak na wyciągnięcie ręki. Oczami ich matki patrzyła na niego z niemałym zainteresowaniem. Marszczyła brwi dokładnie tak jak ojciec. Nawet kolor włosów miała podobny, oboje mieli, choć czupryna Ahito podpadała bardziej pod ciepły blond.

Zaśmiał się nerwowo, niedowierzając w to, co się działo. Pamiętał ją ze zdjęć w księdze bingo, ale one nie umywały się do rzeczywistości. Tam stanowiła zaledwie martwe kształty, tutaj miał przed sobą żywą kobietę – swoją siostrę.

Żywą... Tak, właśnie. Ahito od początku wiedział, że Izusu wcale nie umarła. Czuł to, niezależnie od tego, co paplał ten cały Kakashi.

– Jesteś Izusu, prawda? – zapytał, gdy pierwszy szok nieco opadł. – Uchiha Izusu. Nareszcie cię odnalaz...

To była sekunda. Jedno mrugnięcie okiem i Ahito zawisł kilkanaście centymetrów nad ziemią. Pochwycony za gardło, szarpnął obolałym od rąbnięcia w drzewo ciałem. Żelazny uścisk się wzmocnił, odbierał resztki tlenu, zawężał pole widzenia.

Ręce Ahito opadły bezwładnie, a twarz nabrała purpurowy odcień.

– Itachi, przestań!

Nuta przerażenia w jej głosie sprawiła, że mężczyzna usłuchał. Ahito uderzył pośladkami o twardą ziemię, krztusząc się własnym oddechem. Zanim ułożył w głowie jakiekolwiek słowo wyjaśnienia, końcówka ostrza mignęła mu przed załzawionymi oczami. Było źle, bardzo źle.

Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie.

– Kim jesteś? – Usłyszał nad sobą pytanie, natychmiast dostrzegając czerwony błysk.

Ahito zamarł, pochwycony w sidła karmazynowych oczu. W ułamku sekundy zdał sobie sprawę, kogo miał przed sobą – Uchiha Itachi, czerwonooki shinobi, mąż Izusu.

Czy on nie był przypadkiem martwy?

– Co ty wyprawiasz? – Kobieta pojawiła się tuż obok, z przejęciem zerkając po twarzach obu mężczyzn.

– Nie trać czujności, Izusu. Tylko Madara wiedział, że przeżyłaś. Ten tutaj może być szpiegiem, mógł też przyjść, aby dokończyć robotę za Akatsuki.

– Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaatakowałby mnie w twojej obecności – odparła, kucając naprzeciw wciąż przerażonego Ahito. – On nawet nie jest shinobi, na pewno to zauważyłeś.

Ahito rozluźnił nieco spięte mięśnie. Jej spojrzenie, ciepłe niczym ostatnie promienie zachodzącego słońca, kryło w sobie rosnącą ciekawość. Nie ponaglała go w odpowiedzi na pytanie rzucone przez męża. Dyskretnie lustrowała jego wygląd, zaczynając od czubka głowy, przez wymięty kołnierz koszuli aż w końcu zatrzymując wzrok na zawieszonym przez jego szyję, srebrnym medalionie.

Zmarszczyła lekko brwi, jakby rozpoznając w drobnych żłobieniach coś znajomego.

– Nie jestem żadnych szpiegiem – wydusił z siebie Ahito, dygoczącymi ze zdenerwowania palcami sięgając po wisiorek. Zerwał upięcie jednym szarpnięciem i na otwartej dłoni podsunął go pod nos Izusu. – To powinno trochę wyjaśnić. Proszę, otwórz.

Kobieta zawahała się. Zerknęła w stronę Itachiego, który ledwo zauważalnie skinął głową. Wróciła spojrzeniem na przedmiot i odebrała go, szybkim kliknięciem dostając się do zawartości.

Natychmiast zbladła. Usta rozchyliły się nieznacznie, jednak żadne słowo nie opuściło ściśniętego gardła. Ahito dostrzegł, jak ręka Izusu zadrżała. Wcale nie zdziwiła go ta reakcja. Doskonale wiedział, z jakim widokiem właśnie mierzyła się jego siostra.

Z wnętrza okrągłego medalionu patrzyli na nią ludzie, których twarze najprawdopodobniej już dawno rozmazały się w jej pamięci. Fotografia przedstawiała ich rodziców, uśmiechniętych i trzymających na rękach jasnowłosą dziewczynkę z dwoma kucykami na głowie i z pluszakiem w małych rączkach.

– Skąd... skąd to masz? – wymamrotała na bezdechu.

Ahito nie mógł wiedzieć, że Izusu nie posiadała żadnej pamiątki po rodzicach. Żadnego zdjęcia, najmniejszego przedmiotu, czegokolwiek, co wskazywałoby, że kiedyś miała prawdziwą rodzinę. Nawet wspomnienia gdzieś zaniknęły, przyćmione miażdżącym poczuciem utraty.

Odebrano jej to wszystko, zaledwie jednym spojrzeniem Sharingana.

– Pytam, skąd to masz?! – uniosła głos, domagając się natychmiastowej odpowiedzi. Ciężar wydarzeń tamtej nocy zapiekł świeżo rozerwaną raną. Resztkami samokontroli powstrzymała się przed chwyceniem chłopaka za kołnierz i potrząśnięciem nim jak szmacianą lalką.

Odezwał się z chwilą, gdy dostrzegła spływającą po jego policzku łzę.

– Od naszej matki.

– Naszej?

– Nazywam się Hayashi Ahito – powiedział, patrząc wprost w jej szklane oczy. – I jestem twoim bratem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro