Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21. Rozmowa, która mogła zmienić wszystko

Delikatne podmuchy wiatru niosły zapach późnej jesieni. Złote liście przykryły główny trakt prowadzący przez małe miasteczko na skraju lasu. Było cicho i tylko długie wycie wilków od czasu do czasu przerywało ten spokój.

Izusu pochylała się nad świeżo rozpalonym kominkiem. Ciepło muskało ją w twarz, wywołując ledwo widoczny uśmiech. Do wyruszenia w drogę pozostało kilka godzin; postanowiła wykorzystać ten czas na odpoczynek. Wpatrywała się w tańczące płomienie, powtarzając jak mantrę plan własnej ucieczki.

Ucieczki... Nie, to nie tak, ja przed niczym nie uciekam, ja po prostu...

Westchnęła zmęczona tą walką, lecz wątpliwości wciąż targały jej sercem. Czuła, że to nie w tę stronę powinna pójść, ale czy los pozostawił jej wybór? Czy kiedykolwiek go dawał?

Wszystkie wydarzenia w jej życiu sprawiały wrażenie odgórnie zaplanowanego scenariusza, natomiast każda decyzja ostatecznie prowadziła donikąd. Ta bezsilność była nie do zniesienia, ale Izusu musiała iść dalej. Tak jak wtedy, kiedy klan Uchiha upadł; tak jak w momencie, w którym babcia Moo odeszła oraz... wtedy, gdy Itachi...

Ścisnęła powieki, powstrzymując łzy. W dłoniach obracała butelkę sake, którą podkradła z miejscowej tawerny. Wiedziała, że alkohol nie rozwiąże jej problemów, miał tylko zagłuszyć rozrywający serce ból. Pomagał. Uzależniał.

Gdyby tylko miała w sobie odwagę, aby przeciwstawić się własnym słabościom, może nareszcie coś by się zmieniło? A może stanie się tak, gdy porzuci własne imię i spróbuje odnaleźć inną drogę życia?

Przechyliła szkło. Cierpki płyn podrażnił jej gardło, gdy nagle wyczuła ślad obcej chakry. O mało się nie zakrztusiła. Instynkty szalały, a serce przyspieszyło. Spojrzała w stronę okna.

Na blaszanym parapecie stał kruk. Zatrzepotał czarnymi skrzydłami i stuknął dziobem w szybę. Izusu zmarszczyła brwi. Coś jej podpowiadało, że to nie był zwykły ptak. Zwierzę przekręciło głowę, po czym odfrunęło, przepłoszone kilkoma głośnymi krzykami.

Chwyciła wiadro z wodą i ugasiła ogień w kominku. Ktoś tu był, blisko. Wszedł do miasta i nawet się z tym nie krył. Bandyci? Rabusie? Na pewno nie shinobi. Żaden shinobi nie robił tyle hałasu, lecz Izusu i tak wychwytywała strzępki chakry w powietrzu. Uklękła na jedno kolano.

Zawiązując pieczęcie, obmyślała plan działania. Lepiej wymknąć się po cichu czy przegonić niechcianych „gości"? Nie miała ochoty na bijatykę z lokalnymi zbirami; musiała oszczędzać siły przed wyruszeniem w drogę, ale... co jeśli gdzieś ukrywał się shinobi?

Zamknęła oczy i szepnęła nazwę techniki. Cienkie, niewidoczne dla oka nicie chakry pognały w stronę coraz głośniejszych rozmów. Wyszły na zewnątrz; minęły kuźnię, w której Izusu zaopatrzyła się w broń, przemknęły obok sklepików, porzuconych mieszkań i straganów. Krzyżowały się ze sobą, nachodząc na budynki, aż utworzyły sensoryczną sieć obejmującą całe miasteczko.

Izusu lubiła tę technikę, lecz miała ona jedną wadę – nie obejmowała terenu za jej plecami. To właśnie stąd nadszedł atak. Zimna dłoń wyłoniła się z cienia, zakrywając jej usta. Szarpnęła mocno.

Zduszony krzyk opuścił gardło Izusu, lecz ciało zareagowało instynktownie. Chwyciła kunai i wycelowała w tył. Przeciwnik wytrącił jej broń, złapał za nadgarstek i wykręcił go w bok. Izusu wrzasnęła, wyswobadzając usta z nacisku.

– Słyszeliście to? – Dobiegł męski głos z ulicy.

– To chyba z tego domu. Chodźcie.

Jedno mocne kopnięcie wyrwało drzwi z zawiasów. W progu stanęło trzech rosłych mężczyzn. Zatrzymali wzrok ponad głową Izusu i znieruchomieli. Ich twarze pobladły, a szeroko otwarte oczy straciły blask. Nagle rzucili wszystko, co trzymali w rękach, po czym uciekli w popłochu.

Uścisk krępujący ruchy Izusu zelżał, ale tajemniczy napastnik wciąż tu był, tuż za jej plecami. Czuła jego ciepły oddech na karku. Czekał. Pogrywał z nią? Pozwalał jej uciec?

Kim on, do diaska...?

– Przepraszam. Chciałem to załatwić po cichu.

Usłyszała jego głos i czas jakby zwolnił. Niewidzialna dłoń ścisnęła ją za żołądek, odbierała dech w płucach.

N-niemożliwe. To nie może być...

Szybko zlokalizowała oparty o ścianę miecz. W sekundę miała go w rękach. W następnej przeskoczyła przez wyrwane z zawiasów drzwi. Przejechała butami po nierównej ziemi, zwracając się w stronę wyjścia z domu. Przyjęła pozycję.

Miała tylko kilka sekund na uspokojenie myśli, na wyrzucenie z nich jego głosu. Potrząsnęła głową, gdy serce zaczęło bić szybciej.

Uspokój się. Uspokój się, do cholery!

Rozległ się stukot kroków. Jeden. Drugi. Trzeci. Nieznajomy nadchodził. Z ciemności wyłonił się kształt jego sylwetki. Wtedy zaatakowała.

Kurz wzbił się ku niebu. Zanim opadł, Izusu już lawirowała w powietrzu. Jedno cięcie powinno pozbawić go głowy. Zamachnęła się, ale przeciwnik zniknął. Opadła miękko na ziemię, lustrując teren. Pusto. Ściągnęła brwi, po czym przeniosła wzrok na dach najbliższego budynku.

I wtedy to zobaczyła.

Rozmaite kolory tańczyły na niebie. Czerwień przechodziła w róż, róż w pomarańcz. Blask zachodzącego słońca mieszał je wszystkie, a chmury marszczyły sklepienie. Dodawały grozy. Sprawiały wrażenie zamkniętego, iluzjonistycznego świata skąpanego we krwi, łzach i w płomieniach.

Na tle tego mirażu stał on – martwy według wspomnień, ale wciąż żywy w sercu – Uchiha Itachi.

– Izusu... – przemówił łagodnym tonem, opadając kilka kroków przed nią.

– Nie zbliżaj się! – wrzasnęła niczym wyrwana z letargu.

Odskoczyła i uniosła katanę. Nie ufała własnym zmysłom. Ten ktoś wyglądał jak Itachi, wyczuwała jego chakrę, nawet chciała, aby to był on... Nie, to jakieś oszustwo. Itachi nie żył, a zatem wpadła w iluzję. Musiała się wyrwać, aby...

– To nie jest genjutsu – powiedział, przykładając dłoń do piersi. – Naprawdę tu jestem, chociaż to ciało nie jest moje. Zostałem przyzwany Techniką Ożywienia.

Zawahała się. Itachi natychmiast wychwycił tę zmianę. Jej powieka drgnęła, ale Izusu nie opuściła broni. Czujna i ostrożna ścisnęła katanę, jakby gotowa na atak.

Powinien być z niej dumny. Przecież zawsze chciał, aby ukochana trzeźwo patrzyła na świat. Jej emocjonalna natura za bardzo ją krzywdziła, ale to ona definiowała kobietę, którą pokochał. Teraz patrzył na skorupę przesianą najcięższymi doświadczeniami, zdystansowaną, nieufającą nawet własnym przeczuciom. Miał ochotę zapłakać.

– Kpisz sobie ze mnie? – warknęła. – Technika Ożywienia to zaawansowane jutsu, nigdy nieukończone. Nie uwierzę, że ktokolwiek potrafiłby je użyć i sprowadzić cię... Itachiego z powrotem.

Przeniósł wzrok w stronę zachodzącego na horyzoncie słońca. Nadciągały ciemne chmury niczym omen zwiastujący śmierć.

– Trwa wojna. Ktoś przyzwał mnie oraz resztę członków Akatsuki, aby walczyli na froncie.

Izusu wstrzymała oddech. Potrząsnęła głową i zmarszczyła brwi.

– Więc czemu tu jesteś? – rzuciła, napinając mięśnie.

– Udało mi się wyrwać się spod działania techniki. Zamierzam ją powstrzymać, aby Zjednoczone Siły Shinobi miały szansę na zwycięstwo, ale... – spojrzał na Izusu – najpierw chciałem cię zobaczyć.

– T-to znaczy... – Rozszerzyła oczy. – To naprawdę ty, Itachi?

Łzy zebrały się pod jej powiekami, gdy potwierdził odpowiedź ciepłym uśmiechem. Katana wypadła jej z rąk i trąciła o ziemię. Izusu opuściła podbródek, a jasne kosmyki przykryły twarz. Itachi zbliżył się na ten widok.

Od kiedy odkrył, że ona wciąż żyła, niczego nie pragnął tak bardzo, jak znów ją spotkać, dotknąć, przytulić. Był już blisko, zaledwie krok przed nią, gdy nagle Izusu uniosła wzrok. Łzy zniknęły, a w jej oczach błysnął żar. Itachi dostrzegł zamach i...

Plask.

Policzek dosięgnął jego twarzy, odchylając głowę w bok.

Nastała cisza. Otworzył usta, lecz słowa utknęły mu w gardle. Nie miał odwagi spojrzeć na Izusu, ale kątem oka widział, jak wzięła głęboki oddech.

– Ty... pieprzony... egoisto! Ty cholerny tchórzu! – wrzasnęła, zaciskając pięści. – Co ty sobie myślisz? Że zjawisz się tu jak gdyby nigdy nic i... i co?! Wydaje ci się, że wszystko jest w porządku? Że nic wielkiego się nie stało? Stało się, kurwa! Zostawiłeś nas, mnie, Sasuke. Do samego końca nas okłamywałeś, a wystarczyło być z nami szczerym. Szczerość, słyszysz?! Prosiłam cię o nią tyle razy, a ty co? Myślałeś, że wystarczy napisać list? Kilka nabazgranych słów nie załatwi wszystkiego, rozumiesz?! Sasuke jest teraz zagubiony, chce się zemścić na Wiosce Liścia, a przecież nie taka była twoja wola... cholera, dlaczego...?

Każde jej słowo wbijało niewidzialny sztylet w jego serce, ale Itachi wiedział, że na to zasłużył. Ze wstydem spojrzał na ukochaną. Schowała twarz w dłoniach i zaszlochała cicho. Znowu ją skrzywdził... teraz pewnie bardziej niż kiedykolwiek. Chciał to naprawić, lecz po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co powiedzieć. Znał ją tyle lat, ale nigdy nie widział żony tak wściekłej. Nigdy.

Ten wybuch tylko utwierdził go w przekonaniu, że zranił ją bardziej, niż przypuszczał. Izusu wciąż cierpiała po jego śmierci, a on... cholera, czego on się spodziewał, przychodząc tutaj?

Naiwnie sądził, że mu wybaczyła; że pozostawiony list zatarł wszystkie dzielące ich granice. Chciał, aby tak było, lecz droga, którą wybrał, zniszczyła nie tylko jego.

Wyciągnął dłoń, instynktownie pragnąc zdjąć każdy ciężar z jej ramion. Coś szarpnęło go za serce, gdy jego ręka została brutalnie odtrącona.

– Przepraszam – zaczął drżącym głosem. – Nie chciałem, abyś widziała moją śmierć. Ja tylko... pragnę, abyś była bezpieczna i miała szansę ułożyć sobie życie.

– A czy kiedykolwiek zapytałeś mnie o zdanie? Zapytałeś, czego ja chcę?!

Nie zapytał. Nigdy się nie odważył, bo... bał się odpowiedzi.

Od początku strach, że Izusu pójdzie własną drogą, niemal paraliżował go od środka. Sam nie wiedział, co by zrobił, gdyby odmówiła wstąpienia do klanu, nie zgodziła się odejść z wioski lub gdyby opuściła Akatsuki, aby wrócić do domu... do niego...

Bolała go świadomość, że Izusu nigdy nie zapomniała o Kakashim, dlatego Itachi wolał żyć w przekonaniu, że wiedział, co dla niej najlepsze.

Bał się, że zostanie porzucony, tymczasem on porzucił ją dwa razy.

– To, czego chciałaś – zaczął przyciszonym głosem – nie potrafiłem ci tego dać, nie po tym, co się wydarzyło. Wymordowałem własny klan, rodziców i... zmieniłem się. Zacząłem cię krzywdzić, okłamywać. Nie byłaś ze mną szczęśliwa, widziałem to. Właśnie dlatego musiałem zniknąć z twojego życia. Izusu... moja śmierć miała być początkiem twojego lepszego ży...

– Skończ pieprzyć! – fuknęła cała czerwona na twarzy i uniosła mokre od łez spojrzenie. – Wymyślasz te całe wymówki, a prawda jest taka, że razem mogliśmy wszystko naprawić. Wystarczyło, żebyś mi zaufał. Nie musiałeś dźwigać tego ciężaru sam. Cholera, czy my naprawdę byliśmy małżeństwem tylko na papierze? Powinniśmy się wspierać, a nie odgradzać od siebie murem, mówiąc: „tak będzie lepiej", gówno prawda! Wcale nie jest lepiej, nigdy nie było.

Itachi poczuł się jak skończony idiota. Ona... miała rację. Poszedł na śmierć przekonany, że to jedyna słuszna droga, ale teraz wszystkie argumenty, których kurczowo się trzymał, wydawały się takie... głupie, nieprzemyślane. A przecież myślał o nich i to tyle razy, że – jak sądził – nie mógł już zawrócić.

Mylił się, bardzo. Miał ukochaną u boku, nie był z tym wszystkim sam i gdyby zrozumiał to odrobinę wcześniej...

– To prawda – przyznał, gdy pierwsza łza spłynęła po jego policzku. – Wybrałem drogę na skróty. Umarłem jak ostatni tchórz, sądząc, że nie zdołam już niczego naprawić. Popełniłem tak wiele błędów. – Przymknął powieki, opuszczając głowę. – Jestem... byłem fatalnym mężem, nie zasługiwałem na ciebie.

Jej spojrzenie złagodniało, ale nie to poruszyło Itachim. Izusu zbliżyła się na krok i dotknęła jego ramienia. Nie ośmielił się na nią spojrzeć. Tak bardzo żałował wszystkiego, co zrobił. Nie dał szansy ani sobie, ani jej. Kochał ją, nienawidził siebie. Ta sprzeczność sprawiła, że po prostu się pogubił.

Usłyszał, jak wymówiła jego imię, ale nie zareagował. Chwyciła go za płaszcz i przyciągnęła bliżej siebie. Dopiero wtedy Itachi oprzytomniał. Objął ją niemal od razu, odgradzając od świata jej roztrzęsione z emocji ciało.

– Przepraszam... za wszystko – szepnął, chowając twarz w jej włosach. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że żyjesz. Myślałem, że nie ma już dla ciebie ratunku. Izusu, jak uciekłaś przed Akatsuki?

– U-upozorowałam własną śmierć.

– Rozumiem. To dlatego uznali cię za martwą.

– Co takiego?

Odsunęła się od niego i pociągnęła nosem.

– Madara chciał, aby nikt cię nie szukał – wyjaśnił Itachi. – Wmówił wszystkim, że nie żyjesz, a później rozpętał wojnę. Zanim tu przybyłem, spotkałem Naruto. Nie wyprowadzałem go z błędu, bo uznałem, że to może być twoja szansa, aby rozpocząć nowe życie daleko stąd. Możesz też wrócić do Wioski Liścia i odbudować to, co odebrałem ci lata temu. Wybór należy do ciebie.

– Nie mogę wrócić. – Pokręciła głową. – Wszyscy uważają mnie za zdrajcę.

– Nie wszyscy. – Sięgnął do jej twarzy i założył kosmyk za ucho. Uśmiechnął się smutno. – Kakashi zna prawdę. On, Naruto, Tsunade-sama. Madara im powiedział, o mnie i o tobie. Tak samo, jak powiedział wszystko Sasuke.

– To niemożliwe...

– Izusu, posłuchaj. Nie jesteś już nikomu nic winna. Ani mi, ani klanowi Uchiha. Spłaciłaś swój dług dawno temu. Teraz musisz podążać własną drogą.

– Własną drogą, mówisz? – mruknęła pod nosem i uciekła spojrzeniem w bok. – Nigdy jej nie miałam. Miałam za to wiele wątpliwości przed ślubem, przed opuszczeniem wioski i współpracą z Akatsuki. W każdej z tych spraw dałeś mi złudne poczucie wyboru, ale wiedziałeś, że podążę za tobą. Zawsze tak robiłam, a teraz, gdy cię zabrakło... boję się, że będę żałować własnych decyzji.

Nabrał powietrza do płuc. Było mu tak głupio. To on jej to wszystko zrobił i to on powinien ponieść konsekwencje, nie Izusu. Jego śmierć niczego nie rozwiązała, tylko dołożyła jej zmartwień. Gdyby mógł cofnąć czas...

– Zawsze wybierałaś to, co powinnaś, ignorując głos własnego serca. Właśnie dlatego nie byłaś ze mną szczęśliwa, ale teraz masz szansę to zmienić. Nie bój się, jakiekolwiek decyzje podejmiesz, będą one twoje, własne. Kieruj się tym, co uważasz za słuszne, a ja zawsze będę przy tobie. Będę cię wspierać, tak jak powinienem to robić przez całe życie.

Delikatny uśmiech rozjaśnił jej twarz. Po tych ciężkich wyznaniach był jak światełko na końcu długiego i ciemnego tunelu. Każde słowo odciążało, burzyło mur, który niegdyś wznieśli własnymi rękoma. Wszystkie mocno związane supły nagle puszczały i tylko oni wiedzieli, jaką ulgą okraszono ten moment.

Izusu przetarła mokre policzki, mówiąc:

– Pamiętam, jak napisałeś w liście, że odkąd wstąpiłam do Akatsuki, nigdy nie powiedziałam ci, że cię kocham. To nie jest tak, że nic do ciebie nie czułam, po prostu... byłam rozdarta. Wróciłeś tak nagle, po pięciu latach ciszy. Nic już nie było takie samo, nawet moja miłość do ciebie. I nagle zostałam szpiegiem, żyłam w ciągłym strachu, niepewności, na każdym kroku musiałam udawać kogoś, kim nie jestem. Myśl, że to wszystko dla dobra wioski w końcu przestała pomagać. Coraz gorzej znosiłam to brzemię i nic nie mogło tego zmienić... nawet ty.

Itachi ścisnął mocno powieki. Otworzył je, dopiero gdy chłodne palce musnęły jego twarz. Izusu patrzyła mu głęboko w oczy, wciąż delikatnie się uśmiechając. Mówiła dalej:

– Dopiero później zrozumiałam, dlaczego to zrobiłeś. Wiedziałeś, że wkrótce umrzesz, więc chciałeś spędzić ze mną ostatnie lata życia. Zachowałeś się jak egoista, jak typowy Uchiha, ale zrobiłeś to z miłości. – Westchnęła ciężko. – Nie będę udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie jest. Mam ochotę znów zdzielić cię w twarz, ale... wszyscy popełniamy błędy i wszyscy zasługujemy na ich wybaczenie.

Coś go ruszyło, dogłębnie. Znów płakał. Gorące łzy kreśliły ścieżki po bladych policzkach i spadały cicho na ziemię. Jego serce było martwe, a mimo to czuł, jak wypełnia je niewyobrażalna ulga.

Ta rozmowa... powinni odbyć ją dawno temu. Szczerość stanowiła klucz do zrozumienia. Zrozumienie do wybaczenia. Wybaczenie do pokoju. Itachi zawsze pragnął tego ostatniego, dopiero teraz rozumiejąc, od czego należało zacząć.

Mógł oszczędzić cierpienia ukochanej. Mógł uchronić Sasuke przed ciemnością.

Mógł żyć, gdyby tylko wybaczył sam sobie.

– Zmieniłaś się – stwierdził, na co Izusu uniosła brwi. – Nie pierwszy raz życie brutalnie cię złamało, ale ty znowu odbiłaś się od dna. Jesteś silna, silniejsza, niż kiedykolwiek ja byłem.

– To nieprawda. – Potrząsnęła głową. – Po twojej śmierci nie wiedziałam, co robić, zaczęłam pić i popadłam w rozpacz. Chciałam zniknąć z tego świata, rozumiesz? Zostałam sama...

– Nie jesteś sama. – Ujął jej zmarznięte dłonie we własne i przyłożył do jej piersi. – Tę pustkę w sercu może wypełnić tylko inna osoba, a tak się składa, że jest na tym świecie ktoś, komu na tobie zależy.

– O czym ty mówisz?

Odetchnął głęboko. Ściskało go w gardle na myśl jej szczęśliwego życia w ramionach innego mężczyzny, ale nie mógł tego zabronić. Wręcz przeciwnie – musiał rozwiać wszystkie wątpliwości. Był jej to winien.

– Izusu, nawet nie wiesz, jak ciężko wypowiadać mi te słowa, ale jeśli czujesz coś do Kakashiego... nie oglądaj się na mnie tylko... Tylko daj mu szansę. Będę spokojniejszy, jeśli to on się tobą zaopiekuje.

Izusu rozchyliła usta wpatrzona się w przeszklone oczy Itachiego. Powoli docierało do niej, o co właściwie ją poprosił.

– Mam... dać mu szansę? Jesteś pewien?

Kiwnął głową w odpowiedzi.

Wiatr wezbrał na sile, porywając spod jej powiek kilka zbłąkanych łez. Izusu uniosła kącik ust. Stała na rozdrożach, mogła obrać dowolną drogę życia i chociaż wciąż nie zdecydowała, Itachi już okazał jej wparcie. Wszystko przemyślał, zaakceptował każdy możliwy scenariusz.

Nie stawiał już barier. Nie działał według własnych, egoistycznych pobudek.

Wyswobodziła dłonie z jego uścisku i z czułością objęła go w pasie. Przytulając się do jego torsu, mruknęła:

– Ty też się zmieniłeś.

Oboje wiedzieli, że to pożegnanie. Technika Ożywienia musiała zostać powstrzymana i tylko Itachi mógł to zrobić. Świat chwiał się ku przepaści, a Izusu nie widziała innej możliwości, jak po raz ostatni wesprzeć męża.

Do samego końca będzie stać u jego boku, odprowadzi go do bram niebios, a później...

Później podąży własną drogą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro