Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19. Uchiha walczą do końca

„Sasuke uważa, że nie żyjesz i najlepiej będzie, jeśli tak zostanie".

Izusu skrzywiła usta. Słowa Madary obijały się o jej świadomość przy każdym spojrzeniu na spokojną twarz młodego Uchihy. Był nieprzytomny, a jego ciało spoczywało na prowizorycznym łóżku, zakryte ubrudzonym krwią prześcieradłem. Niedługo leki odurzające przestaną działać, wtedy Izusu będzie musiała zniknąć. Sasuke nigdy nie odkryje, kto tak naprawdę przeszczepił mu oczy Itachiego.

Westchnęła, rozluźniając zaciśnięte dłonie na blacie z narzędziami chirurgicznymi. Może tak będzie lepiej? Lepiej, że Sasuke nigdy więcej jej nie zobaczy? Nie czuła się gotowa na to spotkanie. Drżała, serce biło w przyspieszonym tempie, a spocone ręce co rusz wycierała o wilgotną już szmatę.

I nie był to efekt stresu czy emocji związanych z wykonaniem zabiegu, to było... coś bardziej dotkliwego; coś, za co Izusu mogła winić tylko siebie.

Po śmierci Itachiego popadła w rozpacz, lecz alkohol nie rozwiązywał problemów, nigdy. Stanowił jedynie tchórzliwą ucieczkę od rzeczywistości, w której teraz musiała zmagać się z objawami jego odstawienia.

Odwróciła głowę i zakryła usta. Ściskając mocno zęby, błagała, aby znów nie zwymiotować na podłogę. Nieprzyjemny odór wciąż się unosił w dusznym, ukrytym pod ziemią laboratorium i w niczym nie pomagał. Dopiero przy trzecim głębszym wdechu Izusu poczuła się lepiej. Przeszło.

Podeszła do Sasuke. Sprawdziła mu puls i zmierzyła temperaturę, za wysoka. Nawet w bladym świetle starych lamp wyglądał na rozgrzanego. Namoczywszy w wodzie okład, wycisnęła go i przyłożyła do czoła Sasuke.

Był tak bardzo podobny do Itachiego – zmężniał, z jego twarzy zniknęły dziecięce rysy, lecz tak naprawdę, gdzieś w środku, pozostał skrzywdzonym przez okrutny świat dzieckiem.

I właśnie to dziecko mogło wyrównać rachunki ze światem.

Nie, stop. Nienawiść prowadziła do zatracenia, zemsta nie przywróci zmarłych do życia, przecież odbyła już tę lekcję, prawda? To dlaczego na wieść o śmierci Danzō poczuła się lepiej? Poczuła, jakby ktoś nareszcie przypomniał sobie o Itachim – o jego cierpieniu i poświęceniu. Tylko on umiał szczerze wybaczyć oraz wziąć zło całego świata na własne barki. Ani Izusu, ani Sasuke tego nie potrafili.

– Co z nim?

Usłyszała za plecami głos Białego Zetsu i o mało nie podskoczyła. Traciła czujność. Siedziała w paszczy lwa, lecz zmęczenie tłumiło poczucie zagrożenia.

– W porządku – odparła, gdy światło lampy zaiskrzyło upiornie. Przyłożyła dłoń do przewiązanych bandażem oczu Sasuke i jeszcze raz sprawdziła jego stan. – Oddech równy, gorączka powoli schodzi. Niedługo się wybudzi, ale będzie musiał odpoczywać.

– Ile czasu?

– Dzień, najlepiej dwa. Muszę jeszcze sprawdzić, czy oczy funkcjonują tak, jak powinny.

Spojrzała na Zetsu. Uśmiechał się przebiegle, przenosząc wzrok raz na nią, raz na Sasuke. Pod stopami przebiegł jej szczur, ale ledwo go zauważyła. Napięła mięśnie, ostrożny krok w tył, potem drugi. Wiedziała, co zaraz usłyszy.

– Nic nie musisz, Uchiha. Zrobiłaś już swoje.

Sześć klonów szybko wynurzyło się z ziemi, wszystkie uformowane na kształt poskręcanego z białej masy człowieka. Wyszczerzyły szpiczaste zęby, bynajmniej nie w geście przyjaznego powitania.

– Miłej zabawy i... dzięki za pomoc.

To była chwila, jedna sekunda i ukryta przy kostce broń znalazła się w dłoni Izusu. Atak nadszedł z lewej. Odskoczyła w bok, unikając rozerwania przez ostre szpony. Zanim opadła na nogi, złożyła palce w pieczęć.

– Doton: Ganchūrō no Jutsu!

Poruszona wstrząsem ziemia wystrzeliła skalne filary, które pognały w stronę sufitu. Technika miała zamknąć przeciwników w klatce, lecz kolumny nie sięgnęły górnego sklepienia, zatrzymały się mniej więcej w połowie.

Szlag! Przez medyczne jutsu zużyła prawie całą chakrę. Musiała walczyć bronią.

Zniknęła w laboratoryjnym półmroku, na co Zetsu ściągnął brwi. Gdy jego klony niemal wspięły się po skalnych filarach, nad ich głowami coś świsnęło. Czarny kształt mknął przed siebie i pędził wprost do oryginału.

Jaskrawe światło znów zaiskrzyło, rozświetlając twarz Izusu sekundę przed uderzeniem.

Ostrze rozcięło ciało Zetsu tuż pod obojczykiem. Cholera, celowała w serce! Miała krótką chwilę, aby pozbyć się wroga, ale spudłowała.

Odskoczyła, łapiąc oddech. Klony powoli się zbliżały. Jeden z nich zaatakował od tyłu. Obróciła ciałem i mocno się zamachnęła. Krew trysnęła z poderżniętego gardła, a zanim przeciwnik padł martwy, Izusu już odpierała następny cios.

Chłód stali dodawał jej odwagi, adrenalina buzowała w żyłach. Klony Zetsu były silne, ale powolne. Gdyby trzymała w rękach katanę, ucięłaby im nogi przy samych kostkach.

Wrzasnęła, gdy szpony rozcięły jej skórę na plecach do samej krwi. Kolejne klony wyrastały z ziemi i atakowały ze wszystkich stron. Otoczyły ją.

Kunai wypadł jej z dłoni, kiedy oberwała kopniakiem w przeponę. Zabrakło jej tchu. Odrzucona w tył potoczyła się po brudnej posadzce, po czym uderzyła w szafkę z fiolkami i ampułkami. Pisnęła cicho, gdy rozbijające się o podłogę szkło poraniło jej ręce.

Zamarła z twarzą do ziemi. Nie mogła otworzyć oczu, nie mogła złapać oddechu. Głośny śmiech obijał się o kamienne ściany; brzmiał jak zapętlony w czasie ryk zwycięstwa.

Chciała się podnieść, ale nie miała sił. Zetsu szarpnął jej ciałem, obracając na plecy.

– Żegnaj, Izusu Uchiha.

I wtedy to poczuła – ciepło rozchodzące się z każdej strony. Fala gorąca wypełniła pomieszczenie, jakby w środku nagle wybuchł pożar.

Huk. Wrzask. Pękające szkło.

Coś ciężkiego opadło tuż przy niej, z sufitu posypał się kurz.

– Co ty robisz?! Przestań!

Izusu zakaszlała dwa razy, uchylając ciężkie powieki. Ktoś coś krzyczał, a wokoło leżały martwe ciała klonów, które płonęły czarnym ogniem.

Czarny... ogień... Widziała to już kiedyś, ale... gdzie? Kręciło jej się w głowie. Powoli przechyliła ją w bok i ujrzała monstrualną pięść wgniatającą Zetsu do ściany. Izusu zamrugała, trzęsła się, miała zwidy?

Ostatni krzyk i po Białym Zetsu został tylko popiół.

Ktoś... ją uratował? Ale jak? Dlaczego?

Spróbowała wstać. Odgłos stawianych kroków był coraz głośniejszy. Podparta na słabych ramionach ujrzała czubki butów, a obok spadający na ziemię bandaż. Bandaż, który sama dziś założyła. Dostała dreszczy, lecz mimowolnie uniosła głowę.

I wtedy to zobaczyła.

Najmroczniejszy sharingan, jaki kiedykolwiek widziała.

Przerażająca ciemność i krwawa czerwień zamknięte we wzorze Wiecznego Mangekyō Sharingana. Niebezpieczna mieszanka krwi Uchiha z przesiąkniętym nienawiścią sercem.

Demon w ludzkiej skórze.

Ostatni żyjący Uchiha.

– S-sasuke?

Milczał. Stał nad nią niczym kat nad ofiarą i jakby czekał na jej ostatnie słowa. Nie zamierzał się wahać, Izusu widziała to w jego wypełnionych pustką oczach. Widziała w nich bliską przyszłość – siebie płonącą w czarnych ogniach Amaterasu. Zginie, tu i teraz, czemu więc przestała się trząść?

Takie było jej przeznaczenie. Sharingan rozpoczął tę niekończącą się spiralę jej cierpień, teraz miał to wszystko zakończyć.

– Zabij mnie wreszcie – szepnęła, nie odrywając od niego wzroku.

Sasuke cofnął technikę. Odwrócił głowę, wykrzywiając usta, i przemówił karcącym głosem:

– Uchiha nie proszą o śmierć. Uchiha walczą do końca.

Czas jakby się zatrzymał. Izusu powoli rozszerzyła oczy, a jej serce zabiło szybciej, mocniej. To... niemożliwe. Sasuke nazwał ją „Uchiha"?

Sekundy mijały, lecz on nie cofnął tych słów.

Uznał jej przynależność do klanu, zatarł dawno postawioną granicę.

Nie zamierzał ją zabijać.

Łzy napłynęły do jej oczu. Schowała twarz w dłoniach i załkała cicho. Przecież chciała umrzeć. Od śmierci Itachiego nie widziała dla siebie innej drogi. Wszyscy, których kochała odeszli, reszta uważała ją za zdrajcę. Wiedziała, że Madara nie puści jej wolno, lecz gdy Zetsu zaatakował, musiała wybierać.

Życie czy śmierć?

Prawda czy kłamstwo?

„Uchiha walczą do końca".

Wybuchła płaczem. Przez cały czas się oszukiwała.

Dopiero widząc puste oczy Sasuke, zrozumiała, że nie pragnęła śmierci. Pragnęła odnaleźć cel w życiu i z powrotem nadać mu sens. Patrzyła w stronę światła, nie ciemności. Chciała naprawić przyszłość, nie ją zniszczyć.

O to właśnie prosił ją Itachi.

– Tak myślałem, że przeżyłaś – powiedział Sasuke. – Madara nie jest takim dobrym kłamcą, jak mu się wydaje.

Nie odpowiedziała. Brudnymi palcami wycierała mokre policzki, nie mając w sobie w odwagi, aby spojrzeć mu w twarz.

Sasuke odszedł na kilka kroków, a szkło trzeszczało pod jego butami.

– To ty przeszczepiłaś mi te oczy, prawda?

Kiwnęła głową.

– Wiedziałaś, że Itachi chciał mi je oddać. Wiedziałaś, że był chory; że planował zginąć w walce ze mną. Dlaczego... dlaczego mu na to pozwoliłaś?!

Poderwała głowę, słysząc zarzut w jego głosie. Sasuke może i poznał prawdę o swoim bracie, ale nie rozumiał wszystkiego. Stał odwrócony do niej tyłem, zaciskał mocno pięści.

– Nie, to nie tak! – Zerwała się na nogi i podparła rękoma o ścianę. Ledwo stała, kolana jej drżały, a z poranionych ramion sączyła się krew. – Itachi ukrywał prawdę nie tylko przed tobą. Nic nie wiedziałam o jego planach, a jego chorobę odkryłam za późno. Naprawdę myślisz, że siedziałabym bezczynnie?! Że nie chciałabym go ocalić?! Itachi nic mi nie mówił, bo doskonale wiedział, że spróbuję go powstrzymać. I próbowałam, ale mnie uprzedziłeś. On... wybrał śmierć z twojej ręki, zamiast życie ze mną. Zawsze byłeś dla niego ważny, ważniejszy nawet ode mnie...

Trzask. Ściana pękła po zderzeniu z pięścią Sasuke. W jego oczach znów pojawił się sharingan, a laboratorium wypełniła mroczna, ciężka chakra.

Izusu przełknęła ślinę. Jego moc... przekraczała wszelkie wyobrażenia; zdawała się rosnąć wraz z wypełniającą go nienawiścią. Przerażała ją. Izusu cofnęła się na krok. Nawet jeśli Sasuke nie zamierzał zrobić jej krzywdy, nie czuła się tu bezpiecznie.

– Zapłacą nam za to, wszyscy – warknął, podchodząc do gruzowiska. Gwałtownym ruchem wyciągnął uwięzły między głazami miecz. – Wyrównam rachunki. Każdy, kto przyczynił się do krzywdy na Uchiha, zginie.

Dreszcz przebiegł po jej karku, gdy ich spojrzenia znów się spotkały. Sasuke był nieobliczalny, o wiele bardziej niż kiedy pragnął zabić swojego brata. Każde wypowiedziane zdanie ociekało nienawiścią, niosło przysięgę wypełnienia wszystkich gróźb.

Wiedziała, że powinna spróbować go powstrzymać, lecz to niczego nie zmieni.

Było już zwyczajnie za późno.

– Przeżyj, Izusu – przemówił łagodniejszym tonem. – Przeżyj i patrz, jak świat błaga nas o wybaczenie.

Opuściła wzrok. Sasuke zniknął.

***

Ahito nigdy nie miał specjalnie wielkich marzeń. Jako dziecko wychowane w rodzinie trzymającej się na uboczu, mógł tylko sobie wyobrażać, jak wyglądał wielki świat. Świat shinobi – przed którym tak srogo przestrzegała go matka – jak i beztroskie, szczęśliwe dzieciństwo były mu równie obce.

Pamiętał popadającego w coraz głębszy alkoholizm ojca. Pamiętał matkę, która starała się utrzymać resztki normalności w tym przeklętym domu. W jego murach zawsze panował niezrozumiały dla Ahito smutek, jakby ich rodzina została naznaczona jakąś zawiłą klątwą.

Rodzice często się kłócili. Nie poskąpili tej rutyny nawet w najradośniejszym dla małego dziecka dniu – dniu jego szóstych urodzin. To właśnie wtedy dziecięcy śmiech umilkł na zawsze.

Zaczęło się jak zawsze: od butelki sake i wrzasków matki, że miała już tego serdecznie dość. Posypały się wyzwiska, polały się łzy. Coraz bardziej uniesione głosy wywlekały na wierzch niezrozumiałe dla Ahito błędy przeszłości. Obrzucaniu się winą nie było końca. Wszyscy mieli dość.

Skończyło się na mocnym trzaśnięciu drzwiami i ostatnim spojrzeniu za oddalającym się w nieznanym kierunku ojcem.

Nie wrócił. Nigdy.

Ahito zawsze uważał, że tak było lepiej. Dalsza obecność tego człowieka w ich domu mogłaby przynieść tylko więcej szkód.

W wieku siedemnastu lat, gdy jego matka zaczęła coraz częściej chorować, zaciągnął się do pracy w pobliskiej wiosce. Przez długi czas utrzymywał, że pieniądze, które przynosił do domu, pochodziły z legalnego źródła. Prawda była jednak zupełnie inna. W końcu mało kto zatrudniłby nastolatka przy kawałku uczciwej roboty, której brakowało samym mieszkańcom.

Los chciał, aby Ahito miał nietypowy talent, który szybko został zauważony. Kto by pomyślał, że jedno włamanie oraz otwarcie jednego zamka przyciągnie uwagę najlepiej prosperującej w Kraju Rzeki Koterii? Ahito dostał propozycję zarobienia dużej i łatwej kasy, lecz musiał zacząć kraść. Upadł nisko, trafił w sam środek półświatka, ale nie mógł się wycofać. Matka wciąż chorowała, w domu brakowało pieniędzy, jedzenia. Przyjął ofertę.

Koteria – gildia zrzeszająca najlepszych złodziei i włamywaczy – tylko czekała na takich jak on: młodych, szukających wrażeń lub ratunku przed długami czy biedą.

Zaczynał od włamań, które... dość szybko mu się spodobały. Był w tym dobry, nie... był świetny. Sam nie wiedział, dlaczego majstrowanie przy zamkach przychodziło mu z taką łatwością. Sądził, że cierpliwość i precyzja nie leżały w jego naturze, ale gdy chwytał w dłonie wytrych, czuł się spokojny. Zaczął zarabiać duże sumy, zbyt duże, jak na siedemnastoletniego młodziaka, któremu w głowie ładne dziewczyny, zabawa i przyjemności.

I wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło jego pozornie szczęśliwe życie na zawsze.

Jego matka umierała.

Ahito zorientował zbyt późno. Utopił górę pieniędzy w chwilowych rozkoszach, zapominając, po co tak naprawdę zaciągnął się do półświatka. Choroba postępowała, wioskowy medyk nie mógł nic zrobić. Potrzebny był specjalista, kosztowny specjalista.

Za własną głupotę Ahito miał przypłacić życiem rodziny, jedynej jaką miał.

Musiał znów zarobić pieniądze, lecz Koteria zaczęła ograniczać działalność. Ścigali ich. Nowy daimyō powołał specjalne grupy do zwalczania przestępczości wsparte siłą militarną Kraju Wiatru. Shinobi natychmiast pojawili się u bram osady.

Wszystko zaczęło się sypać jak domek z chwiejnie ułożonych kart.

Nie było jeszcze za późno, wciąż miał szansę uciec. Ahito wiedział, że nie ominie go wyrok, gdy litera prawa cisnęła się do bram ich wioski, lecz nie mógł zostawić matki samej. Nie mógł też zabrać jej ze sobą i narażać na śmierć w podróży. Co więc miał zrobić?

Zanim zdecydował, w progu jego domu pojawił się on – Yūrei.

„Widmo". „Duch".

Mężczyzna, o którym krążyły legendy w półświatku. Wielu uważało go za martwego, inni mówili, że został pochwycony i siedział za kratami. Ale mało kto wiedział, że głowa prężnie rozwijającego się podziemia nie wychodziła na światło dzienne bez dobrych powodów. Tym razem okazały się nimi działania władz kraju, na którego terenie Yūrei rozwinął nici wpływu.

Ahito miał być kluczem do rozwiązania jego problemów. Jednym z wielu kluczy, rzecz jasna. Układ przedstawiał się jasno: oczyszczenie imienia z zarzutów, za które wytargaliby go z domu shinobi, w zamian za służbę pod bezpośrednimi rozkazami Widma.

Z deszczu pod rynnę. Z kałuży w bagno.

Chciał odmówić. Ahito naprawdę chciał odmówić, choć wiedział, że takiemu człowiekowi jak Yūrei się nie odmawia. Zamiast tego zdobył się na prawdopodobnie najwyższy akt bezczelności w swoim życiu.

Postawił warunek. On. Zwykły złodziejaszek o niezwykłych umiejętnościach. Desperacja pchnęła Ahito do szybkiej wyceny niewykonanej jeszcze roboty. Zażądał zapłaty z góry, dokładnie tyle, ile potrzeba na leczenie i opiekę medyczną dla matki.

Yūrei nie zadawał pytań, zgodził się niemal od razu. Kwota jednak przewyższała nie tylko ilość pracy, którą miał wykonać Ahito, lecz także czas na nią poświęcony. Zaciągnął dług i miał go spłacać latami. Nie został on uchylony nawet po śmierci osoby, dla której Ahito założył żelazną smycz na szyję.

Jego matka odeszła.

Żadne pieniądze ani medycy nie byli w stanie zatrzymać przerzutów zajmujących schorowany organizm. Gdy Ahito sądził, że jego świat się skończył, matka chwilę przed śmiercią nadała mu nowy cel w życiu.

Poznał szokującą prawdę o swojej rodzinie. Złożył obietnicę, którą zamierzał dotrzymać, gdy tylko spłaci ten przeklęty dług.

Ruszy w świat i odnajdzie Hayashi Izusu – bestialsko wyrwaną z matczynych objęć i uprowadzoną przez czerwonookich shinobi.

Odnajdzie swoją siostrę.

_______________________________________

Witajcie!

Skoro tożsamość Ahito została już ujawniona, chciałabym nieco rozjaśnić kwestię wiekową naszych głównych bohaterów.

Przygotowałam nawet tabelkę, aby było przejrzyście:

Z tej tabelki wynika, że Kakashi jest tylko o rok starszy od Itachiego. Oczywiście w kanonie było to więcej, ale – jeśli pamiętacie – musiałam postarzeć nieco naszego Uchihę, aby jego ożenek z Izusu był realnie możliwy. Wiek Kakashiego pozostał bez zmian.

Tym samym możemy wywnioskować, że Izusu miała troszkę ponad 5 lat, gdy zabrano ją do Wioski Liścia (ok. 9 miesięcy później od tego wydarzenia urodził się Ahito, dlatego zaokrągliłam ich różnicę wieku do 6 lat). 

Tak w razie wątpliwości, że to trochę mało, aby takie dziecko jak Izusu zabierać do wioski i szkolić na wojnę, dodam tylko, że w tym wieku Kakashi ukończył już Akademię XD (a rok później został Chūninem!).

Zresztą, chyba przyzwyczailiśmy się już do abstrakcji wiekowych w „Naruto", prawda? xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro