Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18. Ostatnia wiadomość

W zadymionym od papierosów powietrzu mieszały się zapachy alkoholu, potu oraz podrzędnej jakości mięsa. Tawerna o nazwie „Panienka" pękała w szwach. Rozmowy i śmiechy ledwo zagłuszały odgłosy zbijanych kufli. Przez dawno nienaoliwione drzwi co rusz przeciskali się robotnicy, najemnicy czy inne bandziory – zazwyczaj tak pijani, że ledwo stali na nogach.

Ahito nie zwracał na nich szczególnej uwagi. Siedział w kącie przy mocno wytartym stoliku, dopijając już trzecie piwo. Kartkował tak zwaną Księgę Bingo, ale po kilku stronach wciąż wracał do zdjęcia Uchiha Izusu.

Prawie nic się nie zmieniła. Jej błękitne oczy pozostały tak samo duże, tylko z twarzy zniknęły okrągłe, dziecięce policzki. Kiedyś się obawiał, że gdy ją spotka, nie pozna jej; że mógłby minąć ją na ulicy i nawet się nie zorientować. Teraz już nie miał żadnych wątpliwości.

Przechylił kufel, nie odrywając wzroku od fotografii. Jej usta jakby same składały się w zdanie: „walcz, Ahito".

Próbował. Robił wszystko, aby ją odnaleźć, ale słowa Kakashiego wracały niczym bumerang:

„Izusu nie żyje, nie masz po co jej szukać".

Podobno zginęła, ale... jak? Kiedy? Gdzie? Na te pytania Kakashi nie chciał lub nie potrafił odpowiedzieć.

Niedorzeczność. Wszystko, co wydarzyło się w Kraju Żelaza, to była jedna wielka niedorzeczność – otrucie, ten gość w śmiesznej masce, który gadał niestworzone historie czy wieść, że Izusu została uznana za martwą. Ahito potrzebował czasu, aby ułożyć to sobie w głowie.

Plecy wciąż bolały od mocnego rąbnięcia o ścianę. Rozmasował lewe ramię, krzywiąc usta. Przeklęty Kakashi. Gdyby Ahito wiedział, że ten rzuci się na niego z łapami zaraz po tym, jak ten cały Madara zniknie, to... Właśnie, co by zrobił? Uciekłby? Nie, nie po to go gonił aż do Kraju Żelaza. Ale chociaż by się przygotował! Tylko jak się przygotować na coś takiego?

Kakashi był nieustępliwy. Zażądał wyjaśnień, a spokój i opanowanie, które towarzyszyły mu przy ich pierwszym spotkaniu, gdzieś zniknęły. Ahito szybko zrozumiał, że to historia opowiedziana przez tego gościa w masce wyprowadziła Hatake z równowagi.

Nie miał wyboru, musiał opowiedzieć o wszystkim, co łączyło go z Izusu.

Kakashi mu nie uwierzył, przynajmniej nie od razu. Chyba sądził, że doskonale znał Izusu i dlatego mierzył Ahito chłodnym spojrzeniem. Przerwał mu tylko raz, po jednym pytaniu jego podejrzliwość nieco opadła. Wtedy umilkł, a zasypany lawiną pytań na temat Izusu, po prostu opuścił wzrok.

Nadzieja rosła w oczach Ahito, gasła w spojrzeniu Kakashiego.

„Izusu nie żyje, nie masz po co jej szukać".

Prychnął dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy Hatake powiedział, że jej ciała nie odnaleziono. I on uwierzył w jej śmierć?! Co za palant. Nawet nie próbował jej znaleźć, upewnić się, nic! Za to gadał coś o szukaniu wiatru w polu i śmiertelnym niebezpieczeństwie. A pieprzyć go.

Najważniejsze, że Kakashi powiedział co nieco o Izusu. Ahito zapamiętał to wszystko, jednak żadne słowa nie poruszyły nim tak bardzo, jak pustka w oczach Hatake. I choć znał go na tyle, na ile znał lekko kulawego pijaka, który właśnie minął jego stolik, coś podpowiadało mu, że Hatake przeszedł w życiu wiele. Być może zbyt wiele jak na stosunkowo młody wiek.

Pociągnął łyk gorzkiego piwa i przerzucił kilka stron. Księga Bingo nie trafiła w jego ręce przypadkiem, podarował mu ją Kakashi w pakiecie z wolnością i zapewnieniem, że nie potraktuje go więcej jakąś paskudną trucizną. Ahito powinien być wdzięczny, ale niesmak pozostał.

Doprawdy nie cierpiał shinobi.

Zatrzymał wzrok na fotografii ciemnowłosego mężczyzny – Uchiha Itachi, jej mąż. Osoba, która wymordowała własny klan, aby utrzymać pokój w wiosce, a przynajmniej tak twierdził ten przebieraniec w masce. Ahito złapał się za głowę i westchnął ciężko. To dla niego za dużo. Wszystko, czego ostatnio się dowiedział, było tak cholernie pogmatwane. Im bliżej był Izusu, tym mniej rozumiał, co tu się działo.

Jak ty się w to, do diabła, wpakowałaś?

Rozbrzmiał huk tłuczonego szkła. Ahito podniósł wzrok i zobaczył dwóch osiłków przy barze szarpiących się za kołnierze. Oho, to nie wróżyło nic dobrego. Dokończył trunek jednym haustem, po czym schował księgę do plecaka i wstał od stołu. Kątem oka zauważył, że kilka osób poszło jego śladem. Atmosfera zrobiła się nerwowa, choć tak naprawdę była taka już od dobrego tygodnia.

Ludzie szeptali o nadciągającej wojnie, w przerażeniu opuszczali swoje domy, aby uciec na drugi koniec kontynentu. Ahito wcale im się nie dziwił. Po tym, co zobaczył w Wiosce Liścia, sam najchętniej zaszyłby się w bezpiecznym miejscu, daleko od tych przeklętych shinobi i ich niekończących się konfliktów.

Gdy drzwi od tawerny trzasnęły za jego plecami, odpalił papierosa i zaciągnął się dymem. Miliony gwiazd błyszczało na niebie, ciepły wiatr rozwiewał jego grzywkę, a gdzieś w oddali ujadał pies. Ahito ruszył główną ulicą małej osady, w której się zatrzymał, aby obmyślić następny krok.

W głowie szumiało, a obraz nieustannie skręcał w lewo. Mocne te piwa. Zazwyczaj w takich obskurnych tawernach serwowali jakieś szczyny, ale tutaj naprawdę można było się upić.

Uśmiechnął się pod nosem. Lubił alkohol. Lubił, jak wszystkie troski odchodziły w niepamięć, niosąc ze sobą błogie rozluźnienie. Jednocześnie zawsze starał się trzymać dawno narzuconej granicy. Widok pijanego ojca za bardzo utknął mu w pamięci, aby zapomniał, co alkohol potrafił zrobić z człowiekiem.

– Kurwa mać, gdzie te klucze?!

Zatrzymał się, kierując spojrzenie w stronę hałasu. Prawie zagwizdał na widok młodej dziewczyny w długich, czarnych włosach spływających do głębokiego dekoltu. Nieznajoma kucała przed drzwiami stojącego na uboczu domu, rozrzucając zawartość eleganckiej torebki.

Niezła... ta torebka oczywiście! No i może obcisła bluzka opinająca talię, i szerokie biodra, znaczy... ach, kogo on chciał oszukać?

Pchnięty znajomą siłą, Ahito ruszył w jej stronę. Wyrzucił w połowie wypalonego papierosa oraz przeczesał blond czuprynę. Kiedy stanął nad dziewczyną, przekleństwa ucichły. Uniosła na niego spojrzenie. Pomimo delikatnych rysów twarzy, ściągnięte brwi nadawały jej groźnego wyglądu.

– Czego chcesz? – warknęła.

– Może w czymś pomóc?

– A czy wyglądam, jakbym potrzebowała pomocy?

– No... tak.

Prychnęła i wróciła do grzebania w torebce, ale ukradkiem spojrzała na niego jeszcze dwa razy.

– Długo tak będziesz tu stał? Spływaj stąd, bo źle skończysz.

Ahito westchnął, sięgając do kieszeni spodni. Wyjął z nich pęk brzęczących kluczy i zakręcił wokół palca.

– Szkoda, bo właśnie miałem zapytać, czy nie tego przypadkiem szukasz.

– Co? Skąd to masz? Oddawaj!

Dziewczyna zerwała się na nogi i doskoczyła do niego. Ahito był jednak szybszy. Złapał w garść klucze, chowając je za plecami. Uśmiechnięty od ucha do ucha zerknął na jej aż bijący po oczach dekolt.

– Gdzie się gapisz? Oddawaj te klucze!

– Pozwól, że ja się tym zajmę. – Kiwnął podbródkiem na drzwi.

– Nie pogrywaj ze mną, bo oberwiesz w tę ładną buźkę.

– Spokojnie, ślicznotko, czemu jesteś taka spięta? Przecież chcę tylko pomóc.

Dziewczyna zmrużyła oczy, ale odsunęła się na krok. Szkoda, od jej słodkich perfum tak przyjemnie kręciło mu się w głowie. A może to przez alkohol? Albo przez te fajki kupione na straganie? Wydawały się jakieś mocniejsze niż zawsze.

– Niech ci będzie. Wyglądasz mi bardziej na barmana niż na złodzieja. Śmiało.

No tak, już kiedyś słyszał ten tekst o barmanie, ale wtedy miał jakieś siedemnaście lat... Naprawdę przez te trzy wiosny nic się nie zmienił?

Nieważne. Podszedł do drzwi, chowając klucze z powrotem do kieszeni. Pochylony obejrzał zamek, a kiedy nieznajoma już miała coś powiedzieć, wyciągnął z plecaka dwa wytrychy.

– Co ty wyprawiasz? – zapytała, gdy wetknął narzędzia w zamek.

– Otwieram drzwi.

Parsknęła śmiechem.

– Ty chyba żartujesz, nie otworzysz tego! To specjalny, antywłamaniowy...

Pstryk. Zatrzask kliknął, a drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem. Ile mu to zajęło? Piętnaście sekund? Cholera, zaczynał wychodzić z wprawy.

– J-jak ty to...? – wymamrotała dziewczyna.

– Normalnie, wytrychem. – Zakręcił narzędziem w dłoni i wrzucił go do plecaka. – Nieźle cię wkręcili z tym zamkiem „antywłamaniowym".

– Zaraz, a co z kluczami?

– Gdybym je miał, pewnie bym ich użył. – odparł, uśmiechając się pod nosem.

Nieznajoma nie wyglądała na zadowoloną. Założyła ręce na piersi i tupnęła obcasem.

– To nie są twoje klucze. – Poklepał kieszeń od spodni. – Blefowałem.

– Pokaż.

Złapała rzucony w jej stronę pęk, po czym obejrzała go uważnie. Ach te kobiety, zrobiły się takie nieufne. Kiedyś wystarczyło parę komplementów, jakieś kwiaty, czarujący uśmiech i już miał taką panienkę w garści, a dziś? Dziś musiałby chyba przyjechać na białym rumaku, w złotej zbroi, a do tego...

– Rozumiem – mruknęła nieznajoma. – Chciałeś mi zaimponować.

– Udało się?

– Powiedzmy. – Otaksowała go spojrzeniem i uśmiechnęła się słodko. Gdy podeszła do drzwi, nie odrywając od niego wzroku, zapytała: – Masz gdzie spać?

– Powiedzmy... że nie.

– W takim razie – złapała go za rękaw – powiedzmy, że cię zapraszam.

Och, takim zaproszeniom Ahito nigdy nie odmawiał, a już szczególnie, kiedy panienka sama ciągnęła go do sypialni, uwodząco kołysząc biodrami.

Drzwi zamknęły się z hukiem w momencie, w którym na zewnątrz wezbrał deszcz. Krople tłukły o dachy i rynny, jakby chciały zagłuszyć wszystkie odgłosy wciąż żyjącej wioski. Śpiewy oraz bluzgi rozbrzmiewały z lokalnej tawerny, przeplatane z jękami rozkoszy, niosącymi się echem po głównej dzielnicy.

Uniesiony na skrzydłach błogiego spełnienia Ahito nawet przez chwilę nie pomyślał, jak zakończy się ta noc. Gdyby to zrobił, być może doszedłby do wniosku, że zbyt chętna na jednorazową przygodę nieznajoma, nie oznaczała niczego dobrego.

Nie w jego przypadku, bowiem Ahito nigdy nie miał szczęścia do kobiet.

***

Sytuacja w wiosce zmieniała się tak dynamicznie, że Kakashi już sam nie rozumiał, co się właściwie działo. W jednej chwili miał objąć stanowisko Hokage, a w następnej znów był zwykłym jōninem Konohagakure. Może gdyby w jego życiu ostatnio tyle się nie wydarzyło, zareagowałby z większym entuzjazmem na myśl, że niechciany ciężar został zdjęty z jego ramion, zanim na dobre tam opadł.

– Cieszę się, że wróciłaś do zdrowia, Tsunade-sama – powiedział Kakashi, wchodząc do tymczasowego gabinetu Hokage.

Piąta obrzuciła go przelotnym spojrzeniem znad szybko opróżnianej miski ryżu. Najwyraźniej czas spędzony w śpiączce porządnie dał jej po żołądku.

– Jeszcze długa droga do pełni zdrowia, dopiero zaczynają mi wracać siły – mruknęła, odkładając pałeczki na stół. – Słyszałam, że miałeś mnie zastąpić.

– Mało brakowało. Na szczęście w porę się wybudziłaś. Nadchodzą ciężkie czasy i Konoha potrzebuje Hokage takiego jak ty: silnego i z charakterem.

Tsunade westchnęła i zapatrzyła się na pustą miskę przed sobą. Od ataku Paina nie minęło tak dużo czasu, a widmo wojny już wisiało w powietrzu. Zbliżała się pierwsza bitwa, pierwsze ofiary, krew i łzy – kto raz przeżył wojnę, nigdy nie powinien zapomnieć, jakie wartości niósł pokój.

– Przyszedłem w pewnej sprawie, Hokage-sama.

Uniosła na niego wzrok i kiwnęła głową. Coś w jej spojrzeniu mówiło mu, że doskonale wiedziała, jaki temat chciał poruszyć.

– Shizune, zostaw nas samych – poleciła, a kiedy Shizune wyszła, Tsunade nabrała powietrza do płuc. – Słucham.

Miał zacząć ten temat ostrożnie, powoli dobierając każde słowo. Miał przygotowaną całą wypowiedź. Za maską pozornie niewzruszonego shinobi skrywał zbyt dużo trzymanych w sercu pytań. Stopniowo chciał wysuwać każde z nich, nie okazując ani grama emocji.

Plan runął, tu i teraz. Kakashi stanął przed obliczem prawdy, a wtedy chciał już wiedzieć tylko jedno:

– Izusu nigdy nie była naszym wrogiem, prawda?

Tsunade nie odpowiedziała od razu. Mierzyła go chłodnym spojrzeniem, jakby karcąc za tak nieodpowiednie pytanie. Jeżeli choć część tego, co powiedział Madara, nie było kłamstwem, Kakashi właśnie wyciągał na wierzch największe sekrety wioski. Nie powinien tego robić, ale musiał w końcu poznać prawdę. Musiał.

– Ona i Itachi...

– To prawda. – Hokage weszła mu w słowo. – Czytałam raport Yamato. Wszystko, co usłyszeliście w Kraju Żelaza, jest prawdą. Itachi nigdy nas nie zdradził. Na rozkaz starszyzny utopił we krwi własny klan, aby chronić wioskę przed wojną domową. Wstąpił do Akatsuki jako szpieg. Izusu odeszła z tego samego powodu.

Opuścił głowę. Od początku czuł, że tak będzie brzmiała odpowiedź, a jednak znajomy ból przeszył jego wnętrze. Wszystko nabierało sensu. Brakujące puzzle już dawno wpadły mu do rąk, lecz potrzebował Tsunade, aby złożyć tę układankę.

Izusu... nie była zdrajcą, nigdy. Kakashi aż zacisnął pięści. Te krążące plotki na jej temat... uwierzył w nie. Na krótki moment wierzył, że w nie wszystkie, choć okazały się tak bezpodstawne, tak kłamliwe... Znał ją i zwątpił w nią. Chyba nigdy sobie tego nie wybaczy.

Madara może i wywołał wojnę oraz przewodził organizacją, która zmiotła ich wioskę na proch, lecz to dzięki niemu Kakashi nie umrze w niewiedzy.

– Na pewno rozumiesz, dlaczego trzymaliśmy to wszystko w tajemnicy – dodała Tsunade.

Rozumiał aż za bardzo. Prawdziwy powód upadku klanu Uchiha nie mógł wyjść na jaw. Kakashi pamiętał czasy, gdy napięcie między wioską a zepchniętym na bok klanem rosło. Skoro zakończyło się to w tak krwawy sposób, rządzący najwyraźniej nie mieli wyboru. Itachi wziął na siebie ogromne brzemię, ale dlaczego Izusu wybrała tę samą drogę?

„Opuściłam wioskę, aby poznać prawdę. Gdy to się stało, nie mogłam już wrócić".

Wszystko... wszystko nabierało sensu.

Tak jak Kakashi od początku przeczuwał, że coś kryło się za jej rzekomą zdradą, tak Izusu musiała kierować się tym samym głosem intuicji w przypadku Itachiego. Chciała poznać prawdę. Chciała odkryć, dlaczego lata temu jej życie obróciło się w piekło. Przyjęła na siebie miano zdrajcy, aby chronić ich wszystkich z cienia. I nie wyszła z tej roli, nawet wtedy, gdy spotkali się ponownie.

Kakashi przygryzł nerwowo wargę. Gdyby tylko dowiedział się o tym wcześniej...

– Dlaczego wróciła do wioski? – zapytał, unosząc spojrzenie na Tsunade.

Cień zmartwienia nakreślił jej wciąż bladą twarz. Wahała się, Kakashi natychmiast to zauważył. Musiała jednak wiedzieć, że Hatake nie odejdzie stąd, dopóki nie pozna wszystkich odpowiedzi.

– Itachi... cierpiał na śmiertelną, prawdopodobnie nieuleczalną chorobę – zaczęła, nie patrząc mu w oczy. – Ukrywał się z tym przez długi czas, ale objawy postępowały. Gdy Izusu poznała prawdę, było za późno na wymienianie listów. Przybyła prosić mnie o pomoc.

Coś ścisnęło go mocno za serce. Wniosek nasunął się sam. Zabolał niemalże tak bardzo jak wieść o jej śmierci.

– Zdradziła Akatsuki.

– Zdradziła Akatsuki – powtórzyła szeptem Tsunade. – A ja nie mogłam nic zrobić. Musiałabym osobiście zbadać Itachiego, a to było niemożliwe. Czas gonił. Sasuke ruszył za bratem, wy dostaliście zadanie, aby pojmać Itachiego. Miałam związane ręce, ale Izusu się nie poddała. Walczyła o jego życie do samego końca.

– Nie uciekła z więzienia, sama ją wypuściłaś, prawda?

– Była zbyt uparta – wyznała Tsunade. – Zaproponowała, że ruszy w pościg i odnajdzie Itachiego jako pierwsza. Chciała go uratować za wszelką cenę, ale wiemy, że tak się nie stało. Możliwe, że Sasuke ją uprzedził.

Uprzedził... albo zamordował. Niewykluczone, że w pogoni za Itachim doszło do niefortunnego spotkania tej dwójki. Izusu na pewno próbowałaby przemówić mu do rozsądku, ale Sasuke od dawna pragnął zmierzyć się z bratem. Nie miała szans przeciwstawić się ani jego nienawiści, ani sile. Gdyby Kakashi się pospieszył, gdyby ich wtedy odnalazł...

Mogłem ją uratować.

– Izusu wiedziała, na co się pisze – zaczęła Senju, jakby czytając mu w myślach. – Miała pełną świadomość, jaki spotka ją los i sama go wybrała. Była na to gotowa. Przepraszam, Kakashi... nie mogłam dla niej nic zrobić.

Wierzył jej. Wizja ciążącej śmierci nad bliską osobą była mu zbyt znajoma, aby nie rozumiał, jak w tamtym momencie czuła się Izusu. Postawiła nikłą nadzieję na uratowanie męża ponad własne bezpieczeństwo. Przełożyła ochronę mieszkańców wioski, w tym jego, nad własnym szczęściem i spokojnym życiem w Konoha. Splamiła swoje imię, zamiast je oczyścić, tak jak kiedyś jej proponował.

Była bohaterką, choć większość cieszyła się na myśl, że zginęła.

Coś w nim pękło niczym szkło rzucone o ziemię. Jakaś część niego roztrzaskała się na milion ostrych kawałków, gdy uświadomił sobie, że mógł jej pomóc. Mógł zaprowadzić ją prosto do Hokage, tak jak go desperacko prosiła. Zamiast tego oddał ją w ręce ANBU, odbierając czas, którego i tak miała niewiele. Zostawił ją, choć myślał, że zrobiłby dla niej wszystko.

Ściskając mocno powieki, słyszał już tylko szybkie bicie własnego serca. Dudniło mu w uszach, ręce oblepił pot. Jak na fotografii Kakashi widział Izusu chwilę przed opuszczeniem wioski. Tak bardzo się wahała... Stanęła przed trudnym wyborem, a on niczego jej nie ułatwiał. Gdyby tylko wiedział, jakie brzemię wówczas na siebie przyjęła, nie prosiłby, aby została. Okazałby jej pełne wsparcie, a potem... pożegnałby się w zupełnie inny sposób.

Miał dość. Chciał stąd wyjść targany silnym przeczuciem, że jeszcze chwila i oszaleje. Odwrócił się bez słowa, lecz wtedy Tsunade powiedziała:

– Izusu zostawiła ci wiadomość.

Otworzył szeroko oczy. Ciarki przebiegły mu po plecach, a oddech utknął gdzieś w krtani.

Myślała o nim. Chwilę przed śmiercią, naprawdę o nim myślała.

– J-jaką wiadomość?

– Chciała, abym przeprosiła cię w jej imieniu. Bez względu na wszystko zależało jej na tobie i nigdy nie przestała uważać cię za przyjaciela... To wszystko.

Kakashi całe życie ukrywał swoje skrzywdzone wnętrze za maską; za szczelnie wybudowanym murem, przez który nie przepuszczał nikogo. Tylko Izusu potrafiła znaleźć drogę do jego serca. Wywoływała w nim uśmiech, radość oraz łzy, które teraz płynęły po jego policzkach.

Nigdy nie wykreśliła go ze swojego życia, tak jak i on nie potrafił tego zrobić.

Oddałby wszystko, aby móc jej to wyznać.

Schował twarz w dłoniach, szczerze pragnąc, aby świat również zamknął oczy na jego cierpienie. Poczuł na ramieniu ciepłą dłoń Tsunade. Nie pomogła. Nic już mu nie pomoże. Będzie żył dalej, z dziurą w sercu, której nie zdoła załatać.

Pociągnął nosem, zdjął drżące ręce z policzków i odparł przerażająco pustym głosem:

– Dziękuję, Hokage-sama.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro