Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17. Propozycja zamaskowanego shinobi

W samym sercu lasu panował spokój. Ptaki ćwierkały radośnie, przelatując między gniazdami. Powietrze niosło zapach porannej rosy, a krople deszczu osiadły na liściach i co jakiś czas uderzały o dach powoli zarastającej mchem chatki.

Izusu westchnęła cicho, opierając głowę o framugę okna. Przesiadywała na parapecie każdego dnia, w ciszy obserwując, jak znajoma sceneria powoli się zmieniała. Liście nabierały złotej barwy, noce stawały się coraz dłuższe. Wielkimi krokami nadchodziła jesień.

Izusu marzyła, aby tu zostać, na zawsze. To miejsce miało w sobie coś magicznego. Uspokajało, wyciszało. Sprawiało, że chwilami wszystkie troski odchodziły w niepamięć. Itachi musiał doświadczyć tej harmonii na własnej skórze, skoro wybrał właśnie ten zakątek świata na jej kryjówkę.

Kryjówka, nie dom, w którym mogłaby zaznać spokoju. To poczucie bezpieczeństwa było chwilowe, złudne niczym najpiękniejsze genjutsu. Przynosiło ulgę, lecz zegar tykał. Przez drewniane ściany wdzierał się coraz bardziej odczuwalny chłód. Chatka nie została przystosowana do przetrwania zimy. Był to drugi z powodów, dla którego jej mąż wybrał to miejsce. Chciał mieć pewność, że ukochana zrobi dokładnie to, o co poprosił ją w liście – ucieknie na drugi koniec kontynentu, nie pozostawiając żadnego śladu.

Przychodziły momenty, podczas których czuła, że mogła to zrobić; że miała w sobie wystarczająco odwagi, aby spełnić wolę męża i zacząć nowe życie. Jakaś część niej chciała udowodnić sobie oraz przekornemu losowi, że Izusu Uchiha nie załamie się pod żadnych ciężarem narzuconym na barki.

Przychodziły również chwile, kiedy miała ochotę ze sobą skończyć. Raz na zawsze.

Ta huśtawka pełna sprzecznych nastrojów w niczym nie pomagała, przeciągała tylko moment podjęcia decyzji. Dni mijały, a Izusu stała w miejscu, odcięta od świata i jego wpływów, zamknięta w pułapce czasu – w chwili, w której odszedł Itachi.

Głód alkoholowy dawał o sobie znać, ale Izusu miała pod ręką tylko puste butelki. Gdy umysł ogarnęła trzeźwość, nie mogła przestać płakać. Po raz kolejny obrała najgorszą możliwą drogę ucieczki.

Schowała twarz w zgiętych kolanach, ledwo powstrzymując łzy. Wstydziła się swoich słabości, brzydziła samą sobą.

Znów sięgnęła dna.

Gdy zza chmur wyjrzało słońce, promienie wpadły przez okna wprost do chatki. Przyjemne ciepło połaskotało jej bladą skórę. I wtedy wezbrał wiatr. Opadnięte liście zerwały się z ziemi, wirując niczym małe tornado.

Izusu podniosła głowę. To zjawisko przykuło jej uwagę bardziej niż szepczące na dnie świadomości instynkty. Jedna prosta myśl sprawiła, że dłonie same powędrowały w stronę leżącej obok broni.

W lesie nie było wiatru.

Ostrożnie podniosła się z parapetu i podążyła w głąb pomieszczenia. Serce waliło w piersi, ale rozsądek pozostał czujny. Usłuchała go, po raz pierwszy od dawna nie dając się ponieść żadnej emocji.

Znów zrobiło się cicho, lecz Izusu wiedziała, że ten spokój to tylko pozory. Ktoś tu był, pojawił się znikąd, ominąwszy wszystkie zastawione wokół pułapki. Ktoś ją odnalazł, a teraz bezczelnie czekał, aż ona wykona ruch.

Usiadła na drewnianych panelach i powoli wykonała pieczęcie. Techniką natychmiast zlokalizowała intruza, rozpoznała również jego chakrę. Jej ręce zadrżały. Intruz znajdował się dokładnie nad nią, na dachu. Nie poruszał się, najpewniej czekając, aż strach przed Akatsuki zeżre ją od środka.

Nic z tych rzeczy, Izusu przygotowywała się na tę chwilę. Zapewnienia Itachiego, że była tu bezpieczna, mijały się z prawdą. Może gdyby nie zdradziła Akatsuki, nie musiałaby się ich obawiać. Itachi założył, że tak właśnie będzie. Niestety, pomylił się.

Złożyła palce do następnej techniki. Wróg zrobił na krok.

Pieczęć Barana.

Drugi krok.

Pieczęć Węża.

Był już blisko.

Pieczęć Tygrysa.

Szepnęła nazwę jutsu.

Drzwi powoli się uchyliły i w progu stanął Tobi. Sharingan mienił się w jego prawym oku. Nie ukrywał go tak jak przy ich ostatnim spotkaniu, nie zachowywał się również jak niespełna rozumu błazen. Izusu od początku przeczuwała, że tamten Tobi to tylko wspaniale przygotowana gra aktorska.

Obserwował ją przez kilka długich sekund. Pewnie już odkrył, że miał przed sobą klona. Jego uwagę zwróciła wyciągnięta na wprost dłoń Izusu. Między palcem wskazującym a kciukiem ściskała niewielką, glinianą figurkę kształtem przypominającą ptaka.

– Deidara śle pozdrowienia.

Wybuch wstrząsnął ziemią, przepłaszając okoliczną zwierzynę. Rozerwana na kawałki chatka stanęła w ogniu i dymie. Eksplozja wyrzuciła dach w powietrze i położyła szereg rosnących w pobliżu drzew.

Izusu zasłoniła usta. Nawet z bezpiecznej odległości czuła ten duszący odór. Oparła plecy o drzewo i odetchnęła z ulgą. Chakra Tobiego zniknęła.

Oczywiście tak prosta zagrywka nie mogła zabić jednego z członków Akatsuki. Kupiła jej jedynie czas. Izusu zatrzymała prezent od Deidary specjalnie na podbramkową sytuację. Wykorzystała ostatni as w rękawie, teraz musiała uciekać.

Znała drogę. Obmyśliła ten plan w krótkich chwilach wiary, że w jej życiu nadejdą lepsze dni. Zrobiła krok i zamarła. Niski głos gdzieś z tyłu zmroził jej krew w żyłach.

– Wiedziałem, że czymś mnie zaskoczysz, Izusu. W twoim towarzystwie chwila nieuwagi może wiele kosztować.

Odskoczyła w bok i chwyciła za kunai. Przyjęła pozycję.

Minęło trochę czasu, odkąd stoczyła ostatnią walkę, jeszcze więcej odkąd używała broni krótkiej. Przyzwyczaiła się do katany. Odpowiednio wyważona i naostrzona stal wprawiała jej zmysły w stan najwyższego skupienia. Niegdyś zabijała jak maszyna, bez krzty emocji w spojrzeniu. Teraz to ona stała po drugiej stronie miecza.

– Aż tak palisz się do walki? – prychnął Tobi. – Myślałem, że najpierw porozmawiamy.

Porozmawiamy?

Izusu rozluźniła nieco mięśnie, jednak nie opuściła gardy. Zerknęła ukradkiem w stronę nadpalonego przy kostkach płaszcza. Eksplozja zostawiła ślad na jego ubraniu. Pół sekundy dłużej i byłoby po nim.

– Jak mnie znalazłeś? – rzuciła, nie tracąc czujności, nawet gdy Tobi oparł ramię o drzewo i założył ręce na piersiach.

– Muszę przyznać, że to nie było proste. Itachi całkiem nieźle cię ukrył. Jednak ucieczka zaraz po śmierci ukochanego nie sprzyja zacieraniu śladów, czyż nie?

Izusu nie odpowiedziała, choć wewnątrz aż zawrzało. Słowa Tobiego potwierdziły obawy, z którymi żyła przez cały ten czas – nie umknie Akatsuki, będą ją ścigać choćby na końcu świata.

Sharingan lustrował ją od stóp do głów. Dumnie uwydatniony prowokował do zadania pytania, które cisnęło jej się na język od chwili skrzyżowania spojrzeń. Odczekała kilka minut, odzyskując pełną kontrolę nad ciałem.

– Kim ty właściwie jesteś, Tobi?

– Nazywam się Uchiha Madara i jak się pewnie domyślasz, to ja pociągam za sznurki w Akatsuki.

– Uchiha Mada...? To przecież niemożliwe.

Cichy śmiech wyrwał się z jego ust, ale Izusu nie widziała w tym nic zabawnego. Ten człowiek był niebezpieczny, z ukrycia kierował Akatsuki i nawet Itachi ją przed nim ostrzegał. Tobi nie musiał podszywać się pod Madarę, ale robił to. Miał w tym jakiś cel. Najpewniej było nim zasianie strachu w świecie ninja.

– Możesz się przedstawiać, jak tylko chcesz – powiedziała Izusu – ale dla mnie jesteś zwykłym oszustem... i złodziejem.

– Złodziejem?

– Ukradłeś sharingana – zarzuciła mu. – Nie wiem jakim sposobem, ale z pewnością nie jesteś Madarą. Te oczy mają wielką moc, wielu próbowało zdobyć ją na własność. Aby ich używać nie trzeba być Uchiha i nie wmówisz mi, że tak nie jest. Na pewno słyszałeś o Kopiującym Ninja Kakashim.

Obito uśmiechnął się za maską. Mógł się tego spodziewać. Ta kobieta nie była głupia, a jedynie daleka od prawdy – od pełnej cierpienia przeszłości, która pogrzebała wesołego i pełnego nadziei chłopca, którym niegdyś był.

– Kakashi... Cieszę się, że o nim wspominasz. Ostatnio mieliśmy okazję trochę porozmawiać. Jak na osobę, która rzadko okazuje emocje, był tobą niezwykle zainteresowany, Izusu. Wnioskuję, że byliście przyjaciółmi.

– Do czego zmierzasz?

– Nie boisz się śmierci, widzę to. Przeszłaś długą drogę, podczas której straciłaś wiele bliskich ci osób. Byłoby szkoda stracić ich więcej, prawda?

– Wiem, po co tu jesteś, Madara – syknęła, marszcząc brwi. – Nie dostaniesz oczu Itachiego. Groźbami też nic nie zdziałasz. Nie boję się o Kakashiego, to wyjątkowo zdolny shinobi. Popełniasz błąd, jeśli go lekceważysz. Zapominasz też, że nie jest sam. Konoha depcze wam po piętach i będzie to robić, dopóki nie zostaniecie powstrzymani. Przegracie, prędzej czy później.

To były mocne słowa. Wypowiedziane z tym samym przekonaniem, z którym ten dzieciak Naruto twierdził, że uratuje Sasuke z objęć mroku. W obu przypadkach Obito miał ochotę parsknąć śmiechem. Powstrzymał się, wiedząc, że to nie czas odkryć wszystkie karty. Musiał zmienić taktykę, na szczęście miał ich kilka, nawet na kogoś, komu nie zależało już na własnym życiu.

W końcu każdy skrywał jakieś słabości.

– Nie chcę oczu Itachiego dla siebie. Chodzi o Sasuke.

Błysk niepokoju w jej spojrzeniu był dokładnie tym, co Obito pragnął ujrzeć. Jej powieka drgnęła, a oddech zatrzymał się na kilka sekund. Od dobrze zarzuconej przynęty niewiele brakowało do ściskania zdobyczy w garści.

– Sasuke? Co z nim?

– Jest bezpieczny. Bardziej martwiłbym się o jego wrogów.

Izusu ściągnęła brwi. Ta gra w półsłówka musiała ją drażnić. Przeciwnie do Obito. Obserwacja ludzi i ich reakcji na niespodziewane fakty napawała go w dziwną satysfakcją. Nie spieszył się z rozwinięciem odpowiedzi. Dał jej czas na wysnucie własnych przypuszczeń. Przemówił dopiero wtedy, kiedy był pewien, że doszła do właściwych wniosków.

– Wiele się wydarzyło, kiedy gdy ty siedziałaś tu sobie z daleka od świata.

– Mam dziwne wrażenie, że oszczędzisz mi tej historii.

– Wręcz przeciwnie. Opowiem ci wszystko, jeśli tylko zgodzisz się pomóc Sasuke.

– Czego ode mnie oczekujesz?

Zmrużył oczy. Tak jak przewidział – Izusu złapała haczyk, teraz wszystko powinno pójść gładko.

– Chłopak niedługo oślepnie. Potrzebuje przeszczepu i chcę, abyś ty go wykonała. Wiem, że znasz się na medycynie. To nie powinien być dla ciebie problem.

– Sharingan nie prowadzi do utraty wzroku – wytknęła mu, ale zaraz rozszerzyła oczy i opuściła nieco broń. – Sasuke... przebudził Mangekyō? Jak?

– Mówiłem, że wiele się wydarzyło.

– Odpowiedz.

– Poznał prawdę o Itachim.

Zapadła długa cisza. Obito obserwował Izusu z zaciekawieniem połyskującym między pojedynczymi łezkami sharingana. Wiedział, że dopiął swego. Zależało jej na Sasuke. Zależało jej również na Kakashim, ale tych emocji nie zdołał obrócić przeciwko niej. Pamięć o Itachim była zbyt świeża, aby manipulować na płaszczyźnie innej, niż ostatnie wstrząsające wydarzenia. Kluczem do przełamania tej bariery był młody Uchiha.

Izusu mogła zgrywać twardzielkę, ale w tym momencie przegrała. Przez wzgląd na zmarłego męża nie przejdzie obok Sasuke obojętnie. Prawda zmieniała ludzi, ich myślenie, poglądy, spojrzenie na świat. Gdy wychodziła na jaw, emocje górowały nad rozsądkiem. Obito widział to zjawisko wiele razy.

Na jej twarzy malowało się przerażenie z domieszką czegoś, czego nie potrafił zinterpretować. Być może dopiero zdała sobie sprawę, w czyje ręce trafił Sasuke po walce z bratem? A może chciała zarzucić bezczelne kłamstwo? To było całkiem możliwe. Izusu nie miała podstaw, aby mu wierzyć, a jednak zrobiła to. Musiała, skoro schowała broń do kieszeni za pasem. Gdy wyprostowała plecy, jej aparycja na powrót biła chłodną obojętnością.

– Ty mu powiedziałeś, prawda? – Obito przytaknął ruchem głowy. Szybko doszła do tego wniosku. Zbyt szybko. – W takim razie musisz być tym, który pomógł przy masakrze klanu.

– A sądziłem, że Itachi umiał trzymać język za zębami.

– Wiedziałam tylko, że miał wspólnika. Nie pytałam o jego tożsamość. Założyłam, że to ktoś podległy starszyźnie.

Izusu wciąż się wahała. Nie była skłonna bezmyślnie rzucić się na pomoc Sasuke, tak jak przypuszczał Obito. Coś ją powstrzymywało i tylko odpowiedni dobór słów mógł zadziałać na jego korzyść.

Odepchnął się od drzewa i zrobił krok w jej stronę. Nie chwyciła za broń. Nawet jeśli się go bała, nie pokazała tego. Z dumnie uniesioną głową patrzyła wprost w jego oko. Sharingan przerażał wiele osób, ale nie ją – kobietę napiętnowaną krwią oraz miłością Uchiha.

– Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaje, Izusu – przemówił z uśmiechem, którego nie mogła zobaczyć. – Zawsze byłaś wierna nie tylko Itachiemu, lecz także klanowi, który cię przyjął. Nazwisko „Uchiha" wiele ci odebrało, a mimo to nigdy nie uchyliłaś się od obowiązków, jakie ze sobą niosło. To postawa godna żony przywódcy, jednak przywódcy już nie ma, tak samo jak klanu. Pozostał tylko Sasuke. On i całe Akatsuki są teraz ścigane listem gończym. Jeśli odmówisz, chłopak wkrótce zginie, ale decyzję pozostawiam tobie. Pamiętaj tylko, że to ostatnia szansa, aby przysłużyć się klanowi i pomóc Sasuke. Itachi chyba nie chciałby patrzeć na śmierć ukochanego braciszka, prawda?

Izusu milczała, powoli opuszczając wzrok. Mógł ją teraz zaatakować i pewnie nawet by się nie broniła. Mógł zabrać oczy Itachiego siłą, lecz zamiast tego czekał ciekawy jej reakcji, wątpliwości czy kontrargumentów.

Nabrała powietrza w usta i uniosła podbródek.

– Zgadzam się.

Obito był zdumiony. Z jednej strony spodziewał się takiej odpowiedzi – w końcu sam zadbał o to, aby nie padła inna. Z drugiej strony liczył na pogawędkę przeplataną słodkimi kłamstwami o darowaniu jej życia, gdy będzie po wszystkim. A może Izusu była na tyle głupia, że liczyła na ich dobre serce?

Nie, to nie tak. Źle ją ocenił. Musiała wiedzieć, że przystając na jego propozycję, skazała siebie na śmierć. I chociaż wielokrotnie ocierała się o nią w przeszłości, tym razem dobrowolnie oddała się w jej ręce. Była zdrajcą Akatsuki, a za zdradę czekał tylko jeden los.

Obito błędnie założył, że Izusu nie bała się śmierci. Ona na nią czekała. Poddała się po odejściu Itachiego; nie uciekła stąd, kiedy miała okazję, chociaż na pewno podejrzewała, że wkrótce po nią przyjdą.

Ten wyniosły ton, którym go uraczyła; zbytnia pewność siebie i pustka w oczach – wszystko to stanowiło grę, za którą skrywała wyniszczone przeszłością wnętrze.

Nosiła maskę, choć jej twarz nie okalał żaden materiał.

Szła na ścięcie z dumnie uniesioną głową.

Kolejny upadły Uchiha.

– Kryjówka Akatsuki jest na zachód stąd – powiedział Obito, ruchem głowy wskazując kierunek. – Weź oczy Itachiego i udaj się na miejsce. Dołączymy do ciebie za jakiś czas.

– Skąd ten przejaw zaufania? – Izusu uniosła brew. – Przecież jestem zdrajcą.

– Nie ufam ci, ale wiem, że nie uchylisz się przed obowiązkiem. Oboje to wiemy.

Miał rację. Ze wszystkich ludzi, klanów, instytucji czy organizacji, Izusu nigdy nie odważyłaby się zdradzić Uchiha. I choć to nazwisko odebrało jej wszystko, było zarazem wszystkim, co posiadała.

I to ono miało poprowadzić ją na śmierć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro