Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15. Tajemniczy nieznajomy

Drzwi trzasnęły za jego plecami, a z wnętrza budynku dochodziły ostatnie pokrzykiwania właściciela hotelu:

– I nigdy więcej tu nie przychodź!

Mężczyzna westchnął i przeczesał blond czuprynę. Ruszył wąskimi uliczkami, naciągając gruby kaptur na głowę. Podejrzliwe spojrzenia towarzyszyły mu, odkąd tylko zjawił się w Wiosce Ukrytej w Liściach. Ignorował je, wiedząc, że ciemny płaszcz zarzucony na ramiona przyciągnie w końcu uwagę nie tylko cywilów.

Czekał na ten moment. Długo przygotowywał się do wizyty w Konoha, a informacje, które zdobył, jak do tej pory pokrywały się z prawdą.

Trzy lata temu Uchiha Izusu opuściła wioskę. Krótko przed jej odejściem wynajmowała pokój w przydrożnym hotelu, pracowała również w jednej z tutejszych kwiaciarni. Sprawdził oba te miejsca w nadziei, że odnajdzie kogoś, kto na dźwięk jej nazwiska nie wyrzuci go za drzwi niczym awanturującego się pijaka w nocnym barze.

Wyciągnął z kieszeni zapisane notatki. Owiana złą sławą zdrajczyni nie miała wielu przyjaciół. Tak właściwie lista zawężała się tylko do jednego imienia – Kakashi. Usłyszał je przypadkiem, gdy jedna z pracownic herbaciarni, w której się zatrzymał, mało dyskretnie wymieniła kilka zdań z kelnerką.

Pieprzeni konoszanie, nic nie można z nich wyciągnąć.

Kakashi, Kakashi. Znał tylko jedną osobę o takim imieniu. Sławny Kopiujący Ninja Kakashi. Czy to o nim mówiły plotki? Pewnie tak. Cholera, przeczuwał, że będzie zmuszony zwrócić się o pomoc do shinobi.

Prawie splunął na wspomnienie tych drani. Robiło mu się niedobrze na ich widok, ale tylko tutaj – w wiosce ninja, w której dorastała Izusu – mógł czegokolwiek się o niej dowiedzieć. Gdyby tylko ktoś, nawet jakiś shinobi, odpowiedział na jego pytania...

No i masz, Ahito. Wywołałeś wilka z lasu.

Minął wysokiego mężczyznę w mundurze i z nosem zanurzonym w otwartej książce. Ahito prychnął pod nosem. Spotkał dziś wielu ninja, ale żaden jeszcze tak otwarcie go nie zignorował. Przecież ten koleś nawet na niego nie spojrzał! Co za dziwak. Jeśli Liść miał w szeregach więcej tak niekompetentnych ludzi, Ahito mógł nawet zatańczyć nago przed siedzibą Hokage, a i tak nikt by się nie połapał, że to intruz. A może maska, którą miał naciągniętą na twarz tamten pseudo-shinobi, odcinała mu dostęp do tlenu?

Chwila, chwila. Maska, szare włosy, zakryte ochraniaczem oko... O jasna cholera!

Poczuł dreszcze na mokrych plecach. Odwrócił się i natychmiast zesztywniał. Jeden niewłaściwy ruch, a wymierzone w jego szyję ostrze rozetnie mu gardło. Zamaskowany mężczyzna nie trzymał już w dłoni książki, ale świeżo naostrzony kunai.

Szybki jest.

– Kim jesteś i co robisz w wiosce? – zapytał shinobi.

Ahito nerwowo zwilżył usta i uśmiechnął się półgębkiem.

– Nie wiedziałem, że w tych stronach tak chłodno wita się gości. Dziwne macie zwyczaje, wiesz?

– Dlaczego wypytujesz o Uchiha Izusu?

Rozszerzył oczy. Tak, udało się, jego plan zadziałał. Zarówno pojawieniem się w Wiosce Liścia, jak i próbą wyciągnięcia informacji od mieszkańców, Ahito ściągnął na siebie uwagę kogoś, kto prawdopodobnie mógł opowiedzieć mu o Izusu. Jeżeli się nie mylił, stał przed nim Kakashi, a jeśli to nie on... cóż, może chociaż odkryje, gdzie go znaleźć.

Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie ten przeklęty kunai wciąż wymierzony w jego gardło.

– Nie mam złych zamiarów, przysięgam. – Ahito powoli uniósł ręce i zdjął z głowy ciężki kaptur. Jednym ruchem dłoni przejechał po podłużnej twarzy zakończonej lekko spiczastym podbródkiem. Miodowe oczy nie wyrażały strachu, kryła się w nich czysta ciekawość. – Jestem... jestem przyjacielem Izusu. Chcę ją odnaleźć. Wiesz, gdzie ona jest?

Kakashi zmrużył oko. Nie uwierzył mu, ale kogo to obchodziło? Dopóki miał jakiekolwiek informacje o Izusu, Ahito mógł uchodzić choćby za małpę w cyrku. Bo przecież nie powie mu prawdy. Lepiej nie, Hatake i tak już patrzył na niego podejrzliwie. Pewnie był święcie przekonany, że wiedział o Izusu wszystko. Chyba by go poszatkował na kawałki, gdyby usłyszał, że...

– Izusu miała tylko jednego przyjaciela i z całą pewnością nie byłeś nim ty.

– No jasne – odparł Ahito, krzyżując ramiona na piersi. – Ty się z nią przyjaźniłeś, prawda? Dlaczego odeszła z wioski? Chyba nie przez ciebie, co?

Uskoczył, widząc ruch nadgarstka Kakashiego. Ostrze przecięło powietrze i rozdarło skrawek płaszcza Ahito. Opadł miękko na nogi kilka metrów od Hatake.

Trafił w czuły punkt. Od początku wiedział, że igrał z ogniem, a przybywając do Wioski Liścia, niemal wlazł w paszczę lwa. Że też Izusu musiała sobie znaleźć przyjaciół wśród shinobi...

Odetchnął. Jej imię wywoływało poruszenie, niechęć, często nienawiść. Z Kakashim było jednak inaczej. Zachowywał względny spokój, lecz Ahito widział, ile emocji obudziła w nim ta krótka rozmowa.

Nic tak nie bolało, jak cios wymierzony w niezasklepione rany.

– Zapytam ostatni raz – powiedział twardo Kakashi. – Kim jesteś i dlaczego interesujesz się Izusu?

Ciche przekleństwo opuściło usta Ahito, gdy zdał sobie sprawę, że jego płaszcz nie nadawał się już do niczego. Zamaszystym ruchem zrzucił ubranie z ramion. Jego szczupła sylwetka odznaczała się na białej koszuli zapiętej pod samą szyję.

Lekko drżącymi dłońmi sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej paczkę papierosów. To oczywiste, że nie miał szans z kimś pokroju Hatake. Przeklęci shinobi znali się na walce jak mało kto. Musiał się uspokoić i udowodnić, że przybył tu w pokojowych zamiarach. Inaczej jeszcze wsadzą go za kratki albo coś takiego.

– W porządku. Powiem prawdę – odparł Ahito i zaciągnął się dymem. Jaki kit by mu tu wcisnąć? Miał kilka przygotowanych historyjek. Po świecie krążyły plotki, że Kakashi był jakimś geniuszem. Nie uwierzy w byle co. Cholera, to będzie ryzykowne, ale musiał spróbować. – Nazywam się Ahito i jestem...

Słowa zagłuszył nagły wybuch. Silny, rozrywający grunt pod nogami. Zachwiali się, a dwie uliczki dalej kilka budynków runęło na ziemię. Języki ognia sięgnęły nieba i zajęły wschodnią część wioski. Ahito upuścił papierosa na ten widok.

Wrzaski uciekających w popłochu mieszkańców dotarły do niego z lekkim opóźnieniem, podobnie jak szybko nadciągający atak.

Cios wymierzony prosto w szczękę powalił Ahito. Uderzył plecami o twardą ziemię, wykrzywiając usta z bólu. Ledwo złapał oddech, a już nadchodził kolejny atak. Ahito wywinął fikołka w tył, unikając pędzącego ostrza. Stanął na chwiejne nogi. Świetnie, naprawdę chciał uniknąć walki z Kakashim, ale jego reakcja świadczyła tylko o jednym – ktoś zabawił się w terrorystę, a Ahito, w mgnieniu oka, został uznany za jego wspólnika.

Piękny dzień, aby umrzeć za czyny jakiegoś wariata.

– Jeden fałszywy ruch i po tobie.

Drgnął. Kakashi zniknął mu z oczu i pojawił się tuż za nim, znów celując kunaiem w jego szyję.

Pieprzeni ninja i ich pieprzone sztuczki. I jak ja mam się teraz wytłumaczyć?

– Kakashi-sensei!

Kobiecy głos poniósł się po okolicy. Jakaś dziewczyna w różowych włosach wybiegła z alejki i zatrzymała się na ich widok. Dyszała, a jej zielone oczy wyrażały czyste przerażenie.

Kolejne wybuchy wstrząsnęły ziemią. Dym unosił się do nieba, ludzie uciekali z domów. Co tu się, do cholery, działo?!

– Akatsuki zaatakowało wioskę! – krzyknęła dziewczyna.

Serce Ahito przyspieszyło. Jeżeli Akatsuki zjawiło się w Konoha, możliwe, że Izusu przybyła razem z nimi. Ta myśl otrzeźwiła jego zmysły. Mógł ją spotkać, tu i teraz. Nie potrzebował już do tego ani Kakashiego, ani żadnych innych shinobi. Ha, co za szczęście!

Natychmiast nadepnął piętą na stopę Hatake. Kunai wypadł mu z dłoni, brutalnie wyszarpnięty z wykręconego nadgarstka. Ahito rzucił się do ucieczki. Wskoczył przez okno najbliższego budynku i zniknął, przebiegając przez puste mieszkanie.

Kakashi westchnął. To była okrutnie prosta zagrywka, ale pozwolił na nią. Coś mu podpowiadało, że ten młody chłopak nie miał nic wspólnego z atakiem Akatsuki. Odkąd pojawił się w wiosce, Hatake uważnie go obserwował. Nie używał żadnych technik, nie skoncentrował nawet grama chakry, a to oznaczało tylko jedno – nie był shinobi.

Jak więc udało mu się ominąć barierę?

– Kakashi-sensei, czemu pozwoliłeś mu uciec? – Sakura podbiegła do niego, zerkając w miejsce, w którym zniknął nieznajomy.

– To nie był nasz wróg, a przynajmniej nie ten, z którym powinniśmy teraz walczyć. – Rozmasował bolący nadgarstek.

– Czego chciał?

Zawahał się. Sam nie wiedział, co myśleć o tym spotkaniu. Ten cały Ahito... było w nim coś dziwnego, coś cholernie niepokojącego. Nie dość, że wtargnął do wioski niezauważony, to jeszcze szwendał się po ulicach, wypytywał o Izusu i bezczelnie kłamał. W normalnych okolicznościach Kakashi już dawno oddałby intruza w ręce ANBU. Wyjątek stanowiło jej imię. Po śmierci Itachiego nie powinna chodzić po tym świecie żadna osoba jawnie zainteresowana Izusu.

O co tu chodziło? Kim był ten chłopak?

Odetchnął głęboko i zwrócił się do Sakury:

– Pytał o Izusu. Chciał ją odnaleźć.

– Izusu? Przecież ona nie żyje.

– Wiem, Sakura – warknął nieco ostrzej, niż zamierzał. – Później się tym zajmę, teraz jesteśmy potrzebni gdzie indziej. Ja włączę się do walki, a ty biegnij do szpitala. Na pewno cię tam potrzebują.

Przytaknęła i zniknęła we wskazanym kierunku. Gdy kolejne budowle runęły z hukiem, Kakashi otrząsnął się z zamyślenia. Nie miał czasu zastanawiać się nad sprawą Ahito. Konoha stała w ogniu, a on musiał tam być – na polu walki, gotowy bronić każdy skrawek tej ziemi.

***

Kurz powoli opadał na skąpaną we krwi wioskę. Nastała wszechogarniająca cisza dzwoniąca w uszach Ahito niczym budzik o poranku. Otworzył zamglone oczy, lecz zobaczył tylko kilka rozmazanych kształtów. Poruszył ręką. Kończyna bezwładnie przesunęła się po chropowatym gruncie, na którym musiał leżeć już od dłuższego czasu. Nie czuł nic, ani bólu, ani strachu, ani choćby krzty emocji, zupełnie jak pusta marionetka porzucona gdzieś w kąt i zapomniana przez świat.

Umarłem. Cholera, na pewno umarłem.

Myśl o śmierci wyrwała go z letargu. Cały w kurzu i piachu podniósł się z ziemi. Mógł mieć połamane kości albo inne nieciekawe obrzęki, ale nie przejmował się tym. Uciekać, musiał uciekać. Ale dokąd? Gdzie on był? Co się działo?

Sunął przed siebie, zdzierając czubki butów i walcząc z ogólnym otępieniem. Po kilkunastu krokach zaprzestał marszu. Sięgnął do kieszeni spodni, odruchowo szukając paczki papierosów. Ostała się jedna, lekko wygnieciona sztuka, którą szybko wetknął do ust. Zapach świeżo palonego tytoniu trochę mu pomógł. Dopiero wtedy Ahito rozejrzał się wokoło.

– Jasny szlag.

Wstrzymał oddech. Stał na środku sięgającego aż po horyzont gruzowiska. Szary pył osiadł na rozwalinie, szczątkach budynków, sklepów, rozrzuconych przedmiotach codziennego użytku. Wszystko mieszało się ze sobą, nachodziło jedno na drugie, jakby zepchnięte w kąt za sprawą nieprawdopodobnej siły.

Zakaszlał dwa razy, dym z papierosa zaczynał go dusić. Zobaczył krew na koszuli i z przerażeniem obejrzał swoje ciało. Był brudny, trochę potłuczony, ale nic go nie bolało. Żył, najważniejsze, że żył.

Ruszył przed siebie, znów czując palącą chęć wydostania się z tego koszmaru. Nie pamiętał, jak się tu znalazł. Nie pamiętał, z kim walczył. Czy w ogóle z kimś walczył? Kiedy stracił przytomność?

Jego umysł błądził, przyćmiony powracającą świadomością. Strzępki wspomnień wyrywały się z naruszonej pamięci, lecz Ahito nie potrafił skleić ich w całość. Przyspieszył kroku.

Mijał martwe ciała dorosłych, starców oraz dzieci. Wszyscy chyba uciekali w tym samym kierunku. Niektórzy zostali przygnieceni przez ciężkie bloki skalne, inni musieli zginąć od zadanych ciosów. Twarze kilku mężczyzn w mundurach wydawały mu się podejrzanie znajome. Czy gdzieś ich wcześniej widział?

Dotarł na skraj wioski, której nazwy nie potrafił sobie przypomnieć. Wysokie mury otaczające osadę przetrwały w stanie blisko nienaruszonym. Odetchnął z ulgą. Był już niedaleko, teraz wystarczyło znaleźć wyjście z tego...

Silny podmuch zwalił go z nóg. Pojawił się tak nagle, że Ahito aż wrzasnął. Uderzył głową o twardą ścianę i osunął się na ziemię. Piach dmuchnął mu w twarz i wpadł do oczu. Ahito zasłonił się przedramieniem, czując pulsujący ból w potylicy. Dopiero po dłuższej chwili wiatr ustał.

Czyjeś krzyki poniosły się wraz ze swądem krwi oraz śmierci. Powietrze zrobiło się ciężkie, niemal wgniatające w ziemię. Ahito ostrożnie uchylił powieki i... zamarł.

Pośrodku głębokiego krateru, w samym sercu wioski, pojawił się ciemnoczerwony snop sięgający nieba. Wiązka światła roztaczała przerażającą aurę odczuwalną na kilka kilometrów. Ahito z przerażeniem patrzył, jak zebrały się ciemne, burzowe chmury.

Drżał na całym ciele, pot spływał po jego skroni. Nogi same rzuciły się do ucieczki.

Nie obchodziła go ta wioska ani jej mieszkańcy. Nie przybył tu także zgrywać bohatera. Tak, teraz pamiętał, co właściwie tu robił.

Musiał odnaleźć Uchiha Izusu i to był jego jedyny cel.

_______________________________________

Dobrze myślicie, Ahito to mój OC, który zajmie pewną część tej historii :) Postanowiłam urozmaicić nieco tego fanfika i rzucić Wam zagadką w stylu „kto to, kurna, jest?". A może już ktoś się domyśla? Jak zawsze jestem mega ciekawa Waszych wrażeń <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro