Rozdział 7. Kłamstwa [+18]
– Hidan i Kakuzu nie żyją.
Zapadła cisza. Izusu wstrzymała oddech, z trudem znosząc przenikające na wskroś spojrzenie Paina. Jego powieka drgnęła, a ciało jakby się spięło. Konan ułożyła rękę na ramieniu Lidera. Zawsze milcząca i obserwująca zza pleców tym razem zabrała głos. Izusu zdała sobie sprawę, że słyszała go po raz pierwszy w życiu.
– Skąd masz takie informacje?
– W drodze do bazy znalazłam się w pobliżu ich walki z shinobi Wioski Liścia. Gdy dotarłam na miejsce, było po wszystkim, wycofałam się w ostatniej chwili – wyjaśniła, nie wdając się w szczegóły. Wiedziała, że jeśli Pain będzie chciał je poznać, zapyta. Krótko i rzeczowo, tego od niej wymagali. Nie mogła się jednak powstrzymać przed dodaniem: – Ostrzegałam, że Konoha może szukać zemsty.
Pain nadal milczał. Pustym wzrokiem sunął po jej twarzy, jakby szukał najmniejszych oznak kłamstwa. Rinnegan wwiercał się w jej duszę, która niemal drżała na myśl o odkryciu prawdy. Uspokajała ją reakcja Lidera. Nie wiedział o walce Hidana i Kakuzu i nie dowie się, co robiła tam Izusu.
– Twoim zadaniem było odebranie informacji od Yukichiego i powrót do Amegakure – przemówił Pain. – Masz trzymać się przydzielonej misji, nic poza tym. A teraz odejdź. Wezwę cię, jeśli będziesz potrzebna.
Ukłoniła się i opuściła gabinet. Za drzwiami czekał oparty o ścianę Itachi. Izusu nie była zaskoczona jego obecnością; wyczuła go dużo wcześniej, podejrzewając, że odkrył się, aby dodać jej otuchy. Uniosła kąciki ust, choć ciężar tłukł w pierś.
Maska pękała, sypała się pod wpływem ciepłego spojrzenia męża. Izusu zapragnęła skryć się w jego ramionach, lecz przedstawienie wciąż trwało. Kosztowało zbyt wiele jak na jedno skruszone serce, wywoływało ból.
Prowadziło do szaleństwa.
Zrobiła krok, gdy zatrzymał ją jego zimny, karcący głos:
– Następnym razem masz słuchać rozkazów i nic innego nie powinno cię interesować.
To nie był atak w jej stronę, wiedziała o tym. Itachi chciał tylko, aby Pain go usłyszał, a mimo to oczy zaszły jej łzami. Odwróciła wzrok w nadziei, że tego nie zauważył.
– Chodź – szepnął, ruchem głowy wskazując kierunek.
W ciszy przemierzyli korytarze i udali się na piętro niżej. Kiedy dotarli przed drzwi jego pokoju, Itachi przepuścił ją w progu. W środku pachniało kawą i pergaminem. Na przysuniętym w rogu biurku stały dwa parujące kubki, a wokół panował nienaganny porządek. Kącik jej ust drgnął na ten widok. Prawie poczuła się jak w ich dawnym domu, prawie.
– Przepraszam za to, co powiedziałem – zaczął Itachi, przekręcając klucz w zamku. Zsunął z ramion czarny płaszcz i przewiesił go przez krzesło. – Chciałem, aby Pain...
Urwał, gdy Izusu rzuciła mu się w ramiona. Zacisnęła palce na jego piersi, skrywając twarz we włosach. Łzy ciekły po jej policzkach, wsiąkały w ubranie, gdy cichy szloch opuszczał drżące usta. Itachi natychmiast objął ją w talii i przyciągnął bliżej siebie.
– Izusu? – szepnął z nutą zaskoczenia w głosie. Odgarnął kilka kosmyków z jej twarzy i założył je za ucho. – Co się stało?
Pociągnęła nosem, raz, drugi. Ciepłe ramiona Itachiego przynosiły ukojenie, ale tysiące obaw wciąż szarpało za serce. Nie mogła dłużej udawać. Tak bardzo chciała być silna, niezłomna, twarda niczym skała, którą nie poruszały emocje i sentymenty.
Nie potrafiła.
Spojrzała na Itachiego, lecz głos utknął jej w gardle.
Co mu miała powiedzieć? Że czuła się brudna, wykonując parszywą robotę dla Akatsuki? Że coraz bardziej żałowała decyzji o opuszczeniu wioski? A może powinna mu wyznać, że tak naprawdę nigdy nie odcięła się od przeszłości, w której główną rolę grał pewien zamaskowany shinobi?
Cholera, była tak beznadziejną żoną... Miała u boku wspaniałego mężczyznę, któremu obiecała miłość i oddanie. Dlaczego więc myśl o Kakashim budziła tyle emocji?
W tej jednej chwili, patrząc wprost w zmartwione oczy Itachiego, zapragnęła, aby Hatake nigdy nie pojawił się w jej życiu.
– P-prawie zdradziłam dziś Akatsuki – zaczęła drżącym głosem. – Słyszałeś, jak mówiłam, że Hidan i Kakuzu walczyli z shinobi Liścia, prawda? Powiedziałam Painowi, że dotarłam na miejsce, gdy było już po wszystkim, ale to nieprawda. Obserwowałam ich z ukrycia. Nie mieli szans z Kakuzu i gdyby nagle nie pojawił się Naruto... – Schowała twarz w dłoniach. – Itachi... j-ja... chciałam tam wkroczyć i stanąć w ich obronie. Rozumiesz to? Chciałam zaprzepaścić wszystko, nad czym tak ciężko pracowaliśmy. Przepraszam... ja tylko... nie mogłam na to patrzeć. Gdyby oni zginęli...
– Z kim walczył Kakuzu?
Poczuła szarpnięcie na dnie serca, mocne, niemal wyrywające z ust imię, dla którego była gotowa to zrobić. Co ona sobie myślała? Że Itachi niczego się nie domyśli? Chyba tak. Chyba żywiła cichą nadzieję, iż wkrótce rozprawi się z przeszłością, a Kakashi nareszcie zniknie z jej serca.
Nie zniknął. Teraz oboje to wiedzieli, lecz Izusu i tak musiała odpowiedzieć.
– Z dwójką shinobi w wieku Sasuke i... z...
Zaschło jej w gardle. Słowa utknęły na końcu języka, niemal parzyły, gdy próbowała je wymówić. Itachi przyglądał się temu uważnie. Jego oczy gasły z każdą sekundą.
– Z Kakashim – dokończył za nią.
Izusu odwróciła wzrok. Tak bardzo chciała zaprzeczyć; powiedzieć, że już dawno wydarła każdą cząstkę silnie związaną z Hatake... Cholera, przecież próbowała! Toczyła ten wewnętrzny bój od dnia opuszczenia wioski i... przegrała. Dowiodła porażki w momencie, w którym niemal poświęciła wszystko, aby uratować jego życie.
Pomyślała o Itachim. Zraniła go, na pewno. Bezmyślnie krzywdziła tych, na których jej zależało. Odsunęła się na krok, zaciskając palce na ramionach.
– Wiedziałeś, prawda? – mruknęła pod nosem. – Musiałeś wiedzieć, że Kakashi nie był mi obojętny. To, co działo się w wiosce po twoim odejściu... Wszyscy odwrócili się ode mnie, nazywali zdrajcą, szpiegiem. Potem pojawiła się babcia Moo, a kiedy odeszła... Kakashi jako jedyny był przy mnie, gdy znów wszystko straciłam. Pomógł mi, chociaż nikt go o to nie prosił. Uwierzył we mnie, gdy sama w siebie zwątpiłam. On... ja tylko...
– Wiedziałem – wszedł jej w słowo Itachi. Powoli zwrócił spojrzenie na moknące w deszczu okno. – Byliście ze sobą blisko, z każdym dniem coraz bliżej. Jeszcze trochę i bym cię stracił.
– Nieprawda! – Poderwała głowę, a w jej oczach błysnęły łzy. – Łączyła nas tylko przyjaźń, nic więcej...
– To czemu nie umiesz o nim zapomnieć?
– B-bo...
Właśnie, czemu?
Opuściła głowę, mocno zaciskając powieki. Zadawała sobie to pytanie tyle razy, że już pogubiła się w odpowiedzi. Przy Kakashim odnalazła spokój, akceptację, namiastkę bezpieczeństwa – coś, czego jej brakowało, odkąd Itachi odszedł.
Ale teraz Itachi tu był, miała go na wyciągnięcie ręki, a Kakashi – choć tak daleko – wciąż nie dawał o sobie zapomnieć.
Zrobiło jej się głupio. Jak mogła do tego dopuścić? Powinna trzymać dystans, a nie ulegać bezmyślnym emocjom. Była taka głupia, dziecinna...
– Przepraszam – powiedział nagle Itachi. Jego głos stał się miękki, a dłoń ciepła, kiedy musnął ją w policzek. Delikatnie uniósł jej podbródek tak, aby na niego spojrzała. – Nie powinienem się złościć. Nie zrobiłaś nic złego.
Pokręciła głową.
– To ja przepraszam. Próbowałam zostawić wszystko za sobą, naprawdę. Chciałam zapomnieć o Kakashim, dla nas, dla naszej misji, ale gdy zobaczyłam, jak walczy z Kakuzu... po prostu... nie mogłabym patrzeć na jego śmierć.
Ujrzała czerwony błysk w oczach męża. Sharingan zniknął z kolejnym mrugnięciem. Nieumyślnie aktywowany mówił więcej niż pełen cierpienia wzrok.
– Nie musisz mi wierzyć – dodała. – Wiem, jak to wygląda.
– Wierzę ci.
Pochylił się i złożył czuły pocałunek na jej czole. Izusu poczuła się jeszcze gorzej, gdy przed oczami znów zobaczyła Kakashiego. Dlaczego ten gest wciąż jej o nim przypominał?
– Nie kłam.
Itachi uśmiechnął się słabo.
– Nie kłamię. Cieszę się, że nareszcie o tym rozmawiamy. Widziałem, że cię to męczy, ale bałem się podjąć temat. Nie chciałem słuchać o Kakashim, który był przy tobie, kiedy ja powinienem być. – Starł resztki łez z jej zaczerwienionej twarzy. – Nie obwiniaj się, Izusu. To przeze mnie tyle wycierpiałaś. Zostawiłem cię bez słowa wyjaśnień i z nikłymi nadziejami na lepszą przyszłość. Miałaś prawo, a wręcz obowiązek ułożyć sobie życie na nowo. Gdyby Kakashi... nie, nawet gdyby ktoś zupełnie inny zajął w tym czasie moje miejsce, zrozumiałbym. Nie byłoby to łatwe, ale liczyłem się z tym, gdy odchodziłem. A teraz jesteś tu, ze mną. Miałaś wybór i wybrałaś mnie, to jest najważniejsze. – Przyciągnął ją do siebie, zamykając w czułym uścisku. – Nigdy ci nie powiedziałem, jak wiele to dla mnie znaczy. Kocham cię, moja żono.
Izusu miała ochotę wyć. Powinna odpowiedzieć na to szczere wyznanie miłości. Powinna być pewna swoich uczuć, a tymczasem czuła się... rozdarta. Czas nie uleczył ran, które niegdyś zadał Itachi.
Zrobił to Kakashi.
Dość.
Uniosła wzrok i poczuła ulgę. Itachi ją rozumiał. Może przeżywał to samo, gdy opuścił wioskę? Może chciał o niej zapomnieć, ale nie potrafił, momentami żałując decyzji o odejściu? Nie wiedziała i prawdopodobnie nigdy się nie dowie, ale jednego była pewna – to z miłości potrafił jej wszystko wybaczyć. To te szczere uczucie tłumiło wszelką dumę, żal czy zazdrość. W sercu Itachiego potrafiło zdziałać cuda.
W końcu Uchiha kochali najmocniej.
– Nie zasługuję na ciebie – szepnęła Izusu.
Itachi pochylił głowę tak, że zetknęli się czołami. Jej słowa dotknęły go głębiej niż przeszywający ciało miecz. Zamrugał, pozbywając się łez z oczu.
Izusu miała rację – nie zasługiwała na niego. Zasługiwała na kogoś znacznie lepszego. Kogoś, kto miałby odwagę wyznać całą prawdę, tu i teraz. Wzniesiony jego rękami mur kłamstw oddzielał ich serca od siebie i to Itachi powinien go zburzyć. Nie... tak naprawdę nigdy nie powinien go stawiać.
Miał szansę, aby to naprawić; powiedzieć o chorobie, swoich planach i zbliżającej się śmierci. Zasługiwała na to. Nikt nie poświęcił dla niego tyle, co ona. Czemu więc wciąż napotykał opór?
Na samą myśl, że ją skrzywdzi, czuł owijające się wokół gardła ciernie. Gdyby tylko mógł zdjąć z jej barków cały ciężar, ból i zmartwienia... Gdyby tylko mógł uszczęśliwiać ją tak jak kiedyś...
Wziął głęboki oddech, a słowa same ułożyły się w najmniej pożądane zdanie:
– Mam nadzieję, że kiedyś mi to wszystko wybaczysz.
Izusu otworzyła usta, lecz zamknął je swoimi. Odurzony jej słodkim smakiem nawet nie zdążył skarcić się za własne tchórzostwo. Oddała pocałunek, delikatnie przygryzając jego wargę. Przyciągnął ją bliżej. Całował długo, namiętnie, jakby zaraz miała rozpłynąć się w jego ramionach. Przeniósł dłonie z jej talii na szyję i pogłębił pieszczotę.
Nawet gdyby chciał, nie potrafił już przestać. Zatracał się z każdą chwilą; wyłączał zmysły wraz z delikatnymi muśnięciami jej palców. Czuł je na policzkach, na ramionach. W końcu jej paznokcie podrażniły skórę na karku. Ten gest wywołał przyjemny ból. Podniecał.
Itachi nie wiedział, w którym momencie ręką zawędrował pod jej ubranie. Palcami błądził wzdłuż pleców, aż zatrzymał dłoń na jej biodrach. Przysunął ją jeszcze bliżej, na co uniosła kąciki ust. Zgarnął włosy z jej ramienia i skierował zwilżone wargi na odsłoniętą szyję. Izusu jęknęła rozkosznie. Mruczała z przyjemności, odchylając głowę i niemo prosząc o więcej.
Uwielbiał, gdy ulegała pod jego dotykiem. Uwielbiał wywoływać ciarki na jej skórze. Była taka krucha, delikatna, nikt nie miał prawa oglądać ją w takim stanie.
Rumieńce oblały jej policzki, gdy zsunął ramiączko cienkiej koszulki. Niemal słyszał przyspieszone bicie jej serca, a może to jego własne? Oderwał usta od rozgrzanej skóry i spojrzał na ukochaną. Izusu przygryzła kusząco wargę, a sharingan znów błysnął w jego oczach.
Tak łatwo tracił przy niej kontrolę.
Jej uśmiech działał jak magnez – przyciągał, choć to ona zrobiła decydujący krok. Pochyliła się w jego stronę i szepnęła podnieconym głosem:
– Pragnę cię, Itachi.
Chwyciła go za kołnierz i pociągnęła ze sobą na łóżko. Itachi natychmiast obsypał ją pocałunkami. Mruknął ciche „ja ciebie też", lecz żadne słowa by nie oddały, jak bardzo tęsknił za jej bliskością. Obnażał ją z poszczególnych części garderoby; zniecierpliwiony niemal zerwał z niej koszulkę, czując, że Izusu rozpięła mu spodnie. Chciał jak najszybciej poczuć ciepło jej ciała. Chciał raz na zawsze wydrzeć z jej głowy myśl o Kakashim.
Gdy zrzucił z siebie wszystko, co miał, pochylił się nad Izusu. Wzrokiem pełnym żarliwego pożądania sunął po nagich piersiach, płaskim brzuchu i okrągłych pośladkach. Była piękna, idealna, nieskalana obcym dotykiem.
– Jesteś tylko moja – powiedział i wpił się w jej usta.
Popadali w zatracenie. Instynkty przejmowały kontrolę; dłonie same tańczyły po skórze.
Przesunął rękę na niższe partie ciała. Gdy dotarł do jej wilgotnego wnętrza, usłyszał cichy jęk rozkoszy. Od razu wsunął palce, głęboko; sięgnął miejsca, które błagało o penetrację. Izusu wygięła ciało w łuk. Całował i podgryzał jej nabrzmiałe sutki, a ona prosiła o więcej.
– I-Itachi...
Jej łamiący się głos doprowadzał go do szału. Przyspieszył, odsuwając się od niej i obserwując każdą reakcję. Łapała coraz głębsze oddechy, lecz dopiero gdy spojrzała mu w oczy, zrozumiał – chciała jego.
Itachi zaprzestał czułości, które prowokował jedynie ręką. Czuł, że ukochana balansowała na granicy. Nie mógł jej odmówić. Niech to, w tym momencie nie odmówiłby jej niczego. Fala gorąca uderzała w jego ciało, spływała poniżej pasa, błagała o uwolnienie.
Pobudzony szalejącym we wnętrzu podnieceniem, rozsunął jej nogi. Izusu kiwnęła głową, jeszcze raz wypowiadając jego imię. Doskonale wiedziała, jak to na niego działało.
Jej ręce znalazły się tuż nad głową, unieruchomione mocnym uściskiem Itachiego. Wszedł w nią jednym, płynnym ruchem, pozwalając na głośny krzyk ekstazy.
To była ich ucieczka przed światem. W tej jednej chwili wszystko straciło na znaczeniu. Liczyli się tylko oni i przyjemność, którą mogli sobie dać.
Gdy łóżko zaskrzypiało w coraz szybszym i intensywniejszym tańcu zespolonych ciał, mały pokoik wypełnił się jękami czystej rozkoszy.
Niewinne pocałunki już dawno odeszły w zapomnienie. Zastąpił je pełen zmysłowych doznań stosunek.
***
Ostre promienie słońca padły na twarz Izusu. Skrzywiła się, gdy na odkryte ramiona wpełznął nieprzyjemny chłód. Instynktownie przylgnęła do krawędzi łóżka, szukając odrobiny ciepła u boku męża. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że nie było tuż obok. Zerwała się do siadu.
– Itachi?
– Jestem tu.
Odwróciła głowę i zobaczyła, jak siedział przy biurku. Pochylał się nad kilkoma zwojami, płynnym ruchem zapisując kolejne strony. Zapach świeżo zaparzonej kawy dotarł do jej nozdrzy. Och, wczoraj nawet nie tknęła swojego kubka.
– Zrobiłem ci nową, ale już trochę wystygła – powiedział Itachi, jakby czytając jej w myślach. – Czarna i bez cukru, taka jak lubisz.
– Pamiętałeś. – Uśmiechnęła się Izusu.
– Oczywiście.
Podał jej kubek, a ona wypiła całość w zaledwie kilku łykach. Nigdy nie odkryła, jak Itachi to robił, ale jego kawa była fenomenalna. Żadna, nawet najlepsza kafejka w Wiosce Liścia nie serwowała takiej rozkoszy dla podniebienia. Może gdy to wszystko się skończy, uciekną gdzieś na koniec kontynentu i założą własną kawiarnię?
– Dobrze spałaś? – zapytał Itachi.
– Tak, zasnęłam jak dziecko. – Odstawiła pusty kubek, po czym okryła się szczelniej kocem. – A ty?
Odwrócił wzrok. Rozwinął kolejny zwój i przytaknął cichym pomrukiem, lecz Izusu nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nie mówił prawdy. Coś go trapiło. Czy to coś nie dawało mu spać po nocach?
Mogła zapytać, ale wiedziała, co usłyszy: „wszystko w porządku", „to nic takiego", „jestem po prostu zmęczony". Itachi nigdy nie chciał ją martwić. Przekładał cudze szczęście ponad własne. Miał dobre serce, a wszyscy widzieli w nim potwora.
– Co robisz? – zagadnęła Izusu.
– Kończę raport dla starszyzny. Ty wysłałaś już swój?
– Nie miałam okazji. Zetsu zaczął mnie pilnować.
Itachi przerwał czynność, przenosząc na nią wzrok.
– Daj mi go. Po sytuacji z Hidanem i Kakuzu Pain będzie patrzeć ci na ręce. Lepiej, żebyś się nie narażała.
– A co z Kisame?
– Jest moim partnerem już jakiś czas, potrafię odwrócić jego uwagę. Nie musisz się martwić.
– Dziękuję – odparła, zdając sobie sprawę, jak rzadko okazywała mu wdzięczność.
Uśmiechnął się do niej, a cichy odgłos szurania krzesłem o podłogę rozbrzmiał w pokoju. Itachi wstał i podszedł do szafy. Wygrzebał coś ze środka, po czym zasiadł na brzegu łóżka. Zanim Izusu zapytała, co robił, przez jej głowę przecisnął się kołnierz za dużej o dwa rozmiary koszulki.
– Zimno ci – wyjaśnił Itachi, gdy obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem. – Lepiej, żebyś coś na siebie włożyła.
– Myślałam, że lubisz mnie nagą.
– Lubię cię również w ubraniach. Moich ubraniach.
Zaśmiała się cicho. Prawie zapomniała, że Itachi wręcz uwielbiał, kiedy nakładała jego przyduże koszulki. Mówił, że wyglądała w nich uroczo. Tak było i tym razem.
– Pójdę się odświeżyć i zaraz jestem. – Ucałował ją w policzek.
– Będę czekać.
Gdy zniknął za drzwiami do łazienki, opadła na miękkie poduszki. Przez kilka długich minut rozkoszowała się intensywnym zapachem ciała Itachiego. Wszystkie jego ubrania miały tą delikatnie słodką woń. Izusu niemal rozpływała się z każdym wdechem, tak jak rozpływała się pod jego dotykiem.
Przygryzła zwilżoną wargę na wspomnienie wczorajszej nocy.
Już dawno nie byli tak blisko. Chociaż łączyła ich silna więź, musieli stale mierzyć się z rozłąką. Rzadko mogli poświęcić sobie więcej czasu, ale wczoraj... Wczoraj przenieśli się w inny wymiar; w ich prywatny, przepełniony namiętnością świat. Izusu pragnęła, aby to zbliżenie trwało wiecznie. Oczami wyobraźni wodziła po sylwetce męża i niemal słyszała jego przygłuszone pod pocałunkami westchnienia. Nie spieszył się, za co była mu wdzięczna. Oboje chcieli delektować się tą chwilą, chłonąć ją na każdy sposób.
Oboje, po raz pierwszy od bardzo dawna, poczuli się naprawdę szczęśliwi.
Ze wciąż świeżych wspomnień wyrwał ją odgłos gardłowego kasłania. Izusu uniosła głowę, nasłuchując. Cisza. Może się przesłyszała? Cholera, błagała, aby się przesłyszała. Widok zakrwawionej dłoni Itachiego natychmiast stanął przed jej oczami. Podniosła się do siadu, z niepokojem wymawiając imię męża. Nie odpowiedział.
Wstała i wtedy znów dobiegły ją dźwięki kolejnego napadu, silniejszego, jakby odbierającego dech w płucach. Zanim zdążyła zareagować, kaszel ustał. Zastąpił go przerażający huk zderzenia ciała o podłogę.
Zerwała się niczym oparzona. Szarpnęła za klamkę i zamarła.
Itachi leżał nieprzytomny na ziemi. Krew spływała z jego ust oraz palców, zostawiając plamy na jasnych kafelkach.
– Itachi!
Dopadła do niego i obróciła go na plecy. Sprawdziła puls – był słaby, ale wciąż wyczuwalny. Ułożyła trzęsące się dłonie na piersi męża, lecz żaden snop chakry nie opuścił jej palców. Zadrżała na ciele, umysł zalały najczarniejsze scenariusze, w nich wszystkich Itachi umierał. Tu i teraz.
– Przestań! Uspokój się! – wrzasnęła, nie wiedząc, jak inaczej mogła się opanować.
Spróbowała jeszcze raz. Wdech i wydech. Musiała się skupić. Emocje tylko jej przeszkadzały. Sprawiały, że chakra się rozpraszała i zamiast leczyć, mogła zaszkodzić. Jeśli Izusu miała go uratować, nie mogła pozwolić sobie na panikę.
Zielona poświata otuliła jego ciało; wniknęła w głąb organizmu, powoli i precyzyjnie tamując krwawienie. Izusu przejechała ręką wzdłuż ciała, nadzorując bicie serca. W duchu błagała wszystkie bóstwa, aby za żadne skarby nie położyły łap na jego duszy.
Łzy strumieniem opadały na jego ubranie oraz bladą twarz. Miał gorączkę, ale oddychał coraz głębiej, miarowo. Uwolniła więcej chakry i zamrugała dwa razy, pozbywając się ciemnych plam sprzed oczu.
Bała się. Tak bardzo się bała, że znów straci kogoś bliskiego. Babcia Moo odeszła, bo Izusu nie potrafiła jej pomóc. Jeśli to samo stanie się z Itachim...
Potrząsnęła głową. Uratuje go, choćby miała zapłacić najwyższą cenę.
Jego skóra nabrała kolorów, a z ust zszedł siny kolor. Izusu zabrała ręce, upewniwszy się, że zatamowała krwotok wewnętrzny. Itachi wciąż był nieprzytomny, ale żył. Tylko to się liczyło.
Odetchnęła głośno i oparła plecy o zimne kafelki. Spojrzała na twarz męża, nie mogąc odsunąć od siebie jednej, natrętnej myśli:
Itachi ją okłamał.
Zdusiła w sobie nagłą chęć, aby zawyć. Przecież... przecież obiecali sobie, że żadne kłamstwa już nigdy ich nie podzielą! Przeczuwała, że coś ukrywał, ale... zaufała mu. Wierzyła, że kiedyś wszystko jej wyjaśni, a teraz...
Teraz się nie wymigasz, Itachi. Nie omamisz mnie zapewnieniami o przemęczeniu... Nie... Tym razem wyciągnę z ciebie całą prawdę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro