Rozdział 4. Sztuka to... eksplozja!
Tak właściwie chciałam zadedykować ten rozdział dwóm osobom: @candrasea oraz @LegasowK jako oddanym fankom naszego wybuchowego artysty <3
Konan w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie dwóch mężczyzn. Przeniosła wzrok na siedzącego przy biurku Paina, obserwowała. Krople deszczu uderzały o wysokie okna siedziby Akatsuki, a w gabinecie panował półmrok. Mimo to kobieta szybko dostrzegła ślad niepokoju w czarnych oczach Itachiego.
– Dlaczego ją tam wysłałeś? – zapytał ze stoickim spokojem, ale Konan mogła przysiąc, że ledwo powstrzymywał błysk sharingana w oku.
– Madara chce sprawdzić jej umiejętności – odpowiedział Pain.
– Coś z nimi nie tak?
– Możliwe, że ma wobec niej plany.
Zapadła pełna napięcia cisza. Podczas tej krótkiej wymiany zdań Pain nawet nie drgnął. Wpatrywał się w podwładnego groźnym spojrzeniem rinnegana.
Itachi był niebezpiecznym shinobi i cennym pionkiem w ich grze, w planie uknutym dawno temu. Do tej pory wszystko przebiegało zgodnie z założeniami. Zawiązanie współpracy z Izusu przyniosło Akatsuki wiele korzyści, tak jak zapewniał Uchiha.
Trzymali ją na dystans, strzegli tajemnic organizacji, lecz nie traktowali jej wyłącznie jak dziewczynkę na posyłki. Itachi by na to nie pozwolił; wiedział, że Izusu była zbyt ważna. Zapełniła lukę w ich siatce szpiegowskiej, na którą przed laty zwrócił uwagę Lider. Obecność tej dziewczyny nie powinna zaszkodzić działaniom Akatsuki, a jednak Konan miała co do niej złe przeczucia. Przeciwnie do Paina. On wierzył, że z pomocą Izusu będą w stanie przyspieszyć pewne procesy. Wszystko, aby na świecie nareszcie zapanował pokój.
Itachi zmrużył oczy, wciąż się nie odzywając. Konan niewiele mogła o nim powiedzieć. Był cichy i tajemniczy, często sprawiał wrażenie oderwanego od świata. Nigdy jednak nie dał im powodów, aby zwątpić w jego geniusz.
Ukrywał coś. Mroczna przeszłość wiła się cierniem wokół serca każdego członka Brzasku, ale Itachi skrywał coś więcej. Złość? Nienawiść? Chęć zemsty? Cokolwiek to było, gorliwie strzegł tych sekretów, pozostając wiernym sługą i niebezpiecznie milczącym człowiekiem.
Pomimo wielu pytań, nasuwających się na myśl o jego osobie, Konan z całą pewnością mogła stwierdzić jedno – kochał Izusu i martwił się o nią. Miłość uczyniła go w oczach Konan bardziej ludzkim, niż w rzeczywistości to pokazywał.
Zmienił się, niemal niezauważalnie i bez wątpienia niedostrzegalnie dla Paina oraz reszty członków Akatsuki. Tylko za sprawą kobiecej intuicji Konan wychwyciła to drobne przeistoczenie, które wymknęło się spod kontroli Uchiha. Dowodem była jego obecność tutaj. To właśnie głębokie uczucie do żony przywiodło go do gabinetu Lidera i nakazało stanąć przed Painem z subtelną nutą wyrzutu w głosie.
I choć Konan nigdy by się do tego nie przyznała, to zazdrościła tej dwójce. W świecie zdominowanym przez okrucieństwo i niesprawiedliwość byli w stanie odnaleźć choć odrobinę miłości. Zupełnie jak ona i Yahiko dawno temu.
– ...więc ufam, że tożsamość Tobiego nie została ujawniona.
Usłyszała głos Paina i zrozumiała, że ominęła ją część rozmowy.
– Zgodnie z obietnicą – odpowiedział Itachi.
Jej uwagę zwróciło delikatne kiwnięcie głowy Lidera. Nagato nigdy nie okazywał zbytniej wylewności. Wydawał rozkazy przekonany, że podwładni wykonają obowiązki bez zarzutów. Mimo to w jego spojrzeniu kryło się dyskretne ostrzeżenie na najmniejszy przejaw niesubordynacji. Rinnegan wzbudzał szacunek i dlatego Pain pozostawał spokojny. Gdyby było inaczej, Konan natychmiast by to wyczuła.
– Skoro już tu jesteś... mam zadanie dla ciebie i Kisame. – Wyłożył na biurko dwa zapieczętowane zwoje. – Kontynuujemy polowanie na Jinchūriki. Hidan i Kakuzu są już w drodze. Jedna uwaga... trzymajcie się z daleka od granicy Kraju Ognia.
***
Izusu była przerażona. Przez całe życie zaledwie kilka razy czuła się aż tak sparaliżowana przez strach. Wszystkie zmysły w jej głowie krzyczały, nieudolnie prosiły, desperacko błagały. Resztkami świadomości próbowała uciec od niebezpiecznie zbliżającej się granicy szaleństwa. W jej cieniu dostrzegła szydzącą z niej Śmierć. Zmora przyobleczona w czarny, postrzępiony płaszcz wyciągała obślizgłe łapska, niemalże muskając ciarki na skórze ofiary... Na jej skórze.
Zbliżała się, powoli stawiając każdy krok.
Chłodne, kąsające w policzki powietrze tylko wzmagało uczucie bezradności. Izusu zapragnęła doznać bólu, fizycznej tortury wywołującej suchość w gardle.
Tak, to by mogło odciągnąć całą uwagę od rozgrywającego się w jej głowie piekła.
Nie, to by tylko pogorszyło sytuację.
Walka, niczym na płaszczyźnie dobra ze złem, wciąż trwała. Irracjonalne myśli ustąpiły tak szybko, jak jeszcze przed chwilą zawzięcie toczyły bitwę o terytorium. Chłodno kalkulujący rozsądek wygrał. Zaczęła odliczać.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Cz-cztery.
Nic z tego. Zajęcie myśli okazało się w tej chwili zbyt trudne. Izusu czuła, że jeszcze chwila i zaraz skapituluje. Żadne doświadczenie z życia shinobi nie wywołało w niej tylu emocji, co ciągnący się w nieskończoność lot na tym przeklętym ptaku!
– Pieprzone... latające... paskudztwo! – wydusiła z siebie w przerwach na płytkie wdechy.
Ta krótka wiązanka w zaskakujący sposób przyniosła ulgę. Zaciskając mocniej powieki, Izusu udała, że wcale nie dosłyszała głośnego parsknięcia tuż nad głową. Schowała twarz w glinianych piórach.
Nie mogła patrzeć na dzielącą ich od ziemi wysokość, nie chciała też widzieć rozbawionej miny Deidary. Odkąd wyruszyli, zdawał się mieć ubaw po pachy. Zerkał na nią, przyklejoną do szyi zwierzęcia i ściskającą go w taki sposób, że gdyby to była żyjąca istota, już dawno zostałaby uduszona. Parsknął śmiechem, znowu.
– No już, już, zaraz będziemy na miejscu... yhm.
Zapewnienia, że ta męczarnia zaraz się skończy, wcale nie pocieszyły Izusu. Odkąd zlokalizowała ich cel, Deidara uparł się, aby skorzystać z najszybszego środka transportu, jakim dysponował. Zgodziła się tylko dlatego, że dotarcie pieszo zajęłoby im zbyt dużo czasu. Do tego dała się omamić obietnicami, że wcale nie będą lecieć tak wysoko. W rzeczywistości korony i tak wielkich drzew przeistoczyły się w małe punkciki. Doprawdy Izusu musiała teraz wyglądać żenująco, ale nie przejmowała się tym. Najważniejsze, żeby nie ześlizgnąć się z tej kupy gliny i nie spaść na ziemię jak worek ziemniaków.
– Czegoś tu nie rozumiem – zaczął Deidara, gdy wylądowali na środku obszernej polany. Izusu szybko zeskoczyła z ptaka, obiecując sobie, że już nigdy więcej nie postawi stopy w jego pobliżu. – Jesteś kunoichi. Jak to się stało, że masz lęk wysokości? Nie uwierzę, że ani razu nie wspinałaś się po takich drzewach... yhm. – Wskazał palcem na wysokie dęby za jej plecami.
Izusu nabrała powietrza do płuc. Dłonie przestawały drżeć, a kołatające w piersi serce powoli zwalniało.
– Na misji jestem skupiona na zadaniu, nie mam czasu zastanawiać się, ile metrów dzieli mnie od ziemi. Zresztą... już dawno przestałam obawiać się upadku z drzewa. Dopóki nie wykorzystam całej chakry, nic mi nie grozi. Ale to – wskazała podbródkiem na stojącego obok ptaka – to... jest ponad moje siły.
Nie kłamała. Profesja shinobi w pewnym stopniu pomogła jej zwalczyć strach przed wysokością. Wioska Ukryta w Liściach była z każdej strony otoczona lasami. Do walk najczęściej dochodziło wśród gałęzi drzew, wysoko nad ziemią. Gdy adrenalina buzowała w żyłach, lęk przed wysokością schodził na dalszy plan. Zupełnie inną sprawą był swobodny lot na niebie.
Ten gliniany twór... to jakieś istne szaleństwo. Jak w ogóle można wsiąść na coś takiego z własnej woli? To przekraczało ludzkie pojęcie oraz wszelką wyrozumiałość, jaką darzyła świat Izusu.
– Zapomnijmy o tym – mruknęła, odwracając głowę od towarzysza.
Strach opuścił jej ciało, lecz policzki zapiekły ze wstydu. Czuła się... naga. Obnażona ze wszystkich wad i słabości, które pragnęła ukryć przed światem.
Nieśmiało spojrzała na Deidarę. Chciała jeszcze raz mu się wytłumaczyć, gdy on podszedł bliżej, grzebiąc w torbie z gliną. Wyciągnął rękę w jej stronę i powiedział wciąż rozbawionym głosem:
– Proszę, to powinno pomóc przy twojej dolegliwości.
Na jego dłoni spoczywała mała, gliniana figurka. Izusu przyjęła podarunek łudząco podobny do ptaka, na którego grzbiecie jeszcze niedawno przeżywała istne katusze. Przyjrzała się mu, marszcząc czoło.
– Chwila, czy to...?
– Tak, to bomba... yhm.
Izusu podskoczyła z głośnym piskiem, odrzucając przedmiot. Śmiech wyrwał się z ust Deidary. Złapał w locie swoje arcydzieło i ścisnął je między kciukiem a palcem wskazującym.
– Żartujesz sobie?! – krzyknęła przerażona Izusu. – Chcesz mnie zabić?!
– Spokojnie, nie wybuchnie. To znaczy... nie teraz – poinformował ją, wciskając figurkę do jej rąk. – To mój nowy wynalazek... yhm! – Wypiął dumnie pierś. – Detonacja nastąpi po dziesięciu sekundach od przelania chakry w to małe cudeńko. Rozumiesz, co to znaczy, Izusu? To tykająca bomba! Dzięki niej zaoszczędzę czas na zawiązywanie pieczęci i będę mógł wywoływać więcej eksplozji!
Izusu zerkała podejrzliwie to na niespełnionego artystę, to na pozornie bezpieczny przedmiot. W jej głowie zawiązała się myśl, że Akatsuki zwątpiło w jej użyteczność i wydało rozkaz Deidarze, aby pozbył się problemu. Jeszcze raz spojrzała na żywo gestykulującego towarzysza. Jego wzrok przepełniała głęboka fascynacja własnoręcznie tworzoną sztuką.
Te oczy nie mogły kłamać.
– Jak to ma mi niby pomóc zwalczyć lęk przed wysokością? – zapytała, przerywając mu jakąś chaotyczną i nieskończenie długą historię, w której już dawno straciła wątek.
– To oczywiste. Jeżeli kiedykolwiek znajdziesz się wysoko nad ziemią, zrzuć tę bombę na jakiś obiekt i podziwiaj piękno, jakie powoduje wybuch... yhm! – zawołał rozochocony Deidara. – Kiedyś wraz z mistrzem Sasorim odwiedziliśmy Porcelanową Osadę. Szkoda, że nie widziałaś, jak tamtejsze budynki rozrywają się na milion kawałków pod wpływem mojej sztuki... yhm!
– Dziękuję, Deidara – odparła Izusu, chowając podarunek do kieszeni.
Szczerze wątpiła, aby dzięki zabawie w terrorystkę jej lęki odeszły w niepamięć, ale postanowiła zachować przedmiot. Taka broń mogła się kiedyś przydać.
– Chodźmy, mamy zadanie do wykonania – dodała po chwili.
Znaleźli się na ogromnej polanie z jednej strony otoczonej lasami, z drugiej rwącą rzeką. Stali na ziemi zdominowanej przez dziką zwierzynę i poddanej wpływom Matki Natury. W takich miejscach rzadko można było spotkać żywą duszę, dlaczego więc Pain zażądał, aby Izusu towarzyszyła Deidarze? Przecież znalezienie jednej osoby na takim pustkowiu nie wymagało umiejętności tropiciela.
Odsunęła pytania na bok. Cel znajdował się blisko, lecz nie była w stanie go dostrzec. Mógł chować się wśród drzew i obserwować ich z ukrycia. Tak, to bardzo możliwe. Izusu wyczuwała na sobie intensywny wzrok. Przymknęła powieki, chcąc wykryć źródło tego nieprzyjemnie znajomego uczucia.
Jest! Znalazła go! Odwróciła się na pięcie, rzucając przez ramię:
– Deidara, zostań w tyle, a ja...
Nastąpił wybuch. Głośny, impulsywny, rozdzierający bębenki w uszach. Ziemia zatrzęsła się pod ich stopami. Ptaki szturmem uleciały z gniazd. Izusu zamarła, z przerażeniem oglądając, jak drzewa kładły się pod siłą niespodziewanej eksplozji.
– Widziałaś, Izusu? Oto prawdziwa sztuka!
Uchiha otrząsnęła się amoku, natychmiast kierując wzrok na towarzysza. W jego oczach iskrzyła się czysta satysfakcja.
– Co ty wyrabiasz?!
– Jak to? Nie zauważyłaś go? – zapytał Deidara, wskazując palcem przed siebie.
– Mamy go zwerbować, a nie rozerwać na kawałki.
Deidara prychnął i założył ręce na piersi.
– Jeżeli teraz dał się zabić, to nie ma czego szukać w Akatsuki... yhm.
Izusu niechętnie przyznała mu rację. W szeregach ich organizacji nie było miejsca na słabych shinobi. Współpraca z Brzaskiem to śmiertelnie niebezpieczna gra, Izusu zdążyła przekonać się o tym na własnej skórze.
Z tej perspektywy zrzucenie bomby na głowę nic niespodziewającego się, potencjalnego członka Akatsuki mogło być szybkim sprawdzianem jego umiejętności.
Jeśli zginął, nic tu po nas.
Gęsta mgła, powstała po nagłym wybuchu, zdążyła całkowicie opaść. Po eksplozji została tylko ogromna wyrwa w ziemi. Zero śladu shinobi, żadnych drgań obcej chakry.
– To chyba tyle, jeśli chodzi o nasze zadanie... yhm.
– Zaczekaj. – Izusu wyciągnęła rękę w stronę Deidary.
Dostrzegła ruch na gałęzi pobliskiego drzewa. Znów to intensywne uczucie obserwacji, jakby ktoś wzrokiem próbował wwiercić się w jej duszę.
– Prawie trafiliście Tobiego! Prawie trafiliście Tobiego!
Poderwali głowy w stronę piskliwego krzyku. Kiedy ujrzeli podskakującego z nogi na nogę shinobi, zaniemówili. Jego twarz została ukryta za pomarańczową maską z wydrążonym małym otworem na prawe oko. Wyglądał co najmniej dziwnie. Zachowywał się jeszcze gorzej.
– Czy to na pewno osoba, której szukamy... yhm?
Uchiha zadała sobie dokładnie to samo pytanie. Członkowie Akatsuki to szalenie niebezpieczni ludzie, ninja klasy S poszukiwani międzynarodowymi listami gończymi. Groźni, poważni, wzbudzający strach i szacunek. Właśnie kogoś takiego Izusu spodziewała się zobaczyć, a tymczasem...
– Jesteście z Akatsuki, prawda? – zapytał mężczyzna, przekręcając głowę w bok. – Tobi cieszy się, że może was poznać! – Podskoczył, radośnie zaciskając pięści przy klatce piersiowej, a Izusu była pewna, że pod maską szczerzył się jak małe dziecko na widok słodkości.
– To jakiś żart... yhm.
– Nie ignoruj go – poleciła Izusu. – Pain nie wysłałby nas do jakiegoś błazna. Sprawdźmy, czy coś potrafi.
Izusu zdjęła białą frotkę owiniętą wokół nadgarstka. W kilku płynnych ruchach zawiązała włosy w wysoki kucyk. Kilka kosmyków wysunęło się z opięcia i opadło na jej skupioną twarz. Odgarnęła je niedbałym ruchem ręki.
– Zaatakuję jako pierwsza – powiedziała, sięgając do przewieszonego przez plecy miecza. Zacisnęła palce na jedwabnym oplocie rękojeści. – Osłaniaj mnie, Deidara, a w razie zagrożenia... nie oszczędzaj swoich wybuchów. Coś mi mówi, że nasz nowy kolega potrafi więcej, niż nam się wydaje.
Deidara przytaknął zadowolony i dodał coś o prawdziwej sztuce. Izusu już nie słuchała. Ruszyła, odbijając się od ziemi. W sekundę doskoczyła do przeciwnika i wzięła mocny zamach. Miecz przeciął powietrze. Mężczyzna w masce zniknął, lądując bezszelestnie na trawie. Zachichotał pod nosem.
Tak jak przeczuwała Izusu – to nie będzie łatwa walka.
***
Przyjemny aromat wolno gotującego się ramenu wypełniał okolicę, wabiąc wygłodniałych klientów do budki pod szyldem „Ichiraku". Naruto nerwowo przebierał nogami w oczekiwaniu na zamówioną porcję. Raz po raz wychylał się w stronę zanurzonego we wrzątku makaronu, jakby za sprawą zniecierpliwionego spojrzenia mógł przyspieszyć proces przygotowania ulubionego dania. Gdy wypełniona pysznościami miska nareszcie wylądowała pod jego nosem, chłopak zaciągnął się rozkosznym zapachem i chwycił za pałeczki.
– Smacznego!
Gruby plaster wieprzowiny natychmiast wylądował w jego ustach. Kakashi uśmiechnął się na ten widok. Ileż zapału miał w sobie ten dzieciak, kiedy przychodził czas kolacji. Nawet ciężki i wymęczający trening nie odbierał mu radości z pałaszowania największej miski ramenu. Naruto przechylił właśnie naczynie, już machając do sprzedawcy, aby przygotowywał następną porcję.
– Spokojnie, Naruto, to nie wyścig – zaśmiał się siedzący obok Yamato.
Pusta miska stuknęła głośno o blat. Uzumaki wciągnął makaron z głośnym siorbnięciem i wziął głęboki oddech.
– Cały dzień na to czekałem, dattebayo! – Przetarł usta rękawem. – Te pigułki żywieniowe od Sakury są naprawdę okropne. Aż przypomina mi się jedzenie, które gotował Ero-sen... Ej, chwileczkę! Gdzie się podział twój ramen, Kakashi-sensei?! – krzyknął Naruto, wskazując na opróżnioną miskę obok mistrza.
Hatake przełknął resztki zupy chwilę przed najbardziej oczywistą odpowiedzią:
– Zjadłem.
– To niemożliwe! Jak mogłeś jeść w masce?!
– Nie jadłem w masce, najpierw ją zdjąłem. Przecież nie chcę, aby się ubrudziła.
Naruto zmrużył oczy, uważnie przyglądając się mistrzowi. Chyba nie sądził, że Kakashi będzie tak nieostrożny, aby pokazać się bez maski? Przez ostatnie lata wyrobił sobie sprytny trik, jak jadać publicznie, nie narażając się na odsłonięcie twarzy. Do tej pory działało, nikt – nawet Guy – nie odkrył, jak Hatake to robił.
Kolejna, parująca miska ramenu wylądowała pod nosem Naruto. Chłopak wyszczerzył zęby, lecz zanim dobrał się do dania, coś zwróciło jego uwagę. Odwrócił się przez ramię. Kakashi też to wyczuł i już odsuwał zasłony za ich plecami.
– Oi, Shikamaru, Asuma-sensei! – krzyknął Uzumaki, machając ręką. – Chcecie wpaść na ramen? Kakashi-sensei stawia!
Hatake westchnął. Oczywiście mógł przewidzieć, że jego uczeń nie zamawiałby kolejnych sześciu porcji, gdyby sądził, że zapłaci za to z własnej kieszeni. Zerknął w stronę Yamato, który na te słowa dyskretnie domówił jeszcze jedną miskę ramenu.
– Dzięki, ale może następnym razem – odparł Asuma i wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni. – Trochę się spieszymy.
– Coś pilnego? – zagadnął Kakashi, widząc, jak Sarutobi nerwowo walczył z zapalniczką, próbując wykrzesać ogień.
Shikamaru skinął krótko głową.
– Tsunade rozesłała kilka oddziałów w celu przeczesania terenu. Akatsuki kręci się w pobliżu, zaatakowali Świątynię Ognia.
– Szukają Jinchūriki – podsumował Yamato.
Każdy ukradkiem zerknął na Naruto. Zapadła krótka cisza, lecz Kakashi wiedział, o czym wszyscy pomyśleli. Skoro Akatsuki wkroczyli do Kraju Ognia, niedługo mogą pojawić się u bram wioski.
– W porządku! – Naruto klasnął w dłonie. – W takim razie powodzenia! – machnął im na pożegnanie i czym prędzej wrócił do pochłaniania stygnących już misek ramenu.
Wzdłuż ulicy rozniosło się głośne „smacznego!".
***
Gdy tego wieczoru Kakashi układał się do snu, trapiły go posępne myśli. Intuicja dawała o sobie znać. Coś czaiło się w mroku, jakby czekając na odpowiedni moment, aby zasiać chaos w jego i tak niespokojnym życiu. Informacja o ataku Akatsuki tylko wzmogła to paskudne uczucie.
Do tego zaczęły dręczyć go koszmary, zupełnie jak dawniej. Widział w nich Rin, Obito, ojca, a ostatnio nawet... Izusu. Znów musiał oglądać jej odejście; znów trzymał ją w ramionach, desperacko namawiając, aby nie opuszczała wioski, a wtedy... znów czuł piekące ukłucie na karku.
Przetarł zmęczoną twarz i położył się do łóżka, lecz wiedział, że sen szybko nie nadejdzie. Założył ręce pod głową, zawieszając wzrok na białym suficie.
Bitwa stoczona z Sasorim i Deidarą była zaledwie początkiem. Początkiem rosnącego konfliktu, który lada moment mógł przerodzić się w kolejną wojnę. Tsunade nie odpuści, nie miała zresztą ku temu powodów. Musieli powstrzymać wroga, lecz to nieuchronnie przybliżało go do jednego...
W końcu nadejdzie moment, w którym stanie naprzeciw Izusu.
Co wtedy zrobi? Jak zareaguje?
Nie wiedział, ale chciał wierzyć, że zachowa żelazny spokój; że wyuczone opanowanie nie opuści go, nawet gdy będzie zmuszony ją zabić.
Odetchnął głęboko. Musiał się przygotować. Jego wnętrze nie powinny zajmować emocje i sentymenty. Sądził, że pozbył się ich na dobre, ale... one wciąż wracały. Izusu wciąż wracała, do jego myśli, serca, snów.
Potrząsnął głową. Bez względu, jak bardzo pragnął wziąć przykład z Naruto i poświęcić wszystko, aby sprowadzić ją do wioski, nie mógł tego zrobić. Był dorosłym człowiekiem, boleśnie zdającym sobie sprawę, że świat shinobi nie spełniał marzeń jednostek. Jeżeli nie chciał zawieść, musiał wyrzec się wszelkich uczuć, jakimi niegdyś obdarzył Uchiha Izusu – wroga i zdrajcę Konohagakure.
Tylko w ten sposób będzie w stanie znów spojrzeć jej w twarz.
Targany sprzecznymi emocjami przekręcił się na bok i powoli zamknął oczy. Kakashi nie wiedział jeszcze, że dzień ich spotkania miał nadejść szybciej, niż się tego spodziewał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro