Rozdział 12. Bójka.
(Perspektywa Sportacusa)
Byłem wściekły na siebie, a jednocześnie na Alexa. Wściekłem się na brata za to, że zmusił mnie podstępem do przyznania się o tym, że jest moim bratem. Na dodatek byłem wściekły na siebie za to, że nie powiedziałem przyjaciołom prawdy którą cały czas ukrywałem. Starałem się jakoś odepchnąć Alexa co było trudne. Nagle go uderzyłem w twarz. Wstałem i potrząsałem głową. Piach przeszkadzał mi w patrzeniu. Przetarłem oczy.
-Sportacusie!- Krzyknęła Stephanie.
-Nie zbliżajcie się dzieciaki!- Krzyknąłem kiedy Alex zaczął podbiegać. Szybko podskoczyłem robiąc przy tym unik.
-Jak zwykle. Sportacus to. Sportacus tamto. Ugh jesteś wkurzający! Lepiej jak ciebie zabiję i będzie święty spokój!- Krzyknął Alex. Wiedziałem, że jak się wścieknie jest bardzo niebezpieczny. Za pomocą nogi podniosłem kij baseballowy.
-Nie pozwolę ci zranić moich przyjaciół.- Powiedziałem trzymając mocno kij. Alex nie czekał. Szybko rzucił się na mnie z atakiem. Odbierałem ataki. Ale rana którą Alex mi zrobił bolała jak diabli. W pewnej chwili upuścił nóż pod wpływem kopniaka ode mnie. Jednak nie był on dłużny i sam mnie uderzył sprawiając, że kij wymsknął mi się z rąk. Zaczęliśmy się bić. W pewnej chwili zrobiłem unik zanim Alex kopnął mnie z dużą siłą w brzuch.
-SportCiamajda uważaj bo zaraz ci coś zrobi!- Usłyszałem krzyk Robbiego. Przyznam, że zaskoczyło mnie to co powiedział ale miło było słyszeć to jak się martwi o kogoś. Alex zaczął chodzić wokół mnie. Przyglądałem się każdemu jego ruchowi. Nagle podciął mi nogi. Chciałem go odepchnąć ale Alex uniemożliwił mi to. Kolanami trzymał moje ręce, siedział mi na klatce piersiowej, a jedną ze swoich rąk złapał mocno za moją szyję. Starałem mu się wyrwać co było trudne. Nie zauważyłem kiedy on złapał nóż. Zacząłem się szarpać by nie zadał mi śmiertelnego ciosu. Nie chce by dzieci widziały to jak... Nawet nie chcę o tym mówić i myśleć. Po minie brata widziałem, że się nie cofnie przed zabiciem mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro