Śmierć
Następnego dnia, gdy dziewczyna wyszła z namiotu, młody wojownik stał na brzegu morza i wpatrywał się we wchodzące słońce
- Jesteś wolna.
- Co?
- Wracaj do domu, tu nie jesteś bezpieczna.
- Może i tak, ale nie chcę cię opuszczać.
Spojrzał na nią z bólem w oczach
- Ja też tego nie chcę, ale nie mogę ci pozwolić tak się narażać. Wracaj do ojca, na pewno wszyscy się o ciebie martwią- westchnął głęboko- Jeśli kiedykolwiek cię skrzywdziłem, nie chciałem tego.
Położyła dłoń na jego policzku
- Obiecaj, że jeszcze się spotkamy.
- Przysięgam. Odnajdę cię choćby i na krańcu świata.
***
Żołnierze stojący na murach dostrzegli drobną postać zbliżającą się od morza
- Panie, to pewnie grecki szpieg. Zastrzelmy go.
- Nie, najpierw upewnimy się kto to jest.
Nieznajomy powoli zbliżał się do murów miasta. I nagle Hektor poznał miecz wiszący u jego pasa
- Otwórzcie bramę!
Zbiegł z murów i mocno przytulił siostrę
- Artemia. Tak bardzo baliśmy się o ciebie.
Dziewczyna mocno zacisnęła palce na jego płaszczu i wybuchnęła płaczem
- Nie posłucham cię. Zabrałam zbroję Parysa i poszłam za tobą na front. Gdybym tego nie zrobiła...
- To nie byłabyś tą Artemią, którą znam i kocham.
Księżniczka zrobiła krok do przodu, zachwiała się i upadłaby, gdyby nie silne ramię brata
- Ari, nic ci nie jest?
Uśmiechnęła się mimowolnie, mówił tak do niej gdy była mała
- To nic takiego. Zwichnęłam nogę podczas walki w świątyni.
- Nie pora teraz wyjaśniać co się stało i kiedy. Ojciec bardzo się ucieszy.
***
Książę wprowadził siostrę do sali tronowej
- Artemia!- Parys podbiegł do siostry i mocno ją przytulił. Poraz pierwszy od kilku dni poczuła się bezpieczna. Tak było odkąd tylko pamiętała. W ramionach brata zawsze znajdowała ochronę i ciepło
- Przepraszam, bracie. Zabrałam twoją zbroję i walczyłam razem z Hektorem w świątyni Apollina. Agamemnon mi ją zabrał, przepraszam.
- Mniejsza o zbroję. Ważne, że ty jesteś cała- delikatnie odsunął siostrę i spojrzał jej w oczy- Powiedz, jak uciekłaś?
- Nie uciekłam. Zwrócił mi wolność, a wcześniej bronił mnie przed innymi żołnierzami.
- Kto?- zapytał król- Chcę wiedzieć komu zawdzięczam powrót mojej jedynej córki.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech
- Achilles.
Na sali zapanowało poruszenie. Wzburzony dowódca wstał
- Ten zabójca! Uważasz, że zrobił to dla ciebie?! Na pewno miał w tym jakiś cel! Pewnie ktoś cię śledził, a ty dałaś się nabrać!
Księżniczka skuliła się i zacisnęła powieki. W greckim obozie, gdy ktoś na nią krzyczał, zazwyczaj kończyło się to bolesnym uderzeniem.
Felicja odepchnęła mężczyznę
- Przestań! Nie widzisz, że jest przerażona?! Nie wiemy co ją tam spotkało, a ty jeszcze się na niej wyżywasz!
- Księżna ma rację- wtrącił generał- Księżniczkę spotkało coś co nigdy nie powinno mieć miejsca, a w gruncie rzeczy jest jeszcze dzieckiem- odwrócił się i spojrzał na Felicję- Pani, czy mogłabyś zabrać jej wysokość do komnat?
- Oczywiście. Chodź, Heleno, musimy się nią zająć.
Księżne wzięły dziewczynę pod ręce i zabrały do jej komnaty.
Felicja troskliwie otuliła młodszą dziewczynę ciepłym futrem
- Jesteś ranna?
- Nie, tylko trochę poobijana, a noga jest zwichnięta. Niedługo się zagoi.
Helena usiadła obok niej
- Artemio, znam Achillesa i jestem pewna, że nie zrobił tego dla siebie ani dla Agamemnona.
- Ja to wiem, Heleno. Rozumiem, że to nasz wróg, ale żaden z Trojańczyków nie zna go tak jak ja go poznałam. W gruncie rzeczy to dobry człowiek.
- Może i tak, ale teraz nie powinnaś zaprzątać sobie tym głowy. Prześpij się trochę, jutro wszystko nam opowiesz.
***
Gdy otworzyła oczy, księżyc wschodził nad morzem
- Artemio!
Wstała z łóżka, podeszła do okna i wychyliła się. Na trawie pod murem stał młody wojownik
- Achillesie! Nie powinno cię tu być!
- Mam odejść?
- Tak.
- Ale dokąd? Nie chcę cię opuszczać.
- Och, proszę cię, jeśli Hektor cię tu znajdzie, zabije cię!
- Nie dałby rady, wiesz o tym.
Księżniczka westchnęła zirytowana
- Achillesie, największym błędem jaki może popełnić wojownik jest nie docenienie przeciwnika- oparła głowę na dłoni- Po co tu przyszedłeś?
- Musiałem cię zobaczyć.
Artemia szybko zsunęła się z okna po jedwabnej linie
- Nie powinieneś tu przychodzić.
-Wiem.
- Wiesz także, że gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym, zabili by nas oboje.
- Nie- zaprzeczył, patrząc jej w oczy- Nie pozwoliłbym na to, broniłbym cię aż do końca.
Księżniczka uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek
- Chodź, pokażę ci moje ulubione miejsce.
Dostrzegł bandaż na jej nodze
- Co się stało?
Księżniczka uśmiechnęła się delikatnie
- Zwichnęłam ją podczas walki w świątyni, drobnostka.
Złapała go za rękę i pociągnęła wzdłuż murów miasta. Dopiero gdy doszli do końca, skręciła, ciągnąc wojownika w głąb puszczy
- Dokąd idziemy?
- Zobaczysz- odparła zdawkowo.
Wreszcie, rozchyliła gęste gałęzie i weszli na przepiękną polanę, skąpaną w blasku księżyca.
Artemia wspięła się na głazy leżące na brzegu jeziora
- Moja mama zabierała mnie tu gdy byłam mała. Kochała to miejsce. Widziałeś kiedyś coś równie pięknego?
Wojownik uśmiechnął się, patrząc na jej twarz
- Tak. Jasne, że tak.
Artemia uśmiechnęła się, założyła kosmyk za ucho, ich wargi już miały złączyć się w pocałunku, gdy kamienie na których siedziała, zsunęły się do wody
Achaj wskoczył do jeziora i szybko wyciągnął dziewczynę na brzeg
- Nic ci nie jest?! Artemia!
- Umiem pływać, wiesz?- zapytała , śmiejąc się. Usiadła i oparła głowę na jego ramieniu.
Jej oczy lśniły w świetle księżyca, delikatny uśmiech błąkał się na jej wargach, delikatny wiatr rozwiewał ciemne włosy.
Właśnie z tej chwili Achilles utwierdził się w przekonaniu, że nawet nieśmierletne boginie Olimpu nie mogłyby dorównać jej urodzie.
Westchnęła głęboko
- Chciałabym, żeby ta noc nie miała końca. Gdy wzejdzie słońce, znów będziemy wrogami. Tak będzie każdego dnia, gdy Apollo będzie rozświetlał ziemię. Chyba rzeczywiście się na tobie mści.
- Na szczęście Artemis nas chroni. Pani nocy jest naszym sprzymierzeńcem.
- Tak, na szczęście. Oby pozwoliła nam obojgu przeżyć tę wojnę. Tylko wtedy naprawdę będziemy mogli być razem.
***
Tej nocy, trojańscy dowódcy zebrali się by zaplanować następne posunięcie.
Powołując się na ostatnie zwycięstwo, większość radziła zaatakować okręty i zmusić Greków do odwrotu.
Jednak Hektor zwrócił im uwagę na jeszcze jedną istotną sprawę
- Myrmidoni nie walczyli w tej bitwie, wśród Greków powstał rozłam. Jeśli uderzymy teraz na okręty, zjednoczymy ich. Ale jeśli pozwolimy im zaatakować, nasze mury to wytrzymają.
Król spojrzał na syna, potem na kapłana
- Jesteś pewien znaczenia tych znaków?
- Absolutnie, mój panie. Bogowie przekleli Greków.
-A więc dobrze. Jutro rano przypuścimy atak na greckie statki.
***
- Hektorze!- książę odwrócił się i spojrzał na siostrę. Odziana w pełną zbroję, z łukiem na plecach i mieczem przy pasie, wpatrywała się w niego księżycowymi oczami- Pozwolisz mi pójść z wami?
Mężczyzna uśmiechnął się
- I tak byś poszła, nawet gdybym ci zabronił. Przynajmniej będę miał cię na oku. A twoja noga?
- Nic jej nie będzie.
Oboje dosiedli karych rumaków i wyjechali na czele wojska, ku greckim statkom.
Bez Myrmidonów, Grecy nie byli w stanie odeprzeć natarcia Trojan. Hektor i Artemia siali prawdziwe spustoszenie w ich szeregach, nikt nie potrafił ich zatrzymać.
Nagle, gdzieś od plaży roległ się dobrze znany wszystkim okrzyk wojenny.
Wszyscy żołnierze zaczęli wiwatować na widok wojownika
- Achilles! Achilles! Achilles!
Myrmidoni walczyli jak lwy, rozpraszając wrogie zastępy.
I wtedy, Hektor stanął naprzeciw Achillesa. Rozpoczęła się zażarta walka. Żołnierze otoczyli ich kołem, z przejęciem obserwując walczących.
Jednak coś było nie tak. Artemia, patrząc na Greka nie widziała tej samej lekkości z jaką zazwyczaj walczył, a w oczach nie miał tego dobrze znanego jej błysku.
Wojownik upadł, Trojańczyk wycelował miecz
- Hektorze, nie!
Chwyciła go za rękę, lecz ostrze zdążyło już zranić Greka w bok.
Zwycięzca ściągnął hełm pokonanego i wszyscy zamarli.
Na piasku leżał młody chłopiec, najwyżesz dziewiętnastoletni.
Odys z przerażeniem wpatrywał się w twarz chłopca, Myrmidoni zanieśli się płaczem
Hektor spojrzał na władcę Itaki
- Wystarczy na dziś.
Patrzył jak Artemia podnosi ciało młodzieńca i kładzie je na grzbiecie swojego konia.
Lecz nim zdążył odejść, Grek chwycił go za ramię
- To był jego kuzyn.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro