Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Śmierć

Następnego dnia, gdy dziewczyna wyszła z namiotu, młody wojownik stał na brzegu morza i wpatrywał się we wchodzące słońce

- Jesteś wolna.

- Co?

- Wracaj do domu, tu nie jesteś bezpieczna.

- Może i tak, ale nie chcę cię opuszczać.

Spojrzał na nią z bólem w oczach

- Ja też tego nie chcę, ale nie mogę ci pozwolić tak się narażać. Wracaj do ojca, na pewno wszyscy się o ciebie martwią- westchnął głęboko- Jeśli kiedykolwiek cię skrzywdziłem, nie chciałem tego.

Położyła dłoń na jego policzku

- Obiecaj, że jeszcze się spotkamy.

- Przysięgam. Odnajdę cię choćby i na krańcu świata.

***
Żołnierze stojący na murach dostrzegli drobną postać zbliżającą się od morza

- Panie, to pewnie grecki szpieg. Zastrzelmy go.

- Nie, najpierw upewnimy się kto to jest.

Nieznajomy powoli zbliżał się do murów miasta. I nagle Hektor poznał miecz wiszący u jego pasa

- Otwórzcie bramę!

Zbiegł z murów i mocno przytulił siostrę

- Artemia. Tak bardzo baliśmy się o ciebie.

Dziewczyna mocno zacisnęła palce na jego płaszczu i wybuchnęła płaczem

- Nie posłucham cię. Zabrałam zbroję Parysa i poszłam za tobą na front. Gdybym tego nie zrobiła...

- To nie byłabyś tą Artemią, którą znam i kocham.

Księżniczka zrobiła krok do przodu, zachwiała się i upadłaby, gdyby nie silne ramię brata

- Ari, nic ci nie jest?

Uśmiechnęła się mimowolnie, mówił tak do niej gdy była mała

- To nic takiego. Zwichnęłam nogę podczas walki w świątyni.

- Nie pora teraz wyjaśniać co się stało i kiedy. Ojciec bardzo się ucieszy.

***
Książę wprowadził siostrę do sali tronowej

- Artemia!- Parys podbiegł do siostry i mocno ją przytulił. Poraz pierwszy od kilku dni poczuła się bezpieczna. Tak było odkąd tylko pamiętała. W ramionach brata zawsze znajdowała ochronę i ciepło

- Przepraszam, bracie. Zabrałam twoją zbroję i walczyłam razem z Hektorem w świątyni Apollina. Agamemnon mi ją zabrał, przepraszam.

- Mniejsza o zbroję. Ważne, że ty jesteś cała- delikatnie odsunął siostrę i spojrzał jej w oczy- Powiedz, jak uciekłaś?

- Nie uciekłam. Zwrócił mi wolność, a wcześniej bronił mnie przed innymi żołnierzami.

- Kto?- zapytał król- Chcę wiedzieć komu zawdzięczam powrót mojej jedynej córki.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech

- Achilles.

Na sali zapanowało poruszenie. Wzburzony dowódca wstał

- Ten zabójca! Uważasz, że zrobił to dla ciebie?! Na pewno miał w tym jakiś cel! Pewnie ktoś cię śledził, a ty dałaś się nabrać!

Księżniczka skuliła się i zacisnęła powieki. W greckim obozie, gdy ktoś na nią krzyczał, zazwyczaj kończyło się to bolesnym uderzeniem.

Felicja odepchnęła mężczyznę

- Przestań! Nie widzisz, że jest przerażona?! Nie wiemy co ją tam spotkało, a ty jeszcze się na niej wyżywasz!

- Księżna ma rację- wtrącił generał- Księżniczkę spotkało coś co nigdy nie powinno mieć miejsca, a w gruncie rzeczy jest jeszcze dzieckiem- odwrócił się i spojrzał na Felicję- Pani, czy mogłabyś zabrać jej wysokość do komnat?

- Oczywiście. Chodź, Heleno, musimy się nią zająć.

Księżne wzięły dziewczynę pod ręce i zabrały do jej komnaty.

Felicja troskliwie otuliła młodszą dziewczynę ciepłym futrem

- Jesteś ranna?

- Nie, tylko trochę poobijana, a noga jest zwichnięta. Niedługo się zagoi.

Helena usiadła obok niej

- Artemio, znam Achillesa i jestem pewna, że nie zrobił tego dla siebie ani dla Agamemnona.

- Ja to wiem, Heleno. Rozumiem, że to nasz wróg, ale żaden z Trojańczyków nie zna go tak jak ja go poznałam. W gruncie rzeczy to dobry człowiek.

- Może i tak, ale teraz nie powinnaś zaprzątać sobie tym głowy. Prześpij się trochę, jutro wszystko nam opowiesz.

***
Gdy otworzyła oczy, księżyc wschodził nad morzem

- Artemio!

Wstała z łóżka, podeszła do okna i wychyliła się. Na trawie pod murem stał młody wojownik

- Achillesie! Nie powinno cię tu być!

- Mam odejść?

- Tak.

- Ale dokąd? Nie chcę cię opuszczać.

- Och, proszę cię, jeśli Hektor cię tu znajdzie, zabije cię!

- Nie dałby rady, wiesz o tym.

Księżniczka westchnęła zirytowana

- Achillesie, największym błędem jaki może popełnić wojownik jest nie docenienie przeciwnika- oparła głowę na dłoni- Po co tu przyszedłeś?

- Musiałem cię zobaczyć.

Artemia szybko zsunęła się z okna po jedwabnej linie

- Nie powinieneś tu przychodzić.

-Wiem.

- Wiesz także, że gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym, zabili by nas oboje.

- Nie- zaprzeczył, patrząc jej w oczy- Nie pozwoliłbym na to, broniłbym cię aż do końca.

Księżniczka uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek

- Chodź, pokażę ci moje ulubione miejsce.

Dostrzegł bandaż na jej nodze

- Co się stało?

Księżniczka uśmiechnęła się delikatnie

- Zwichnęłam ją podczas walki w świątyni, drobnostka.

Złapała go za rękę i pociągnęła wzdłuż murów miasta. Dopiero gdy doszli do końca, skręciła, ciągnąc wojownika w głąb puszczy

- Dokąd idziemy?

- Zobaczysz- odparła zdawkowo.

Wreszcie, rozchyliła gęste gałęzie i weszli na przepiękną polanę, skąpaną w blasku księżyca.

Artemia wspięła się na głazy leżące na brzegu jeziora

- Moja mama zabierała mnie tu gdy byłam mała. Kochała to miejsce. Widziałeś kiedyś coś równie pięknego?

Wojownik uśmiechnął się, patrząc na jej twarz

- Tak. Jasne, że tak.

Artemia uśmiechnęła się, założyła kosmyk za ucho, ich wargi już miały złączyć się w pocałunku, gdy kamienie na których siedziała, zsunęły się do wody

Achaj wskoczył do jeziora i szybko wyciągnął dziewczynę na brzeg

- Nic ci nie jest?! Artemia!

- Umiem pływać, wiesz?- zapytała , śmiejąc się. Usiadła i oparła głowę na jego ramieniu.

Jej oczy lśniły w świetle księżyca,  delikatny uśmiech błąkał się na jej wargach, delikatny wiatr rozwiewał ciemne włosy.

Właśnie z tej chwili Achilles utwierdził się w przekonaniu, że nawet nieśmierletne boginie Olimpu nie mogłyby dorównać jej urodzie.

Westchnęła głęboko

- Chciałabym, żeby ta noc nie miała końca. Gdy wzejdzie słońce, znów będziemy wrogami. Tak będzie każdego dnia, gdy Apollo będzie rozświetlał ziemię. Chyba rzeczywiście się na tobie mści.

- Na szczęście Artemis nas chroni. Pani nocy jest naszym sprzymierzeńcem.

- Tak, na szczęście. Oby pozwoliła nam obojgu przeżyć tę wojnę. Tylko wtedy naprawdę będziemy mogli być razem.

***
Tej nocy, trojańscy dowódcy zebrali się by zaplanować następne posunięcie.

Powołując się na ostatnie zwycięstwo, większość radziła zaatakować okręty i zmusić Greków do odwrotu.

Jednak Hektor zwrócił im uwagę na jeszcze jedną istotną sprawę

- Myrmidoni nie walczyli w tej bitwie, wśród Greków powstał rozłam. Jeśli uderzymy teraz na okręty, zjednoczymy ich. Ale jeśli pozwolimy im zaatakować, nasze mury to wytrzymają.

Król spojrzał na syna, potem na kapłana

- Jesteś pewien znaczenia tych znaków?

- Absolutnie, mój panie. Bogowie przekleli Greków.

-A więc dobrze. Jutro rano przypuścimy atak na greckie statki.

***
- Hektorze!- książę odwrócił się i spojrzał na siostrę. Odziana w pełną zbroję, z łukiem na plecach i mieczem przy pasie, wpatrywała się w niego księżycowymi oczami- Pozwolisz mi pójść z wami?

Mężczyzna uśmiechnął się

- I tak byś poszła, nawet gdybym ci zabronił. Przynajmniej będę miał cię na oku. A twoja noga?

- Nic jej nie będzie.

Oboje dosiedli karych rumaków i wyjechali na czele wojska, ku greckim statkom.

Bez Myrmidonów, Grecy nie byli w stanie odeprzeć natarcia Trojan. Hektor i Artemia siali prawdziwe spustoszenie w ich szeregach, nikt nie potrafił ich zatrzymać.

Nagle, gdzieś od plaży roległ się dobrze znany wszystkim okrzyk wojenny.

Wszyscy żołnierze zaczęli wiwatować na widok wojownika

- Achilles! Achilles! Achilles!

Myrmidoni walczyli jak lwy, rozpraszając wrogie zastępy.

I wtedy, Hektor stanął naprzeciw Achillesa. Rozpoczęła się zażarta walka. Żołnierze otoczyli ich kołem, z przejęciem obserwując walczących.

Jednak coś było nie tak. Artemia, patrząc na Greka nie widziała tej samej lekkości z jaką zazwyczaj walczył, a w oczach nie miał tego dobrze znanego jej błysku.

Wojownik upadł, Trojańczyk wycelował miecz

- Hektorze, nie!

Chwyciła go za rękę, lecz ostrze zdążyło już zranić Greka w bok.

Zwycięzca ściągnął hełm pokonanego i wszyscy zamarli.

Na piasku leżał młody chłopiec, najwyżesz dziewiętnastoletni.

Odys z przerażeniem wpatrywał się w twarz chłopca, Myrmidoni zanieśli się płaczem

Hektor spojrzał na władcę Itaki

- Wystarczy na dziś.

Patrzył jak Artemia podnosi ciało młodzieńca i kładzie je na grzbiecie swojego konia.

Lecz nim zdążył odejść, Grek chwycił go za ramię

- To był jego kuzyn.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro