Rozdział czwarty
No hejo
Wiem, że dawno rozdziału nie było, ale no miałam maturę, potem urlop pisarski i tak to zeszło.
Aczkolwiek ten rozdział jest dłuższy w sumie od poprzednich, ma prawie 1900 słów (1858 bez tej notki).
Więc zapraszam
~
Miranda wysłała do rodziców odpowiedź, w której wyraziła nadzieję, że babcia szybko poczuje się lepiej. Jednak jej humor trochę się przez to wszystko pogorszył.
Jej siostry na razie nic nie wiedziały i tak miało pozostać, bo nie zamierzała się wtrącać w to, kiedy i czy w ogóle rodzice zamierzają im o tym powiedzieć. Chociaż teoretycznie miały już jedenaście lat i powinny zacząć zdawać sobie sprawę z niektórych rzeczy, to jako najmłodsze często były najbardziej chronione od wszelkich trosk.
Tak przynajmniej było dopóki nie przyszły do Hogwartu. Po tym co działo się ostatnio - jak choćby akcja z bazyliszkiem z zeszłego roku, czy ucieczce Syriusza Blacka z Azkabanu rodzice jeszcze bardziej mówili Mirandzie, żeby się nimi opiekowała. Gryfonka natomiast chociaż kochała swoje siostry, to jednak uważała, że powinny się trochę uczyć życia.
Bo w końcu spotyka się wielu ludzi i różnych sytuacji, więc nie można liczyć na to, że zawsze będzie wesoło i radośnie.
Jednakże z tego co widziała, trojaczki zadomowiły się w Hogwarcie na dobre. Miały znajomych z roku, oraz spędzały też czas w swoim towarzystwie.
Jako, że pierwsza sobota w tym roku szkolnym była dosyć ciepła i pogodna, przyjaciele postanowili pójść na błonia Hogwartu i się pouczyć. A przynajmniej część z nich miała taki zamiar.
Miranda, Oliver, Maureen i Percy szukali odpowiedniego miejsca, gdy Wood zobaczył niedaleko grupę znajomych osób, z czego większość z drużyny Quidditcha Gryffindoru.
- Może pójdziemy się z nimi przywitać? - zaproponowała Ellis. Jako najlepsza przyjaciółka ich kapitana miała dosyć często styczność z nimi i w miarę dobry kontakt. Spojrzała wyczekująco na przyjaciół, ciekawa ich zdania.
- Dobry pomysł, trzeba zapytać jak mają się przed jutrzejszym treningiem - powiedział Oliver, nastawiony jak zwykle na gadanie o drużynie.
- Ja się czasami zastanawiam, czy kiedykolwiek nie gadałeś o Quidditchu? - zapytała Anderson, próbując zarazem przypomnieć sobie, ile mogło być takich sytuacji. Jedynie rudowłosy milczał i wydawał się rozmyślać nad czymś.
- Oczywiście, że tak! - oburzył się szatyn, starając się przyjąć obrażoną pozę. Jednakże wzbudził tym raczej rozbawienie dziewczyn.
- A nie licząc pytań o to, co było zadane, bo nie uważałeś na lekcji? - zapytała Miranda, dołączając się do przyjaciółki.
- Ty czasami wcale nie byłaś lepsza - odciął się Wood. Lubili czasami tak pogadać, chociaż nigdy nie traktowali tego naprawdę jako obrazę.
- Oboje jesteście udani i potraficie gadać o tym sporcie całymi dniami - podsumowała ich szatynka. Miała rację, ta dwójka potrafiła rozmawiać godzinami o różnych taktykach i nowinkach sportowych.
Jednakże Maureen i Percy potrafili dużo mówić o książkach, co zdecydowanie dopełniało tą grupkę. Każde z nich może i wolało co innego, ale jednak się przyjaźnili.
- Percy, co dzisiaj taki małomówny jesteś? - Anderson zwróciła się do Weasleya, który w końcu zwrócił uwagę, że ktoś coś do niego mówi.
- Nic, nic - mruknął rudowłosy. Zazwyczaj gdy widzieli go też inni ludzie oprócz jego przyjaciół, był bardziej poważny i patrzył uważnie, czy nie jest potrzebna interwencja Prefekta. Dzisiaj jednak najwyraźniej miał inny humor, skoro się tak zamyślał.
- Może tęskni za Penelopą? Nie widzieli się od kilku godzin - stwierdziła Miranda, przywołując imię jego dziewczyny. Wydawało się, że naprawdę jest w niej zakochany.
- W takim razie powinieneś spojrzeć w stronę jeziora, bo tam chyba jest ze swoją przyjaciółką - rzekła Maureen, po czym cała czwórka zwróciła się w wymienionym przez nią kierunku.
- To może wy już idźcie nad jezioro, a my przejdziemy się do drużyny? - zaproponowała Ellis, wiedząc, że zapewnie chłopak chętnie pójdzie przywitać się ze swoją dziewczyną, natomiast Maureen wolałaby raczej uniknąć kolejnego gadania o taktyce i tym, co ma być na kolejnych treningach.
Chociaż akurat to było dosyć ciężkie do uniknięcia, skoro się przyjaźnili.
- Zgoda - odparła szatynka. Chłopcy najwyraźniej też nie mieli nic przeciwko takiemu rozwiązaniu i już parę minut później każda dwójka szła w inną stronę.
- Cześć wam! - zawołała Miranda, gdy z Oliverem podeszli do drzewa, pod którym siedzieli bliźniacy Weasley, Angelina Johnson, Alicia Spinnet i Lee Jordan, który nie należał do drużyny, ale komentował praktycznie każda grę od kilku lat. Z kompletu graczy brakowało tylko Katie Bell i Harry'ego Pottera, którzy najwyraźniej spędzali ten dzień z innymi znajomymi.
- Cześć! - odpowiedzieli wszyscy na raz. Po chwili patrzyli z zaciekawieniem, co ich tu sprowadziło.
- Gotowi na jutrzejszy trening? - zapytał Oliver, jak zwykle chętny do gadania o Quidditchu. Do tego w sumie wszyscy byli przyzwyczajeni - zdecydowanie był to jego żywioł. Skład drużyny od kilku lat był praktycznie taki sam, więc znali swoje mocne i słabe strony.
- Nawet jak nie jesteście gotowi, to i tak będziecie ćwiczyć, bo on wam nie daruje - stwierdziła Miranda, na co przyjaciel spojrzał na nią z udawanym oburzeniem.
- Hej, ciebie też to dotyczy. Jesteś moją asytentką do spraw strategii - odrzekł jej szatyn, a grupa przyglądała się im z uśmiechem. Takie dyskusje zdarzały się dosyć często i nikt nie myślał o tym, że dziewczyna nie jest w drużynie.
Oczywiście nie istniało coś takiego, jak asystent czy asystentka do spraw strategii - był to raczej ich wewnętrzny żart, gdyż powszechnie wiadomo było, że oboje często prowadzili wspólne dyskusje na tematy związane z tym sportem.
- Może w tym roku nic nam nie przeszkodzi i wygramy - rzekła Alicia, starając się być optymistyczna. Niestety w poprzednich latach się nie udało, jednak nadal liczyli, że będzie dobrze.
Angelina spojrzała na przyjaciółkę, po czym powiedziała:
- Musimy wygrać, choćbyśmy musieli własnymi rękoma kogoś pokonać, żeby to zrobić.
- A my tym pomożemy - rzekł jeden z bliźniaków. Drugi dodał:
- Jesteśmy pałkarzami, możemy strzelać tłuczki do każdego, kto będzie chciał nam przeszkodzić.
Miranda nie wstąpiła w to, że cała drużyna chce wygrać i postarają się dać z siebie wszystko. W zeszłym roku były ataki bazyliszka, które uniemożliwiły grę. Dwa lata temu Potter miał wypadek, a ona wskoczyła na jego miejsce w ostatniej chwili. I chociaż znała się na Quidditchu, to wiedza nie mogła zastąpić kilku miesięcy treningów jako szukający.
Zresztą ona zdecydowanie bardziej wolałaby być ścigającą, ale w dniu, kiedy był nabór do drużyny, akurat źle się czuła. Później natomiast skład drużyny się nie zmieniał, ale jej już to nie przeszkadzało. Latała na miotle w wolnym czasie i zżyła się z drużyną, pomagała im.
Po krótkiej rozmowie z nimi Miranda i Oliver poszli nad jezioro, gdzie od razu dostrzegli, że Maureen i Percy rozłożyli koce obok Penelopy i jej przyjaciółki, Luise West.
- Cześć! - przywitali się wzajemnie, po czym Miranda i Oliver usiedli pomiędzy nimi.
Penelopę i jej przyjaciółkę zdążyli poznać już wcześniej, gdy tylko dowiedzieli się, że Percy ma dziewczynę. Oczywiście cała szóstka była razem na roku, ale co innego chodzić razem na zajęcia, a pogadać.
Zresztą naprawdę miło było spędzić czas w większym gronie. Miranda lubiła przebywać z ludźmi, więc dobrze się czuła w towarzystwie.
Percy, Penelopa i Maureen szybko pogrążyli się w rozmowie o ostatnich książkach, jakie przeczytali, podczas gdy Miranda i Oliver rozmawiali o ostatnich rozgrywkach drużyn Quidditcha. Starali się jednocześnie wyjaśnić to wszystko Luise, która była mugolaczką i pomimo spędzenia siedmiu lat w świecie czarodziejów, nie interesowała się tym sportem. Chodziła na szkolne mecze, ale nic poza tym.
Percy i Penelopa po jakimś czasie się ulotnili, chcąc się przejść we dwoje, natomiast oni zostali we czwórkę. Oczywiście z nauki nie za wiele komukolwiek wyszło, gdyż wszyscy byli zbyt zajęci byli czymś innym.
Niespodziewanie jednak do ich grupki podbiegły trzy jedenastolatki, ubrane w identyczne, niebieskie sukienki. Najwyraźniej tego słonecznego dnia również postanowiły się przejść na błonia.
- Mira! Mau! Oli! - zawołały trojaczki na powitanie. Widać było, że są uradowane na ich widok.
- Cześć wam - już po chwili Miranda była ściskana przez swoje siostry, które najwyraźniej bardzo się stęskniły. Po chwili uświadomiła sobie, że Luise nie zdążyła ich poznać, ani one jej, więc rzekła:
- To są moje siostry, Melinda, Mariane i Monica. Dziewczyny, to jest Luise West, moja koleżanka.
Młodsze Ellis z zaciekawieniem popatrzyły na nową znajomą, która uśmiechała się przyjaźnie.
- Hej, miło was poznać - stwierdziła, nawet jeśli była pewna, że nieprędko będzie wiedziała, która to która.
- Chciałybyśmy wam coś zaśpiewać! - rzekła jedna z dziewczynek, a pozostałe jej przytaknęły.
- Właśnie, bo my chcemy kiedyś śpiewać na scenie - dodała druga z przekonaniem.
- Założymy zespół! - stwierdziła trzecia, najwyraźniej też zafascynowana tym pomysłem. Zresztą one wszystkie często miały podobne cele i chęci, co w sumie pomagało wymyślać im zabawy.
Gorzej, gdy akurat się nie dogadywały. Wtedy pogodzenie ich pomysłów graniczyło z cudem.
- Jasne, możecie nam zaśpiewać - zgodziła się Miranda, wiedząc, że i tak nic ich nie powstrzyma.
Nie trzeba było im tego dwa razy powtarzać - trojaczki od razu przystąpiły do śpiewania.
Pośród hogwardzkich błoni
Bawimy się razem
My i onii
Przyjaciół mamy różnych
I zawsze na siebie liczyć możemy
We trzy jesteśmy zawsze razem
I mamy naszą siostrę kochaną też!
Gdy dziewczynki skończyły, przez chwilę nikt nic nie mówił. Chociaż żadna osoba z grupki nie znała się jakoś szczególnie na śpiewaniu, to na pewno było widać chęć i pasję w tym, co robiły.
- Naprawdę było ładnie - pochwaliła je Miranda w końcu. Oczywiście dziewczynki w domu czasami też śpiewały, więc była do tego przyzwyczajona. Tekst piosenki może nie był jak wybitnie długi czy coś, ale w końcu miały dopiero jedenaście lat.
- Na pewno jak założycie zespół, wiele osób będzie chciało was posłuchać - stwierdziła Maureen, chcąc też powiedzieć coś miłego.
- I najlepiej nazwijcie się może Triemki, bo jest was trzy i wszystkie na tą samą literę - podsunęła Luise. Trojaczki spojrzały na siebie, po czym okrzyknęły:
- To świetna nazwa!
- Jasonowi też się spodobało - rzekła nagle Monica, a Miranda starała sobie przypomnieć, kim on mógł być.
- Jaki Jason? - zapytała.
- Jason Chase z Gryffindoru - odpowiedziała Mariane.
- Jest zabawny i lubi się popisywać - stwierdziła Melinda.
Teraz Miranda przypomniała sobie chłopaka, który stał z trojaczkami na dziedzińcu, gdy trwała lekcja latania. Najwyraźniej się polubili i to bardzo.
Z tego co zauważyła, chłopak na pewno nie był zbyt cichym i uważnym uczniem, więc zapewnie będzie się działo.
A chociaż nie zamierzała się wtrącać w wychowanie sióstr, to chciała wiedzieć, jak wygląda sytuacja.
- W takim razie opowiadajcie, jak wam minął tydzień.
Miranda kochała swoje siostry, ale zarazem chciała też spędzić dzisiaj czas tylko ze swoimi znajomymi. Jednak nie było im to zbytnio dane, gdyż trojaczki bardzo się rozgadały.
W końcu jednak wszyscy zebrali się, żeby pójść na kolację. Gdy szli całą grupą w stronę zamku, widziała, że jeszcze wiele osób siedzi na błoniach. Gdy Miranda odszukała wzrokiem miejsce, gdzie siedziała większość Gryfońskiej druzyny Quidditcha, zobaczyła, że mają oni trzy dodatkowe osoby, które z nimi usiadły. Nie zdziwiła się tym zbytnio, bo w końcu każdy miał różnych znajomych i najwyraźniej takowi postanowili się przyłączyć.
Szybko więc o tym zapomniała, zajęta innymi myślami. Przynajmniej tyle, że dzięki temu wszystkiemu nie myślała tak bardzo o babci.
Po odprowadzeniu sióstr i przy okazji Luise, pozostała trójka - Miranda, Oliver i Maureen poszli do swojego Pokoju Wspólnego.
Ta ostatnia pierwsza weszła na górę, podczas gdy Miranda i Oliver zostali, by omówić jeszcze coś przed niedzielnym treningiem.
- Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał nagle chłopak. Dziewczyna była trochę zaskoczona tą nagłą zmianą tematu, ale domyśliła się, czym jest spowodowane to pytanie.
- Dobrze, naprawdę. Dzisiaj na szczęście byłam skupiona na różnych rzeczach i jakoś to minęło. Po prostu liczę, że babcia wyzdrowieje - odparła, odgarniając włosy z czoła.
Chociaż wydawało się, że Oliver nie myśli o niczym innym niż o Quidditchu, to nie była do końca cała prawda. Myślał też o swoich przyjaciołach i nie lubił, gdy któreś z nich było smutne.
Ale niestety oprócz wesołych chwil, zdarzają się też te złe. I na to nikt nie mógł nic poradzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro